piątek, 26 kwietnia 2013

16. Miłość za rogiem

Sądziłem, że gdy ten dzień wreszcie nadejdzie, to będę się inaczej czuł, czy chociażby świat wyda mi się piękniejszy. W końcu nie często człowiek się zakochuje, prawda? W ciągu swoich osiemnastu lat poczułem motyle w brzuchu tylko raz, a co jest najbardziej zadziwiające i śmieszne, to owe cholerne motyle wywołał nikt inny a mężczyzna leżący obok i eksponujący swoje wdzięki.

I super, że ów mężczyzna sobie smacznie chrapał podczas gdy ja nie potrafiłem przespać nocy. Powodem był cholerny upał i wczorajsze zachowanie Oskara. Niepojęte, że leżąc sobie tak blisko nie dobrał się do mnie. Ba, palcem mnie nie dotknął!

Wczoraj (a może już dzisiaj?) gdy wróciliśmy, Oskar wysłał mnie do łazienki, a sam w tym czasie posprzątał w pokoju.

Dość długo zbawiłem pod prysznicem w nadziei, że ten pacan do kwadratu przyjdzie i zrobi kolejne sprośne rzeczy. Tak się niestety nie stało.

Gdy wróciłem do pokoju, Oskar pisał coś na laptopie. I widząc, iż byłem już cały pachnący i gotowy do kolejnych igraszek powiedział, że teraz sam się umyje, a ja mogę – jeżeli oczywiście chcę – poszperać na necie.

Nie chciałem.

Spojrzałem zatem na swoje odbicie w małym lustrze wiszącym na drzwiach szafy. Zbliżyłem twarz do płaskiej powierzchni szukając syfów, opryszczki, czy innego dziadostwa, które mogło sprawić, że Oskar nie chciał mnie nawet pocałować.

Niczego niepokojącego nie znalazłem. Krosty jak były wcześniej, tak teraz nie zmieniły miejsca. Nie były rażące na tyle, abym odstraszał. Także nie w tym sęk.

Spojrzałem więc na całokształt. Nigdy nie byłem przypakowany, ani w drugą stronę - niezdrowo chudy. Zawsze sterczał mi ten brzuch, ale też nie jakoś szczególnie mocno. Ogółem moja sylwetka była w sam raz. Może nie byłem jakimś adonisem, ale chyba jakiś urok w sobie miałem.

Tak twierdzi Cassandra. A jeżeli ta mała coś takiego mówi, to musi tak być.

Skoro to nie mój wygląd (mam nadzieję!) odstrasza, to może zapach? Ale to też nie to. W końcu przed chwilą się myłem. I to nawet dłużej niż trzeba było.

W takim razie co do cholery wpadło do łba temu tępakowi, że nie chciał tknąć mnie palcem? Dobra, spokój Loui. Może nie jest tak źle jak tobie się wydaje? Może zaraz przyjdzie, rzuci się na ciebie jak napastnik na zwierzynę i zrobi znowu coś powalająco perwersyjnego?

No cóż, nie rzucił. Co więcej, położył się do mnie plecami po tym, gdy odpowiedziałem mu, że jest za gorąco, bym łaskawie położył głowę na jego klatce (jeszcze czego!). Tak bezczelnie pokazał mi plecy, że ze złości nie mogłem zmrużyć oka.

I tak właśnie leżałem (jak ten idiota) w łóżku z facetem, który zamiast się ze mną pobawić, woli ślinić się do poduszki. Słodko.

Odwróciłem się na plecy i potarłem oczy. Strasznie chciało mi się spać, ale z tej całej złości i duchoty nie dane mi było zmrużyć oka. Coś było nie tak. I koniecznie musiałem się dowiedzieć co w trawie piszczy.

Ześlizgnąłem się zgrabnie z materaca i podszedłem do krzesła, gdzie wisiały moje spodnie. Wyjąłem telefon z tylnej kieszeni i najciszej jak potrafiłem poszedłem do łazienki by się w niej zamknąć.

Pytanie za sto punktów! Kto – oprócz rodziny – zna człowieka najlepiej? No już! Nie, nie sąsiad! I nie, listonosz również nie. Odpowiedź brzmi – przyjaciel. A kto jest przyjacielem Oskara? Ano mój durny brat. Więc co teraz powinien zrobić? Zadzwonić do tego głąba i popytać o zachowanie jego psiapsióły. No jak on nie będzie wiedział, to już nie wiem kto.

Za pierwszym razem Hektor nie odebrał. Dopiero przy kolejnym połączeniu łaskawie nacisnął zieloną słuchawkę.

- Gabryś? – Miał cholernie zaspany głos. Ale jakoś mnie nie bolało, że obudziłem go w środku chrapania.

- Nie tym razem – odparłem siląc się na spokój.

- Nie Gabryś? – zdziwił się. – No to cześć.

I się rozłączył. Tak po prostu.

No ja nie mogę! To od faceta, który mieszka na drugim końcu świata odbiera telefony, a ode mnie - własnego brata z krwi i kości - ma czelność rzucić słuchawką?!

Niech tylko dorwę go w swoje ręce, to nie ręczę za siebie!

Po ochłodzeniu twarzy i umyciu rąk postanowiłem wrócić do łóżka z nadzieją (a wiadomo czyją jest matką), że Morfeusz - nie bacząc na porę dnia - wreszcie do mnie zawita, gdy nagle usłyszałem głosy. Damski i męski.

Otworzyłem powoli drzwi łazienki nasłuchując. Rabusie? Tak w środku dnia chcieliby coś ukraść? No fakt, ochrona tu zerowa. Nawet policję rzadko tu można spotkać.

- Masz to? – spytała kobieta.

- Marge, dopiero co tu przyjechaliśmy. Nie dasz mi chwili odsapnąć? – Jest i męski głos.

- Jeżeli twoje odsapnięcie równa się z leżeniem do góry brzuchem na leżaku z piwem w ręku, to nie, nie dam ci chwili. Znajdź mi to jak najszybciej i miejmy to z głowy.

Z szybko bijącym sercem pobiegłem (na samych palcach!) do pokoju i rzuciłem się na łóżko szaleńczo potrząsając śpiącego.

- Oskar, obudź się! Słyszę głosy! – szepnąłem panicznie, nie przestając majtać mężczyzną.

Oskar otworzył powoli oczy krzywiąc się i spojrzał na mnie uważnie.

- Okej. Chyba mam na to jakieś lekarstwa – powiedział ziewając i znów zamknął oczy.

- Nie takie głosy, debilu! Ktoś jest na dole! – syknąłem uderzając go na koniec lekko w brzuch. A niech ma za branie mnie za szaleńca! Już ja mu dam… gałgan jeden.

Oskar tym razem zastygł na moment, aby zaraz zerwać się szybko z łóżka i nakładając to, co było na wyciągnięcie ręki.

- Kurna no! – warknął, gdy zapinał pasek do jeansów. – Gdzie o takiej porze przyjeżdżać?

- Ale kto przyjechał? – spytałem zaniepokojony jego zachowaniem. Ostatnio go w ogóle nie poznaję.

- Moi starzy. Ubieraj się, czas poznać teściów.

O cholera.

* * *

Nie sądziłem, że tak szybko uda mi się dojść do ładu i składu, ale gdy schodziłem (sam. Oskar mnie zostawił), to myślałem, że zaraz spadnę ze schodów. To za szybko! Nie chcę jeszcze ich poznawać! Dopiero co odkryłem, że coś fajnego czuję do ich syna, a teraz mam poznać mamusię i tatusia? Ratunku!

Serce miałem w gardle. Dosłownie. Nie sądziłem, że tak będę to przeżywał.

- Dzień dobry – przywitałem się od razu, gdy wszedłem do kuchni.

Trzy pary oczu odwróciły się w moim kierunku. Stałem jak ten idiota nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć. W końcu czy Oskar przedstawi mnie jako swojego chłopaka, czy kolegę? Jeżeli kolegę, to kamień spadł mi z serca. Gorzej, jak wpadnie mu do głowy szalony pomysł, aby oznajmić rodzicom, że przed nimi stoi jego luby.

Padnę zaraz na zawał.

Matka Oskara stała przy nim. W ręku trzymała filiżankę kawy i nie spuszczała ze mnie swojego sokolego wzroku. Wyglądała jak jedna z tych, co lubują się w śmieciowym jedzeniu. I, na szczęście, jej syn nie był w ogóle do niej podobny. Nie miał ani podwójnego podbródka, ani wielkiego nosa, a tym bardziej tak wielkiego bebecha.

Oskar nie był również podobny do ojca, który siedział przy stole ubrany w za dużą koszulę w kwiaty i spodnie w kratę. Był o wiele chudszy od małżonki. Jedynie co ich łączyło, to wielkie brzuchy.

- Dzień dobry – odpowiedział najpierw ojciec uśmiechając się, a potem matka taksując mnie od stóp do głów.

Czyżby Oskar (ty kompletny idioto!) zdążył już powiedzieć z kim spędził noc nawet mnie nie uprzedzając?! A żeby sczezł!

- Mamo, tato, to jest Louis, młodszy brat Hektora.

Och, czyli jednak się myliłem! Ma on trochę oleju w głowie.

- Ach tak? – uśmiechnęła się kobieta patrząc (no nareszcie!) na mnie cieplejszym wzrokiem.

Jak to jest, że Hektor będąc takim idiotą potrafi sobie zjednać ludzi? A ja, choć jestem od niego inteligentniejszy mam z tym notorycznie problemy?

Podszedłem powoli do stolika uśmiechając się. Nie powiem, ulżyło.

- I oprócz tego to też mój chłopak – dodał Oskar.

Zatrzymałem się w połowie ruchu patrząc oniemiały przed siebie. Czy ja dobrze usłyszałem?!

Matka (było to do przewidzenia) przestała się uśmiechać, za to ojciec zaśmiał się perliście patrząc na mnie świecącymi oczami. Chociaż on się dobrze bawił.

- Cóż za zmiana! Zawsze przedstawiałeś nam panienki, a tu teraz taki nabytek – powiedział mężczyzna.

Marzyłem tylko o tym, aby jak najszybciej stąd uciec.

- Niezbyt pochopnie? Toż to dziecko – powiedziała Marge.

- Jakie dziecko! Toż widać, że to młody mężczyzna!

- Jaki mężczyzna? Nawet zarostu nie ma – prychnęła kobieta.

Sparaliżowało mnie na amen. Nie ruszę się. No kurde, nie ma mowy, abym cokolwiek powiedział czy zrobił!

- Nie sądzisz, że jestem na tyle dorosły, że sam mogę osądzić kto jest dla mnie właściwy? – Oskar stanął w mojej obronie. Chyba. Ja na jego miejscu zadźgałbym kilofem matronę i głęboko zakopał przy płocie. – Louis ma wszystko, czegooczekuję od partnera i nie powinnaś krytykować mojej decyzji.

Kobieta skrzywiła się i wypiła łyk kawy.

- A mogę chociaż wiedzieć ile twój partner ma lat? Wygląda na takiego, co niedawno odsunął się od cyca matki.

Co za szczyt chamstwa!

Szkoda tylko, że język przykleił mi się do podniebienia a usta skleiły. Nie mogłem jej się odgryźć. A ile jadu już się zebrało!

- Osiemnaście – odpowiedział Oskar widząc, że ja nie byłem w stanie.

- Serio? Nie powinien być bardziej podobny do Hektora? On to chociaż wygląda jak mężczyzna!

- Broń Boże! – Nareszcie coś powiedziałem! Hurra! – Nie jesteśmy z bratem do siebie, na szczęście, podobni.

- Szkoda – cmoknęła, wypijając kolejną porcję kawy.

- Siadaj Louis – ojciec Oskara wskazał krzesło naprzeciwko siebie. – Zjemy porządne śniadanie. Co o tym myślisz?

- Chętnie, bo umieram z głodu – udało mi się wymusić uśmiech. Co to miało być?! Dlaczego Oskar nie broni mnie niczym lwica młodych, tylko pozwala na tak chamskie zachowanie matki względem mnie?

- Masz może ochotę na jajecznicę? – zaproponował Oskar uśmiechając się. No i jak mam się na niego gniewać?

- Wolałbym coś na zimno – odparłem, ale wystarczyło spojrzenie na kobietę i już wiedziałem, że szybko muszę odkręcić swoje słowa. – Ale jajecznica też może być.

Nie ma to jak jeść coś gorącego, gdy za oknem jest trzydzieści stopni. No cóż, gdyby nie obecność familii Oskara, bym mu powiedział to i owo na temat potrawy, którą chce mi zaserwować. Ale podświadomość mi mówi, abym trzymał japę na kłódkę i się nie wychylał.

- A kawy? Herbaty? Wody? – spytał mężczyzna siedzący obok.

- Kawą bym nie pogardził – odpowiedziałem, gdyż po uprzedniej nocy przyda mi się porządna dawka kofeiny.

- Kawa w tak młodym wieku? – Marge mruknęła pod nosem.

- A od kiedy kawa jest dozwolona od konkretnego wieku? – odparł Oskar patrząc na swoją rodzicielkę srogo. –Ja zacząłem ją pić jak byłem młodszy od Louisa i patrz – jeszcze żyję!

- No ale ty ciężko pracowałeś! – Broniła się kobieta. – Jak chciałeś pogodzić naukę z pracą?

- Pracowałeś? – zdziwiłem się.

Po chwili uświadomiłem sobie jak kretyńskie było to pytanie.

- Czasem  niektórzy szybciej chcą się usamodzielnić – rzekła Marge.

Niech ją ktoś stąd zabierze!

Oskar wyjął z lodówki trzy jajka i umył je, by zaraz zbić skorupkę o kant patelni i wylać zawartość na jej środek. Jakoś nie byłem głodny. Nie, gdy byłem w takim towarzystwie.

- To nie była praca – odparł mój luby. – No taka nie do końca. Po prostu pomagałem w remoncie sąsiadowi.

- Do tej pory zawsze mi się głęboko kłania – uśmiechnęła się kobieta kiwając lekko głową i patrząc przed siebie lekko nieobecnym wzrokiem.

- A słyszałeś, że jego córka znalazła sobie wreszcie chłopaka? – spytał ojciec Oskara, a ja nareszcie przestałem być głównym tematem. – I to nie byle jakiego! Chłop jak dąb!

- No co ty gadasz – parsknął Oskar mieszając łopatką w patelni. – Nie sądziłem, że sobie kogoś znajdzie. Ale dobrze dla niej.

- Mhm – ojciec kiwnął głową. – Może pomożesz miz bagażami jak skończysz pichcenie? Wątpię, abym dał radę znów unieść te walizki. Twoja matka zapakowała tam chyba kamienie!

- Pewnie – odparł Oskar, a zaraz postawił przede mną talerz z jajecznicą. – Smacznego – pogłaskał mnie po włosach uśmiechając się lekko.

- Dzięki – odpowiedziałem łasząc się jeszcze do jego dotyku. No co, wyposzczony jestem.

Ojciec mojego lubego wstał i skierował się ku wyjściu, a jego syn po podaniu mi sztućców i pieczywa, poszedł za nim. Zostałem sam z królową lodu.

Jedzenie śniadania nigdy jeszcze nie trwało tak długo. Jeden kęs przeżuwałem cholernie dokładnie i wolno tylko po to, aby nie musieć dyskutować z tą kobietą. Niestety, ona miała inne plany.

- Louis, może coś o sobie opowiesz?

Nie znosiłem takich pytań. Piekielnie trudno jest mi się opisać, bo albo wyjdę na kompletnego bubka, który chwali się najmniejszym szczegółem, albo na nudziarza.

Przełknąłem to, co miałem w ustach, i odpowiedziałem:

- Jestem obecnie w ostatniej klasie ogólniaka i mam za sobą parę nagród w konkursach, a także co roku dostaję stypendium naukowe, więc nie musi się pani bać - do idiotów nie należę. Mam starszego brata, ale to też pani wie. Nie uprawiam żadnych sportów, nie nadużywam alkoholu ani nie lubuję się w używkach. Swoją przyszłość widzę w ratowaniu życia zwierzętom, chcę być weterynarzem.
No, trochę przesadziłem. To nieprawda, że marzy mi się bycie weterynarzem, ale coś powiedzieć musiałem. Nie miałem jeszcze planów na przyszłość. Uczelnie w dalszym ciągu się o mnie nie biły. - Ja przepraszam na chwilę – wstałem i nawet nie czekając na reakcję matki mego lubego, pognałem na górę, jakby mnie goniło stado rozszalałych loch. Nie zwróciłem uwagi na słowa matrony („Jakie to niegrzeczne odchodzić od stołu w środku posiłku”), ani to, że pewnie musiałem nieźle trzasnąć drzwiami zamykając się w sypialni Oskara.

Dopadłem telefon i pognałem do okna. Mam nadzieję, że teraz odbierze automatycznie i nie rozłączy się w środku rozmowy. Tylko, że z tym kretynem nigdy nic nie wiadomo.

- No co ty tak do mnie dzwonisz dzisiaj non stop? Przyznaj się, że stęskniłeś się za swoim starszym braciszkiem i usychasz bez niego – powiedział Hektor od razu, gdy odebrał.

- A żebyś wiedział – odparłem wciągając głęboko powietrze, gdyż pogoda się zmieniała.

Słońce schowało się za ciemnymi chmurami, które zapowiadały tylko jedno – nareszcie deszcz! – Jesteś w domu? Przyjedź po  mnie jak najszybciej! – jęknąłem w słuchawkę. Naprawdę chciałem się stąd wyrwać.

Na moment zapanowała cisza. Słychać można było jedynie uderzanie kropel o okna.

- Tobie na serio tak ci mnie brakuje, czy mnie wkręcasz? – spytał. – Bo wiesz, jeżeli to drugie, to jest to bardzo nieładne z twojej strony i…

- Przyjechali rodzice Oskara, matka jest straszną jędzą, a Oskar(ten świniak cholerny!), zostawił mnie z nią sam na sam – wyjaśniłem całą sytuację.

- A widzisz! A już myślałem, że mi cię kosmici podmienili! Patrz jak to jest, gdy czegoś ode mnie chcesz, to potrafisz być nad wyraz milutki. Jak trwoga to do Boga.

- Oj przestań chrzanić, tylko zabierz mnie stąd.

- A sam nie możesz wrócić? Nogi obcięło?

- I jak to wytłumaczę? Przepraszam, ale pani jest potworną kwoką wtryniającą się w nie swoje sprawy i Asta la Vista?

- Nie przesadzasz? Marge jest przesympatyczną babką z naprawdę fajnym poczuciem humoru. Poznasz ją bliżej, to sam zobaczysz. Kobieta anioł.

Ta, chyba upadły.

- Ja nie chcę jej lepiej poznawać – westchnąłem. – To co, mogę na ciebie liczyć, bracie umiłowany?

Hektor parsknął i powiedział, że za niecałe dziesięć minut będzie. Pozostawało jeszcze pytanie, czy mam przez ten czas siedzieć tu zamknięty, czy zejść na dół i pozwolić zagryźć się tej harpii? Nie jestem mięczakiem! I nie pozwolę jakiejś babie się zastraszyć! Także zszedłem, gdy usłyszałem, że mężczyźni skończyli nosić walizki.

Mojego talerza nie było już na stole, a leżał na suszarce mokry. Więc nici ze śniadania?

Usiadłem na krześle i czekałem. Oskar w tym czasie opowiedział rodzicom z grubsza wszystko to, co się tu działo z pominięciem faktu, iż owy domek był swego czasu gniazdkiem dla pewnej homoseksualnej pary. W sumie pewnie i tak nie mieliby nic przeciwko, jakby się dowiedzieli, że to mój brat i jego luby robili tu rzeczy, o jakich ludzie w ich wieku powinni lepiej nie wiedzieć. Bo w końcu to Hektor!

Zerknąłem a zegarek. Spóźnia się gad jeden. Może to przez pogodę? Leje jak z cebra.

Niespodziewanie rodzinną rozmowę przerwał dzwonek, na którego dźwięk aż zbladłem. Nie mówicie mi, ze ta łajza do niego zadzwoniła…

- No hej – odebrał Oskar. – No tak wyszło, dla mnie to też jest niespodzianką. Acha. Acha, no co ty powiesz – spojrzał się na mnie. Na moment przestałem oddychać. Z Hektora to jednak zdradliwa hiena. – Ale nic się nie stało? Po prostu chcesz, aby… Rozumiem. Już ci go daję do telefonu.

Oskar podszedł do mnie z napiętą miną i podał telefon. Wyglądał, jakby ledwo się powstrzymywał od naskoczenia na mnie.

Aby mieć to jak najszybciej z głowy, wziąłem od niego telefon.

- Tak? – Mój głos nie drżał?! Chwała Panu!

- No nie chce mi się po ciebie jechać. Widziałeś jak pada? No to pomyślałem, że może lepiej, aby Oskar mi cię przywiózł skoro przeżywasz tak takie agonie.

- Ty lepiej przestań myśleć – odpowiedziałem przez zęby nie wierząc, iż jeszcze nikt nie ukatrupił mego brata. Czyżby każdy myślał, że to ja będę czynić honory?

Rozłączyłem się. Hektor to normalnie kretyn nad kretynami. Nie wiem jakim cudem mamy tych samych rodziców.

- Stało się coś? – spytał ojciec Oskara.

- Hektor dzwonił i prosił, abym jak najszybciej odwiózł Louisa do domu – wyjaśnił obiekt moich westchnień. Był zły. Cholera, wiedziałem, aby lepiej trzymać dziób na kłódkę i nic nie robić. – Jesteś spakowany? – zwrócił się do mnie.

- Mhm – przytaknąłem wstając powoli. – Było miło państwa poznać. - Aż nie mogę uwierzyć, że jeszcze byłem w stanie się uśmiechnąć.

- Nam również – odpowiedział mężczyzna, a jego małżonka wykrzywiła jedynie w pogardzie usta.

Ona o wszystkim wiedziała! Jakim cudem, ty stara wiedźmo?!

Gdy wyszliśmy z domu od razu pobiegłem do auta. Padało jak diabli!

Przez moment zastanawiałem się, czy nie usiąść z tyłu, ale mina Oskara jasno dawała mi do zrozumienia, żebym nawet o tym nie myślał, tylko pakował tyłek na fotel pilota.

Super.

Jak Boga kocham - zamorduję mojego brata jak tylko go zobaczę!

czwartek, 4 kwietnia 2013

12. Bóg stworzył a diabeł wychował, czyli istna bohema


- Ale jesteśmy do bani.

- Bredzisz, Sabaku. Po prostu tamci grają nie fair. No bo zobacz, o, jak ta menda ścina. Sędzia kalosz powinien coś z tym zrobić!

- Ano – odparł Gaara, któremu przestało się chcieć podkradać z kubełka blondyna popcorn. Nie miał apetytu. Naprawdę. Mimo tego, że ten chłopak miał żołądek bez dna (co jest dziwne, ponieważ z wyglądu przypominał anorektyka), to mecz, który przyszło mu oglądać, przyprawia go o niestrawność.

I nie tylko jego. Trener Hatake chodził tam i z powrotem z nosem schowanym w swojej zboczonej książeczce i tylko lustrował całe to przedstawienie. Nie wypowiedział żadnego słowa w kierunku swoich podopiecznych, którzy dostawali niezłe manto od gospodarzy, a co chwilę zerkał do lektury w celu poprawy sobie najwyraźniej humoru.

Podobnie było z cheerlederkami, które zamiast krzyczeć i dopingować swoich sportowców, wyzywały dziewczyny z przeciwnej drużyny. Zostały przez to (jakimś cudem) zdyskwalifikowane i siedziały naburmuszone na ławce obok Umino dającym im moralną lekcję (że też znalazł na to porę…) i się nie odzywały.

Drużyna z Kohona przegrywała dziesięcioma punktami. I nawet jeżeli wiadome było, że można szybko stratę nadrobić, zabrać się do działania i normalnie skopać tyłki drużynie Oto, to sędzia (który z niewiadomych przyczyn nagle się źle poczuł, a zastępował go nikt inny a Kabuto) nie dawał co do tego żadnych szans.

- Ojej! – krzyknął Sabaku, gdy drużyna nie ta co trzeba zdobyła punkt. – Trzeba coś z tym zrobić!

- Ale co? – spytał Naruto, który akurat nie miał problemu jak jego najlepszy przyjaciel, i całe napięcie zajadał popcornem. – Przecież nie wtargniesz na arenę niczym gladiator i nie powybijasz Oto. Zdepczą cię.

Gaara zignorował przytyk co do jego karzełkowatej postury, i obmyślał szatański plan. Po chwili uśmiech zawitał na jego piegowatej gębie powodując u Uzumakiego atak paniki.

- Naruto, przyjacielu do grobowej deski, wpadłem na genialny pomysł.

* * *

To nieprawda, że Hatake nie interesował się tym, co działo się na boisku. Cholera, jego drużyna dostawała manto od kukiełek Orochimaru! Tak nie może być! Przecież spędzili długie godziny z rozpracowaniem strategii Oto, dyskutowali o każdych przekrętach, ba, nawet Kakashi sam uczył ich niektórych zagrywek! Także co się dzieje? Dlaczego pierwsza połowa jest kompletną katastrofą? I – co najgorsze – dlaczego Delfinek zamiast go pocieszać, prawi morały tym nieokrzesanym gąskom? Przecież to jemu należy się większa atencja, a nie im!

Zaczął wertować strony w swojej ulubionej lekturze, szukając porady, co zrobić ze ślepym na jego amory Umino.

Sprawdził raz. Sprawdził i drugi. Nic. Ech. Mógł wziąć wszystkie tomy, a nie zostawiać przy tym jednym.

Westchnął ciężko, gdyż nie spodziewał się tak sromotnej porażki.

Panienki, co to ma być?! Pozwolicie, by takie leszcze się wami tak bawiły? Nie tego was uczyłem! – krzyknął na tyle głośno, aby trener przeciwnej drużyny, jak i cała reszta dzieciarni siedząca na trybunach, go usłyszała. Zaczęli gwizdać.

Kakashi miał za nic pohukiwanie bachorów. Krew się w nim gotowała, gdy widział gadzi pysk Orochimaru! Uśmiechała się wrednie żmija jedna, jakby pławiła w jego niepowodzeniu. Twoje niedoczekanie, wypierdku!

Lecz niestety, mimo jego usilnych starań i motywacji („Jeżeli zaraz nie weźmiecie się do kupy, złapię każdego z was za fraki, przerzucę przez kolano i tak was zleję, że przez miesiąc nie będziecie w stanie usiąść na tyłku! Hyuuga, nie śmiej się! Chyba, że chcesz, aby Sabaku pomógł mi w chłoście twojego kupra!”), nie zapowiadało się, aby fortuna miała im sprzyjać.

Cóż za cios prosto w jego trenerską dumę! Jak sobie potem spojrzy w oczy?

Nie wiedział. Ale za to był święcie przekonany, że jak wrócą do szkoły, to skończy się poklepywanie po główce i chwalenie, a zaczną mordercze treningi, w których będzie się mieszać pot z krwią. O tak. Kakashi nie daruje tym gnojkom.

Spojrzał na tablicę, na której widniało wielkie 18:6 dla Oto. Boże, widzisz a nie grzmisz. Czym cię Twój syn zawiódł? Cóż takiego uczynił, że tak go karzesz? I co ma zrobić, aby fortuna się do niego uśmiechnęła, i by już nie musiał kalać oczu wynikiem meczu? Zrobi wszystko! Naprawdę! Zacznie chodzić do Twojej Świątyni, będzie dawał drobne żebrakom stojącym pod monopolowym, znajdzie sobie jakąś staruszkę i będzie ją odprowadzał do domu, robił zakupy i przeprowadzał przez jezdnie. Ba, nawet po pchlarzu – jeżeli takowego będzie miała – posprząta! Tylko niech coś się stanie. Cokolwiek, aby zmieniło to wynik meczu.

Jest nawet gotów (idzie mu to naprawdę ciężko) przestać czytać swoje ulubione książki! Na większe poświęcenie go już nie stać.

Więc może Ty, Który Jesteś Tam Na Górze, dodaj kopa jego drużynie i niech nie wyjdą stąd z hańbą na licach.

I Kakashi czekał na znak. Popatrzył w prawo. Popatrzył w lewo. Spojrzał w górę. Spojrzał i w dół. Cisza i spokój. A bachory jak dalej grali do chrzanu, tak i teraz lepiej im nie szło.

Hatake westchnął po raz kolejny ciężko i już otwierał książkę na momencie, gdzie skończył czytać, gdy nastała ciemność.

* * *

- Mówię ci, Gaara, złapią nas i będziemy mieć kłopoty. Jak zwykle, gdy pomagam ci w tych szatańskich planach.

- Naruto, owieczko ty moja, przestań zrzędzić i weź się do kupy. Nie złapią nas. Ponadto patrz, o, już jesteśmy na miejscu – rudzielec skinął na drzwi z jakąś dziwaczną plakietką na przedzie i pociągnął za klamkę. – Zamknięte – burknął niezadowolony.

Uzumaki prychnął rozglądając się wokół panicznie. Byli w piwnicy, gdzie było brudno, wilgotno i jakoś tak strasznie. Naruto nie lubił piwnic. W domu unikał schodzenia do niej jak tylko mógł bojąc się, że potwór z pralki wciągnie go do środka. A tak, potwór z pralki.

Blondas zaczął się bać tego urządzenia od momentu, gdy matka zostawiła go samego w pralni, sama idąc odebrać telefon. I Uzumaki, mając te parę lat i ciekawość jeszcze nie dała mu popalić, rozglądał się po królestwie mamusi, gdzie kobieta brała śmierdzące ciuszki, a wracała z czystymi i pachnącymi. Magia!

A piwnica była normalnie jak wyspa skarbów z bajek, które tata mu opowiada na dobranoc. Było tu wszystko! Od pudeł z ozdobami świątecznymi, słoikami z przetworami, które Naruto tak uwielbiał, czy starymi meblami, aż do opakowań z ciastkami, które Kushina obdarowywała swoją ukochaną pociechę, gdy sobie zasłużył.

Mały Naruto poklepał się po brzuszku. O tak. Mateczka ostatnio zmiękła strasznie, i co by blondas nie zrobił, dostawał zaraz do buźki wafelka czy cukierka.
Aż mu w bębenku zaburczało na myśl o słodkościach, a, że nie było rodzicielki w pobliżu podczas gdy pudełko z cuksami jest na wyciągnięcie ręki, chwycił jedno i z lubością spałaszował.

Już miał sięgać po kolejne, gdy w usłyszał nagle okropny dźwięk. Chłopiec rozejrzał się wokół przestraszony. Nikogo przecież tu nie było, prawda?! Więc co tak dziwnie burczy?!

Zsunął się z starej kanapy, na której siedział i powoli szedł w kierunku schodów nasłuchując.

- Jajks! – pisnął słysząc znów ten dźwięk. Rozejrzał się panicznie szukając upiora, który go zaraz złapie, ogłuszy a potem na żywca będzie odcinał mu po kolei wszystkie członki. O tak. Naruto zna się na rzeczy. W końcu ma ojca policjanta i wie co się na świecie dzieje. – O matulo! – krzyknął przeraźliwie widząc, jak pralka zaczęła się poruszać przy okazji wydając te przeraźliwe dźwięki.

I takim właśnie cudem nasz kurczaczek boi się pralek, zmywarek, podróżnych lodówek, czyli wszystkiego, co przypomina z wyglądu ową straszną rzecz.

Miał wielką nadzieję, że w szkolnej piwnicy, gdzie obecnie się znajdował, nie znajdzie pralki. Zszedłby wtedy od razu na zawał.

- Gaara – jęknął płaczliwie, chcąc stąd jak najszybciej iść.

- Naru, co cię opętało? – sapnął Sabaku siłując się z zamkiem. Nigdy żaden nie był dla niego przeszkodą. Czy to w pokoju siostry, rodziców, czy skrytce za obrazem. Gaara zawsze dopnie swego! – Przecież robimy to dla twojego jak i mojego Romea. Zobaczysz, będą nam jeszcze wdzięczni!

Coś Uzumaki mu nie wierzył. Nigdy plany Sabaku dobrze się nie kończyły, to  teraz wątpił, aby było inaczej.

- No nie wiem – blondas marudziłby dalej, gdyby nie głośny i radosny okrzyk przyjaciela mogący zbudzić umarłego.

- No nareszcie!

I tak przed dwoma gagatkami drzwi z dziwaczną naklejką stanęły otworem tylko po to, aby mogli z głupimi minami patrzyć się na tysiące kabelków przeróżnego koloru połączonych do paneli w ścianach.

- To chyba jakiś żart – burknął Naruto nie chcąc wchodzić do środka pomieszczenia, aby o nic nie zaczepić.

Sabaku, oczywiście, nie miał takich obaw.

- Naru, kumie mój miły, jaki jest twój ulubiony kolor? – spytał rudzielec z podnieceniem patrząc na włączniki, wyłączniki, pokrętła i inne guziki, które chłopak chciał dotknąć, a nie wiedział od czego zacząć.

- Pomarańczowy – odpowiedział Uzumaki, patrząc podejrzliwie na Gaarę. Jego zachowanie nie wróżyło nic dobrego.

- Pomarańczowy mówisz – Gaara zaczął szukać wzrokiem kabla o takim właśnie kolorze. A niech to. Nie było. – A jakiś inny?

Naruto pokręcił uroczo noskiem z zadumaną miną i nagle się zarumienił. I to bardzo.

- Nie wiem – odpowiedział prawie bez zająknięcia, nie mogąc spojrzeć na Sabaku. Wiedział, że jego rudy kompan widząc w jakim był stanie, nie da mu spokoju. – To co robimy? Wracamy?

Gaara znał Uzumakiego na tyle, że wiedział kiedy blondas chciał szybko zmienić temat.

- Nie wiesz jakie lubisz kolory? – spytał.

- Toż powiedziałem, że pomarańczowy, ten teges.

- I tylko taki? Z całej gamy kolorów lubisz tylko pomarańczowy?

- A coś się tak uczepiłeś tego? Lubię każdy kolor, teges śmeges, także daruj sobie, okej?

Oczywiście Gaara sobie nie odpuścił. Co więcej, naruszył przestrzeń osobistą przyjaciela patrząc na niego z szaleństwem w oczach. Naruto zaczął się go bać.

- Naru, baranku, zdradź mi tą tak mężnie ukrywaną przez ciebie tajemnicę – jaki jest, oprócz pomarańczowego, twój ulubiony kolor?

- A co żeś się tak uczepił? – Chłopak dalej walczył. Ale wiadome było, że z kimś takim jak Gaara nie wygra.

- A czemu ty masz przede mną tajemnice? Sadziłem, że dzielimy się wszystkim! Czy ty chcesz złamać mi serce? Bo wiesz co?! Jesteś na dobrej drodze!

Naruto westchnął ciężko nie mogąc dłużej znieść skrzywdzonego wzroku Sabaku. Potrafiła ta ruda łajza nieźle grać na jego uczuciach.

- Czarny – odpowiedział więc, starając się w ogóle nie rumienić.

Nie wyszło.

- Czarny? – zdziwił się chłopak. Sądził, że żółty, niebieski czy nawet różowy! Ale czarny? To w ogóle nie pasowało do chłopaka. – Czemu akurat ten?

Uzumaki, jeżeli jest to w ogóle możliwe, zarumienił się jeszcze bardziej.

- No bo Łasić, Itachi znaczy, ma tak ładne włosy. Takie ciemne i długie. A jak pachną – westchnął. – Normalnie kosmos – rozmarzył się.

Sabaku próbował nie parsknąć śmiechem. No cóż, miłość.

- A więc czarny – rzekł Gaara rozglądając się za kablami o tymże właśnie kolorze. Jak na złość, było ich od groma. – A co ja tam będę się ograniczał.

I tak właśnie pierwszy kabel został wyrwany z wtyczki.

Rudzielca ani nie poraził prąd (Kisame może czuć się zawiedziony), ani światła nie zgasły. Wyrwał więc kolejny przewód czarnego koloru, i również nic się nie stało. Zaczynając się denerwować, bo w końcu cenna jest każda minuta!, począł po kolei wyrywać przewody nie bacząc na konsekwencje. W końcu żyjąc z tak krwiożerczą siostrą jak Temari nie można bać się zwykłych drucików!

- Gaara, nie wiem czy to jest dobry pomysł – powiedział Naruto patrząc jak jego najlepszy przyjaciel w napływie szaleństwa machał dookoła rękoma ciągnąć za wszystko, co było w zasięgu.

I jak już obydwa sądzili, że nic nie było już przyczepione do panelu, znalazł się jeden czerwony kabel, który uparcie się trzymał. I Sabaku wiedział, iż to właśnie ten kabel sprawi, że drużyna z Konohy nie straci twarzy.

I cóż, nie mylił się.

* * *

- To było naprawdę złe, Kakshi. Zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłeś?

- Miło by było, jakbyś mnie oświecił.

- Sabotowałeś nasz mecz! I tylko dlatego, że twoje chłopczyny dostali manto od moich świetnie wyszkolonych zawodników! Tak się nie robi!

- Co ty pieprzysz, Orochimaru – sarknął mężczyzna nie mogąc dłużej znieść gadania trenera z przeciwnej drużyny.

- To może powiesz mi, że to nie wasza sprawka? – Orochimaru nie odpuszczał.

Hatake westchnął przeciągle opierając się o drzwi do szatni, w której siedzieli jego uczniowie. Chciał już tam najszybciej wejść i sprać im te chude tyłki! Złość aż w nim wrzała, a ten go jeszcze zatrzymuje!

Ścisnął mocniej okładkę książki dając sobie zaraz sprawę, że jest naprawdę w beznadziejnej pozycji. Nie dość, że musi znaleźć staruszkę, która będzie chciała jego pomocy (w tych czasach stare babki mają tyle krzepy, że szybciej pogonią Kakashiego laską wrzeszcząc w niebogłosy, niż pozwolą złapać się za ramię i powoli prowadzić), to – co było najgorsze – musi przestać czytać swoje umiłowane, jedyne w swoim rodzaju książki.

Ale zamówił prenumeratę! Co on zrobi teraz z tymi wszystkimi pachnącymi nowością arcydziełami, które będą do niego krzyczeć, aby je choćby dotknął? Wyrzuci? Toż to zbezczeszczenie dzieła sztuki!

Po co w ogóle się odzywał…

- Hej, Kakashi! Nie skończyłem prawić ci morały! – krzyknął wężowy pysk, gdy Hatake zniknął za drzwiami do szatni. – A niech cię! – Uderzył jeszcze pięścią w drewno, i poszedł mamrocząc coś pod nosem.

Trener drużyny z Konoha westchnął, patrząc na gagatków, którzy pozajmowali miejsca na ławach. Wszyscy mieli spuszczone głowy. Nikt się nie odezwał.

Jednakże ich skrucha nie znaczy, że mężczyzna będzie łaskawy.

- Wy nędzne podróbki sportowców! Co to było?! Jak mogliście zamiast grać, to stać jak kołki i nic nie robić?!

Cisza. Żaden z chłopców (mężczyznami nazwać ich nie można) nie podniósł nawet oczu na trenera.

- Nie macie mi nic do powiedzenia? Już nawet nasze cheerleaderki miały więcej jaj niż wy, panowie. One chociaż potrafią walczyć o swoje!

- Ale jak tu walczyć z takim cholernym sędzią? Trenerze, sam wiesz, że nic nie mogliśmy zrobić – powiedział Neji.

- Mam rozumieć, Hyuuga, że te wszystkie marne zagrywki w twoim wykonaniu były zrobione specjalnie? Aby utrzeć nosa marionetkom Orochimaru? Nie bądź śmieszny.

Neji ścisnął usta w wąską linię patrząc złym wzrokiem na trenera. Rozumiał go. Sam był cholernie zły na Oto, drużynę, a najbardziej na siebie. Spieprzył sprawę na całej linii. I może całować bogów sportu po stopach, że przerwali cyrk, który dział się parę chwil temu na boisku.

- To co teraz, trenerze? Odbędzie się rewanż? – spytał Sasori.

- Jeżeli awaryjne zasilanie na to pozwoli, to tak – odpowiedział mężczyzna. Cała złość z niego powoli uchodziła, gdy patrzył na te mizerne dzioby. W sumie to nie ich wina. Nie mogli nic zrobić. Mecz był z góry ustawiony.

Nagle do szatni wpadł Umino. Rozejrzał się po zebranych i podszedł do Hatake. Drużyna patrzyła w napięciu na dwóch mężczyzn, którzy szeptali do siebie. Czyżby to już? Nie zdążyli podnieść się z poprzedniej porażki i mają z uniesionymi głowami stoczyć się z następną? Oj będzie ciężko.

- No panowie, pakujemy się. Wracamy do domu.

- Jak to?!

- Ano tak to. Jakieś zwierze czy inne dziadostwo rozwaliło wszystkie przewody i wieki miną, aż to naprawią. A długo na zasilaniu awaryjnym nie pociągną. Także pakować manatki i za kwadrans widzę was przy autokarze. Ruchy! Uch! – stęknął nagle, gdy drzwi od szatni znów stanęły otworem.

Potarł uderzone przed chwilą ramię i spojrzał rozzłoszczony na dwóch gagatków.

- Sabaku i Uzumaki meldują gotowość do działania! – krzyknął sam belzebub ukrywający się w ciele Gaary.

Rudzielec rozglądał się po zebranych z szaleńczo błyszczącymi oczami uśmiechając się przy tym szeroko. Jako jedyny był tak rozochocony.

- Skoro jesteście tacy gotowi, to lećcie spakować swoje rzeczy, chłopcy. Wracamy do Konohy – powiedział Umino uśmiechając się lekko. Zawsze go rozbrajał entuzjazm Sabaku.

- Wracamy? A dlaczego? Co z meczem?

- Awaria, ryża małpo. Nie zadawaj głupich pytań, tylko zjedź nam wszystkim z oczu – sarknął Kisame wstając jako pierwszy z ławki. – I najlepiej na zawsze.

Naruto słysząc to nadymał policzki wysyłając gromy w stronę sportowca. Nie wiedział co się ta ryba tak uczepiła jego najlepszego przyjaciela.  

Przez jakiś dziwny odruch, stanął między Hoshigaki a Gaarą, zasłaniając tego drugiego własnym ciałem. Zerkał przy tym co chwilę na Uchihę, który z poważnym wyrazem twarzy siedział na końcu ławki i patrzył się nieobecnym wzrokiem przed siebie.

- Ale kto wygrał?

- Nikt nie wygrał, Sabaku. Za jakiś czas czeka nas rewanż – odpowiedział Hatake gładząc kciukiem okładkę książki. Zaraz pęknie mu serce.

- Serio? Ale super! – krzyknął uradowany chłopak. – Naru, żółwik! Misja wykonana! 

Uzumaki uśmiechnął się delikatnie, uderzając lekko swoją pięść o jego.

 Gdy popatrzył znów na resztę, poczuł, że właśnie popełnili niezłą gafę.

- O jakiej misji mówisz, Sabaku? – spytał Hatake, zamykając szybko drzwi, aby nikt nieproszony ich nie podsłuchał.

- Misja? Jaka misja? – Gaara zaśmiał się nerwowo drapiąc się przy tym o tył głowy. A niech wszystkie diabli wezmą jego długi język! – Ja o żadnej misji nic nie mówiłem. Prawda Naru?

Blondas pokręcił twierdząco głową również czując się dziwnie, gdy wszystkie pary oczy były skupione tylko na nich. Nawet Itachi łaskawie na niego spojrzał.

- Chłopcy, czy macie coś wspólnego z nagłym brakiem prądu, przez który musieliśmy przerwać mecz? – spytał Umino kucając przed obydwoma uczniami.

Lubił z dołu patrzeć na rumianą i pyzatą twarz Naruto, jak i mały, ale jakże uroczy nosek Gaary. Miał do tej dwójki naprawdę wielką słabość.

Uzumaki zerknął na Gaarę nie wiedząc co odpowiedzieć. Przyznać się i dostać manto, czy siedzieć cicho i dać się męczyć sumieniu?

- Ależ skąd! Grzecznie siedzieliśmy na zadkach na widowni i wspieraliśmy nasze zuchy – odpowiedział rudzielec. – Prawda Naru?

Uzumaki ani nie odpowiedział, ani nie pokiwał głową. Jakoś tak ten ufny i otwarty wzrok Iruki go onieśmielał. Własna matka nie patrzyła na niego tak, jak ten mężczyzna! I ma mu teraz skłamać?! A potem pójść przez to do piekła?! W życiu!

- Ale my to zrobiliśmy dla waszego dobra! – krzyknął blondas nie mogąc znieść nadchodzącej fali wyrzutów sumienia. – To co z wami robili było normalnie nie fair, ten teges. Musieliśmy coś zrobić!

Myślał, że się zaraz rozpłacze. Chcieli dobrze, no! I za dobre uczynki dostaną po tyłkach?!

Nagle Hatake zaśmiał się głośno podchodząc szybko do Gaary i Naruto, i tuląc ich mocno.
Kamień spadł mu z serca! Może dalej czytać swoje ulubione lektury! Przecież nikt mu nie wmówi, że sam Bóg skłonił Sabaku i Uzumakiego do dywersji! Szybciej diabeł opęta tę dwójkę, niż Ten W Niebie choćby na nich splunie.

- Mordy wy moje! Jakie to szczęście mieć was w zespole! Od teraz będziecie na naszym każdym meczu, chłopcy!

- Serio? – spytał Gaara, któremu coraz trudniej było oddychać. Kakashi miał od groma krzepy!

- Pewnie! – Hatake puścił szczęśliwego rudzielca i nieco bladego Uzumakiego. – A teraz kierunek Konoha!

I wyszedł zostawiając zaskoczonych uczniów i pedagoga, podśpiewując i znów chowając nos w książce.

Naruto potarł obolałą szyję nie wiedząc czy się cieszyć czy nie. Jednak na dłuższe rozmyślanie nie było go stać, gdy poczuł znany mu zapach, a na ramieniu spoczęła szczupła dłoń z długimi palcami.

Blondas poderwał głowę i z nieśmiałym uśmiechem spojrzał na Itachiego. Jednak warto było zaufać tym razem Sabaku.