niedziela, 30 listopada 2014

9. Tylko mój

 - Zdrowie Michaś! – zaśmiał się Misha.

Michał czuł, jakby coś mocnego oplotło mu klatkę i nie chciało puścić. Co więcej, ściskało coraz bardziej, że jeszcze trochę, a trzeba będzie wołać grabarza!

Do cholery jasnej, na co mu to było?! Po kiego czorta tu przyszedł?! Po co w ogóle brał udział w tej bezsensownej grze?

- Michał?

Poczuł dłoń Wiolki na swoim ramieniu. Otworzył usta, ale nic z nich nie wyszło. Zresztą, co miałby powiedzieć? Mógłby skłamać, że kiedyś zza czasów siusiumajtka pocałował się z sąsiadem w jakiejś równie bezsensownej grze co ta i po prostu została trauma, bo od tamtej pory nienawidził wszystkiego, co łączyło dwóch osobników tej samej płci. Jednakże skrzywdziłby wtedy Wiolkę i Elizkę. Poza tym kto by mu uwierzył, skoro siedział przed nim osobnik, który jeszcze jakimś cudem żyje a nie trafił dzięki Jaczewskiemu na ostry dyżur? Starzejesz się, Michałku.

Misha nie spuszczał z niego wzroku zaciekawiony co on zrobi. Stchórzy czy weźmie na klatę to, co ich łączyło, a przez to wszyscy tu zebrani dowiedzieliby się, że Mishy preferencje są troszkę inne niż zebranych tu osób? I Michał dobrze wiedział, że nieważne co on zrobi, to i tak wszystko wyjdzie na jaw.

- Ta kanalia przyssała się do mnie parę razy – powiedział wreszcie i wypił wódkę. Na raz. I po raz pierwszy odkąd pamięta alkohol tak bardzo mu smakował.

Wiolka (podobnie jak reszta hałastry) spojrzała na Mishę, który z lekkim uśmiechem patrzył się na Michała i odpowiedział:

- Oj, od razu kanalia. Jakoś nigdy się nie opierałeś.

- Jakoś nigdy nie dawałeś mi co do tego szans.

- Bo lubisz jak cie całuję.

Michał zaśmiał się. A to dobre! On to lubi!

- Proszę cię – prychnął.

Nawet nie śmiał spojrzeć na resztę obawiając się, że to, co zobaczy na ich twarzach sprawi, że zejdzie z tego świata tu i teraz. Boże, co za wstyd.

- Och Michałku – odezwała się nagle Wiolka podchodząc do niego i mocno tuląc. Jaczewski zdrętwiał w jej ramionach. – Ja tu się martwię o ciebie, staram oderwać od problemów miłosnych, zapewnić ci rozrywkę, a ty sam już sobie ją zapewniłeś! – Uśmiechnęła się szeroko i pocałowała w policzki. – No kto by powiedział… - spojrzała na Mishę, któremu uśmiech nie schodził z twarzy a myśli, że chciałby być na miejscu Wiolki, nie mogły zniknąć.

- Co ty mówisz, kobieto – zaśmiał się nerwowo nie potrafiąc podnieść wzroku. – Z tym człowiekiem absolutnie nie ma rozrywki.

- No chyba nie powiesz, Michaś, że gdy jestem obok, to nie miękną ci kolanka? – prychnął Misha.

- Tak właśnie powiem – uparł się Jaczewski odważnie (cóż za zuch!) spojrzał w oczy blondynowi. – Mienie ciebie obok to sama udręka.

- Ranisz moje uczucia.

- Najpierw trzeba je mieć.

- Auć.

Michał przewrócił oczami widząc jak Misha uśmiecha się szeroko i widać, że bawi się w najlepsze w tej niedogodnej dla niego sytuacji. I, aby nie skompromitować się przed tymi obcymi ludźmi jeszcze bardziej, Jaczewski postanowił ustąpić z placu boju.

- No – wstał zatem – było miło poznać – i uśmiechnął sztucznie starając się na nikogo nie patrzeć. W końcu mógł zobaczyć coś, co niekoniecznie by mu się spodobało, a co by zaważyło na zmianie jego (jeżeli jakieś ogryzki pozostały) dobrego humoru. – Ale ja już będę spadał.

I nie czekając na Wiolkę czy Elizkę, by któraś go odprowadziła do drzwi, czym prędzej wybiegł z mieszkania. Było mu cholernie głupio. Jak spojrzy w poniedziałek Wiolce w oczy? Nie miał pojęcia. I jakoś nie obchodziło go to, że okazał się tchórzem. Każdy w takiej sytuacji zareagowałby jak on, prawda?

Cóż, pozostało mu w to wierzyć.

Zatrzymał się tuż przed drzwiami klatki schodowej. Cholera, cholera, cholera. Dlaczego to jego zawsze spotykają takie sytuacje? Nikomu innemu los daje non stop w kość. Czy na świecie jest jeszcze ktoś, kogo fatum nie chce opuścić?

- Uciekłeś niczym kopciuszek tuż po wybiciu dwunastej. I tuż przed punktem kulminacyjnym balu.

No jasne, mógł się domyśleć, że tak to się skończy. W końcu jego fatum ma blond czuprynę i jest cholernym kacapem.

Że też ta menda poszła za nim…

- Czego chcesz? – spytał odwracając się do Mishy.

- Zostawiłeś mnie tam samego. A zdajesz sobie sprawę jakie baby potrafią być wścibskie, jeśli pochwycą jakiś smaczek?

- Proszę cię – prychnął Jaczewski. – Uwielbiasz być w centrum uwagi.

- No może trochę – Misha przegryzł (cholernie seksownie, psia mać) wargę i powoli podszedł do drugiego mężczyzny. – A wiesz co najbardziej lubię? Jak obiekt moich westchnień umyka mi z rąk i pozostaje tylko go schwytać i nigdy nie puścić.

- Obiekt twoich westchnień mówisz – Michał splótł ręce na piersi i również nie spuszczał z blondyna wzroku. Może to alkohol, może to, że byli absolutnie sami sprawiło, że podchwycił tę zabawę? A może to, że miał już dosyć tego, że ten mężczyzna ciągle się wokół kręci i należałoby skończyć tą chorą sytuację raz na zawsze?

Kto tam wie.

Misha uśmiechnął się szeroko widząc, że Michał się nie cofa do swojej skorupy, a jedynie opiera się o ścianę nie wykonując żadnego ruchu w kierunku wyjściowych drzwi.

- Dokładnie – westchnął zatem teatralnie. – I co mam zrobić w sytuacji, gdy mój kopciuszek mi umyka?

- Poszukać innego kocmołucha?

- Oj nie – Misha pokręcił głową. – Nie chcę innego. Ten mi jak najbardziej pasuje.

- Mimo tego, że cię nie chce?

- Nie wydaje mi się, aby mnie nie chciał – rzekł pewnie patrząc Jaczewskiemu w oczy. O cholera, czyżby złotym środkiem na Michasia był krystaliczny trunek z mamucią dawką procentów? Jeśli tak, to Misha będzie nosił przy sobie pełną piersiówkę non stop!

Jaczewski prychnął i oderwał się od ściany, aby minąć blondyna. Ta rozmowa prowadziła do nikąd. Tym bardziej, że coraz mocniej świat wirował mu przed oczami. Zatrzymajcie tę karuzelę! On wysiada!

Niestety kacap miał co do niego inne zamiary (jak zwykle zresztą. Nigdy nie idzie po myśli Michała jeśli chodzi o Mishę) i jak gdyby nigdy nic pchnął Jaczewskiego z powrotem na ścianę i pocałował. O tak o. Bez żadnego pytania czy może, czy Michał nie ma nic przeciw.

Ponownie miał gdzieś to, co Michał uważa, i robił swoje.

A Jaczewski, jak na wzorowego hetero przystało, odepchnął od siebie drugiego mężczyznę. Niestety nieskutecznie.

Misha był jak meduza oplatająca swoją ofiarę mackami. Nim się Michał obejrzał, już był ciasno obejmowany a usta maltretowane.

O Boże, a co to był za pocałunek! Na moment ta hiena cmentarna zabrała mu tchu a język lepiej niż alkohol zdezynfekował wszelakie ustrojstwa, które miał w ustach!

Przeraził się. Na wszystkie świętości, jeszcze nigdy nie czuł, aby tak mu zmiękły kolana.

Dosłownie! Oparł się ciałem o drugie, twarde i ciepłe ciało poddając się. A niech się dzieje co chce. Piany jest. Pianemu wszystko wolno.

Zaczął odpowiadać na pocałunek, na co Misha zareagował mruknięciem aprobaty. Miażdżący uścisk mający go zatrzymać zelżał a dłonie bezceremonialnie zjechały niżej, na dolne, okrąglejsze rejony.

Michał zanurzył dłoń i blond puklach ze zdziwieniem zauważając, że dotyk szorstkich, krótkich włosów może być przyjemny. Że mocny zapach męskich perfum może powalić go na łopatki. Że ręka, która śmiało spoczęła na jego budzącym się do życia kroczu, nie zniechęcała. Że śmiałość Mishy, która go za każdym razem drażni, teraz mu odpowiada i jest nawet atrakcyjna.

Jaczewski głośno wciągnął powietrze, gdy Misha niespodziewanie przyssał mu się do szyi. O cholera, o cholera, o cholera!

Uścisk na twardym już penisie się zwiększył a Michał zaczął niekontrolowanie poruszać biodrami poddając się. Świadomość krzyczała, aby się opanował, bo przecież woli płeć piękną. Niestety mało kto w tych czasach słucha rozumu i Michał nie był wyjątkiem.

Pociągnął za włosy Mishę, aby ten przestał maltretować mu szyję, i spojrzał mu w twarz. I to, co zobaczył, przerosło jego oczekiwania.

Misha był piękny z opuchniętymi lekko ustami, wzrokiem skupionym tylko na nim, lekko poczerwienionych policzkach. Aż chciało się go nigdy nie puszczał i całować, całować i jeszcze raz całować.

I tak też Michał zrobił.

Niech się świat wali a apokalipsa nastąpi, bo to, co miało teraz miejsce, nigdy nie mogło mieć prawa bytu.

Michał z własnej, nieprzymuszonej, lekko podchmielonej woli, pocałował Mishę. I zrobił to z tak wielką pasją, że najlepsi amanci powinni się od niego uczyć. Bo pocałunek z kacapem był dobry. Ba, to za mało powiedziane, był fenomenalny! Nie było to memłanie językiem jak z większością kobiet z którymi się umawiał (a w końcu było ich aż tyle…) a namiętny, iście filmowy pocałunek.

Boże, ależ był piany. Bo gdyby nie był, zareagowałby widząc, jak Misha klęka i rozpina mu spodnie. Jak ściąga je wraz z bokserkami i łapie za jego twardy penis. Jak lekko szorstki język zlizuje z główki płyn a po chwili lekko opuchnięte usta pochłaniają ją i dają Michałowi kolejny powód, aby miękły mu kolana.

Patrzył szeroko otartymi oczami jak blond czupryna porusza się co rusz w przód i tył, penis niknie prawie cały, to zaraz się pojawia świecący i jeszcze bardziej twardy (to w ogóle możliwe?) a skurczone jądra są ściskane.

Myślał, że zwariuje z tej przyjemności.

Nie zwracał uwagi na wibrujący mu w kieszeni telefon. A niech ten ktoś spada. On ma lepsze rzeczy do roboty bo wątpił, aby coś takiego szybko się powtórzyło. Nie przy jego uporze.

- Szybciej – stęknął patrząc jak oczarowany na Mishę.

Blondyn jedynie się uśmiechnął (a to łajza) i zjechał językiem na jądra.

- O Boże! – krzyknął.

Złapał klęczącego mężczyznę za głowę i przycisnął twarz do swojego krocza.
Misha nie oponował. Z chęcią wziął jądra do ust a ręką poruszał po penisie. Nie spuszczał z Michała wzroku samemu będąc już na granicy.

- Zaraz skończę – stęknął Michał.

- To kończ – odparł drugi mężczyzna i wsadził do ust jak najgłębiej mógł penisa.

Jaczewski zamknął oczy i z głośnymi jęknięciami wbijał się w uległe usta szczytują.
O bogowie i wszystkie świętości!

Aż zakręciło mu się w głowie (i tym razem nie przez alkohol) czując to. Trzymał w twardym uścisku głowę Mishy nie pozwalając ruszyć się nawet o milimetr. Ale z tego, co zauważył, mężczyzna nie miał w planach odsuwanie się. Ba, gdy ręce oplatające mu głowę zniknęły, językiem zlizał pozostałości, które wcześniej mu umknęły.

Michał patrzył się na to oczarowany upychając świadomość w ciasny kąt. Jeszcze nie teraz, to nie pora na wyrzuty sumienia czy wstyd.

Misha wstał i nie spuszczając wzroku z Jaczewskiego, pocałował go. Delikatniej niż to było przed chwilą, bardziej czule.

Michał chciał go odepchnąć (bo co to za robota, aby całował go, gdy miał przed chwilą jego nasienie w ustach?), ale ciepło jakie ogarnęło jego serce było silniejsze. Odpowiedział zatem na pocałunek czując mrowienie w palcach, gdy Misha wsadził jego dłoń w swoje spodnie. Gdy jego penis zareagował automatycznie unosząc się.

- Wyjmij go – szepnął Misha przylegając ciasno do drugiego ciała.

Michał zareagował automatycznie (maczać w tym palce musiał alkohol) i wyjął twardą jak skała męskość.

O mój Boże.

Starał się nie myśleć o tym, co dotykał. A raczej o tym, że uczucie temu towarzyszące nie było wcale takie straszne.

Spojrzał w dół. Jego dłoń poruszała się szybko po całej długości penisa rozprowadzając śliski, intensywnie pachnący płyn.

Misha schował twarz w zagłębieniu jego szyi dysząc. Nie sądził, że tak się podnieci. Że zabawa w kotka i myszkę tak go nakręci. Że Michał, który jest fatalnym przypadkiem heteryka, się przed nim otworzy niczym dziewica przed swym narzeczonym.

- Cholera! – syknął wgryzając się mocno w szyję drugiego mężczyzny dochodząc.

Michał skrzywił się czując to. Jego oddech się powoli uspokajał, napięcie schodziło a denerwujące wibracje w telefonie nie ustępowały. Ale jak cholera sięgnie do kieszeni, skoro jedną ma miażdżoną przez kacapa, a druga jest klejąca od nasienia?

Spojrzał zagubiony na Mishę, który nie przestawał maltretować mu szyi. Na bank będzie mieć ślad. No rewelacja.

Niespodziewanie blondyn podniósł czerep, spojrzał na Michała i jakby było mu jeszcze mało, pocałował go. Nie wyczuwał (albo miał to głęboko gdzieś), że Jaczewskiemu ubytek spermy spowodował, że w głowie przeskoczyły trybiki.

Ale nawet nie zdążył odepchnąć Mishę, bo usłyszał głosy dwóch kobiet. I byłoby wszystko w sumie w porządku, gdyby nie to, że wszędzie rozpozna pijacki bełkot Wiolki.

- Ale ja ci mówię, że coś mu się stało. Nie odbiera!

- Wioletto, na litość boską, Michał to dorosły człowiek. Wie jak trafić do domu – musiała być to Eliza.

- Nie jestem co do tego taka pewna. To skończona sierota. Patrz jak zwiał, tchórz jeden.

- Odezwała się ta, która mówiąc, że idzie do toalety, wyszła z restauracji do której cię zaprosiłam – prychnęła Elizka.

- Bo mnie zaskoczyłaś, kurczę. Skąd mogłam wiedzieć, że nagle ci się zbierze na amory?

- To nie dziw się Michałowi, że w podobnej sytuacji zareagował tak samo.


Więcej Michał z ich rozmowy nie usłyszał, bo im głośniej były, tym on szybciej kierował się ku wyjściu z klatki. 

poniedziałek, 22 września 2014

24. Miłość za rogiem

To było gorsze niż kiedykolwiek sobie wyobrażałem. Moja chora fantazja podsuwała mi pod nos obrazy, gdzie spotykam Oscara na ulicy. Był zabiedzony, w poszarpanych ubraniach, brudny, istny lump spod dworca. Zawsze się śmiałem w myślach do niego wykrzykując mu w twarz, że wybrał sobie takie życie a nie inne, więc niech teraz cierpi!

Innym razem w głowie zaroiła mi się myśl, że otwieram drzwi i zastaję go na kolanach błagającego, abym pozwolił mu wrócić. Trzaskam wtedy mu drzwiami i śmieję się tak głośno, że aż bolą mnie płuca.

Niestety do przewidzenia było, że w rzeczywistości wszystko się inaczej potoczy, bo ani mi do śmiechu, ani mu do próśb o przebaczenie. Gapimy się na siebie jak te tumany nie wiedząc co powiedzieć. No, ja nie wiedziałem.

Nic się nie zmienił. Dalej był blady, włosów nie przefarbował na żaden dziki kolor a jego sylwetka nie przypominała tych wszystkich przystojniaków z Abercrombie. Ale, cholera jasna, miał to coś. Potrafił spojrzeniem sprawić, że w głowie miałem pustkę a z ust wychodziły jakieś głupoty typu:

- No raczej.

Rewelacja. Super, Louis. Wiwat twoja elokwencja! Juhu!

Oscar uśmiechnął się lekko i oderwał (czas najwyższy, psia mać!) wzrok od mojej głupkowatej osoby i spojrzał na swoją latorośl, która ochoczo pozwalała tulić się Hektorowi. Czyżby miał on chrapkę na młodszą krew? Nie dziwne, że Gabriel tak zawrócił mu w głowie!

- Będę leciał – powiedział Oskar i jak gdyby nigdy nic wziął z objęć Hektora syna i skierował się w stronę wyjścia. Tak po prostu. Bez żadnego „było miło cię spotkać”,  „stęskniłem się za tobą, spotkamy się później” czy „do zobaczenia”. Nic. Tak bezceremonialnie poszedł sobie jak dwa miesiące temu, gdy nagle zniknął z mego życia. Myślałem, że szlag mnie zaraz trafi.

- Mogłeś mi powiedzieć, że będzie – warknąłem do Hektora i z wielki fochem (a jak!) poszedłem do pokoju nie zwracając uwagi na głośne zapytanie mamy, czy przypadkiem nie jestem głodny, bo zaraz będzie gotowa zapiekanka. Ha, na pewno kupna. Nie spodziewam się po niej, że sama cokolwiek zrobi.

Trzasnąłem drzwiami do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko nie potrafiąc ogarnąć tego, co się właśnie stało.

Było mi z tym dziwnie. Serce biło jak oszalałe i nie mogło przestać się uspokoić. Dawne uczucia wróciły i rozwaliły mnie na łopatki.

Boże, co ja w nim widziałem. Przecież ani on atrakcyjny, ani miły. Potrafi za to tak palnąć, że automatycznie murowało. A jego dotyk… A jego dotyk, cholera jasna, sprawiał, że na samo wspomnienie już byłem twardy.

- Pieprzyć to wszystko – sapnąłem łapiąc się za twarde krocze. Że też się tak podnieciłem!

Rozpiąłem rozporek i wyciągnąłem penisa.

Jeżeli mama czy Hektor wpadną na pomysł, aby do mnie zajrzeć, to niech lepiej się zastanowią dwa razy.

- O rzesz! – mruknąłem.

Wtuliłem twarz w poduszkę i poruszałem jak najszybciej ręką, aby im prędzej skończyć. Starałem się nie mieć go przed oczami, ale ciężko było, gdy parę chwil temu go widziałem. Bo najgorsze z tego wszystkiego jest to, że zachowywał się, jakby te miesiące naszej znajomości nic nie znaczyły. Jakby to, co między nami było, było tak nieważne jak deszcz, który padał tydzień temu.

Ręka zwolniła, oddech się uspokajał. Członek zmiękł sam z siebie. Zaśmiałem się gorzko. Pierwszy raz mi się to zdarzyło. No rewelacja.

Zasłoniłem twarz dłońmi starając się uspokoić zdradzieckie łzy, które śmiały mi spłynąć.

Nienawidzę go.

* * *

- No i wiesz, możesz wybrać sobie postać jaką chcesz i chodzić po lesie i zabijać potwory. Ja najbardziej lubię zombie, bo ma fajny czar. Potrafi zamienić przeciwnika na jakiś czas w chodzącego truposza i atakuje swoich. Bo wiesz, swój swego nie zarąbie – paplał Adam. Od dawna chciał mi pokazać grę przez którą zawalił ostatnio arytmetykę, przestał uganiać się za dziewczynami czy zaniedbał kumpli.

Specjalnie mi to nie doskwierało, bo pocieszyłem się jego bratem, ale, że nie było już Andrew na horyzoncie a pojawił się ktoś inny, to musiałem czymś zająć czas. Bo w końcu nie nauką!

- Co tam u brata? – spytałem.

Adam zmarszczył brwi skupiając się na walce z syreną nie zwracając na mnie uwagi. Westchnąłem i ze znudzeniem patrzyłem jak jego zombie dostaje baty od pół kobiety pół ryby. Aż wreszcie uderzył myszką o blat biurka, gdy ta pozbawiła go życia.

Z rozbawieniem przyglądałem się jak Adam wymachuje w złości rękoma i burczy pod nosem, że to musiało być ustawione, bo w końcu jakim cudem postać z niższym poziomem rozłożyła go na łopatki?

- I to jest niby ta fajna gra? – prychnąłem.

Adam patrzył to na mnie, to na ekran komputera aż wreszcie z niej wyszedł.

- O co się wcześniej pytałeś? – zmienił temat.

- O twojego brata – łaskawie mu przypomniałem. – Co u niego?

- A cholera go tam wie – wzruszył ramionami. – Ciągle siedzi w tej swojej szopie i coś majstruje. O! Ale dobrze, że mi przypomniałeś! Mama prosiła, abym zawiózł mu pierdoły, których on, oczywiście, zapomniał wziąć – wstał raptownie. – Przejedziesz się ze mną do niego?

Skrzywiłem się. Od momentu naszej ostatniej rozmowy nie widziałem się z nim. I wolałem, aby tak zostało.

- Nie, dzięki. Wrócę do domu. Mama mnie spierze mnie na kwaśne jabłko, jak się spóźnię na kolację. Bo w końcu, jak twierdzi, rzadko kiedy cała rodzina zasiada przy jednym stole, a Święto Dziękczynienia jest tylko raz w roku – prychnąłem.

- No jasne, jasne – Adam kiwnął głową. – To ja pójdę do piwnicy po to barachło, które mam bratu zawieźć – i wyszedł.

Westchnąłem i przez moment patrzyłem się przed siebie. Jakoś ta specjalnie nie śpieszyło mi się do domu, aby nie zostać pochłoniętym przez szalejącą w kuchni matkę.

Poza tym mój mega wkurzający brat pewnie koczuje przed telewizorem czy laptopem nie myśląc nawet, aby naszej rodzicielce pomóc. I, co najśmieszniejsze, mama wcale by go do pomocy nie goniła. A ja, ku mojej rozpaczy, byłbym pierwszy do: przynieś, pokrój, posprzątaj, połóż, przetrzyj i tym podobne.

Jednakże z dwojga złego gorsze byłoby raczej spotkanie z bratem Adama, także wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do mamy, czy może nie kupić czegoś po drodze powrotnej, aby później mnie nie ganiała, tym bardziej, że sklepy są dziś wcześniej zamykane.

- Nie, synku. Hektor wraz z Oskarem właśnie wrócili z zakupów.

- Z Oskarem? – Czy mi się wydawało, czy pisnąłem?

- Ano. Właśnie mi pomagają i… - mama nagle się zaśmiała.

Usłyszałem szum w telefonie a zaraz głos Hektora:

- Byś wreszcie łaskawie wrócił do domu, a nie przesiadywał u kolegów i ich braci. Chcesz, abym poczuł się zazdrosny, że wolisz tego całego… jak mu tam?

- Andrew – podpowiedziałem.

- No właśnie! Wolisz go ode mnie??!

- Każdy jest lepszy od ciebie – stwierdziłem.

- Łamiesz mi serce – Hektor teatralnie pociągnął nosem i zaraz dodał ciszej: – Ale na serio ci mówię, zostaw w spokoju tego kolesia i wracaj do domu, bo inny koleś na ciebie czeka i… Ała!

I się rozłączył.

Jeszcze przez dłuższą chwilę trzymałem telefon przyłożony do ucha. W moim domu był Oskar. Za żadne skarby świata nie wrócę teraz  tam. Niech się pali, wali a nad miastem latają bombowce. Nie ma mowy, żebym się tam pojawił!

Gdy Adam wrócił, powiedziałem, że pojadę z nim. Z dwojga złego wolałem zobaczyć się z Andrew niż Oskarem.

*
Adam absolutnie nie potrafił jeździć. Już dawno tak nie zbierało mi się na wymioty. Co chwilę to hamował, to naciskał na gaz, jakby za nami co najmniej sześć radiowozów policji jechało.

A Terry jeszcze nam powtarzał, abyśmy za żadne skarby świata nie wsiadali do jednego auta z Adamem, gdy ten jest za kołkiem! Czucie tego, co jadło się jakiś czas temu gwarantowane!

Otworzyłem okno chcąc zażyć trochę świeżego powietrza czując się coraz gorzej. Droga strasznie się dłużyła, bo Adam musiał oczywiście wybrać okrężny dojazd. Ale może to i lepiej? Mogłem się chociaż przygotować na starcie z Andrew.

Jak się zachowa? Będzie oziębły czy wręcz przeciwnie?

A może nie mam co się martwić? Może z kimś jest i zapomniał o tym, co między nami było?

- Andrew kogoś ma? – spytałem,

- Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedział Adam zdziwieni moim pytaniem.

No tak. W końcu nie był wtajemniczony w to, co się działo wokół niego. Ech, gdyby tylko się dowiedział, że jego najlepszy kumpel świrował z jego bratem…

Gdy dojechaliśmy z zaskoczeniem zauważyliśmy, że brama była otwarta a na podjeździe stało parę samochodów.

- Pójdziesz ze mną czy zostajesz? – spytał Adam sięgając do tyłu po wielką i (sugerując się jego skrzywioną miną) ciężką reklamówkę.

- Pójdę – odpowiedziałem. Część mnie chciała spotkać się z Andrew.

Im bliżej byliśmy szopy, tym głosy ze środka były głośniejsze. Wcześniej myślałem, że to radio, ale wątpię, aby w którejkolwiek stacji prezenterzy rozmawiali na tematy kuchni. A uściślając, czy hamburger od klauna szybciej strawić niż ten od domniemanego króla burgerów. O frytkach już nawet nie wspomnę tak jak i o tym, że słyszałem damski śmiech. Dużo damskiego śmiechu, uściślijmy.

Adam wszedł bez pukania, przez co automatycznie zapadła niezręczna cisza. Stałem za nim patrząc przez jego ramię na kolegów mojego byłego (?). I tu mamy zagwozdkę, bo nie miałem zielonego pojęcia kim dla siebie byliśmy. Jedyne co jest pewne to to, że ten etap oboje mamy za sobą. Amen.

W szopie było trochę osób i wyjaśnił się skąd ten damski rechot (czyżby obudził się we mnie zazdrośnik?). Prawie każdy samiec dzierżył na swoich kolanach swoją jałówkę, a nieliczni (w tym Andrew) siedzieli wygodnie na kołach samochodowych.

- Twoje zabawki – Adam podniósł rękę z reklamówką.

Andrew podszedł i wtedy (cóż za spostrzegawczość) zauważył mnie. Zwolnił kroku, ale po chwili znów pewniej szedł. Starałem nie gapić się na niego jak bogobojny w maryjny obraz, ale ciężko szło. Wzrok sam na niego leciał. I aż westchnąłem widząc jego przystojną twarz. Cholera, cholera, cholera.

Nie słuchałem co tam Adam paplał, bo skupiałem się na jego starszym bracie ubranym w te cholerne, brudne ogrodniczki.

- Zmarzniesz i zaraz znów będziesz chory – powiedział a mi aż serce stanęło, gdy wyciągnął rękę i poprawił kaptur mojej kurtki.

- Nie jest zimno – odparłem automatycznie sięgając tam gdzie on.

Andrew nic nie odpowiedział a ja z powrotem mogłem zacząć oddychać. I gdybym był bardziej uważny, to mógłbym spostrzec jak Adam patrzy to na mnie to na brata, aż wreszcie złapał mnie za rękaw kurtki i w międzyczasie mówi:

- Masz i więcej nie zapominaj, bo nie będę jeździł w te i we w tę. Jak masz problem z pamięcią, to zaopatrz się w leki.

Zaskoczony zostałem przez niego ciągnięty. Po minie Andrew mogę stwierdzić, że i on nie wie co roi się w głowie młodszego braciszka.

Adam za to mamrotał coś pod nosem aż wreszcie doszliśmy do auta i nie czekając aż zapnę pasy, ruszyliśmy.

Miałem chęć włączyć radio, bo ciężka cisza, która między nami zapadła, była nie do zniesienia.

- Jak długo kręcisz z moim bratem? – wypalił nagle.

Zaskoczony spojrzałem na niego nie wiedząc co odpowiedzieć.

- Co? – wypaliłem.

- Pytam się – zacisnął dłonie na kierownicy, a jego wzrok dalej był skierowany przed siebie – jak długo jesteś z nim w bliskich stosunkach. Wiesz, ja nie mam nic do twojej orientacji, ale…

- Słucham, czego? – przerwałem mu do granic możliwości zaskoczony.

Adam znów coś burknął pod nosem , co mnie strasznie zirytowało i powiedział:

- Nie jestem ślepy, Louis. Od jakiegoś czasu w ogóle nie interesują cię dziewczyny. W sumie, to od momentu twojej pierwszej, to nie widziałem cię  z żadną.

- Bo żadna nie jest dość dobra. Po co mam brać wybrakowany towar? – prychnąłem, choć dalej coraz bardziej się denerwowałem. On wiedział!

- Bo takie już laski są! Nie ma ideału. Złe bajki ci rodzice w dzieciństwie czytali, skoro szukasz idealnej księżniczki, księciu.

- No dobra, ale skąd ta pewność, że wolę innego księcia niż księżniczki?

- Co do innego księcia to bym się zastanowił, bo patrząc na dzisiejszy strój Andrew to bliżej mu do giermka – prychnął. – Ale ja nie o tym przecież. Absolutnie nie mam nic przeciwko nurtowi, którym się kierujesz, ale na Boga, nie z moim bratem.

- I tak normalnie to przyjmujesz? – spytałem chcąc go jakoś oddalić od tematu Andrew. – To, że nie gramy w tej samej lidze?

Ku mojemu zdziwieniu, Adam się uśmiechnął.

- Nie znamy się od wczoraj. Wiem, że mogę być mokrym snem każdego geja, ale jakoś mnie to nie rusza. I dopóki nic do mnie nie masz, dopóty jest między nami okej. Ale od mojego brata wara!

Uśmiechnąłem się. Nie sądziłem, że dzisiejszy dzień będzie aż tak pełen niespodzianek! Ludzie, jaka to ulga być świadom, że nie trzeba się kryć przed najlepszym kumplem z tym, że na imprezach zamiast zabajerować jakąś pannę, ma się chęć na jej chłopaka.

- Tak, tak – odpowiedziałem.

Głupkowaty uśmiech nie schodził mi z ust przez dłuższy czas. W głowie kiełkowała się myśl, że fajnie byłoby mieć Adama w rodzinie. I fajnie byłoby być z Andrew. Żadnych kłamstw, dzieci na boku i raptownych zniknięć. Prawdopodobnie byłoby tak, jak być powinno.

Ale nie! Mój Anioł Stróż musiał zabawić się moim kosztem i zamiast najpierw pokazać mi Andy’ego, to zaprezentował mi Oskara. Na litość boską, lepszej pierwszej miłości nie mogłem mieć.

Im bliżej byliśmy mego domu, tym szybciej dobry humor mnie opuszczał. Co jeśli on tam dalej jest? Będzie tak jak ostatnio, że nawet nie zamieni ze mną dwóch słów i to, co między nami było, okaże się tylko moją chorą wyobraźnią?

Zacząłem bawić się zamkiem kurtki a dłonie coraz mocniej się mi pociły. Nie chciałem tam wracać, ale gdzie indziej mogłem pójść? W końcu dziś Święto Dziękczynienia.

Pod domem stało auto mamy, taty i obce. Miejmy nadzieję, że sąsiadów.

Wchodząc do środka niestety zauważyłem dodatkową parę butów. Był. O cholera.

Najciszej jak potrafiłem zdjąłem kurtkę i powiesiłem do szafy. Buty odłożyłem na półkę a nie tak jak zawsze skopałem byle gdzie. Na palcach szedłem w stronę schodów chcąc umknąć niepostrzeżenie.

Nagle usłyszałem jego śmiech. Żołądek podskoczył mi do gardła a nogi odmówiły posłuszeństwa. Stałem jak ten kołek słuchając jak przekomarza się z Hektorem.

Zostało mi parę kroków do schodów. Mogło mi się udać. No już, Louis. Dasz radę! Uda ci się! Naród w ciebie wierzy!

- A kolega o czymś nie zapomniał?

Odwróciłem się powoli w stronę ojca, który – na nieszczęście – musiał mnie zauważyć.

- Hm? Co tam?

- Kolega – nie znosiłem, jak u ojca włączał się ten tryb – musiał zapomnieć o pomocy dla matki? Ładnie to tak?

- No nieładnie.

- Ano racja. Także szybko idź na górę się ogarnąć i zaraz widzę cię na dolę.

Kiwnąłem głową chcąc jak najszybciej stąd uciec nie zostawiając zobaczonym. Idąc po schodach słyszałem jeszcze jak mama się pyta, czy już wróciłem, narzekania Hektora, że przychodzę na gotowe i, co najgorsze, pytanie Oskara gdzie zostawił klucze od auta. I czy przypadkiem nie w Hektora pokoju.

Przyśpieszyłem kroku, ale gdy się odwróciłem, zobaczyłem go za sobą. Patrzył się wprost na mnie.

Gdy wszedłem do swojego pokoju jak najszybciej zamknąłem za sobą drzwi. Ale, niestety, Oskar wszedł za mną.

Poczułem się jak w jakimś horrorze czy innym piekielnym filmie, w którym napastnik nachodzi swoją ofiarę, dręczy ją.

Nie odwróciłem się do niego przodem ale czułem, że się na mnie patrzy. Że podchodzi, choć nie na tyle, aby naruszyć bardziej (już i tak zachwianą) mą przestrzeń prywatną. Że bacznie śledzi każdy mój ruch. Jest niczym łowca obserwujący swoją zwierzynę.

Cholera jasna, zaczynam się podniecać.

- Długo zasiedziałeś się u tego kolegi – odezwał się.

Moje krocze zareagowało automatycznie na dźwięk jego głosu.

- Tak wyszło – wzruszyłem ramionami i jak gdyby nigdy nic włączyłem laptop.

- U każdego kolegi tyle siedzisz czy tylko u tych, z którymi braćmi coś cię łączy?

Odruchowo odwróciłem się zaskoczony.

Był bliżej niż sądziłem. Gdybym wyciągnął rękę, dotknąłbym go.

- Co?

Oskar uśmiechnął się krzywo.

- Przez te miesiące nic się nie zmieniło. Jak zwykle świecisz elokwencją.

- Oj odczep się – warknąłem z powrotem odwracają się do niego plecami. – Straciłeś bilet wstępu na film o nazwie „Jakże ciekawe życie Louisa” jakiś czas temu, także nie wiem po co się tak teraz nim interesujesz.

- A co byś powiedział, jakbym chciał znów kupić bilet na ten seans?

- Przykro mi, ale wszystkie bilety wykupione.

- Przez tego kolesia u którego teraz byłeś?

Prychnąłem pod nosem i pokręciłem głową. No koniec świata.

- Może – odpowiedziałem.

Zapadła cisza. Czekałem aż coś powie, zrobi, samemu nawet się nie odwracając.
Zacząłem stukać palcami o blat biurka denerwując się. Co siedziało w tym jego kruczym łbie?

No nic, Louis. Raz się żyje. Nie będziesz przecież tak stał i czekał na nie wiadomo co. Zaraz i tak ojciec przyjdzie zdenerwowany, że jeszcze nie omieszkałem zejść na dół.

- Mógłbyś…? – odwróciłem się, ale głos zamarł mi w gardle.

Oskar stał tuż za mną a jego wzrok był tak napastliwy, że aż się cofnąłem.

- Mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić co działo się przez te dwa miesiące, podczas których umyślnie się z tobą nie kontaktowałem? W których walczyłem z Kim o prawa do Lucasa aż wreszcie mi się udało? A w których ty, z tego co Hektor mówił, znalazłeś sobie pocieszenie? I uprzedzając twoje kretyńskie pytania czy odpowiedzi, mam jak najbardziej prawo usłyszeć jak było, bo między nami jeszcze się nie skończyło. A wiesz czemu? Bo cię kocham. Masz z tym jakiś problem? 

środa, 9 lipca 2014

8. Tylko mój

- Doszły mnie dobre nowiny.

Michał prychnął i dalej skubał ciasto. Że też Wiolka go tu znalazła…

- Kto się wygadał? – spytał, przyciskając widelcem karmel. Na samym początku związku z Maliną robili sobie własną przerwę na lunch i spotykali się w Coffee Heaven. Dziewczyna, gdy jeszcze nie uważała, że jedzenie jest jej wrogiem, zajadała się tamtejszym ciastem często podjadając Michałowi jego porcję. Michaś tak sobie lubił słodycze, to i z chęcią oddawał sernik czy szarlotkę. Och, jakże Malina była wtedy urocza.  

- Sama główna bohaterka – rzekła Wiolka rozsiadając się wygodniej na kanapie przed mężczyzną.

- Baby to paple – stwierdził smętnie Jaczewski nawet nie patrząc na koleżankę z pracy.

- Nie znam faceta, który nie lubiłby obgadywać. Więc powiedz mi, Michałku, jak się czujesz ze świadomością, że Malina wypuściła cię ze smyczy?

Dobre pytanie. Michał nie wiedział. A ściślej mówiąc, w jego głowie jedna myśl wypierała drugą, przez co się gubił. Był świadom tego, że z dziewczyną nie połączy go nic poważniejszego. Gówniara była z niej, ot co. Na żaden poważny związek się nie nadawała. Ale to nie zmienia faktu, że przywiązał się do niej; do jej wiecznego grymaszenia, obrażania się, wydawania nie swoich pieniędzy, nie pozwalania się dotykać (co z tym idzie – zero seksu). Ale była jego. Przechodni widząc ich razem pewnie zastanawiali się, jak takiemu zwyczajnemu facetowi udało się wyrwać ślicznotkę. Bo, co by tu dużo nie mówić, Malina była najpiękniejszą młodą kobietą którą widział.

- Cudownie.

- Jakoś nie widzę tego entuzjazmu – Wiolka świdrowała go wzrokiem.

- A co mam się cieszyć? Znów rodzice będą marudzić, że żadna na dłużej nie może ze mną wytrzymać i na rodzinnych bibach będzie nieprzyjemna cisza, gdy jakiś ciekawski bęcwał spyta się mnie jak tam moje życie uczuciowe. Jakby kogokolwiek miało to obchodzić!

- Wiesz, że mogę się poświecić i poudawać przed twoją familią wybrankę twojego serca.

Michał uśmiechnął się pod nosem.

- Dzięki, ale trochę naopowiadałem im o Malinie i gdybym przyprowadził ciebie wyśmieliby mnie.

- O masz! – krzyknęła kobieta. – Ja tu z pomocą, serce na dłoni daję, a ty jeszcze śmiesz mnie obrażać!

- Nie możesz się obrażać za prawdę. Sama często mi to wałkowałaś – stwierdził Jaczewski.

- Gdyby nie to, Michaś, że dziś zgłosiłeś nieprzygotowanie, to byśmy inaczej rozmawiali.

- Zawsze uważałem cię za cudowną osobę.

- No jasne, w końcu jestem kobietą. Co powiesz na olanie dziś Łukasza i reszty popaprańców i zrobimy sobie babski wieczór?

- Nie chcę burzyć twojego światopoglądu, ale zdajesz sobie sprawę, że jestem mężczyzną?

- Nie ma się czym chwalić, mój drogi. Ale tak, wiem, że Matka Natura cię skrzywdziła obdarowując fallusem. Jednakże chcę, abyś kogoś dziś poznał. Jest to dla mnie ważna osoba, z którą może – kto wie – połączy coś poważniejszego.

- Chcesz powiedzieć, że przedstawisz mi dziś swoją drugą połówkę? Akurat w dniu, gdy moja druga połówka oznajmiła, że dla niej nie wystarczam? Że poszukuje kogoś z większą zawartością portfela, aby mogła odciąć pępowinę rodziców i wysysać od niego wypłatę?

- Na serio tak powiedziała?

- Mniej więcej.

- Och Michałku – Wiolka złapała go za dłoń. Wiedziała, że Jaczewski gdzieś miał zdanie innych. Nie ma sześciopaka na klatce? Połowa mężczyzn ich nie ma! Nie ma przeszywającego wzroku jak David Gandy? Nadrabia uśmiechem. Nie rozśmiesza jak Jim Carrey? Na swój sposób miał pokrętne poczucie humoru, które nie każdemu się podobało. Ale co tam będzie Wiolka się przejmowała jednostkami. Dla niej Michał był klaunem nie z tej ziemi.

Jednakże w wypadku, gdy ktoś (bliski mu czy też nie) zarzucał mu, że nie wozi się kabrioletem a ściska się codziennie w metrze, czy mieszka z dwoma kolegami w nie za nowoczesnym mieszkaniu, to coś w mężczyźnie pękało.

Michał wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na szastanie pieniędzmi. Że wypłata jego rodziców nie pozwala na utrzymywanie najmłodszego dziecka. Ale się starał.

Starał się jak mógł nie pokazać, że czasem musiał podkraść jedzenie od chłopaków, bo sam nie miał. Że jego ubrania mają chyba z milion lat i żaden koci maniak czy gej tego nie zaprojektował. I jeżeli jakaś pinda (nieważne jak piękna) mówi mu, że marzy jej się mężczyzna z mercedesem, zabierającym ją na wernisaże, bankiety, do restauracji, a nie do turka na Grójeckiej, to on już nic na to nie poradzi.

- Jak chcesz, to pozwolę ci się wypłakać na mojej piersi – powiedziała kobieta.

- Najpierw trzeba mieć tą pierś – burknął Michał. O dziwo Wiolka go ani nie kopnęła pod stołem, ani nie uderzyła w ramię. Trzymała nadal jego dłoń i obydwoje już nic nie powiedzieli.

* * *

Elizka, dziewczyna Wiolki, okazała się równą babką. Dziwne było widzieć Wiolettę (bo tak ją Eliza nazywała) spokojną i nie plującą jadem. Tak jej delikatnej i zabawnej to jeszcze Michał nie widział.

A wracając do Elizki, to przed spotkaniem z nią Jaczewski miał nadzieję, że złamie stereotyp, że tylko w filmach porno są ładne lesbijki. Niestety, Eliza miała włosy ścięte na jeżyka a wszelkie damskie kształty chowała za obszernymi, typowo męskimi ubraniami.

Ale nadrabiała charakterem. Co jak co, ale można z nią konie kraść.

Gdy Michał wrócił do domu już w lepszym nastroju, nikt inny a Piotrek wraz z Błażejem (wreszcie wrócił od rodziców) z powrotem sprowadzili go na ziemię.

- Juhu! Stary! Mamy co świętować!

Ciekawe skąd wiedzieli?

Michał zamknął przed ich nosami drzwi. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać.

Był sam. Jakie to dziwne.

* * *

Następnego dnia, tak jak i przez kolejne, starał się unikać kolegów z pracy. Już cały pismak wiedział, że Malina jest singielką. Przeklęty facebook! Zero prywatności! Niedługo głupie baby zaczną trąbić na tym diabelskim portalu, że okres mają czy – co gorsze – że właśnie jakiś lewy lekarz zajął się ich niechcianą ciążą!

Michał czasem poważnie się zastanawiał co kobietom przychodzi do głowy, aby na forum publicznym tak się obnażać. Ostatnio jego koleżanka ze studiów wstawiła zdjęcie, gdzie z innymi równie głupimi jak ona znajomymi są w publicznej toalecie w galerii i siedzą na sedesach ze ściągniętymi spodniami do kostek. I jeszcze się cieszyły jak głupie!

Świat się wali, co tu dużo gadać.

A Jaczewski starał się zachowywać jak najbardziej normalnie. Zdawał sobie sprawę, iż był przez wszystkich obserwowany i obgadywany. No normalnie news nie z tej ziemi! Kolega i koleżanka się rozstali! No niesamowite!

Starał się unikać tłumów, ciasnych pomieszczeń, przerwy spędzał sam. Ale niestety miał za szefa patafiana, który wysyłał go co rusz do innych działów, podczas gdy jego sekretarka siedziała na tyłku i przeglądała portale plotkarskie nie wypuszczając ze swoich kościstych łap telefonu. Dlaczego Łukasz nie posłał jeszcze Magdy w diabły? Michał nie wiedział. Może maczała w tym palce matka Magdaleny, która jest niby dobrą znajomą matki patafiana, Łukasza. Oj, na różne tematy się tu plotkowało. I, jak mężczyzna zauważył, rzadko kiedy były one prawdą.

Najczęstszym tematem były romanse i podwyżki. Na przykład Wiolka, ta kochana lesba Wiolka, dostaje na konto co miesiąc parę tysięcy tylko temu, aby trzymała dziób na kłódkę i nie rozpowiadała, że gryzipiórki robią takie byki, składnia zdań jest tak straszna, że wstyd na całą Polskę. Sama zainteresowana zapiera się rękoma i nogami twierdząc, iż szmatławiec w którym zmarnowała tyle lat nic jej nie daje oprócz nerwicy i marnej pensyjki.

Michał jej wierzył. Co jak co, ale znał Wiolettę najlepiej i wiedział, że siedzenie cicho nie jest jej mocną stroną.

Ostatnio głównym tematem pogłosek jest romans niedawno przyjętego stażysty i asystentki dyrektora marketingu. W to by Michał uwierzył, bo Luiza do szkaradnych nie należała a i w głowie co nieco miała. Ale nie można zapomnieć, że drugą połówką był nominowany dość niedawno gej roku! Tęczowi ludzie nie wiążą się z szarymi obywatelami. Poza tym Misha dawał mu jasno znać, że mu się podoba, także…

- A puknij się w łeb, głupi człowieku – burknął Michał stojąc przed windą i czekając aż ta zjedzie z góry. Już nie dawał rady chodzić po schodach.

Z niewiadomych mu powodów poczuł złość, gdy usłyszał tę plotkę. Nie był typem, który skacze z kwiatka na kwiatek. Jak się zakochiwał, to na amen.

Głupia Malina. Niech spali ją ogień piekielny (a przy okazji niech przytyje, zaczną jej wypadać włosy a na stopach powstaną obrzydliwe haluksy).

- Hej – ni z tego, ni z owego, wyrósł przy Jaczewskim Przemek zajmujący się działem zdrowia i kuchni (choć jego piwny brzuch temu zaprzecza). – Właśnie do was szedłem. Łukasz mówił, że masz coś dla nas – wystawił ręce.

I tak proszę państwa w ten właśnie sposób Michał ma kwadrans (a zaszalejmy, pół godziny!) tylko dla siebie. Pozbywając się teczki, którą miał zanieść na czwarte piętro, może w spokoju zaszaleć i zrobić sobie przerwę.

Pogoda jest piękna, słońce świeci, niedługo może wybierze się na weekend nad jakąś wodę (ostatnio Piotrka męczyła tym Kama. Baby, baby, baby. Nic a tylko by wymagały i zrzędziły). A, że nie zapowiada się, aby miał w terminie oddać pierwsze rozdziały swojej pracy licencjackiej (Gryka jak go zobaczy, to go oskubie za to), to mógł zaszaleć.

I z takim właśnie pozytywnym nastawieniem wszedł do windy nie zauważając na początku, że oprócz jego i Przemka był tam jeszcze ktoś.

- Cześć.

Jezu Chryste.

Michał aż podskoczył w miejscu a serce zaczęło bić mu jeszcze szybciej na dźwięk tego głosu. Na śmierć o nim zapomniał!

Czy ta łajza, cholera, musi być tak sumienna, żeby mimo słabo płatnego stażu, pojawiać się codziennie w pracy? Już nie ma lepszej roboty do zrobienia? Wakacje są, zoo czy Łazienki same się nie zwiedzą! Po kiego czorta siedzieć w biurowcu, gdy na dworze temperatura dochodzi do prawie trzydziestu stopni?!

Michał stanął tyłem do Mishy czując jego wzrok. Cholera, cholera, cholera.

I czemu się tak denerwujesz, gałganie jeden? Przecież mężczyzna stoi sobie spokojnie, nic nie mówi i – co najważniejsze – nie robi, więc czemu jesteś napięty niczym struna i czekasz na jego ruch? Na dotyk? Na cokolwiek, co on zrobi?

Winda zatrzymała się na trzecim piętrze.

- Do zobaczenia wieczorem – powiedział Misha pochodząc i kładąc ciepłą dłoń na środku jego pleców otaczając go zapachem swoich mocnych perfum.

Po ciele Jaczewskiego przebiegł dreszcz. Aż przestał na moment oddychać czując ten dotyk nie orientując się, co Misha powiedział. Jaki wieczór?

Gdy drzwi się rozsunęły Misha zatrzymał się i niespodziewanie się cofnął podchodząc do Michała i przyciskając go do ściany.

- Co ty robisz? – spytał zszokowany.
Nie dostał odpowiedzi. Ba, nawet jeżeli takowa wyszła z ust blondyna, to i tak nie zwróciłby na nią uwagi. Jego wzrok przykuły trzy roześmiane kobiety, które właśnie weszły do windy. Wśród nich była Malina.

Michał nie widział się z nią od momentu zerwania. Poczuł, jak jakaś niewidzialna siła zaciska mu się na gardle. Przeklęty niech będzie dzień, w którym odważył się zaprosić tą bździągwę na kawę!

Malina rozejrzała się wokół a widząc Michała szybko się odwróciła i szepnęła cos do koleżanek, które również się na niego spojrzały. Tak myślał. Cały świat zasłonił mu przeklęty kacap.

- Możesz się odsunąć? – spytał Jaczewski czując na policzku oddech Mishy. Przed oczami miał ich ostatni pocałunek. Boże, za jakie grzechy… - I o co ci chodzi z wieczorem? Z tego, co pamiętam, a pamięć jeszcze mi nie szwankuje, to nigdzie się z tobą nie umawiałem.

- Nie szwankuje? – prychnął Misha nie odsuwając się jednak. – Jakoś naszego wspólnego pocałunku nie pamiętałeś.

Michał nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Przecież byli tu ludzie!

Na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi. Kobiety szeptały między sobą, a Przemek czytał coś na komórce.

- To było po pijaku, a po pijaku się nie liczy – sarknął mężczyzna z powrotem wracając wzrokiem na Mishę, który patrzył na niego z tym swoim mega wkurzającym uśmieszkiem, którego chciało się pazurami mu zedrzeć z twarzy.

- U ciebie różnicy nie ma czy jesteś trzeźwy czy pijany. Zawsze jesteś chętny.

- O tu się puknij – warknął Jaczewski stykając lekko Mishę palcem wskazującym w czoło. – Puść!

Misha złapał Michała za rękę i ścisnął. Michał znów rozejrzał się nerwowo po obecnych w windzie pracownikach, ale Malina wraz ze swoją świtą wyszły na piętrze nawet się na niego nie oglądając. Przemek natomiast nie podnosił głowy znad telefonu. Co za czubek.

- Krasnoludki doniosły, że rozstałeś się z królewną śnieżką.

- Co ty bierzesz, człowieku, że krasnale widzisz – prychnął Jaczewski nie patrząc mu na twarz. Kurczę! Dlaczego jego gęba musi być tak blisko jego? I, co gorsze, dlaczego jego wzrok co rusz pada na usta tego kacapa?!

- Podzielę się wieczorem. I masz być. Zła wiedźma w postaci Wioli wyciągnie cię z każdej dziupli, także nawet nie myśl, żeby się nie pojawić.

- Ale co będzie takiego wieczorem, że czyha na mnie wiolko-fatum?

- Jak to co? Domówka u Elizy!

* * *

Gdy Michał zadzwonił dzwonkiem pod wskazany wcześniej adres, miał kwaśną minę. Od paru dni uciekał przecież od ludzi, od rozmów, a ta menda (w tym wypadku Wiolka) kazała mu przytaszczyć swoje cztery litery na Zadumaną grożąc, że jeśli się nie pojawi, to użeranie się z Łukaszem to pikuś z tym, jakie ona mu zrobi piekło w pracy.

Michał wolał nie ryzykować. W końcu kobieta była nieliczną z którą można było w miarę normalnie porozmawiać bez ryzyka, że zaraz cały pismak się dowie o jego problemach.

Przyszedł. W siatce miał dwa sześciopaki Lecha i niech się dzieje co chce.

Westchnął słysząc głos dziewczyny gospodyni, która nie omieszkała zarzucić mu, że się spóźnił. Cóż, specjalnie się nie śpieszył.

Muzyka i śmiechy można było usłyszeć już na klatce. Jaczewski miał nadzieję, że sąsiedzi będą mieli dosyć ciągłego umc umc i impreza się skończy wcześniej.

- Czekaliśmy tylko na ciebie! – oznajmiła Wiolka ubrana nie jak Wiolka.

Jego Wiolka nigdy by nie nałożyła szpilek aż do nieba. Ani kusej mini. Ani bluzki, która ledwo co zasłaniała jej biustonosz.

- No i na co się gapisz? – warknęła widząc jego przeszywający wzrok.

- Ufo cię podmieniło czy co za tajfun sprawił, że garderobę zmieniłaś? – spytał wchodząc w głąb mieszkania. – Pojęcia nie miałem, że masz w swojej szafie coś takiego!

- Ja też nie – odparła Wiolka wzruszając ramionami.

Z ludzi, których kobiety zaprosiły, oprócz Mishy Michał nikogo nie znał. Były trzy koleżanki Elizy z pracy, w tym dwie wolne. Pierwsza, Marta, zajmowała się muzyką i rozlewaniem wódki (sama zresztą podpijając co rusz). Druga, Iza, siedziała w objęciach swojego chłopaka, którego imienia Michał nie umiał zapamiętać (jakiś obcokrajowiec). Trzecia natomiast, Luiza, najbardziej go zainteresowała, bo jaki jedyna kleiła się do Mishy świdrując go swoimi wielkimi, brązowymi oczyma. Niech ją zaraza dopadnie.

- Ładnie się ustawiłaś – mruknął Jaczewski do Wiolki, która podobnie jak on, piła piwo. – Dziewczyna z taką chatą? No, no.

- Prawda? – zgodziła się kobieta kiwając głową. – Niesamowite, że na stare lata los podstawił mi pod nos Elizę. Może sam powinieneś przestać zadzierać kinola tak wysoko do góry i spojrzeć na maluczkich, którzy kręcą się wokół ciebie?

- Mam zaniżyć standardy? No proszę cię – prychnął starając się nie zerkać na turkające gołąbki, które siedziały na kanapie. Czego się, babo durna, tak do niego przyczepiła? Przecież to pedał! Na gołe oczy widać!

- Od czego masz przyjaciół? – Wiolka poklepała Michała po plecach. – Masz do wyboru Martę – wskazała na dziewczynę gapiącą się w ekran laptopa. Nie uszło niczyjej uwadze, jak co chwilę w jej gardle lądowała porcja wysokoprocentowego alkoholu. – i Luizkę – i na dziewczynę, która śmiała się z dennych żartów Mishy.

- Alkoholiczka i tępa dzida? – prychnął Michał. – Podziękuję.

Wiolka westchnęła.

- Jak zwykle doprowadzasz mnie do ostateczności – powiedziała a zaraz krzyknęła do reszty: - Słuchajcie ludzie! Nie wiem jak wy, ale ja zza młodu uwielbiałam oglądać durne, amerykańskie seriale, gdzie główni bohaterowie pili jak weterani a następnego dnia wyglądali, jakby kto inny wlał w siebie hektolitry czegoś mocniejszego. Grali oni w grę, w którą ja zawsze chciałam zagrać, a nie miałam z kim, bo towarzystwo niestety było drętwe. I tak, Michałku, mówię tu właśnie o tobie – uśmiechnęła się do Jaczewskiego a reszta głośno zaśmiała.

Michał przewrócił oczami starając się nie zwracać uwagi na wbijające się w niego jasne, błękitne oczy. Z dziwnych powodów podobało mu się to.

- Ale, że jest już nas więcej, to można by było w to zagrać. Co wy na to?

Ku Michała ubolewaniu, wszyscy (oprócz niego) ochoczo zareagowali na Wiolki pomysł.
Ustawili krzesła i fotele, aby być zwróconym przodem do siebie i cała podekscytowana (no, z jednym wyjątkiem) ósemka usiadła w kółku. Każdy miał przed sobą pusty kieliszek wódki a na środku stołu leżała pusta butelka.

- A teraz wasze neurony pracują na podwyższonym tempie, gdy ja omawiam zasady gry. Kiedy kogoś wylosuje butelka, ma za zadanie powiedzieć coś, co jest prawdą i zaczyna się od „nigdy”. Na przykład: „Nigdy nie podglądałam własnej siostry, gdy ta się kąpała”. I jeżeli znajdzie się osoba, która  kiedyś podpatrywała nieświadomą, nagą siostrę, to pije.  Brać zrozumiała?

To się źle skończy…

- Z racji tego, że jestem solenizantką, ja zacznę – rzekła Eliza i zakręciła butelką. A to szczwana bestia.

Trafiło na chłopaka, którego imienia Michał zapamiętać nie mógł.

- Nigdy nie – zaczął formułkę i spojrzał się na swoją dziewczynę – przyśnił mi się erotyczny sen.

Co za cienias.

Michał przewrócił oczami i wypił swoją porcję.

Chłopak zakręcił butelką i wypadło na Elizkę, która uśmiechnęła się szeroko i pocałowała szybko Wiolkę w policzek.

- Sama tego chciałaś, kochana! Nigdy nie beknęłam w towarzystwie! – zaśmiała się.

- No wiesz! – krzyknęła Wiola, rumieniąc się. Serio. Michał po raz pierwszy widział ją taką.

Patrzył na przyjaciółkę jak na obiekt w zoo zastanawiając się, jakim cudem z herod baby zmieniła się w swoje alter ego.

Tego kieliszka również wypił. W takim tempie zaraz wypiją wszystko a on się upije. Niech żyją domówki i babskie zabawy!

Ku jego zaskoczeniu, wypił tylko on, Wiolka i chłopak Izy.

Zerknął na Mishę, który – ku jego wielkiemu rozdrażnieniu – był non stop zagadywany przez flądrę, Luizę. I, co najdziwniejsze (bo to w końcu pedał z krwi i kości), dobrze się z nią dogadywał.

Najwidoczniej prawdą jest, że kolorowi ludzie są najlepszymi przyjaciółmi kobiet. Mogą rozmawiać o szmatkach, mazidłach czy o tym, że „o rany, on na mnie spojrzał! Kocha mnie!”.

Niespodziewanie Misha spojrzał na przyglądającego mu się Michała i uśmiechnął się krzywo.  Po Jaczewskiego plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

- To może teraz moja kolej? – spytał kacap i wyprostował się. Nie spuszczał przy tym wzroku z Michała. – Nigdy nie pozbyłem się z domu rodziców, aby móc przelecieć jakąś laskę.

Michał zacisnął palce na stole. Doskonale wiedział, że było to wymierzone w jego stronę.

- Dobrze, że to nie dzwoniła mama. Do tej pory zawsze mi wypomina, że ma jeszcze pościel, którą wziąłem sobie z rodziców sypialni.
- Tą pościel? – spytał Piotrek.
- No, gdyby nie zabrała wtedy ojca na zakupy, to kto by wiedział kiedy znów miałbym szansę na numerek z Gośką.

Słyszał śmiechy, gdy sięgnął po kieliszek. Przeklął w myślach Mishe, a jego neurony pracowały na wysokich obrotach, aby wymyśleć coś, co dopiecze temu gnojowi.

- Teraz ja – powiedział, choć w głowie miał niestety pustkę. – Nigdy nie…

Przegryzł wargę i myślał. Cholera, nic mu nie przychodziło do głowy! Zrobił z siebie kretyna!

- Nigdy nie użyłem sprzętu, który miałby zmienić wielkość mojego członka – powiedział niespodziewanie Misha znów wzbudzając u reszty śmiech.

- Tego jeszcze nikt nie wie. Nawet ty, Piotruś, nie zostałeś wtajemniczony. I to ma być sekretem, rozumie się? Spalę się ze wstydu jak to wyjdzie na światło dzienne – wziął głęboki wdech i stwierdził - będzie co wnukom opowiadać. Zaśmiał się pod nosem. – W młodości wraz z kolegami kupiliśmy sobie rozciągacze do przedłużenia wacków. Jak ojciec znalazł to w moim pokoju myślałem, że się mnie wyprze.

Michał zerwał się z krzesła i w ekspresowym tempie był przy Mishy. Zdążył tylko go złapać za koszulę krzycząc „Ty obmierzły dupku!”, gdy został odciągnięty przez nieznanego mu z imienia chłopaka.

- Uspokójcie się, chłopaki! – krzyknęła Wiolka wstając. Nie rozumiała co się tu działo. Dlaczego Michał tak się zbulwersował? Każdy ma przeszłość, którą się w końcu wstydzi. Ale to zabawa! Mamy tu pić, śmiać się i zapomnieć o szarej codzienności.

Patrzyła na Michała, który dyszał jak lokomotywa nie spuszczając ostrego wzroku z Mishy, i na Mishę, który rozluźniony (choć przed chwilą mógł mieć obitą twarz) odwzajemniał wzrok.

- Rany, jak w zwierzyńcu – żachnęła i po kolei nalała alkoholu tym, którzy mieli puste kieliszki. Spojrzała na swoją dziewczynę, która była również zaskoczona zachowaniem tych dwóch. Jasne było, że Misha prowokuje Michała. Tylko po kiego czorta? – Tak to jest, gdy testosteron mami umysł. Dlatego: Nigdy nie całowałam się z żadnych mężczyzną!


Otworzyła zaskoczona usta widząc, jak Jaczewski zbladł a jego oczy spojrzały na nią zszokowane. O cholera.