niedziela, 28 października 2012

6. Miłość za rogiem

Rzadko kiedykolwiek z kimś spałem. Nie dlatego, że tego nie lubiłem, ale nie było po prostu okazji. Nawet z moją byłą dziewczyną jakoś okazjonalnie wspólnie sypialiśmy. Jak patrzę na to teraz, wydaje mi się to dziwne. W końcu chłopaki nalegają, aby spać ze swoimi drugimi połówkami. A ja i Karen jakoś tak unikaliśmy tego. Albo ja unikałem. Bo według niej jestem jak bryła lodu i za żadne skarby nie potrafię się rozgrzać.

O co jej chodziło, to czort jeden wie.

A wracając do wspólnego leżakowania, to gdy się budziłem wyczułem, że nie byłem sam w łóżku. Oskar był dużym facetem, przez co zajmował większość miejsca, co się wiązało z tym, że musieliśmy się dotykać. I byłoby w sumie wszystko ekstra fajnie, gdyby nie to, że poczułem coś twardego ocierającego się o moje pośladki.
Domyślcie się co to mogło, u diabła, być.

Poranna erekcja u facetów to norma. Sam obecnie ją miałem. Ale raz – Oskar przyległ do mojego tyłu, przez co jego biodra były na wysokości moich, a dwa (czyli najgorsze) – był całkowicie nagi.

Uczucie jego narządu przy tyłku było naprawdę niezręczne. Co z tego, że miałem na sobie dół od piżamy? Podczas upalnej nocy przyległa wilgotna do mego ciała, przez co można stwierdzić, że w ogóle jej nie miałem.

Poza tym żaden facet (chyba, że gej) nie czułby się komfortowo czując członek drugiego faceta w takim miejscu. Ba, wszelaki kontakt z penisem gdziekolwiek nie jest komfortowy! Dlatego będąc w pełni obudzonym, złapałem jego ciężką rękę, która leżała sobie bezwiednie na moim brzuchu i próbowałem ją podnieść. 

Daremnie. Skubaniec ma naprawdę ciężkie kończyny.

- Zostaw – usłyszałem burknięcie w okolicy karku.

Przeszedł mnie dreszcz. Psia mać, przeszedł mnie głupi dreszcz od samego jego ciepłego oddechu owiewającego moją skórę! Czy to jest normalne? Co więcej, czy ja jestem normalny?

- Puść mnie – ponowiłem swoje starania pozbycia się uciążliwej ręki, która jak na złość, owinęła się szczelniej wokół mojego brzucha. Właściciel owej macki westchnął, przyprawiając mnie o kolejne dreszcze. Nie wspomnę oczywiście o jego penisie, który twardo koczował przy moich pośladkach.

- Przestań się wyrywać. Leż spokojnie – powiedział Oskar, podnosząc odrobinę głowę i teraz – dzięki Bogu – zostawił w spokoju kark i zajął się chuchaniem na moje włosy. Dobre i to.

- Daj mi trochę przestrzeni. Jest gorąco, topie się pod kołdrą i twoim spoconym cielskiem – warknąłem, bo ta sytuacja zaczęła mnie denerwować.

- Nie przeszkadza mi to.

- Ale mi przeszkadza! Facet, albo się odsuniesz, albo zacznę się wyrywać, co wierz mi na słowo, nie skończy się dla ciebie dobrze – zagroziłem.

Mężczyzna przez chwilę nic nie robił, w skutek czego napinałem muskuły, aby się od niego odsunąć, aż nagle puścił mój brzuch i odsunął się. Zerknąłem za siebie.

Leżał, drań jeden, jak go Natura stworzyła, na plecach, z jedną nogą zgiętą w kolanie i z rękoma pod głową. Wyglądał jak model z jednych z tych gazetek, które Hektor trzymał pod łóżkiem, gdy był jeszcze siusiumajtkiem.

Krępował mnie widok nagiego, obnażającego się faceta w łóżku, ale nie potrafiłem oderwać wzroku. Nie zraził nawet pot, który sprawiał, że ciało Oskara delikatnie się świeciło, ani to, że był to kurde facet. Na kobiety się patrz, pederasto jeden!

Gdyby koledzy wiedzieli, w jakiej jestem sytuacji, do końca moich dni nie daliby mi żyć.

- Jak będziesz chodził na siłownie, czy chociażby biegał, pływał, też zapracujesz na taką sylwetkę – powiedział Oskar.

Dupek jeden no. Musiał wyczuć mój wzrok.

- Nie mam sobie nic do zarzucenia – odburknąłem, odwracając się natychmiast. Jakoś nie chciało mi się wstawać, mimo tego, że – zerknąłem na zegarek – dochodziła dwunasta.

- Jeżeli lubi się wiotkie ciało z wklęsłościami na klatce… - westchnął świniak. Ludzie, ja z reguły jestem spokojnym chłopakiem. Każdy, kto mnie zna powie, że Louis jest oazą spokoju. Ale wystarczyły jedne wakacje. Jedne pieprzone wakacje, w których mój durny brat zapragnął pojechać tam, gdzie jego znajomi. Namówił rodziców, nie zwrócił uwagi na moje marudzenie dotyczące jego propozycji i wyszło, że razem, jak jedna, wielka, powalona rodzina pojechaliśmy nad jezioro.

Jakby morze nie było lepszym pomysłem!

Już wolałbym siedzieć z babką i dziadkiem grając w scrabble czy oglądać powtórki meczów futbolowych. Cokolwiek, a nie leżenie z jednym facetem w łóżku. Na dodatek z tym, którego się szczerze nie znosi.

Nie mogąc wytrzymać, zerwałem się z łóżka, chwyciłem ubrania na zmianę i wyszedłem z pokoju. Niech ten bubek wraca do siebie. Mój pokój to nie przytułek.

Po prysznicu dalej nie potrafiłem pozbyć się uczucia, jaki zaszczycił mnie penis Oskara. To było po prostu dziwne. I nie chciałbym, aby kiedykolwiek się powtórzyło.

Zszedłem na dół do kuchni cały mokry. Nawet się nie wycierałem. Po co. Ten przeklęty upał szybko mnie wysuszy.

- Louis, byś się ubrał porządnie – zgoniła mnie matka. Stała przy ekspresie do kawy i nalewała sobie gorącego płynu do filiżanki. Paranoja, aby w taki skwar pić cokolwiek ciepłego.

Spojrzałem po sobie nie wiedząc o co jej może chodzić. Specjalnie ubrałem takie a nie inne bokserki, by bardziej przypominały (o zgrozo) szorty, oraz wielki, luźny t – shirt, w celu zasłonięcia co nieco nóg, jak i aby nie przylegał ciasno do ciała, przez co już nie czuję się, jakbym był ściśnięty niczym ogórki w słoiku.

- Wyglądasz jak bezdomny – dodała kobieta.

- To ostatni szczyt mody. Nie wiedziałaś? Większość gwiazd tak się ubiera – odparłem, podchodząc do lodówki i wyjmując z niej jogurt. Może i wyglądałem jak ostatnia fleja, ale komu niby miałem się stroić? Mojej sarenki tu nie było. Był za to…

- Dzień dobry!

… czort z piekła rodem.

- Dzień dobry – odpowiedziała matka, uśmiechając się oszczędnie. – Louis, zajmiesz się gościem. Ja muszę odwieźć Cassandrę do Jen.

- A Hektor nie może tego zrobić? Toż to jego kolega – burknąłem, czując na karku wzrok mężczyzny. Cholera, co robisz, wyobraźnio jedna ty! A już mi tu szybko zapominaj o tym, co działo się w łóżku!

- Hektor musiał gdzieś pojechać z ojcem. Dlatego na twoich barkach spoczywa zajęcie się Oskarem – odparła matka. – Gdzie ta dziewucha? Mówiłam jej już dawno, aby wstała – dodała, wychodząc z kuchni.

Wypiłem jogurt do końca i już z podniesionym cukrem, a przez to i lepszym humorem, odwróciłem się do Oskara, który siedział przy stole i gapił się na mnie jak ciele we wrota.

-  Czym chata bogata – powiedziałem, otwierając na oścież lodówkę i pokazując mu co w niej się znajduje. Jak sądził, że będę mu robił za kelnera, to się grubo myli.

- A co mi polecasz? – spytał Oskar, uśmiechając się. Czy on kiedykolwiek przestanie tak się szczerzyć? Nieznośny bęcwał.

Westchnąłem patrząc na zawartość lodówki.

- Proponowałbym, abyś wybrał lody. Może wtedy nabawisz się bólów gardła czy żołądka, i na parę dni będę miał cię z głowy. Jak to dla szanownego pana się nie podoba, to sugeruję zjeść zapiekankę – wskazałem na szklaną, owalną brytfankę stojącą na najniższej półce. – Nie wiem kiedy była robiona. Ale jest smaczna. Chyba. Jeżeli i to ci nie podpasuje, to są jeszcze parówki, które je mój pies – skinąłem na omawiane jedzenie. – Więc? – spojrzałem na niego.

Miałem nadzieję, że się zniesmaczy i pójdzie sobie w cholerę. 

Marzenia ściętej głowy.

Podszedł do mnie i wziął to, co ja zjadłem na śniadanie (a raczej wypiłem), czyli truskawkowy jogurt.

Prychnąłem widząc jego wybór. Oby nabawił się rozwolnienia.

- Gdzie macie bułki? – spytał, rozglądając się. Nie trzymaliśmy na wierzchu chlebaka. W sumie żadnego jedzenia nie trzymaliśmy na wierzchu. Za dużo much lubiło spędzać czas w kuchni. Mimo moskitiery założonej w oknach.

- Nie ma, skończyły się – odpowiedziałem, zakładając ręce na piersi. Czyżbym nie dawał mu wystarczająco jawnych znaków, aby zapakował swoje manatki do auta i pojechał hen daleko?

- Och, gówniarzu, jak tak można traktować gości? – spytał, otwierając po kolei półki szukając pieczywa. Po chwili znalazł. A niech to.

Z tryumfem na twarzy wgryzł się w kajzerkę i popił jogurtem.

- Toż jestem dla ciebie zaskakująco miły. Doceń to – odparłem, rzucając niczym Michael Jordan plastikową butelkę do kosza.

- Ależ oczywiście, że doceniam. Nie często spływa na mnie twoja łaska. Jednakże mógłbyś czasem wyjąć kijek z tyłka.

- Wara od mojego tyłka – warknąłem, bo znów przypomniało mi się, że członek tego dupka był tak blisko mnie.

Oskar zaśmiał się głośno, plując na dodatek jedzeniem z ust. Boże, co za prosiak.

Zasłaniał się ręką dopóki się nie uspokoił. A wiedzcie, długo mu to zajęło. Jakiejś głupawki dostał.

- Coś mi się wydaje, że o czymś gówniarzu zapomniałeś – powiedział, odkładając jogurt i zjedzoną do połowy bułkę na blat. Niespodziewanie złapał za me ramiona i okręcił o sto osiemdziesiąt stopni. Co więcej, przycisnął mnie do blatu. Poczułem się tak, jak pierwszego wieczora, gdy się poznaliśmy. W sumie sytuacja była podobna.

Mężczyzna naparł swoim ciałem, łapiąc za ręce i napierając biodrami o moje biodra. 

- Jeżeli mam na coś ochotę, to robię to. – Poczułem jego oddech na policzku. Pachniał słodko. Pewnie spowodowane było to wypitym wcześnie jogurtem. – Jeżeli mam kaprys spania z tobą całkowicie nagi, robię to. Jeżeli czujesz się przez to niezręcznie – trudno. Życie nie składa się tylko z przyjemności. A gdy chcę dotknąć fiutem twój tyłek – naparł jeszcze mocniej biodrami – to nie widzę nic złego.

- Nie jestem pedałem! – warknąłem. Dlaczego zawsze musiałem być w tej mniej komfortowej sytuacji? Czy ten cham nie mógł znaleźć sobie innego kozła ofiarnego? Co ja komukolwiek zawiniłem?

- Ja też nie przepadam za kutasami – oznajmił, obejmując mnie nagle i ściskając niczym nadmuchany balon. – Ale twoja kiszonka jest tak mikroskopijnych rozmiarów, że nie jestem pewny, czy można nazwać to penisem. Więc kim jesteś? Nie kobietą. Nie masz w końcu cycek. Facetem? Z tym czymś między nogami?

- Ty skurwysynie! – krzyknąłem i z gardłowym rykiem odepchnąłem go od siebie. Udało się!

Odwróciłem się automatycznie, zamachując się i uderzając go w szczękę.

Oczywiście chybiłem.

Złapał pięść, okręcając moją rękę do tyłu. Nachyliłem się do przodu z bólu. Jakim cudem jednym, sprawnym ruchem potrafi powalić mnie na łopatki, a ja nie mogę nawet mu przywalić?

Nagle podciągnął mnie do góry tak, że wpadłem w jego ramiona. Oddychałem głośno, niczym lokomotywa, patrząc na niego nienawistnym wzrokiem i życząc mu w myślach tylko jednego. A mianowicie śmierci.

Czułem się upokorzony. Nie dość, że pozwoliłem mu ze sobą spać, zostać napastowanym, ba – dałem mu nawet śniadanie!, to tak mi się odpłaca. Nie ma Hektora, to pokazuje prawdziwą naturę. A to fałszywa gnida.

Już chciałem plunąć mu w twarz (ślina sama się zbierała), gdy Oskar uśmiechnął się wesoło a jego uścisk zelżał, co mnie wytrąciło z równowagi.

- Ale wiedz, że cię lubię, dzieciaku.

Tego się nie spodziewałem.

- Bez wzajemności.

Zaśmiał się. Co go, kurna, tak śmieszy wszystko?

I nagle naszła mnie pewna, przerażająca myśl. Mój humor jest zależny od jego nastroju, bo gdy on jest podenerwowany czy zirytowany, ja cisnę gromami. A gdy nagle powraca mu dobre samopoczucie, to i mi jad się kończy. Co do cholery ma to być?!

- Gadasz bzdury. Doskonale wiem, że mnie uwielbiasz – powiedział. Pojechał na bandzie na całego.

Prychnąłem przewracając oczami. Nie mogłem znieść tego, że gapił się na moją twarz z tak małej odległości a kciukiem głaskał wykręconą dłoń.

Nie lubiłem go. To było wszem i wobec oczywiste. Nie wiem jakim cudem uroił sobie, że jest inaczej.

- A myśl sobie co chcesz – westchnąłem, patrząc gdzieś za Oskarem. Na tego drania jakiś nie mogłem. Za bardzo szczerzył się jak głupi do sera i obawiałem się, że mi się to udzieli, przez co moja poza wielce obrażonego (bo mam za co!) i dumnego (gdziekolwiek ta duma jest) się złamie. A tego byśmy nie chcieli, prawda?

Niespodziewanie usłyszeliśmy jak ktoś biegnie po schodach. Oskar w porę mnie puścił, gdy do kuchni przybiegła Cassandra, rzucając się na mnie. Szalona dziewczyna!

Poirytowany spojrzałem na siksę, która oplotła mnie swoimi mackami i nie miała zamiaru puścić. A kysz! A kysz!

- Loui, ja nie chcę jechać! – powiedziała wprost do mojej klatki piersiowej.

- Ale musisz. Twoja mama się za tobą stęskniła – odparłem, próbując się naprawdę delikatnie oswobodzić. Daremnie.

Jak to kurde jest, że nigdy nie udaje mi się uwolnić czy to od rosłego dupka, czy takiej gówniary, co mi dosięga do ramienia? Czy ze mnie naprawdę jest takie chuchro?

- No to co! Ja nie chcę wyjeżdżać i już!

W kuchni pojawiła się matka. Widząc Cassandrę i słysząc jej słowa, skrzywiła się brzydko. Chyba też za smarkulą nie przepadała. Cóż, była to jej chrześnica. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.

- Cassandro, uspokój się wreszcie. Pożegnałaś się już z Louisem, wiec możesz iść do samochodu.

- Nie! Ja nie chcę!

Westchnąłem, mrużąc oczy patrząc się na Oskara. Ta menda parszywa doskonale się bawiła moim kosztem. I ja mam go niby lubić? Pfff.

- Ho, ho, widzę, że najwierniejsza fanka mojego braciszka nie chce się z nim rozstać.

Tylko tego bęcwała mi do szczęścia brakowało.

- Ojciec czeka w aucie – dodał, biorąc po drodze butelkę wody i – czego matka nie znosiła – napił się wprost z niej.

Zirytowałem się już porządnie, gdy usłyszałem, jak Cass pociąga nosem. Ludzie, co ta gówniara we mnie widziała? Oczywiście, ma się ten urok i czar. Ale niech moja sarenka to dostrzeże i zostawi swoją męską dziewczynę, i weźmie się za mnie, jeżeli chce mieć prawdziwego, wartościowego faceta!

- Cassandro, nie pozwól, aby wujek musiał długo na ciebie czekać – powiedziała mama, podchodząc do dziewczynki i łapiąc za rękę. Ta jednak wyrwała się z jej uścisku (nawet ona to potrafi!) i znów do mnie przyległa. Tyle, że jej małe szpony zacisnęły się na mojej bluzce jeszcze mocniej.

- A co powiesz na mały wypad za parę dni na ognisko? – spytał Oskar, kucając przy moim utrapieniu numer trzy (pierwsze i drugie miejsce zajmują oczywiście mój brat i on sam) i uśmiechając się. Widziałem już dużo uśmiechów tego człowieka, ale ten był inny od pozostałych. Delikatny, czuły, taki ciepły po prostu. Na sam jego widok w sercu robi się cieplej, a złe myśli uciekają w siną dal. Ponadto widok jego uśmiechniętego w taki sposób było w pewien sposób intymne. Wątpię, aby dużo osób miało szczęście zobaczenia go. – Będą kiełbaski, pianki, pieczone ziemniaki. Porozmawiamy z twoimi rodzicami, na pewno się zgodzą. Ponadto jak będą chcieli, to do nas dołączą. Co ty na to? Będzie fajnie. Ale warunek jest taki, że musisz puścić Louisa i wrócić do domu, aby pozwolić rodzicom się sobą nacieszyć. My w tym czasie wszystko przygotujemy i za parę dni cię zabierzemy.

- Naprawdę? – pisnęła ucieszona dziewczyna, puszczając mnie od razu i z błyszczącym wzrokiem patrzyła się na Oskara jak na obrazek.

Cóż, nie tylko ona jedna. Mi też się właśnie to zdarzyło. Bo dopiero cp pojąłem, że gdy nie jest on kompletnym sukinsynem, to potrafi był naprawdę fajnym facetem.

- Naprawdę – odpowiedział, prostując się.

Teraz matka nie miała najmniejszego problemu z zabraniem Cassandry do domu, zostawiając nas samych. Ja byłem dalej oniemiały tym co zobaczyłem i doszedłem do wniosku, że chciałbym poznać drugą, tą lepszą twarz Oskara.

Oby mi tylko na to pozwolił. 

Rozdziały miały być częściej. Ale nie sądziłam, że tak się sprawy potoczą i nie będę miała czasu na pisanie. Aaaale wreszcie jest : ) 
Zauważyłam, że mam tendencję do nadużywania wyrazu mnie, mój, moje, itp. Czytając po raz kolejny starałam się to wyłapać i jakoś pozmieniać, ale dalej mam wrażenie, że to słowo jest po prostu wszędzie. Cholera, ciężko się pisze w pierwszej osobie : )

niedziela, 21 października 2012

5. Miłość za rogiem

Gapiąc się jak głupi na monitor zastanawiałem się, w co się najlepszego wpakowałem. Jakim cudem spędzę parę godzin sam na sam z tym bęcwałem oglądając horror? Fortuna ma ostatnio dość chore pomysły.  

- I jak tam idzie szukanie?

Spojrzałem z ukosa na Oskara, który właśnie wszedł do pokoju z butelką piwa. Dla mnie łajdak nic nie przyniósł.

- A ty dzisiaj przypadkiem nie prowadzisz auta? – spytałem widząc, jak otwiera butelkę.

- Chyba nie sądzisz, że wrócę do domu po obejrzeniu tak strasznego filmu – odparł, siadając wygodnie na łóżku. Na moim łóżku. Ten drań nie miał prawa na nim siedzieć! – Ponadto zakładam, że ty również nie będziesz chciał sam spędzić dzisiejszej nocy – dodał.

Uśmiechnąłem się kpiąco. Co za burak.

Wróciłem szukania filmu, zaraz znajdując ten, przez który w młodości długo nie potrafiłem zasnąć, a obecność zapalonej lampki blisko łóżka była obowiązkowa.

Mam do niego słabość. Obejrzałem go kiedyś z kumplami, gdy w Halloween nie chciało nam się chodzić od domu do domu żebrząc o parę łakoci przebranym za mumię, ducha czy inne dziadostwo. Pomyśleliśmy, że sami sobie kupimy słodycze, wypożyczymy film i mając przy sobie dziewczyny (bo i je zaprosiliśmy) będziemy zgrywać śmiałków, którzy niczego się nie boją.

Koniec końców skończyliśmy jak one, czyli z rękoma zasłaniającymi twarz oraz bezsennymi nocami. Chyba byliśmy za młodzi na oglądanie dreszczowców. I jak będę rodzicem, zabronię moim trzynastoletnim dzieciom oglądać tego typu filmy.   

- Och, mały Oskarek boi się sam spać? – prychnąłem, nastawiając ściąganie. Oparłem się wygodnie, jak prezes, na fotelu i okręciłem się do chłopaka przodem.

- Ależ oczywiście. Potrzebuję kogoś, kogo w nocy rzucę na pierwsze pożarcie jakiemuś Boogeymanowi czy Jasonowi z „Piątku trzynastego”, a sam ucieknę załatwiając przy okazji tobie pomoc, jeżeli, oczywiście, będzie co ratować – powiedział Oskar, zadowolony pijąc piwo.

- Cóż za bohater z ciebie. Rodem z eposu – prychnąłem z niezadowoleniem dostrzegając, że ta menda przebrzydła zamiast zamknąć dziób, rozgadała się.

- Co tu gadać, cały ja. – Zrobił jakiś dziwaczny ruch ręką i wyjął z kieszeni telefon. – Zaraz przyjdę – wstał i wyszedł z pokoju.

- I nigdy nie wracaj – mruknąłem, odprowadzając go wzrokiem do drzwi.

Westchnąłem ciężko jakby działa mi się ciężka krzywda (w sumie przebywanie z Oskarem na dobre mi nie wyjdzie) i na poprawę humoru wszedłem na facebooka. Ha! Tak, tak, tak! Zaakceptowała moje zaproszenie!

Wszedłem na profil Alice tak podenerwowany, że aż ręce mi drżały. Nie wiem czemu. Trema chyba, cholera.

Moja duszyczka ma strasznie dużo zdjęć, gdy ja mam tylko dwa – profilowe i w tle. Profilowe, oczywiście, nie z moją facjatą, a z Homerem Simsonem. Gościa wręcz uwielbiam. A wracając do fotek Alice, to – ku mojej rozpaczy – ma większość ze swoją domniemaną partnerką aka mą rywalką o względy brunetki.

Sarenka na każdym zdjęciu wyglądała fenomenalnie. Chyba ma już wyćwiczone pozy w jakich ma stawać. O. Są zdjęcia nawet z moim durnym bratem w jakiejś knajpie. Ha ha, Hektor zawsze był idiotą, ale żeby upubliczniać to na fotce?

Jest i drugi królewicz, psia mać. Boże kochany, już sam jego widok sprawia, że ciśnienie mi skacze. Z Oskarem są zdjęcia z wczorajszej okropnej imprezy. Zostały zrobione chyba kiedy wróciłem do domu, gdyż nie przypominam sobie, aby ktokolwiek chodził z aparatem.

Cóż, kumple Hektora są strasznie zabawowi. Nie licząc tego, że powinni przejść się już na spotkanie AA. Ho, nawet Oskar się załapał w kadrze. Nawet przystępnie wyszedł.

Brakuje tam tylko Gabriela, który jako jedyny normalny, potrafi okiełznać Hektora. Za parę dni przyjeżdża, gdy matka i ojciec natomiast wybywają. Ta trójka strasznie się unika. Niby rodzice wiedzą, że ich starszy syn lubi facetów, ale udają, że tego nie widzą. Głupota, ale co ja poradzę.

Film się ściągnął, nastawiłem go, i czekając na Oskara, zacząłem sprawdzać moją pocztę. Spam, spam i jeszcze raz spam. Po co ludziom wysyłane są reklamy, konkursy czy jakieś głupie ankiety? Toż wiadome jest, że większość usunie bez wcześniejszego sprawdzania jaka jest treść.

- I co dziś obejrzymy?

Aż podskoczyłem na miejscu czując, jak ciepły oddech owiewa mój kark. Oskar, ta podstępna kreatura, stanęła za mną opierając ręce o nałokietniki i nachylając się tak, że gdybym poruszył głową w bok, dotknąłbym policzkiem jego nos.

Postawił butelkę z wypitym do połowy piwem obok klawiatury.

- Amityville. Film oparty na faktach – odpowiedziałem, nie ruszając się nawet o milimetr. Czemu? Dobre pytanie.

- Hm, kiedyś oglądałem, ale wersję z siedemdziesiątego dziewiątego bodajże.

- To jest remake.

Oskar się wyprostował, dając mi wreszcie odetchnąć sam sięgając po butelkę i wypijając za jednym razem do końca jej zawartość.  

Niespodziewanie do pokoju wpadł Hektor w samych slipkach. Cóż, sam bym się z chęcią rozebrał. Jest tak gorąco, cholera.

- Stary, to na ciężkie czasy, gdy Louis zacznie ci działać na nerwy. Mi zawsze pomaga – powiedział mój brat, stawiając na szafce sześciopak, który trzymał za plecami.

Oskar zaśmiał się, a ja wstałem jak oparzony wypychając tego gałgana z pokoju przy okazji uderzając go nimi w ramię, na co zawył jak bity pies. Nie zrobiło to na nikim wrażenia, gdyż dodatkowo śmiał się w najlepsze.

- Precz! – krzyknąłem zamykając za nim drzwi z głośnym trzaskiem. Spojrzałem zły na mego gościa, do jasnej ciasnej, i wskazałem na niego palcem. – A ty już lepiej zamilcz, jeżeli nie chcesz podzielić jego losu.

- Będę już grzeczny – powiedział Oskar, podnosząc ręce do góry jak to robią bandyci na widok uzbrojonej policji.

Cały nabuzowany złością sprawdziłem, czy film się ściągnął. Gdy tak się stało, włączyłem go i wygodnie usadowiłem się na łóżku. Oparłem się o poduszki. Teraz czekało mnie półtora godziny męki. Słodko.

- A ty gdzie niby? – warknąłem widząc, jak Oskar siada obok.

- A gdzie według ciebie mam usiąść? – spytał, biorąc poduszkę (a raczej mi ją wyrywając) na której leżałem i umieścił ją między plecami a ścianą.

- Na podłodze masz dużo miejsca. A jak to za niskie progi dla ciebie, zawsze zostaje ci fotel – skinąłem na mebel stojący na drugim końcu pokoju.

- Tak to się dba o gości? – parsknął rozbawiony mężczyzna, nic sobie nie robiąc z moich słów i gapił się na ekran monitora, gdyż właśnie pojawił się tytuł horroru.

- A jaki ty dla mnie gość – prychnąłem, dając za wygraną. Siłą go na podłogę nie zrzucę. Byłem za słaby. – Bardziej wrzód na tyłku.

- Dobrze wiedzieć, że myślisz o mnie tak ciepło – odparł Oskar, którego moje słowa wyraźnie nie przygnębiły.

Uśmiechnąłem się, wzdychając i oglądając film, gdyż pojawił się dom oraz główna rodzina, która chciała do owego domu się wprowadzić.

Na początku nic się nie działo. Wszystko było różowo, miło – zero strachu. A nawet jak George, czyli główny bohater zaczął przesiadywać w piwnicy, dalej nie czułem przerażenia. Czemu kiedyś się bałem tego filmu? Przecież…

- O Boże! – krzyknąłem, gdy w odbiciu lustra pojawiła się mała dziewczynka, której po drugiej stronie nie było. I tego właśnie w filmach tego typu nienawidziłem! Przez te screamery kiedyś zejdę na zawał! Murowana śmierć!

- Masz gówniarzu. Tobie bardziej się przyda niż mi, z tego co widzę – powiedział Oskar, podając mi piwo.

Cholera, uważał mnie pewnie za mięczaka. Ale co ja poradzę, że horrory naprawdę nie są dla mnie?

- Dzięki – burknąłem, otwierając puszkę i wypijając gorzkawy płyn. Wątpię w to, że alkohol mnie uspokoi.

- Jak nie chcesz, to nie musimy tego oglądać – rzekł Oskar, widząc, że ten nagły atak nie wpłynął na mnie pozytywnie.

Z całego serca nie chciałem oglądać dalej Amityville, jednakże nie chciałem wypaść na mięczaka.

- Nie no, spoko – zaśmiałem się nerwowo, zastanawiając się przy okazji, czy zasłanianie oczu dłońmi nie będzie za bardzo niedojrzałe. – Nic mi nie jest. W końcu to tylko film – dodałem, wypijając zaraz kolejny łyk piwa.

Oskar przez chwilę nic nie mówił, ani nic nie robił. Czułem za to jego skupiony wzrok na sobie. Zastanawiał się nad czymś, dziad jeden. Nie dość, że musiałem oglądać ten przeklęty film, to jeszcze byłem bacznie obserwowany przez mą nemezis. Uroczo.

Niespodziewanie zabrano mi puszkę z dłoni, a sam zostałem pociągnięty na twarde, pachnące ciało. Co więcej, ręce osobnika, do którego przyległem, objęły mnie ciasno przez co poczułem się naprawdę dziwnie.

- Co robisz? – Wydusiłem z siebie te pytanie nie wiedząc co sądzić o takim zachowaniu Oskara. Ja, będąc na jego miejscu, olałbym mięczaka, a co więcej – straszyłbym go wtedy, gdyby się tego najmniej spodziewał.

- Miałeś rację, ten film jest nieźle posrany – odpowiedział Oskar, popijając moje piwo i mi je podając.

- Nie musisz stwarzać pozory bohaterskiego faceta. Nie jestem laską. Na mnie takie zagrywki nie działają – prychnąłem, starając się zachować resztki godności. Ale coś mi się wydaje, że już dawno ją straciłem.

Potarłem policzkiem o jego śnieżnobiałe polo z niezadowoleniem czując, że ten drań mimo upału pachniał. Nie śmierdział, jak zapewne ja. Cholera, czy on musi być we wszystkim lepszy ode mnie?

Na dodatek obejmował mnie pewnie. Tak, jak się przytula zlęknioną dzierlatkę.
Nie wiedziałem co myśleć, ani co kieruję Oskara. Próbowałem się odsunąć, ale drań trzymał mnie mocno.

- Puść! – Złapałem go za rękę czując nieprzyjemny uścisk w brzuchu, gdy to zrobiłem. Miał naprawdę twarde ręce. Takie męskie, z długimi włosami, bliznami. Szorstkie palce dodawały mu (aż chce mi się plunąć sobie w twarz, gdy o tym myślę) męskości. Był takim prawdziwym facetem z zarostem, wysportowanym ciałem i pachnąć tak obłędnie, że mnie tylko jeszcze bardziej tym denerwował.

- Ani mi się śni. I się lepiej, gówniarzu, nie stawiaj, bo zrobisz sobie krzywdę. A nie chcę używać przeciwko tobie siły – odparł Oskar, cholernie poważnie, nawet nie racząc mnie swoim spojrzeniem, tylko – jakby trzymanie mnie w objęciach było czymś normalnym – oglądał horror.

Prychnąłem, ale już nie walczyłem. Chce mnie obejmować? Droga wolna.

Pijąc powoli piwo, oglądałem film momentami drgając czy krzycząc, gdy pojawiło się coś strasznego. Oskar wtedy tulił mnie mocniej, ale ani tego nie komentował, ani się ze mnie nie śmiał. Spinałem się wtedy jeszcze bardziej, choć film wydawał się mniej straszny. Ale tylko odrobinę mniej. Ciekawe czy traktuje tak każdego młodszego brata kolegów. A co wyprawia z siostrami...

- Louis, wiesz…

- Matko kochana!

Znów zachowałem się jak ostatni kretyn. Niedługo zacznę bać się własnego cienia!

Teraz przebrała się miarka. Wyrwałem się z jego uścisku, wylewając na siebie resztki piwa. Ale nie zważałem na to.

Wstałem z łóżka podchodząc szybko do laptopa i wyłączając film. Koniec na dzisiaj tego dobrego.

- Nie wiem jak ty, ale ja jestem już zmęczony. Chce mi się spać – powiedziałem, chwytając dół od piżamy, która z jakiegoś dziwnego powodu leżała teraz na podłodze.

Nie czekając na Oskara reakcję wybiegłem z pokoju wpadając do łazienki. Zapaliłem wszystkie światła. Podszedłem powoli do umywalki, a zaraz płucząc twarz w chłodnej wodzie. Nie powiem, bałem się potem spojrzeć w lustro. Dlatego właśnie nie lubię oglądać dreszczowców. Przez nie mam zrytą psychikę i wydaje mi się, że z każdego roku wyskoczy jakiś bies, któremu leci ślinka na myśl o mej duszy. Niech wszyscy reżyserzy horrorów będą przeklęci!

Po szybkim prysznicu i paru nerwowym zerknięciu na odbicie, wróciłem do pokoju. Nie spodziewałem się tam zastać gościa.

- Ty jeszcze tu? – spytałem, zamykając za sobą drzwi z zadowoleniem zauważając, że Oskar zapalił światło. Za to nie spodobało mi się to, że siedział na moim fotelu, dotykał mojego laptopa, a na dodatek palił. Jako sam niepalący, dym nikotynowy przeszkadzał mi.

- Szukam czegoś lekkiego – odparł Oskar.

Z założonymi rękoma stanąłem przy nim patrząc na ekran. Na chwilę oniemiałem.

- Ty chory zboczeńcu! – krzyknąłem, łapiąc za laptop i wyłączając drugą ręką stronę porno.

- Od razu zboczeńcu – prychnął mężczyzna, zaciągając się fajką. – Na mnie takie filmy zawsze działają rozluźniająco. Nie zgrywaj cnotki.

Usiadłem na łóżku, puszczając mimo uszy jego przytyk. Wyłączyłem laptop. Było już po drugiej. Czas spać!

Odstawiłem komputer obok łóżka, kładąc się. Miałem nadzieję, że szybko zasnę.

- Nie gaś światła wychodząc – powiedziałem, odwracając się do Oskara plecami. Nie ma mowy, abym zasnął bez zapalonego światła. Jeżeli jest tu w ogóle mowa o jakimkolwiek zasypianiu.

Cholera, gorąco. Mimo tego, że miałem na sobie tylko spodenki, a włosy jeszcze nie wyschły, to dalej czułem się jak w saunie. Nie znoszę środka lata.

Niespodziewanie światła zgasły. Usiadłem odwracając się do dupka, który stał przy włączniku tak jak Pan Bóg go stworzył.

- Co ty robisz? – spytałem widząc, jak ten podchodzi do łóżka i się nade mną nachyla. Serce zabiło mi szybciej. Pochylał się nade mną starszy, nagi mężczyzna, którego wzrok przyprawił o drżenie ciała. – Co robisz? – spytałem ponownie, czując się przy nim naprawdę mały. Albo jak ofiara schwytana przez drapieżnika.

Patrzyłem na niego uważnie. Najgorsze było to, że było tak ciemno, że nie widziałem go wyraźnie. Nawet z bliska, przez co zrobiło się – jakby nie patrzeć – intymnie.

Hola, hola, pederasto jeden! Co ci po głowie chodzi? Jakieś nieczyste myśli! Opanuj się!

Uderzyłem się mentalnie w twarz, co mnie otrzeźwiło.

- Złaź – warknąłem, odpychając do rękoma i nogami.

- Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci samemu spać? – spytał, łapiąc mnie za ręce i kładąc się obok, puszczając je.

Nie przykrył się kołdrą, tylko rozwalił się na plecach, zakładając ręce za głową. Olał to co wcześniej mówiłem! Obleśny dupek!

- Tak, właśnie tak myślę. A teraz wypad!

- Ech, dlaczego ty zawsze musisz być tak niemiły w stosunku do mnie, co? Co nie zrobię, to źle. Co nie powiem, to źle – żachnął Oskar.

- Bo ty złym człowiekiem jesteś – odparłem, uśmiechając się. On też się uśmiechnął. A niech to. Miał się zezłościć, wstać i zostawić mnie samego. Jak zwykle nic nie idzie według moich planów.

Nastąpiła cisza. Jedynie było słychać cykanie świerszczy i wiatr, który poruszał gałęzie drzew. I mimo tego, że łóżko zawsze wydawało mi się wielkie, to teraz było wyraźnie za małe.

Oddech Oskara się uspokoił. Zasnął, bubek jeden. Ja jeszcze długo nie potrafiłem oddać się w objęcia Morfeusza, jako że patrzenie nie śpiącego mężczyznę obok mnie było ciekawszym zajęciem. 

środa, 17 października 2012

4. Miłość za rogiem

- Uch, już – mruknąłem, wybudzając się całkowicie ze snu. Niczym zombie wstałem z łóżka lepki, spocony i śmierdzący. Spojrzałem krytyczne w dół na sterczącego penisa nie mogąc uwierzyć, że mimo upału, Sahary w ustach i ogółem beznadziejnego samopoczucia, ten na dole zachowuje się jak nowo narodzony patrząc na wszystko ciekawskim okiem. Złapałem za trzon krzywiąc się. Nie lubiłem mieć wzwód, gdy pęcherz był pełny.

Podszedłem do telefonu nawet nie patrząc na wyświetlacz zaciekawiony kto dzwonił, i odebrałem:

- Halo.

- Cześć Louis. Tu Alice. Poznaliśmy się wczoraj na ognisku.

Mój penis po usłyszeniu głosu dziewczyny jeszcze bardziej się zainteresował otaczającym go światem.

- No cześć. – Uśmiechnąłem się. Nawet nie spodziewałem się, że się odezwie po wczorajszym. Sądziłem, że z czystej grzeczności spytała się mnie o numer, a tu taka niespodzianka! – Co tam?

- A no zastanawiałam się, czy masz jakieś plany na wieczór? Chciałbyś może wybrać się do kina? Widziałam w necie zapowiedź horroru i po prostu ścięło mnie z nóg.

Och. Super, ekstra laska chce, abym poszedł z nią do miejsca, gdzie chodzą pary, na dodatek na film, na którym niewiasty piszczą przestraszone i tulą się do piersi mężczyzny.

Nie wspomina o kimś dodatkowym, ale zapewne jej druga połówka też by się z nami wybrała. A, żebym nie czuł się jak piąte koło u wozu, mogłaby zaprosić jeszcze koleżanki, które koniecznie musiałyby być hetero. Nie ma innej opcji. No i obowiązkowo ładne.

- Bardzo chętnie. Twoja dziewczyna pójdzie z nami? – spytałem, choć wydało mi się to logiczne.

- Nicole nie ma jak za bardzo. Źle się czuje, biedula moja – odpowiedziała, a mi żal się dziewczyny jakoś nie zrobiło. Niech siedzi w domu jak była w złym stanie, a ja się zajmę ją dziewczyną. Kto wie, może wybije jej gąski z głowy? Fiu, fiu.

- To o której mam po ciebie przyjechać? – spytałem, coraz bardziej się nakręcając na ten wypad. Już nawet słońce, które notabene mogłoby na jakiś czas zmniejszyć akumulatory, mi nie przeszkadzało.

- Oj nie, nie. Nie musisz. Z chłopakami przyjedziemy po ciebie.

Mina mi zrzedła. Diametralnie straciłem zapał.

- Chłopaki?

- Ach tak! Bo to pomysł… - zacięła się na moment, a ja już i tak nie chciałem wiedzieć więcej. – W sumie Hektor wspomniał, że jest strasznie znudzony, a Oskar na to, abym sprawdziła czy coś akurat ciekawego nie leci na ekranie. I znalazłam najnowszą wersję „Nie powiesz nikomu”. Wcześniej oglądałam wersję francuską i bodajże amerykańską, więc z samej ciekawości obejrzę remake.

Usłyszałem jakiś szelest, urwane rozmowy, a zaraz znienawidzony głos.

- Skoro wiesz już wszystko, smarkaczu, to ogarnij się jakoś, aby nie było wstyd się z tobą pokazywać i bądź gotowy za dwie godziny.

- Pieprz się – warknąłem, napinając się cały. Boże, jak ja go nie znoszę!

Usłyszałem jego śmiech i sygnał kończący rozmowę. Podszedłem powoli do łóżka i położyłem się na nim. Po jaką cholerę w ogóle odbierałem.

* * *

- Powiedz mi, dlaczego ty zawsze musisz mieć tą skwaszoną minę – żachnął Hektor, patrząc na mnie uważnie, gdy wyłączałem laptop.

- Cóż, ten typ tak ma – odpowiedziałem, chowają telefon do kieszeni białych spodenek. Głowiłem się i głowiłem jak odwołać wypad, aby przy okazji nie wyjść na ostatniego kretyna, i – jak widać – nic nie wymyśliłem.

- Są wakacje, czas relaksu, chcę cię gdzieś zabrać, a ty zachowujesz się jakbym ci jakąś krzywdę robił – ciągnął Hektor dalej, niewzruszony tym, że wyraźnie go olewałem.

Machnąłem ręką słysząc jego wywód, zastanawiając się gdzie podziałem błękitną koszulkę. Nie, żebym zwracał jakąś szczególną uwagę na to, co ubieram. Jednakże będzie z nami piękna dziewczyna, której chcę wybić z głowy homoseksualność. W takim wypadku trzeba się powziąć radykalnych czynów.

- To ty jeszcze niegotowy? Toż miałeś tyle czasu.

Pojawiła się i moja zmora, udręka życia, która nie mogła się powstrzymać, aby mi trochę popsuć krwi.

- No właśnie chyba Louis nie chce z nami jechać – westchnął ciężko Hektor, siadając na fotelu stojącym przed biurkiem i się na mnie uparcie wgapiając.

- Nie pomyśleliście, że mogę mieć inne plany? – spytałem, wymyślając na poczekaniu dość durnowaty argument. Bo, gdybym miał plany, o których wspomniałem, nie zgadzałbym się z tak wielką chęcią na ten wypad, gdy Alice dzwoniła.

- W sumie twoje życie jest tak ciekawe i tyle się w nim dzieje, że jak mogliśmy 
sądzić, że znajdziesz dla nas choć odrobinę czasu? – parsknął Oskar, patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem.

Co ten facet w sobie miał, że doprowadzał mnie do szewskiej pasji? Wystarczy, że otwierał usta, a we mnie już się gotowało.

- Ej stary, relaks – odezwał się Hektor, stając między nami. Chyba musiał dostrzec mój wzrok wysyłający do tego imbecyla wyraźne sygnały. Bo najbardziej niepojęte jest to, że ja nawet słówka nie pisnąłem, że nie chcę jechać. Znaczy, możliwość spędzenia czasu z tymi dwoma kretynami nie napawa mnie optymizmem, jednakże jest jeszcze Alice. Dla niej byłem w stanie się poświecić. – Między wami jest jakaś nieprzyjemne napięcie. Mistrz zen by tego nie pochwalił.

- Jakie napięcie. Toż z Louisem darzymy się wielką sympatią od samego początku. Prawda, młody?

Ha, teraz to młody. A wcześniej to wyzywanie mnie od gówniarzy jakoś mu nie przeszkadzało.

Prychnąłem. Nie miałem zamiaru brać udziału w ich głupich gierkach.

Zachowując się nade dojrzale jak na swój wiek, minąłem jednego i drugiego, zaszczycając Oskara dodatkowo widokiem mojego środkowego palca.

Dupek chciał coś mi zrobić, bo wyciągnął rękę aby mnie uderzyć czy coś w tym stylu, ale byłem szybszy i w podskokach zszedłem ze schodów, a zaraz wyszedłem z domu szukając wzrokiem dziewczyny.

Moja sarenka stała przy aucie głaszcząc po głowie Cody’ego, który machał szaleńczo ogonem uderzając nim o zderzak auta.

Gdy spojrzałem na jej uśmiech wszystkie złe emocje wyparowały jak z bicza strzelił. Chyba się zakochałem.

- Hej – przywitała się, przestając zabawiać psa. Cody’emu się to nie spodobało, i próbował dalej zaczepiać Alice, ale z marnym skutkiem.

- Cześć – odpowiedziałem, starając się wyglądać na luzaka wsadzając ręce do kieszeni i odrobinę się bujać, ale wypadłem – niestety – jak ostatni kretyn. Cały ja!

- Cieszę się, że się zgodziłeś na ten wypad – powiedziała dziewczyna, zakładając zagubione czarne pasemko za ucho. Znów wyglądała fenomenalnie. A, co najlepsze, miałem wspaniały widok na jej biust. Mały, co tu dużo gadać, ale kto tam będzie zwracał uwagę na detale. – Jakoś każdy do kogo dzwoniliśmy odmawiał, a tak w trójkę to głupio jechać.

Aha. Czyli byłem kołem ratunkowym. Jak miło.

- Na mnie zawsze możesz liczyć – rzekłem, podchodząc bliżej niej. Nie wiedziałem na co patrzyć; na jej śliczną twarz, poruszającą się rytmicznie klatkę piersiową, czy też nogi opięte w dżinsowych szortach. Musiałem wyglądać przy niej jak idiota. Gdybym mógł być postacią z kreskówki, na bank byłbym lisem czy kojotem, który zawsze ślinił się na widok zdobyczy.

Alice uśmiechnęła się, a jej wzrok powędrował gdzieś za mną. Westchnąłem nie chcąc patrzeć na Oskara. Aż mnie odrzuca na samą myśl o nim.

- Gotowi? To jedziemy – powiedział Hektor, siadając od razu na miejsce obok kierowcy.

Moja skryta miłość usiadła za nim, wyjmując telefon i pokazując coś na nim bratu. Już miałem siadać obok niej, gdy poczułem, jak dupek kładzie na me ramiona swoją ciężką rękę.

- Czy ty aby przypadkiem nie przeliczasz swoich możliwości? – spytał Oskar nachylając się, aby spojrzeć mi w twarz.

Ech, dlaczego on tak swobodnie mnie dotyka? Nie słyszał o zachowaniu przestrzeni prywatnej? Taki duży, a taki głupi.

- Co masz na myśli? – spytałem, strząsając jego rękę z ramion.

- Ty i Alice – skinął na dziewczynę, która nie słysząc naszej dyskusji.

- Ja i Alice? Co masz na myśli? To moja koleżanka – odparłem, patrząc na niego z ukosa.

- Za każdą koleżanką latasz z wystawionym jęzorem starając się o atencję? - Zmrużył oczy, świdrując mnie nimi. Poczułem, jakby rozbierał mnie spojrzeniem.

Uczucie nader nieprzyjemne. Na dodatek, gdy robi to osoba, której naprawdę nie znosicie.

- Znalazłbyś sobie inny obiekt westchnień – dodał.

Prychnąłem.

- Nie będziesz mi mówił co mam robić. A może jesteś zazdrosny? Ha, na pewno! Czyżbym był dla ciebie godnym przeciwnikiem? – uśmiechnąłem się krzywo, choć w duchu czułem niepokój. Spowodowany był on spojrzeniem, jaki na mnie starszy chłopak kierował. – Twoje ego tego nie zniesie.

- Ty rywalem? Ależ skąd. Za to Alice, to jak najbardziej – powiedział, a zaraz otworzył drzwi i wsiadł do samochodu zostawiając mnie z dość dziwnym (choć ja bym opisał go, jako „głupim”) wyrazem twarzy.

Ten dureń sobie ze mnie kpił! Inaczej tego wyjaśnić nie potrafię. Bawiło go to, że uderzam do dziewczyny, która – ku mojej rozpaczy – była lesbijką. Gamoń przebrzydły śmieje się ze mnie w duchu. Ja to wiem! A skąd? To się czuje.

No idiota. Aż słów brak, aby opisać jak durnym był on człowiekiem. Nie dziwota, że Hektor się z nim trzymał. Obydwaj są siebie warci.

Dwaj bezmózgie bęcwały.

Usiadłem do samochodu za Oskarem od razu chcąc otworzyć okno, jednakże włączona klimatyzacja mi to wyperswadowała z głowy. O jak dobrze. Jak wspaniale. Nie sądziłem, że może gdziekolwiek być tak cudownie chłodno. Nie ma bata, nigdzie stąd nie wychodzę.

Oparłem się wygodniej o siedzenie i spojrzałem na Alice, która coś namiętnie pisała w telefonie. Czułem się nieziemsko nie pocąc się już jak świnia, patrząc maślanym wzrokiem na ideał będący obok. Nie przeszkadzała mi ani muzyka, która była po prostu koszmarna, ani osoba siedząca przede mną, która zerkała co chwilę na mnie w lusterku.

* * *

- Ale to śmierdzi – mruknąłem niezadowolony, gdy Oskar wraz z Hektorem usiedli obok mnie i Alice, a w rękach trzymali najbardziej cuchnące jedzenie, jakie można w kinie spożywać, czyli nachosy. Dzięki opatrzności, obok nas nie siedziało dużo osób, a drażniący zapach zapewne zaraz się ulotni. Oby.

- Ale jak smakuje! – powiedział Hektor i, na dowód swoich słów, wziął dwa chipsy do ust. – Nie chcesz spróbować?

- Obejdzie się – odparłem, sięgając do mego popcornu i zaraz popiłem go pepsi.
Siedzieliśmy w przedostatnim rzędzie. Reszta osób usadowiła się parę rzędów przed nami. Czyżby smród ich odstraszał? Cóż, też bym się stąd jak najszybciej ulotnił, gdyby nie sarenka siedząca po mojej lewicy. Sądziłem, że z mojej drugiej strony usiądzie Hektor, jednakże widząc to co kupował w barze, wyraźnie mu tego zabroniłem. I tu popełniłem błąd. Bo nie dość, że zamiast brata usiądzie obok mnie dupek do kwadratu, to jeszcze na dodatek również kupił sobie nachosy. No litości…

- Nicole pozdrawia i przesyła całusy – powiedziała Alice, wsadzając telefon do kieszeni. – Żałuje, że nie ma jej z nami, ale biedula moja nie może ruszyć się z domu.

- A co jej jest? – spytałem, odwracając głowę w momencie, gdy Oskar z powrotem usiadł obok mnie. Ale jego nosi! Nie może choć chwili na tyłku wysiedzieć.

- Kaca leczy. Wczoraj trochę zaszalała.

- Trochę? – zaśmiał się Hektor, wsadzając do ust co rusz nachosy. Zaraz zeżre wszystko, łakomczuch jeden. – Wlewała w siebie hektolitrami!

- Oj, odreagować chciała. Bo wiesz, Lou – ach, mam swoją ksywkę! – Nicole strasznie wszystko przeżywa. Bierze do siebie najmniejszą głupotę. Ostatnio miała scysję z koleżanką z kadr…

- Głupia suka – burknął cicho Hektor, na co Oskar pokiwał zgodnie głową.

- … i doszło to do szefa. Moja perełka miała oczywiście rację i Jerry ją poparł, ale teraz ma trochę wrogów. I to ją wykańcza – zakończyła, robiąc uroczy dzióbek  którego nie znosiłem na zdjęciach gówniar w sieci, a widząc go u niej, rozpłynąłem się jak masełko pozostawione w garnuszku.

- Powinna przyzwyczaić się, że w pracy nie znajdzie przyjaciół – rzekł Oskar, sięgając do butelki z pepsi i pijąc chwilę. – Tam są sami biurokraci, wyścig szczurów jest na każdym kroku, a o rutynie to już nie wspomnę – skrzywił się. – Od samego początku mówiłem, aby zrezygnowała, ale nie, ona wie lepiej. I teraz ma.

- Oj znasz ją. Uparta jest jak osioł – westchnęła dziewczyna, zajadając smutki popcornem.

Wiecie co? Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna czułem się nie na miejscu. Ci ludzie mówili innym językiem. Znaczy, rozumiałem treść, ale czułem, że ja ze swoją pełnoletniością odstaje jak piąte koło u wozu. Każdy z nich miał pracę mimo studiów. Nawet Hektor, którego uważałem za największego idiotę stąpającym na globie, zatrudnił się w agencji reklamowej. I, co najbardziej zadziwiające, radzi sobie nawet nieźle. A ja? Ja w tym roku mam maturę. I to, według uczących mnie nauczycieli, powinno być moim priorytetem. Ha, łatwo im mówić! Oni mają już ciepłe posadki. Mnie czeka latanie z CV  chodzenie na rozmowy kwalifikacyjne… Ech, moja przyszłość nie ukazuje mi się w różowych barwach. Pocieszające jest to, że taką sytuację jaką ja mam, ma większość dzieciaków w moim wieku.

Tia, pocieszające jak nic.

- Wszystko ok., mały? – spytał Oskar, szturchając delikatnie (jak na siebie) łokciem, tym samym odrywając mnie od dumania.

Och. Nie zauważyłem, że zaczęły się już reklamy, światła zgasły a rozmowy ucichły.

- Ta, jasne – odparłem, zaraz odsuwając się od niego jak oparzony czując, że zaczął mnie w subtelny sposób głaskać po karku. Nie, żebym tego nie lubił, jednakże było to dziwne, gdy robił to facet. – Co robisz?

- Czytałem gdzieś w necie, że takie pieszczoty poprawiają krążenie krwi, samopoczucie się polepsza, a ciało rozluźnia. A ty chodzisz ostatnio spięty jakbyś miał kij od szczotki w tyłku.  – Jak zwykle subtelny.

- A jak myślisz, czyja to wina? – spytałem, przysuwając się bliżej niego, choć dalej nie byłem ufny jego czynom.

On za to słysząc moje pytanie, uśmiechnął się i odwrócił głowę w kierunku ekranu, gdyż zaczął się film. Co chwilę pakował do ust śmierdzące nachosy.

Rozejrzałem się dyskretnie po sali patrząc, czy ktoś nas obserwuje. Oprócz kamer nikt nie kwapił się aby na nas spojrzeć. Całe szczęście.

Film mnie w zupełności nie interesował. Nie przepadam za horrorami. Nie, żebym się ich bał, ale wszystkie są schematyczne. Co chwilę screamer, piski. Nie dla mnie takie rozrywki.

Dla Oskara chyba też nie, bo co chwilę prychał czy śmiał się cicho pod nosem. Ja nie widziałem w filmie nic zabawnego. Cóż, ten facet od samego początku wydał mi się dziwny.

Głaskanie, którym mnie Oskar raczył, zmieniło się w masowanie karku, na co zareagowałem naprawdę entuzjastycznie. Uwielbiałem masaże. Jakbym mógł, nie schodziłbym z łóżka masażysty nigdy i ochoczo poddawał się wszystkiemu, co ten mi zaprezentuje.

Westchnąłem, rozluźniając się całkowicie. Znalazł drań mój słaby punkt. A niech to.

Jego długie palce po chwili zanurzyły się w mojej czuprynie, głaszcząc skórę w taki sposób, że to, co trzymam między nogami, obudziło się.

Westchnąłem przeciągle mrucząc, a miliony impulsów przeszło przez me ciało, kumulując się na kroczu. Gdyby nie popcorn, który trzymałem, każdy mógłby zobaczyć wzniesienie.

I to mnie otrzeźwiło.

Uciekłem głową od ręki Oskara, który gapił się na mnie perfidnie. Patrzyłem na niego w szoku nie mogąc uwierzyć, iż podniecił mnie dotyk mężczyzny. A na dodatek tego, którego z całych sił nie znosiłem. Serce biło mi jak oszalałe, chcąc chyba wyskoczyć mi z klatki.

Oskar za to bawił się znakomicie widząc moje zmieszanie, i jak gdyby nigdy nic, wziął z mego pudełka garść popcornu, aby wrzucić sobie do pustego już opakowania po nachosach. Gdy i to skończył, sięgnął po kolejną porcję.

- Ej! – Odsunąłem popcorn z zasięgu jego rąk.

- Sądzisz, gówniarzu, że mój mistrzowski masaż był za darmo? – spytał, nachylając się w moją stronę i, ku mojemu niezadowoleniu, zabrał prażoną kukurydzę.

W sumie to dobrze. I tak straciłem apetyt.

* * *

- Film był po prostu beznadziejny. Dno to za mało powiedziane – powiedział Hektor.

Wracaliśmy.

- Przesadzasz. Miał parę dobrych momentów – odparła Alice.

- Tia, i był to jeden moment. A mianowicie napisy końcowe.

Oparłem czoło o szybę patrząc na przejeżdżające samochody i ludzi, którzy wciąż gdzieś się śpieszyli. Nie zwracałem uwagi na nic. Ani ma mą nowo poznaną, a już jak bardzo intensywną miłość, która kłóciła się z moim bratem. Ani na Hektora, który jak zwykle upierał się swoich racji nawet, gdy ich nie miał (film nie był wcale taki zły), ani na Oskara, który… Na Oskara tym bardziej nie chciałem zwracać uwagi. Krępował mnie. Do jasnej ciasnej, gdy był blisko, odbierało mi w ustach śliny i było ani be, ani me.

Ech, ja chcę do domu!

- A ty Loui, co sądzisz o filmie? Chyba nie powiesz, że był tak beznadziejny – spytała Alice.

- Nie był najgorszy – odpowiedziałem. Usłyszałem prychnięcie Hektora. A niech prycha. Na zdrowie.

- To chyba nie widziałeś, dzieciaku, dobrych dreszczowców – odezwał się Oskar, znów patrząc na mnie w lusterku.

Zmarszczyłem brwi. Narastała we mnie złość, bo znów ten bęcwał rujnował moją pozycję w oczach sarenki.

- A żebyś się nie zdziwił przypadkiem – warknąłem.

- Stary, Louis nie ogląda horrorów. On bardziej przepada za komediami– rzekł Hektor.

- Czyżby mały Louis się bał potem spać sam? Boisz się złych duchów? A może tego, że wróżka zębuszka przyjdzie po ciebie i wyrwie wszystkie zęby, gdy będziesz spał? Nie! Wiem! Patrząc na twój pedantyczny porządek w pokoju, jak nic boisz się Boogeymena!

- Ej, chłopaki! – oburzyła się Alice, ale tego pociągu nie można zatrzymać.

- To ty byś sikał w majtki, jakbym ci puścił to, co oglądam. Nie na twoje liche nerwy prawdziwe filmy grozy. A co do ciebie, mój drogi braciszku – zwróciłem się do Hektora. – To może i lubię komedie, ale chociaż nie beczę po każdym melodramacie jak ostatnia baba. Bez urazy, Alice.

- Spoko – odparła rozbawiona dziewczyna, patrząc się iskrzącymi oczami na Hektora, który przestał się puszyć jak paw i z powrotem usiadł przodem do kierunku jazdy. Dupek.

- Skoro taki z ciebie chojrak, Louis, to może jednak pokażesz mi ten straszny film, przez który zmoczę sobie spodnie? – zaproponował Oskar.

- Nie ma sprawy. Powiedz tylko kiedy, a ściągnę z neta – odparłem zastanawiając się, czy naprawdę oglądałem kiedykolwiek horror na tyle straszny, że wbił mi się w pamięć na tyle, że miałem bezsenne noce w towarzystwie zapalonej lampki.

- Noc jeszcze młoda – Oskar uśmiechnął się paskudnie, przez co miałem nieprzyjemne przeczucie, iż popełniłem gafę, którą będę odpokutowywać przez długi czas.

Jeej, nareszcie nowy rozdział. Było tyle jego wersji, że wydawało mi się w pewnym momencie, że chłopaki zwiedzili całe Stany zanim nie wylądowali w kinie.
Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się szybciej. Jakąś niemoc miałam, cholera. No, ale jak widać, złe chmury przewiał wiatr i znów słonko zwany weną świeci prosto na mnie. : ) I tak ma być. 

wtorek, 9 października 2012

11. Czarny kwiat sakury (koniec)


Pan Huyuo Kazuki, jak twierdziła Junko, był bardzo wpływowym człowiekiem, spokrewnionym z arystokracją. Choć ostatnio był zamieszany w jakieś niewyjaśnione sprawy, miał dość pieniędzy i uporu, aby był mym danną. Gejsza długo go przekonywała, że nie jestem kimś, na kogo czeka, że mogę mu się nie spodobać. A gdy usłyszał, że jestem chłopakiem, uparł się jeszcze bardziej. Twierdził, że jeszcze nigdy nie był z żadnym mężczyzną i chciałby swój pierwszy raz przeżyć ze mną.
Nigdy mnie nie widział, dowiedział się od znajomych, że w Kioyo jest błękitnooka gejsza.
Czekałem na niego w herbaciarni Junko, przygotowany do pierwszego dnia. Moja mentorka wyrzuciła mi z głowy jakikolwiek bunt. Była wielką tradycjonalistką.
Ubrany byłem w jasne szaty bez żadnych ozdób na peruce. Nie chcieliśmy, abym wyszedł na aż takiego transwestytę.
Siedzieliśmy na przeciwko siebie milcząc, a wokół nas unosił się dym kadzideł. Niby uspokajający. Niby.
Gdy maiko delikatnie zapukała do drzwi, aby nas poinformować, że mężczyzna już przybył, zrobiło mi się niedobrze. Jakby dopiero teraz doszło do mnie, że będzie mnie dotykał ktoś inny niż Hikaru. Mój Hikaru.
Junko wstała i poszła po gościa, zostawiając mnie samego.
Zielonooka jest dość sprytna. Gdy zmusiła mnie, abym pokazał jej dowód, że nie jestem już prawiczkiem, nie straciła zimnej krwi. Od razu pobiegła do swojej Okasan po ałun. Był to biały kamień, którym musiałem potrzeć swój odbyt po uprzednim nawilżeniu go wodą. Ściągnął on skórkę wokół odbytu tak, że nawet najmniejszy palec z trudem się przeciśnie.
Westchnąłem i nadsłuchiwałem kroków zza drzwi. Gdy duży cień zatrzymał się za nimi, zamknąłem oczy. Bałem się. Cholernie się bałem.
Rozsunął kotary, wchodząc po cichu do środka. Zamknął je za sobą i usiadł na macie na przeciwko mnie.
Bałem się poderwać głowy. Bałem się, że będzie on tak szpetny, że z miejsca ucieknę.
- Mira - ciszę zakłócił jego chrapiący głos.
Podniosłem nieznacznie głowę patrząc na jego sylwetkę. Plus, że nie był obleśnie spasiony. Gdy usługiwałem takim w okiya, zawsze wydawali mi się bardziej zaborczy i perwersyjni niż ci szczuplejsi. Choć to nie reguła. Zdarzali się i tacy, z którym można było porozmawiać nie obawiając się, że niby przypadkowo zahaczy o twoje kolano sięgając po sake.
Nagle poczułem, jak podnosi delikatnie mą brodę aby spojrzeć mi w oczy. Aż mruknąłem z rozładowania emocji. Nie był brzydki! Piękny może i też nie, ale znośny. Miał jajowatą porcelanową twarz, ostre rysy i wąziutkie usta. Włosy spięte w warkocz spadały mu na kark. Szkoda, że taki stary.
- Chodź do mnie. Nie bój się.
Przysunąłem się bliżej niego, zauważając, że nie zostawił szpady w korytarzu. Spiąłem się widząc ją.
On, jakby nie zauważając mego wzroku wbitego w jego bok, złapał mnie czule za szczękę przybliżając mą twarz blisko jego. Polizał najpierw mą dolną wargę, aby następnie skubnąć ją zębami.
- Masz piękne oczy, gaijin. Najczystszy błękit.
Nie umiałem nawet podziękować przez stres. Patrzyłem na niego sztywny jak kłoda, modląc się w duchu, aby wreszcie ta farsa się skończyła.
Jego język wpełzł do środka mych ust. Robił to gwałtownie, niespokojnie, miażdżąco. Jakby chciał mnie połknąć.
Nie odpowiedziałem mu, a on nie nalegał. Sam się wszystkim zajął.
Jednym ruchem ściągnął perukę i zaraz zabrał się do rozwiązywania obi. Pomrukiwał co chwilę z niezadowolenia, że robił to tak niezdarnie.
Wcale nie przeszkadzała mu moja bierność.
A ja się wyłączyłem. Zamknąłem w swoim ciasnym umysłowym kokonie czekając na finał. Kiedy ze mnie zejdzie, pozostawiając w wnętrzu swoje soki.
Przełknął ślinę, przestając maltretować nasze usta. Wyciągnął z pochwy miecz i paroma przeciągnięciami przeciął pas. Pchnął mnie na futon rozrywając kimono. Leżałem nagi, przerażony przez tego demonicznego mężczyznę, który nachylił się nade mną jak drapieżnik nad ofiarą.
Przejechał językiem od pępka do mego mostka, na co skrzywiłem się z niesmakiem. Inne ręce, inny oddech, inny głos. Nie ma tu nic co kocham.
Łzy same zaczęły płynąć. Ale jemu to również niezbyt przeszkadzało.
- Dlaczego płaczesz? Nie bój się. Sprawię, że będziesz prosił mnie o jeszcze. Zobaczysz - zapewniał.
Obcałowywał me pachwiny, a dłonią głaskał mojego penisa, który, jak dla niego na złość, nie chciał stwardnieć.
- Warto było wydać na ciebie tyle pieniędzy - poczułem się jak przedmiot. - Piękny kwiat.
Znów zrobiło mi się niedobrze. Zacząłem uciekać od jego dotyku, kręciłem się. Nie dawałem rady.
Przewróciłem się na brzuch, czołgając się pod ścianę i sięgając po kawałek kimona.
Pan Huyuko patrzył na mnie zdziwiony, zaskoczony i jeszcze jakoś, ale nie potrafiłem tego wyczytać z jego oczu.
- Uciekasz? - Uśmiechnął się nawilżając językiem wargi. - Chcesz tak się bawić?
Pokręciłem głową. Żaden dźwięk nie wychodził z mych ust. Mężczyzna szybo stanął i już był przy mnie, łapiąc za biodra i podnosząc je ku górze. Zakwiliłem żałośnie, czując jak pieści me pośladki.
Drapałem paznokciami o ścianę.
- Ale jesteś ciasny – mruknął, obcałowując odbyt.
Zabolało, gdy wdarł się do środka językiem. To co dopiero jak jego penis...?
Odpychałem go, biłem na oślep, a on nic. Skała.
Na moment mnie puścił, sięgając do swych spodni, wyciągając swą męskość. Jeszcze głośniej zawyłem, gdy zobaczyłem jaka jest wielka. On uznał to jako jęk zachwytu.
- Słyszałem, że seks z mężczyzną jest o wiele przyjemniejszy niż z kobietą. Mam nadzieję, ze mi to pokażesz - ugryzł mnie za ucho.
Nagle powiało chłodem a napastnik oderwał się ode mnie. Przetarłem załzawione oczy i zasłoniłem przerażony usta. To Pan Wkurzający mierzy do pana Huyuko z srebrnego miecza. Mężczyzna leżał na ziemi, czerwony ze złości, patrząc nienawistnym wzrokiem na mego wybawcę.
- Mira, ubierz się szybko - zalecił.
Jak w transie sięgnąłem po skrawki ubrań. Do wyrzucenia.
- Uciekaj stąd i szukaj Junko! - znów krzyknął.
- Ale...
- Idź!
Wybiegłem z pokoju słysząc urywki rozmowy mężczyzn jak i dźwięk stuknięcia metalu o metal. Zatrzymałem się na środku korytarza, nie wiedząc, czy wrócić z powrotem, czy iść szukać mentorki.
Sama mnie znalazła. Zaniepokojona dziwnymi odgłosami wyszła na korytarz. Gdy mnie zobaczyła, aż krzyknęła.
- Mira! - Podbiegła do mnie i przytuliła. Z innych pomieszczeń zaczęły wychylać się głowy Maiko. - Co się stało?
- On... on... - jęknąłem i pociągnąłem nosem. - On...
-Och Mira. Keiko! – krzyknęła. - Przynieś szybko coś, aby go przykryć!
Zauważyłem ruch gdzieś w oddali, a zaraz pojawiła się obok nas drobna Japonka z czerwoną, zwiewną yukatą.
- Mira, gdzie pan Huyuko?
- W pokoju.
Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą w stronę, z której szedłem. Gdy stanęliśmy w drzwiach, uderzył nas dźwięk stali i krzyki.
Broń co chwilę wydawała przeraźliwe dźwięki. Obydwaj walczyli machając rękoma, a ich ruchy były chaotyczne i nerwowe. Nie potrafiłem oderwać od nich wzroku. Co rusz jeden ruszał w stronę drugiego z okrzykiem bojowym. Oddychałem coraz ciężej, widząc jak Pan Tajemniczy robi uniki, ale ledwo ledwo. Mój danna zachwiał się przecinając powietrze, ale zaraz znów był zdolny do ataku.
Usłyszeliśmy jakieś damskie krzyki. To żołnierze będący eskortą arystokraty. Zwabił ich dźwięk walki, tak samo jak nas wcześniej. A wtedy stało się. Miecz mego bohatera przeciął głęboko bok pana Huyuko. Krew była aż czarna.
Złapałem ze strachu stojącą Junko, krzycząc. Widok okropny.
Mój doszły - niedoszły danna rzucił miecz, łapiąc się za krwawiący bok, a potem patrzył nieobecnym wzrokiem na swoje czerwone ręce. Padł.
Żołnierze rzucili się na ocalonego, łapiąc za co popadnie. Ściągnęli mu kaptur.
Otworzyłem w szoku usta na widok czarnych jak smoła oczu.
- Hikaru?
 ***
Wsadzono go do więzienia i skazano na śmierć za zamordowanie syna brata wnuka kogośtam. Egzekucja miała odbyć się za parę dni. Nie pozwolono mi go odwiedzić. Nikomu zresztą. A ja nie rozumiałem. Po co on to zrobił? Po co się ukrywał? Dlaczego?
Junko siedziała ze mną i z Okasan, dzień i noc już, milcząc. Gdy zauważyły, że rozmowy nic nie dają, zrezygnowały. Nie żyłem, ja egzystowałem, cierpiałem w milczeniu.
Nic nie mogłem zrobić. Ale obiecałem sobie, że jak jego stracą, popełnię samobójstwo. Nie potrafiłbym żyć z myślą, że nie ma go wśród żywych.
Kochałem go.
Odwiedzali mnie jego rodzice. Nie wiedzieli co się stało dokładnie, nie chcieli im powiedzieć. Siadywali razem z nami w pokoju pijąc herbatę uspokajającą i milczeli. I tak zeszły trzy dni.
Nie jadłem, nie spałem, nie piłem. Nie potrafiłem.
Dzień przed egzekucją Okasan przyszła do nas bardzo podniecona. Mówiła coś o dobrej nowinie, że wszystko będzie już w porządku. Kazała biec do mej starej herbaciarni. Pobiegłem.
W drzwiach powitała mnie Obasan, nie z obrzydzeniem czy nienawiścią w oczach. Znów stała się moją starą, dobrą babcią.
- Chodź Mira. Czeka na ciebie - uśmiechnęła się.
Złapałem ją za rękę, a ona zaprowadziła mnie do najbliższego pokoju.
- Hikaru! - krzyknąłem, otwierając drzwi.
Ale to nie był Hikaru.
- Ojciec?
Właśnie. Ojciec. Stał przy oknie ze zgiętymi rękoma uśmiechając się. Zestarzał się, pojawiło się więcej zmarszczek na jego przystojnej twarzy i wychudł.
- Och, Mira - rozłożył ręce.
Pobiegłem do niego rzucając się w objęcia.
-Tęskniłem za tobą.
- Mhm - potarłem policzkiem o jego bursztynową koszulę. Jak w domu.
- Ależ wyrosłeś - dotknął mych polików. - I włosy ci podrosły - uśmiechnął się ciepło. Stęskniłem się za nim. Za mym kochanym rodzicem, którego uwielbiam. - Zmężniałeś - zażartował, na co zmarszczyłem brwi.
Zaśmiał się dźwięcznie, znów mnie przytulając. Chłonęliśmy chwilę. Znów razem...
- Zabieram cię stąd.
Podniosłem od razu głowę przerażony. Nie zamierzałem nigdzie jechać, dopóki jest tu Hikaru.
- Co się stało? - zauważył mą zmianę.
Westchnąłem. Jak mam mu to niby powiedzieć?
- Mira, synu - dawał mi otuchy. - Powiedz co ci na sercu leży.
- Znalazłeś sobie kogoś - burknąłem.
- Hm – westchnął.- Pisałem ci, że nie zapomniałem o twojej matce. Kocham ją, ale żyć samemu nie potrafię. Lil to naprawdę dobra kobieta. Nie jest tak przebojowa i energiczna jak Madeleine. Ale się w niej zakochałem. Serce nie sługa.
- Prawda - przytaknąłem.
Nagle złapał mnie za pośladki podnosząc do góry, tak jak robił to kiedyś. Objąłem go w szyi zarumieniony. Przez jego spojrzenie.
- Czyżbyś ktoś podbił twe serce? - uśmiechnął się.
Przewróciłem oczyma z zażenowania. Cały papa.
- Mhm - przytaknąłem.
- Poznałeś ją w herbaciarni?
-  Mhm- "ją"...
- Przedstawisz mi ją?
- Nie - westchnąłem.
- Dlaczego?
- Siedzi w więzieniu za zabójstwo.
Papa puścił mnie nagle. Zachwiałem się.
- W więzieniu? – powtórzył. - Zabiła? Boże, Mira! Z kim się zadawałeś! - zasłonił oczy dłońmi.
- To nie tak! - Złapałem go za rękaw koszuli. - On mnie uratował! Mój danna chciał wziąć mnie siłą!
- Boże, Mira - znów przytulił słysząc takie słowa. - Przecież mówiłem, że żadnego mizuage aż do mego przyjazdu. Mira - pogłaskał mnie po głowie, ale nagle przestał. - On?
Przewróciłem oczami. Cholera.
- No on.
- A nie ona? - upewnił się.
- No chyba wiem z kim... - zaciąłem się, przypominając sobie co robiłem z Hikaru.
- On - powiedział jakby w dal.
Patrzył na mnie intensywnie nad czymś się zastanawiając. Jego wzrok zaczął krępować.
- Kochasz go?
- Jak diabli - westchnąłem, nie widząc sensu w kłamaniu.
- A on ciebie? - dopytywał.
- Nie ryzykowałby życia gdyby nie - żachnąłem.
- Hm - znów się zamyślił.
Wypuścił mnie z objęć i zaczął chodzić po pokoju. Zastanawiał się nad czymś. A ja śledziłem go wzrokiem czekając.
Nie wiem ile czasu minęło. Ojciec ciągle się zamyślał, a jak chciał coś powiedzieć, szybko zamykał usta i nadal dumał. A ja napawałem się jego widokiem.
- Chcesz go odwiedzić? - spytał nagle.
- Nie mogę – burknąłem. - Nie pozwalają nikomu na wizyty.
- To normalne - stwierdził. - Ale tutejsza władza jest mi coś winna. Mogą ułaskawić chłopaka.
- Naprawdę?! - krzyknąłem.
AAA! W środku tańczyłem kankana ze szczęścia. Hikaru będzie wolny! Mój Hikaru!
- Tak - zaśmiał się widząc mój entuzjazm. - Ale pod jednym warunkiem, synku.
- Jaki? Jaki?! - Podbiegłem do niego cały nabuzowany szczęściem.
- Że jak go wypuszczą, wyjedziemy stąd.
Mina mi zrzedła. Co?
- Co?
- Do domu - pogłaskał mnie po głowie. - Wiem, że przywiązałeś się do niego, zakochałeś. Ale to minie. Obydwaj jesteście młodzieńcami. Takie uczucie długo nie przeżyje.
Miałem ochotę go uderzyć za te banialuki. Co za głupoty! Moja miłość do Japończyka jest jak najbardziej szczera, mocna i silna!
- Chcesz aby był wolny, wyjedźmy - zaszantażował.
 ***
Jeszcze tego samego dnia, ale wieczorem, poszliśmy do zakładu karnego. Ojciec, aby załatwić wszystkie formalności, ja - aby zobaczyć po raz ostatni Hikaru. Strażnik zaprowadził mnie do zimnych, wilgotnych lochów, gdzie jedyne światło dawały okna i pochodnie. Jak w horrorze.
Mężczyzna wskazał mi ręką na cele, gdzie na macie siedział chłopak patrzący się w podłogę.
- Hikaru! - Podbiegłem do krat.
Poderwał wzrok i przyległ do zimnych prętów tak samo jak ja.
- Mira!
Miał kilkudniowy zarost, brudne włosy i podkrążone oczy, ale i tak nadal objawiał się dla mnie jako najprzystojniejszy facet na świecie.
Objęliśmy się na ile pozwoliły nam kraty, od razu się całując. Nawet jego oddech nie przeszkadzał.
- Mira, Mira... - powtarzał jak mantrę.
Pogłaskałem go po szorstkim policzku, ciesząc się, że wszystko z nim w porządku.
- Jak się tu dostałeś? Przecież wizyty są  zabronione.
- Znając mój urok osobisty i przecudny charakter zdziałam cuda - zaśmiałem się, gdy ten się skrzywił. - Ojciec przyjechał i wyciągnie cię stąd .
Podniósł ze zdziwienia brwi.
- Twój ojciec przyjechał - westchnął i zmarkotniał.
Ta...
- Wiem - oparłem czoło o zimny metal. - Mi też się to nie podoba, ale powiedział, że jeśli chcę, abyś był wolny, to musimy stąd wyjechać.
Położył dłonie na mych biodrach masując je kciukami.
- Rozumiem - westchnął.
Zrobiło się tak jakoś... smutno. I niemiło.
- Nie chce , aby jego syn był...
- To nie tak! - przerwałem mu. Przestałem patrzeć mu w oczy, bo był to widok zbyt bolesny. - On po prostu znalazł sobie kogoś i chce od początku założyć rodzinę.
Nie widziałem dlaczego go bronię. Dlaczego nie potrafiłem się mu przeciwstawić.
- Ale ty też sobie kogoś znalazłeś! Jesteś przecież ze mną szczęśliwy! - syknął zły.
Spuściłem głowę. Wiem. Zgadzam się z nim we wszystkim. Ale jeśli chcę, aby był wolny... muszę to zrobić i już.
- Jestem - przytaknąłem.
- Mira - westchnął, całując mnie delikatnie w nos, potem w brodę.
Sięgnąłem jego ust, całując go. Powoli, z czułością, delikatnie. Jakbyśmy mogli tak zawsze.
Serce mi się krajało na myśl o opuszczeniu Kioto. Nie wytrzymam bez niego.
Objąłem go w pasie, wsadzając ręce pod czarny płaszcz, czując jego delikatną skórę. A właśnie...
- Dlaczego ukrywałeś kim jesteś? – spytałem, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- Hm? - Liznął mnie po szyi, a zaraz się do niej przyssał. Mruknąłem z aprobatą. Uwielbiam jego pieszczoty. - To był przypadek – stwierdził. - Raz cię spotkałem jak wracałem z wyjazdu. Wiesz, wtedy, gdy ścigali nas ci żołnierze. Potem również przez przypadek - wzruszył ramionami. - A ostatnim razem, to już specjalnie.
- Ale dlaczego?
Westchnął.
- Sam zauważyłeś, że jakoś, nie wiadomo dlaczego, nie mówiłeś mi wszystkiego. Nie zwierzałeś się. A ja nie nalegałem. I to był mój błąd. Powinienem wyciągać to od ciebie nawet siłą. Cóż, powtórzę się - mój błąd.
Wypuściłem susem powietrze.
- A swoje problemy – ciągnął - wolałeś opowiedzieć nieznajomemu, któremu, ku mojemu zdziwieniu, zaufałeś. Musiałem cię jakoś podejść.
- Jesteś na mnie zły? - spytałem cicho.
- Nie potrafię się na ciebie gniewać.
 ***
Wyjechaliśmy w nocy. Na dodatek padało tak samo jak wtedy, gdy tu przyjechaliśmy. Zostawiłem tu serce, ukochanego, grób matki, Okasan, Obasan... Ludzi, których pokochałem. A wracam gdzie? Do przeszłości, która nie wiem, czy mnie powita.
Wróciłem do starej szkoły, odnowiłem stare przyjaźnie. Żyłem jak kiedyś. Jak głupi, rozpuszczony dzieciak, który uwielbia używki i starszych mężczyzn. Nie, nie byłem z nikim. Nie potrafiłem.
Poznałem tą całą Liliam. Ojciec miał rację - kobieta przesympatyczna i miła, ale od razu mi podpadła chcąc matkować. Powiedziałem im jasno, że nie życzę sobie, aby wtranżalali się w moje życie i starali przypodobać.
Ojciec widział co się ze mną dzieje, ale nie zrobił nic, abym znów zaczął żyć. Sądził, że przejdzie mi, a sam zabawiał się ze swoją nową żoną. Cóż, będę miał braciszka. Uroczo...
Ile minęło od mego wyjazdu? Około miesiąca. Krótko? Głupoty. Za długo! Nie widzieć ukochanej osoby tyle czasu to jak samobójstwo. Budziłem się w nocy, szukając go ręką, gdy się masturbowałem jęczałem jego imię, widziałem go w swoich fantazjach. Był tu ze mną.
I właśnie po tym okresie dostałem list z zawiadomieniem o złym stanie zdrowia babci. Naprosiłem ojca, aby puścił mnie do Kioto. Ze względu na kobietę, zgodził się, ale nie pojechał razem ze mną. Cóż, żona - rozumiecie.
Gdy ujrzałem znajome kamieniczki, ludzi, poczułem, że lecę. Wysoko. Że wreszcie dochodzi do mnie życie.
Napawałem się widokami, dźwiękami, zapachem. Tęskniłem za tym przez miesiąc. Długi, cholerny miesiąc.
Gdy przybyłem do herbaciarni, Okasan wycałowała mnie i wyściskała. A co mnie najbardziej zdziwiło, za nią pojawiła się zdrowa Obasan!
- Ale...Yyy - wskazałem na kobietę palcem. - Nie powinnaś leżeć?! Jesteś przecież chora.
- Gdyby nie moja "nagła choroba", to byś tu nie przyjechał, nie? - uśmiechnęła się ciepło.
Na początku nie zrozumiałem o co im chodzi. Ale gdy już do tego doszedłem, zaśmiałem się, obcałowując obie Japonki i poleciałem do sklepu ojca Hikaru, potrącając i przepychając ludzi.
Zobaczę Hikaru! Zobaczę Hikaru! Zobaczę mojego Hikaru!
Wleciałem jak torpeda do drzwi omijając zdezorientowaną sprzedawczynię i poleciałem schodami na górę. Wiedziałem, że jest. Inaczej Okasan i babcia nie kazałyby mi przyjeżdżać właśnie dzisiaj. Otworzyłem na oścież drzwi, rzucając się na zdziwionego chłopaka i przyciskając go do podłogi. Obcałowywałem go po twarzy, śmiejąc się szczęśliwy.
Chłopak objął mnie i oddawał pieszczoty. I wtedy właśnie doszło do mnie, gdzie było moje miejsce. Bo wiecie, tam gdzie jest wasze serce, tam jest i wasz dom.