wtorek, 18 czerwca 2013

1. Tylko mój

Michał nigdy nie rozumiał fenomenu obchodzenia imienin. Urodziny – OK, jeszcze ujdą, ale świętować coś, co jest tak trywialne? Litości. Jednakże musiał swoje odbębnić - przyjechać do matuli na jej imieninowe szaleństwo i uśmiechać się sztucznie do kolejnej ciotki, babki, wujenki i czort wie kogo jeszcze.

Był zły, miał obolałe policzki od ciągłego szczypania w nie, usta od uśmiechania się i żołądek od wymuszonego próbowania wszystkich paskudztw, które zrobiła jego siostra. Nic nie dały zagraniczne kursy, filmiki z youtube, czy programy kulinarne z samym Gordonem Ramsayem. Anka była, jest i będzie beznadziejną kucharką - choć w jednej rzeczy nie jest idealna, psia mać.

- Może ci pomóc? – spytał stojącą przy nim kobietę, która nalewała do kieliszków szampana. Ho, ho, na bogato!

Monika zerknęła na Michała, przez moment dając mu czas na przyglądanie się jej prostym, brązowym włosom, pociągłej twarzy i bladej cerze. Miał zupełnie inny gust niż swój brat. Jemu  podobały się wypacykowane blondyny prosto z żurnala, za to Wojtek wolał spokojniejsze kobiety o łagodniejszej urodzie i – czego przeważnie brakowało u drugich połówek Michała, a któremu nigdy to nie przeszkadzało – mających coś w głowie. Tak, młodszy Jaczewski trafiał non stop na te mniej pracujące umysłem kobiety choć wiedział, że gdzieś tam daleko w odległej galaktyce żyje płeć piękna, która może się pochwalić i wdziękiem, i bystrością.  Jednakże na razie Michał był tu, w Polsce i nie zapowiadało się, by miał gdziekolwiek wyruszyć.

- Nie, nie musisz – Monika wykrzywiła wargi w niby uśmiechu.

Nigdy się nie uśmiechała bo twierdziła, że przez to szybciej pojawią się zmarszczki. Najgorsze jest to, że i jego matkę przekonała do tego fenomenu!Pół dnia główkował czym zawinił, że jego rodzicielka nagle przestała posyłać mu swój ciepły, matczyny uśmiech, a tylko patrzyła na niego srogo.

Kobiety są beznadziejne jeżeli chodzi o próby prześcignięcia zegara biologicznego.

Tak więc Michał, nie mając co robić w kuchni, wyszedł z niej wprost do roześmianego salonu, gdzie dominowała płeć piękna. Niech jego dziewczyna się cieszy, że nie wziął jej ze sobą! Te harpie zagryzłyby ją na śmierć! W sumie nie wiedział co jest gorsze - niezadowolona dziewczyna, która marudzi że nie zabiera jej na spotkania rodzinne (dla jej własnego dobra oczywiście), czy matki które chcą go zeswatać ze swoimi córkami gdy tylko będzie miał czas dla ich pociech.

Stanął z boku, tuż obok cienia rzucanego przez paproć przy oknie i oglądał przedstawienie.

Kobiety w jego rodzinie zawsze były wychwalane, wielbione, kochane. Nie zdarzyły się jeszcze rozwody, ani separacje. Dzieci z ich łon wychodzą zdrowe i pełne sił. A mężczyźni? Ich zadaniem było usługiwanie długo żyjącym matronom. Ojciec właśnie nalewał matce wrzątku do białej, porcelanowej filiżanki, dziadek Aleksy pilnował torebki babci Jadwigi na kanapie przy kominku wraz z drugim dziadkiem kończąc butelkę szkockiej. Ciotki z córkami rozsiadły się na kanapach i fotelach śmiejąc się głośno i plotkując z każdym i o każdym. Czyste szaleństwo. Babiniec. Nic dodać, nic ująć.

Był tu jedynym kawalerem, który nie przedstawił matce swojej dziewczyny (co w jego rodzinie było równoznaczne z wejściem w stan narzeczeństwa) i ma te cholerne dwadzieścia trzy lata. Kto niby powiedział, że musi się żenić? Jest za młody! Wszystko przed nim.

Odwrócił głowę czując na sobie wzrok wianuszka białogłowych, które przypatrywały się mu spod skrzydeł matek przygotowując się do ataku.Aż strach się poruszyć!

- Michałku! Chodź tu kochanie! – zawołała matka.

Podszedł do rozchichotanych i podpitych staruszek z wymuszonym uśmiechem. Schylił się i pocałował zmarszczone matczyne czoło. Choć jest naprawdę wnerwiającą, wpychającą nos w nieswoje sprawy kobietą, to kocha ją najbardziej na świecie.

-Tak, mamo? – spytał, choć doskonale wiedział co kobieta chciała. Nie mogła sobie odpuścić.

- Syneczku – pogłaskała go po policzku – dlaczego nie obdarzysz mnie wnukiem? Dlaczego nie przedstawisz mi wybranki swego kochanego serduszka? - Non stop ta sama gadka. Michał potrafił recytować ją przez sen.

- Mamo – westchnął odgarniając do tyłu czarne włosy. - Z Maliną nie planujemy jeszcze dzieci. Ponadto sama zawsze mi powtarzałaś, że należy parę razy przemyśleć decyzję, zanim ostatecznie zostanie podjęta. Będziesz musiała jeszcze trochę poczekać zanim ją z tatą poznacie.

Staruszki siedzące obok uśmiechnęły się i przytaknęły tak, jakby ich zdanie coś w ogóle znaczyło. Naiwne babsztyle.

- Rozumiem, rozumiem – odpowiedziała rudowłosa w różowej garsonce kupionej na zeszłorocznej wyprzedaży. – Ale chciałabym, aby ma najmłodsza pociecha wreszcie się ustatkowała tak, jak to zrobił mój pierworodny.

Michał już się przyzwyczaił do wiecznego porównywania  go do Wojtka. „Bierz przykład z brata! On daleko zajdzie!” albo „Wojtek zajął pierwsze miejsce w konkursie młodego technika! Będą z niego ludzie! Niech on będzie dla ciebie wzorcem” i tak bez końca. Wojtek był dumą rodziców, na co sobie zapracował oczywiście. Michał mniej przykładał się do nauki, częściej bujał w obłokach, a wszelakie konkursy (nawet zawody fizyczne) omijał szerokim łukiem twierdząc, że do niczego się mu nie one przydadzą.

- Już niedługo, obiecuję. – Znów ją pocałował, tyle że w policzek i stanął. Skrzywił się słysząc jak kości wydały nieprzyjemny dźwięk. Odezwał się w nim właśnie brak jakiegokolwiek ruchu fizycznego. Nawet na trzecie piętro nie wejdzie bez zadyszki!

Wyszedł z salonu jak najszybciej chcąc odetchnąć świeżym powietrzem. Kiedy był tu ostatni raz? Pół roku temu? Taa, chyba tak. W święta bodajże. Wtedy jego życie inaczej wyglądało. Nie pracował na pół etatu jako fotograf w pismaku plotkarskim w Warszawie, nie miał dziewczyny, która wygląda jakby przed chwilą wyszła z planu teledysku, ani nie miał prywatnego mieszkania (tak prywatne, że dzieli go z kumplem ze studiów). Wtedy natomiast żył – jak to zawsze siostra nazywała – jako pasożyt na jej utrzymaniu. Nigdy nie zapomni jak wypomniała mu nieróbstwo i brak zaangażowania w znalezienie dobrej posady. Ha, to się nazywa rodzina.

A teraz miał ją głęboko gdzieś. I będąc z nią w jednym pokoju nie odezwie się nawet słowem. Głupia suka.

Dopił do końca szklankę samogonu, który ojciec zrobił w tajemnicy przed matką i wybrał numer telefonu do swojej dziewczyny. Znowu nie odbierała. Gdzie ją tym razem zawiało?

Nie mając z niej żadnego pożytku wykręcił kolejny numer mając nadzieję, że pech nad nim nie wisiał i ktoś, cholera, wreszcie odbierze.

- Uratuj mnie dobry człowieku, bo zaraz zwariuje i w tobie jedyna nadzieja – powiedział Michał słysząc przez telefon zwyczajowe „siema, co tam?” Piotrka, kolegi z roku.

Usłyszał w odpowiedzi parsknięcie.

- To cię niby śmieszy? – oburzył się Jaczewski. – Zero w tobie wsparcia, cholera!

- Widzisz matkę raz na ruski rok. Sam często trułeś, że powinieneś chociaż dzwonić do niej częściej jak już ciężko ci pofatygować tyłek na drugi koniec miasta. Zawsze znajdziesz jakąś wymówkę.

Michał przewrócił oczami. Piotrek miał go stąd zabrać, a nie prawić kazania!

- Ostatnio poświęciłem się tak pracy, że nie miałem czasu na przyziemne przyjemności – bronił się. – Ponadto na studiach strasznie męczą. Gryka to już pewnie do dziekana poszedł z zażaleniem, że nic nie robię – stwierdził Michał przypominając sobie o swoim promotorze.

- Tak, tak, tak. Jakby nie miał nic innego na głowie, tylko swoich dyplomantów, którzy nie oddają prac w terminie – prychnął Piotrek.

- Masz zamiar dalej mi wmawiać jaki ze mnie okropny syn i beznadziejny student, czy przyjedziesz po mnie i zabierzesz do Tunelu? Ja stawiam.

- Ho, ho. Widzę, że mamusia wraz z tatusiem wzbogacili cię o parę stówek! Nigdy nie odmówię napitku! Nawet w tak niedoborowym towarzystwie.

- To się pośpiesz, bo jeszcze zmienię zdanie – rzekł Michał i się rozłączył. Piotrek czasem potrafił być naprawdę wkurzający.

Schował komórkę do kieszeni i wypił duszkiem zawartość kieliszka, gdyż przed chwilą znów sobie nalał. Skrzywił się czując gorzki smak trunku.Spojrzał krytycznym wzrokiem na obecnych, zastanawiając się przez moment jakim cudem jeszcze nie zwariował.

Nie włączał się do żadnej dyskusji mimo tego, że co rusz któraś z ciotek go zagadywała. Nie pił również ojcowskiego samogonu. Czuł, że i tak wlał w siebie więcej niż powinien. Ha, i mówi to student!

Gdy poczuł wibracje w kieszeni, oderwał się od ściany i po kolei zaczął żegnać się z rodziną mówiąc, że jutro ma ciężki dzień w pracy, musi wcześnie wstać i co tam jeszcze mu ślina na język przyniosła. Nie chciał być w tym miejscu ani chwili dłużej.

I tak z przymusu wycałował babki, ciotki i – co najważniejsze – matkę w policzki (samemu zostając podobnie obdarowany), i wyszedł pośpiesznie z domu. Czerwona toyota Piotrka już na niego czekała. Zmarszczył brwi widząc Kamilę, dziewczynę Piotrka, siedzącą na miejscu kierowcy. Czyżby była to ich dzisiejsza taryfa?

- Jedź, jedź, jedź – sapnął Michał, gdy usiadł na tylnym siedzeniu.

- Ani cześć, ani pocałuj mnie w dupę? – żachnął się Piotrek odwracając się i patrząc na niego uważnie swoim dziko zielonym wzrokiem. – My tu ci życie ratujemy! Przerwałeś nam małe co nieco i tyle wdzięczności?

Michał oparł się wygodnie i pokręcił głową. Piotrek był niemożliwy.

- Nie słuchaj go. Nic nie robiliśmy. Piotruś po prostu nie lubi być odrywany od komputera, gdy ogląda swój serial o doktorkach – powiedziała Kamila zatrzymując się po chwili na światłach.

- Po raz kolejny? – zdziwił się Jaczewski. – Który raz to oglądasz? Na pamięć powinieneś wszystko znać! Niedługo sam zamienisz się w takiego House’a i będziesz chodził z laską ćpając ibuprofen.

- Ale on jest genialny! To moje guru! – powiedział Piotrek z zapałem. – Nikt nie potrafi w tak kryzysowych sytuacjach wpaść na pomysł co jest z pacjentem i robić tą swoją zamyśloną minę! – Chłopak sparodiował postać z serialu mrużąc oczy i przekrzywiając głowę, na co i Kamila i Michał zaśmiali się głośno.

- Zamiast psuć wzrok przed laptopem byś się wziął za naukę. Nie będziesz taki jak House bez wiedzy – rzekła Kamila zwalniając, a zaraz zatrzymując się na parkingu przed pubem.

- Tak mamo – powiedział Piotrek klepiąc delikatnie swoją dziewczynę po brodzie, a zaraz całując dostrzegając jej minę.

Michał uśmiechnął się widząc to. Nikt nie wróżył tej parze długiego stażu, a tu psikus -byli razem prawie rok! Ponadto każdy znając gust Piotrka wiedział, że Kamila nie jest w jego typie. W końcu nigdy wcześniej nie leciał na okrąglejsze dziewuszki z pokaźnym asortymentem z przodu. Miłość potrafi zaskakiwać.

- Dzięki Kama za podwiezienie – powiedział Michał otwierając drzwi i wychodząc.

Z uśmiechem przeciągnął się czując przyjemny, wiosenny wietrzyk i widząc jak niezłe gąski idą tam, gdzie zaraz i oni się udadzą.

- Spoko. Dzwońcie jakby co – powiedziała dziewczyna, gdy jej chłopak wygramolił się z auta. – I bądźcie grzeczni.

- A czy ja kiedykolwiek byłem niegrzeczny? – zdziwił się Piotrek zamykając za sobą drzwi, a po chwili zaglądając do dziewczyny zza szyby.

Kamila machnęła na to ręką nie chcąc wchodzić w dyskusję i ruszyła. Piotrek przez chwilę patrzył, aż samochód zniknie za zakrętem i poklepał Michała po plecach dając znak, że mogą wreszcie pójść do pubu.

Tunel był ulubionym miejscem spotkań studentów, bo nie dość, że piwo tam było tanie (i nie rozcieńczone!), to jeszcze znajdowało się blisko akademików. Normalnie raj! Co więcej - w środku nie było ani obskurnie, ani brudno. Jedyny minus (jeżeli można to tak nazwać) to to, że cudem było znalezienie wolnego miejsca

- No nie – skrzywił się Jaczewski widząc jak hałastra okupowała wszystkie stoliki.

- A czego się spodziewałeś po niedzielnym wieczorze? – spytał Piotrek rozglądając się dookoła szukając jakiejś znajomej twarzy.

- Miłej i kulturalnej rozmowy z kolegą w miejscu, gdzie licealiści nie będą mi wchodzić pod nogi – stwierdził Michał idąc powoli wzdłuż pubu.

Piotrek zaśmiał się.

- Ho, ho! I mówi to ten, który sam bałamuci gówniarę!

Jaczewski spojrzał na niego krzywo ale nie skomentował. Cóż, taka prawda. W końcu między nim a Maliną było pięć lat różnicy. Dziewczyna niedawno oderwała się od maminego cycka, aby teraz przyssać się do Michała… serca, oczywiście.

Niestety nic nie znaleźli. Jedynym wolnym miejscem do siedzenia były stołki przy barze i tam właśnie chłopaki się udali. Michał nie lubił tam siadać i być podsłuchanym nie dość, że przez barmana, to jeszcze ludzi siedzących obok. Aż spojrzał wilkiem na blondyna z którym stykał się ramionami. Ten jak gdyby nigdy nic w jednej dłoni trzymał do połowy wypalonego papierosa, a w drugiej telefon. Michał przeklął w myślach widząc jego twarz. Pieprzeni w czepku urodzeni. Malina bez dwóch zdań zostawiłaby go dla takiego gogusia z nienaganną cerą, ciemnymi brwiami i pełnymi ustami. Co więcej, jego styl ubioru też denerwował Jaczewskiego. Gdy on miał na sobie zwykły czarny t - shirt z żółtym AC/DC i jeansy, to ten picuś glancuś śmiał założyć nienagannie wyprasowaną szarą bluzkę z logiem jakiegoś łosia na rękawie . Cholera jasna no! Niby taka płocha rzecz, a potrafi doprowadzić Michała do szewskiej pasji.

- Co masz taką minę, jakbyś cytrynę zjadł? – spytał Piotrek, który również wyglądał lepiej od Jaczewskiego. Czy oni specjalnie chcą go zdenerwować?

- Denerwuje mnie niesprawiedliwość tego świata – stwierdził Michał wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Przeklął siarczyście widząc w jakim żałosnym była stanie. Otworzył pogięte pudełeczko mając nadzieję, że to, co było w środku nie ucierpiało. Oczywiście fortuna nie byłaby sobą, gdyby robiła wszystko po jego myśli. – Cholera. – Rzucił na blat paczkę i spojrzał na kolegę z nadzieją w oczach. – Uratuj w potrzebie.

- Sorry, ale rzuciłem. Kamilka kazała – powiedział Piotrek kiwając na barmana i zamawiając piwo dla siebie i Michała.

- Pantoflarz – skrzywił się brzydko Jaczewski. – Żeby tak baba cię zdominowała! Byś się wstydził.

- Miłość chłopie, miłość. Jak kiedyś Amor zamacha na ciebie strzałą to…

- Niech lepiej ten suczy syn trzyma się ode mnie z daleka – przerwał mu Michał czując po chwili upragniony zapach i, chcąc nie chcąc, odwrócił się w kierunku siedzącego obok typka siląc się na uśmiech i pytając, czy nie poczęstuje go papierosem.

- Kup sobie – odpowiedział blondyn nawet na niego nie patrząc, tylko dalej wlepiając wzrok w ekran komórki. Ha, miał jeszcze taką ekstra wypasioną z dotykowym ekranem, a nie jak Michał - sprzed wojny. No ale nie marudził. Dobra była, nie psuła się, bateria długo trzymała. Swoje funkcje pełniła zawodowo.

- O widzisz. Żeby to było takie łatwe! – stwierdził Jaczewski siląc się na spokój. – Mam długi do spłacenia, kobietę na utrzymaniu… Co się śmiejesz, bucu tępy – spojrzał wilkiem na Piotrka, który zaśmiał się słysząc jego słowa. – Malina wysysa ze mnie każdy najmniejszy grosz!

- Wyhodowałeś sobie takiego pasożyta, to teraz masz – zauważył Piotrek pijąc piwo. Michał poszedł za jego przykładem i po chwili w jego kuflu nie było połowy złotego trunku.

- Mój pasożyt to mój problem. Ponadto ma on zalety.

- Jakie na przykład? I nie mówię o wyglądzie.

Michał zastanowił się przez chwilę.

- No dobra, nie ma zalet – stwierdził kwaśno. – Ale żyjemy w takich czasach, że wygląd jest cholernie ważny. Malina nie musi się wcale odzywać. Wystarczy że jest i wydaje prawidłowe dźwięki.

- Masz nierówno pod kopułą. Kobieta to nie tylko głaz, w który chcesz wbić swój kilof, nieważne jak to zniszczy twój światopogląd.

- To, że ty trafiłeś na swoją jedyną nie znaczy, że i na mnie jakaś czeka. Cholera, naprawdę chce mi się palić. – Wypił do końca piwo. Machnął do barmana, by nalał im kolejne.

- Ano, Kamilka to cud, a nie dziewczyna. Takiej to ze świeczką szukać – westchnął rozmarzony Piotrek zagapiając się na moment na swoje piwo.

Michał uśmiechnął się mimowolnie widząc błogi uśmiech kolegi. Nie zdziwi się, jak jeszcze będzie tańczył na ich ślubie.

Po drugim piwie przyszedł czas na trzecie. Przy piciu czwartego było trochę gorzej. Obraz zaczynał się powoli zlewać, a z ust wypływać bełkot. Cholera, miał naprawdę słabą głowę. Najgorsze, że odbijało mu się samogonem ojca. Nie miał pojęcia ile to miało procentów, ale na bank - od licha i trochę.

- Ma was kto chłopaki zawieźć do domu? – spytał barman patrząc to na jednego, to na drugiego.

- Ano ma. A imię jej Kamila, miłości moja – odpowiedział Piotrek, któremu również było o jedno piwo za dużo. Ale i tak wyglądał lepiej niż Jaczewski.

- Niedobrze mi – powiedział Michał łapiąc się za usta.

- Cholera, zabierz go stąd zanim zarzyga mi bar! – krzyknął nerwowo barman.

Oho, pomyślał Michał czując jak jest podnoszony i gdzieś prowadzony. Oparł głowę o coś twardego czując silny, męski zapach. Aż się skrzywił.

- Nie odpływaj – usłyszał niski głos. Łatwo ci mówić! To nie ty masz mroczki przed oczami i nie możesz się zdecydować czy posmakować jeszcze raz dzisiejszego obiadu czy sobie odpuścić!

- Mmm – mruknął Michał.

Niespodziewanie odebrano mu podparcie, a męskie perfumy się oddaliły. Mruknął coś pod nosem wyciągając ręce i podążając za zapachem. Niestety skończyło się na tym, że tyłkiem opadł na coś cholernie zimnego i twardego.

- Już, już – usłyszał, a zaraz znów mógł przylec ciałem do pachnącej powierzchni i nie odmrażać sobie tyłka. Spojrzał w dół i zobaczył jak jest oplatany w pasie ramionami. Zmarszczył brwi zastanawiając się co do cholery to ma być. Co za facet trzyma tak drugiego faceta?

- O Boże! – wciągnął głęboko powietrze i złapał się znów za usta, ale na szczęście nic z nich się nie wydostało. Zgiął się w pasie przeklinając siarczyście swój brak umiaru.

Otworzył oczy patrząc przed siebie i z ulgą widząc, że nic mu już przed oczami nie skacze i nie musi się nikim podpierać. Przetarł twarz dłońmi starając się jakoś dojść do siebie.

- Michaś, nie odpływaj mi tylko! Dzwonię do Kamili. Ale będzie opieprz, stary – jęknął Piotrek pojawiając się znikąd.

Michał kiwnął głową rozglądając się wokół i widząc, że oprócz niego i Piotrka stał przy nich ktoś jeszcze. Aż sapnął – widok tego osobnika go nie ucieszył. Blondyn patrzył się na niego jasnobłękitnymi oczami paląc powoli papierosa. Uch, ale by się zaciągnął.

- Ona nas ukatrupi – sapnął Michał. – Daj – sięgnął po szluga chcąc wreszcie poczuć w płucach gorzki dym.

- No nie przesadzaj – mruknął Piotrek wybierając numer do Kamili, a na moment zapatrzył się na kolegę zastanawiając się, czy jego dziewczyna naprawdę może coś mu niedobrego zrobić. Ze strachu się rozłączył.

- Ty jeszcze nie wiesz do czego baby są zdolne. Och – Michał aż jęknął zaciągając się papierosem. – To krwiożercze bestie, a mam dopiero dwadzieścia trzy lata i coś o tym wiem – powiedział tonem znawcy, na co blondyn stojący obok cicho parsknął śmiechem. Michał nie zareagował. Po co niby? I tak już nigdy go nie spotka (już on się o to postara) a, mimo najczystszych chęci, nie miał siły na spotkanie bliskiego stopnia jego pięści z blondyna szczęką. Westchnął zatem ciężko i odprowadził wzrokiem parkę, która szła drugą stroną chodnika. – Wiesz co, Piotrek, chyba mam chandrę. Ani nic nie osiągnąłem życiu, ani nie uratowałem nikomu życia,  czy nie przeprowadziłem staruszki przez ulicę, bądź nie przygarnąłem bezdomnego psa.

- Ty masz coś nie halo z głową – stwierdził Piotrek ponownie wybierając numer do dziewczyny.

- Sam jesteś nie halo. To nie ja marudziłem ostatnio, że nie mogę znaleźć u żadnej dziewczyny tego przeklętego punktu G! Ale mogę cię pocieszyć, bo nie jesteś w tym sam, stary. Malina coś tam wzdycha i stęka, ale nie wiem czy dlatego, że naprawdę coś czuje, czy że chce, abym szybciej skończył.

Piotrek oddalił się mrucząc coś cicho do telefonu, a Michał dalej prowadził monolog nie zrażony tym, że jedynym słuchaczem był blondyn z pubu.

- A może one takowego punktu nie mają? Może to mit, aby faceci bardziej się starali i robili cuda niewidy? Piotruś, a jak ja nie jestem pierwszym facetem Maliny? A jeżeli ona mnie porównuje do reszty swoich trofeów i opisuje w swoim sekretnym pamiętniku? Cholera wie z tymi babami.

- Chyba nie jest aż tak źle – powiedział blondyn wsadzając ręce w kieszenie spodni, nie spuszczając z Jaczewskiego przeszywającego wzroku.

Michał parsknął.

- Żyjesz w niewiedzy, stary. Ale Malina to jeszcze nic! Jest jeszcze moja matka, która po jakąś cholerę chce się z nią spotkać, aby potem mi narzekać jaki mam beznadziejny gust. Bo Wojtuś ma taką mądrą i ładną dziewczynę – sparodiował matczyny głos. – Dlaczego ty nie mogłeś znaleźć dziewczyny podobnej do Moniki? O matko! Wyjdę z siebie zaraz.

Na moment zapanowała cisza przerywana co chwilę głośnym oddychaniem Michała, cichą konwersacją Piotrka z dziewczyną oraz krzykami i śmiechami grupki stojącej nieopodal przy wejściu do Tunelu.

Michał spojrzał w dół na swoje nogi i aż uderzył dłońmi o uda.

- Cholera, gdzie ja je tak poplamiłem? – patrzył na czerwone plamki na prawej nogawce spodni. – Huk, mała strata. I tak nikt mi nie uwierzył, że są z kolekcji Rlapha Laurena. Psia mać, znawcy pieprzeni. A na stadionie tak zapewniali, że nikt się nie połapie, że to podróbka!

Piotrek odwrócił się na moment zerkając na przyjaciela, ale miał przed sobą większą bitwę do starcia. Kamila była cholernie zła.

Michał poczuł w kieszeni wibracje i wyciągnął pośpiesznie telefon.

- A ta czego akurat o tej porze dzwoni? – warknął widząc numer Maliny na ekranie. – A nich spada – zamachnął się i rzucił telefon. Nie zwrócił uwagi, że nie usłyszał jak komórka uderza o ziemię, ani że blondyn z Tunelu chowa coś do kieszeni. – Dobrze, że to nie dzwoniła mama. Do tej pory zawsze mi wypomina, że ma jeszcze pościel, którą wziąłem sobie z rodziców sypialni.

- pościel? – spytał Piotrek zerkając to na niego, to na blondyna. Zaczął się zastanawiać po jakiego czorta jeszcze z nimi stał.

- No, gdyby nie zabrała wtedy ojca na zakupy, to kto by wiedział kiedy znów miałbym szansę na numerek z Gośką. Cholera, jaki z tymi dziewicami kłopot jest. Raz chcą, a zaraz się migają. Na dodatek teraz mam niezły przypał przez nią. Niech sczeźnie gdziekolwiek teraz jest.

- Michaś, o czym ty pieprzysz? – spytał Piotrek stając przy chłopaku i patrząc się na niego trzeźwiejszym wzrokiem. Rozmowa z dziewczyną wydobyła z niego większość procentów.

- Wywalam z siebie cały szit, jaki się we mnie nagromadził. To nie ty musisz się użerać z bandą kretynów i jego głównym przedstawicielem, Łukaszem. Zasraniec jeden! Wszędzie się pcha! Gdy przywieźli nam nowe oprogramowania wraz ze sprzętami od razu je pochwycił i minął z tydzień, aż łaskawie użyczył mi go. Fajfus jeden! Gdyby wiedział, że za każdym razem gdy zajdzie mi za skórę wlewam do kwiatka, który dostał od dziewczyny te siki, które niektórzy nazywają kawą...Ach! Albo Wiolka, koleżanka z innego działu. Dziewczyna świetna, naprawdę! Tyle, że nie gustująca w facetach. I jak do ściany powtarzam Malinie, że nic mnie z nią nie łączy. Ale nie - jest uparta jak osioł, choć każdy mi mówi jaka to ona jest wspaniała, śliczna, urocza, z obyciem w towarzystwie. Ale zawsze przed spotkaniem z nią muszę wypić kieliszek wódki. Inaczej polegnę.

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął słysząc koguta policyjnego. Zaraz dostrzegł i stróżów prawa w swojej blaszanej karocy patrolujących okolicę. Spojrzał na nich spode łba chcąc wstać i powiedzieć co o nich myśli, ale silne dłonie przetrzymały go w miejscu.

- Siedź!

Mężczyzna popatrzył na dłoń blondyna, która ściskała jego łokieć. Jakim prawem ten facet go dotykał?!

- A bo co? – spytał Michał błądząc wzrokiem po twarzy siedzącego obok. Cholera, przystojny był.

- A bo to. Siedź grzecznie i się nie ruszaj, pijanico. Chyba, że chcesz zwiedzić izbę wytrzeźwień.

- A może chcę? A może pragnę powiększyć swoje doświadczenie o przejechanie się radiowozem? W życiu wiele robiłem, ale taką bryką to jeszcze nie śmigałem.

- A co takiego robiłeś, kolego? 

Michał zamyślił się przez moment i aż uśmiechnął się szeroko.

- Tego jeszcze nikt nie wie. Nawet ty, Piotruś, nie zostałeś wtajemniczony. I to ma być sekretem, rozumie się? Spalę się ze wstydu jak to wyjdzie na światło dzienne – wziął głęboki wdech i stwierdził - będzie co wnukom opowiadać. Zaśmiał się pod nosem. – W młodości wraz z kolegami kupiliśmy sobie rozciągacze do przedłużenia wacków. Jak ojciec znalazł to w moim pokoju myślałem, że się mnie wyprze. Załamałem się wtedy, bo sądził, że jestem gejem. Ale nie jestem! – powiedział szybko. – Okej, okej. Raz miałem sen erotyczny z księgowym, ale nic poza tym! I nie uważam, że mój penis jest jakoś mały. Po prostu...po prostu mógłby być większy i już. Zresztą to samo powiedziała mi moja siostra. Niech ją cholera i inna zaraza weźmie!.

- Dlaczego ty zawsze po alkoholu robisz się taki wylewny? – westchnął Piotrek. - No nie rób już z Anki takiego straszydła. Fakt, za przyjazna to ona nie jest, ale to dalej twoja siostra – dodał, nie mogąc zrozumieć nienawiści pomiędzy rodzeństwem. Sam był jedynakiem i wiele  by dał za posiadanie siostry bądź brata. A Michał miał dwójkę i jeszcze marudził!

- Wolałbym nie mieć siostry w ogóle, niż użerać się z taką, jaką mam – stwierdził kwaśno Jaczewski. Nigdy się z siostrą nie dogadywał i z wiekiem powstawała między nimi coraz większa przepaść. – Masz może jeszcze to ciasto marchewkowe co Kamila zrobiła ostatnio? – spytał Piotrka. – Cholera, zgłodniałem.

- Niestety ostatnio wyżarłeś wszystko – odpowiedział Piotrek wypatrując swojej dziewczyny, bo zaraz miała po nich przyjechać.

- Szkoda, bo smaczne jest. Mógłbym je jeść kilogramami. O, a może wypijemy tequile? Jeszcze jej nigdy nie spróbowałem.

- Tobie na dzisiaj starczy alkoholu. Jutro masz na rano do pracy – zauważył Piotrek

- Cholera, faktycznie.

Nagle zatrzymała się przed nimi czerwona toyota, z której wyszła Kamila. Spojrzała krytycznie to na jednego, to na drugiego na moment dłużej się zatrzymując na blondynie, który pomógł Michałowi wstać. Mężczyzna wyrywał się mówiąc, że sam sobie poradzi, ale wystarczyło, że obcy jej człowiek go puścił, a już leciał na ziemię.

- Was nie można zostawić samych! – stwierdziła otwierając drzwi do samochodu. – Dzięki, że ich przypilnowałeś – powiedziała do nieznanego jej chłopaka, który trzymał pewnie Jaczewskiego w objęciach, a który starał się mu wyrwać, choć słabo mu to szło.

- Nie ma sprawy. Zabawni są – stwierdził pomagając dostać się Michałowi do środka auta. – Do miłego – mruknął nachylając się nad pijanym chłopakiem i zapinając mu jeszcze pas.

- Najlepiej nigdy – odparł Michał przeszukując kieszenie w celu znalezienia telefonu, ale nigdzie nie mógł go znaleźć.

sobota, 8 czerwca 2013

17. Miłość za rogiem

Nienawidzę tej pogody. Mimo tego, że wcześniej planowałem stoczyć walkę niczym Spartakus z Theokolesem i sprowadzić upragniony deszcz, to teraz mam go już serdecznie dosyć. Nie dość, że jechaliśmy cholernie wolno i widoczność była beznadziejna, to jeszcze traciliśmy zasięg w radiu. Oskar oczywiście mógł włączyć swoje umcumc, ale widocznie chciał oszczędzić mi cierpień.

Więc jechaliśmy dalej w ciszy, dwadzieścia (jak nie mniej) na godzinę i nie zapowiadało się, żeby coś się miało zmienić.

Ja się nie odezwałem, bo było mi po prostu głupio i przykro. Głupio, bo to była dość niezręczna sytuacja. W końcu miało się w ogóle nie wydać, że podstępem chciałem uciec z włości siedzącego obok dupka. Przykro, bo cząstka mnie jest niezaspokojona. No dobra, ta cząstka nie była taka mała - jak chciała, to potrafiła nieźle się powiększyć, ale przecież nie powiem temu troglodycie, że chce mi się (najprościej ujmując) ciupciać! Jeszcze czego! Pomyśli, że jestem jakiś niewyżyty!

Zerknąłem na kierowcę. Dalej patrzył się w pełnym skupieniu przed siebie mając gdzieś swojego chłopaka, który został tak brutalnie potraktowany przez jego matkę.

O właśnie - szanowna matrona, którą od samego początku z całego serca znienawidziłem, a z którą zapewne będę miał szczęście się jeszcze nie raz spotkać. Albo i nie, jeżeli nic z romansu z jej synalkiem nie wyjdzie.

- No ekstra – warknął Oskar, który z tego wszystkiego miał naprawdę wielką zmarszczkę na środku czoła. – Wręcz zajebiście – dodał uderzając w kierownicę.

- Co jest? – spytałem widząc jego zdenerwowanie. Ostatnio dość często się przy mnie tak zachowywał.

- Nie pojedziemy dalej – odpowiedział mężczyzna. – Widoczność jest do chrzanu, nie wiem jak jechać przez ten pieprzony labirynt.

Och jej.

Spojrzałem przed siebie nie widząc praktycznie nic. Wycieraczki pracowały jak oszalałe, ale deszcz był silniejszy. Utknęliśmy. Super. Oprócz kropel uderzających w auto nic nie było słychać. Ja milczałem i Oskar milczał. Może jemu jakoś specjalnie to nie przeszkadzało, ale mnie zaczęło to denerwować.

- Na długo przyjechała twoja familia? – zagadałem.

- Zostaną na weekend – odpowiedział mężczyzna.

I znów nastała cisza. Bosko. A co Loui najlepiej potrafi, gdy dobro świata stoi nad przepaścią, a nie ma nikogo (oprócz mnie rzecz jasna), kto mógłby okazać się herosem i niczym Peter Parker stać się super bohaterem? Ano się poświecić.

Dlatego też, nie mogąc dłużej znieść ciężkiej i normalnie wkurzającej ciszy, zacząłem robić to z czego byłem znany – czyli marudzić.

- Twoja matka to straszna jędza – powiedziałem nie spuszczając z Oskara wzroku czekając na jakąś reakcje.

Kierowca prychnął i pokręcił głową.

- To mało powiedziane. W Halloween nie musi się przebierać, aby straszyć łakomych gówniarzy – odparł Oskar.

Nie rusza go, że jego rodzicielka jest postrzegana za gorszego potwora niż Buka z Muminków?

- A ty przypadkiem nie jesteś adoptowany? – spytałem zaciekawiony. Ani do ojca, ani (na szczęście) do matki nie był podobny.

Oskar parsknął i spojrzał na mnie. Och, aż coś mi zabulgotało w trzewiach.

- Nie, gówniarzu. Jestem najlepszą rzeczą, jaka ich spotkała w życiu.

- Polemizowałbym. Wielki zawód im sprawiłeś mówiąc, że z dzierlatek przeszedłeś na męskie terytorium. – Dopiero gdy to powiedziałem, uświadomiłem sobie, że tak właśnie było. Oskar (z tego co mówił jego staruszek) wcześniej ślinił się za laskami w bikini i dopiero od poznania szanownego mnie przerzucił się na kąpielówki.

Moja nowa, ale jakże intensywna miłość prychnęła i oparła się wygodniej o fotel.

- I na dodatek według mamy mało urodziwe.

- Tia. – Mów mi jeszcze. Jak nic takie komplementy mnie uskrzydlają. Skrzywiłem się brzydko i potarłem ramiona. Dostałem gęsiej skórki. – Zimno mi.

- Złego diabli nie biorą – odparł Oskar nie robiąc nic. Ani nie uraczył mnie swoim ramieniem, ani nie włączył ogrzewania. Ech, on naprawdę wie jak mnie doprowadzić do szewskiej pasji.

- No tak, bo to ja jestem ten zły – prychnąłem patrząc się uparcie na krople obijające się o szybę. Nie ma co, sceneria rodem z horrorów. Gdyby jakiemuś zombie przyszło na myśl zapuszczenie się w te rejony, miałby niezłe dwa smaczki do schrupania. Zapraszamy!

- Nie dramatyzuj, bo wcale ci to nie wychodzi.

Oho, teraz to już zupełnie zaczęło się we mnie gotować. Jeszcze zacznie parować mi z uszu i wybuch murowany!

Brawa dla mnie, że jeszcze nie zacząłem pluć jadem.

- Ta, to ja dramatyzuję – prychnąłem. – To ja mam matkę wariatkę i wahania nastrojów.

- Bo ona tak ci zalazła za skórę! No proszę cię!

- Sam mówiłeś, że o jej przerażającym usposobieniu krążą legendy. A i z wyglądu mało się różni od krzyżówki gremlina ze Shrekiem. Ona na serio jest człowiekiem?

Oskar (no nareszcie!) spojrzał na mnie, a jego mina mówiła jedno – przesadziłeś gówniarzu.

- Wyjaśnisz mi co takiego ci zrobiła, że zaraz udławisz się tym swoim jadem? Bo z tego co wiem, to trochę cię tylko zmieszała z błotem. Inni bardziej nastąpili ci na odcisk.

- Inni już nie stąpają po tej ziemi – odpowiedziałem poważnym tonem, na co Oskar parsknął. Aż miałem mu ochotę przyfasolić.

- Jasne, ja jakoś się dobrze trzymam.

- Do czasu. Nie znasz dnia ani godziny!

- Och jej, aż drżę ze strachu! Błagam, ocal mnie!

O nie, nie, nie, nie, nie. Tak nie będziemy rozmawiać! Szala się przesunęła.

Rzuciłem się na zaskoczonego Oskara i uderzyłem go w szczękę. Tak po prostu. Nie wytrzymałem. Nie znosiłem, gdy włączał mu się tryb: „a może wkurzmy Louisa i zobaczmy kiedy pęknie?”, z którym miałem do czynienia na początku naszej znajomości.

Uderzenie nie było mocne. I nie dlatego, że nie chciałem zrobić mu krzywdy. Cholernie chciałem! Ale po prostu nawet zwykłe uderzenie mi nie wychodziło. Człowiek porażka po prostu.

Widząc, że nic poważniejszego mężczyźnie nie zrobiłem, a na jego licu widniało zaskoczenie, wyskoczyłem niczym z procy z samochodu i pognałem ile sił w nogach przed siebie moknąc od razu.

Co chwilę ślizgałem się na mokrym błocie i zaczepiałem o gałęzie. Szum w uszach wszystko zagłuszał.

Niespodziewanie zostałem złapany w pasie i podniesiony. Krzyknąłem głośno i starałem się wyrwać. A jednak zombie mnie dopadło! Żegnaj świecie, żegnaj Cody - druhu wierny, żegnaj bracie - opiekuj się Gabrielem, bo żadnego takiego więcej nie znajdziesz, żegnajcie sarenki, których jeszcze nie poznałem, a którym pewnie zrewolucjonizował życie. Zegnajcie wszyscy. Adieu.

- Ty przeklęty gówniarzu! – Usłyszałem przy uchu, a zaraz zostałem okręcony i stałem przed buchającym złością Oskarem.

To już wolałem być śniadaniem umarlaka, niż znów stanąć z nim twarzą w twarz.

- Zostaw mnie do cholery! – Próbowałem go odepchnąć, ale kanalia była silniejsza.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko złapał mnie w pasie i podniósł. Z zaskoczeniem patrzyłem, jak Oskar z kamiennym wyrazem twarzy niósł mnie w kierunku samochodu. Był cały mokry.

Gdy byliśmy przy aucie znów zacząłem się wyrywać.

- Puść mnie! – krzyczałem, ale Oskar był nieugięty. Gdzie w jego marnym ciele kisiła się ta siła? Przecież on nie ma w ogóle mięśni!

Otworzył drzwi i rzucił mnie do środka. Od razu poczołgałem się w kierunku drugich drzwi chcąc wyjść tamtą stronę, ale zostałem złapany za kostki i pociągnięty z powrotem. Chciałem kopnąć agresora, ale unieruchomił mi nogi.

Co więcej, przycisnął mnie do kanapy swoim ciałem uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Czułem jego ciężki oddech na szyi sam podobnie oddychając. Cholera, byłem w pułapce. Serce waliło mi jak u przerażonego królika. Co teraz?

- Ty tępy gówniarzu! Sądzisz, że w taką pogodę będę cię szukał po lesie? – Usłyszałem jego niski głos, a zaraz poczułem jak uścisk na trzymanych przez niego nadgarstkach wzmocnił się.

- Nikt by cię o to nie prosił! – odpowiedziałem starając się unieść biodra, ale nic z tego. – Sam potrafię o siebie zadbać! Odwal się wreszcie ode mnie! – krzyknąłem, znów się starając wyrwać. Na staraniach zostało.

- Odwalić? A to dobre! – zaśmiał się zimno  Oskar. Przeszedł mnie dreszcz. – Nikt ci nie powiedział, że wraz ze wpuszczeniem mnie do swojego życia podpisujesz na siebie cyrograf? Jesteś mój i pogódź się z tym – warknął i nie kwapiąc się na delikatność wgryzł się w moje usta odbierając mi na moment dech z piersi. Krzyczałem, wyrywałem się, starałem się go zepchnąć. Nic to nie dało. W Oskara weszła jakaś nadprzyrodzona siła - nie dość, że nie przeszkadzało mu moje gryzienie, to jeszcze miał krzepę mnie unieruchomić.

- O Boże! – krzyknąłem, gdy wreszcie ustami mogłem złapać powietrze.

Wygiąłem się w łuk czując jak Oskar zasysa się na mojej szyi nie bacząc na to, że zostawiał po sobie czerwone ślady, a jego dłoń pocierała przez spodnie moje krocze. Super. Cholera jasna, niech to wszystko szlag weźmie. Miał mnie. Podnieciłem się.

Czując jak twardnieję, warknął niczym dziki zwierz mocniej wgryzając się w moją skórę. Znów zadrżałem. Tyle, że nie ze strachu. Teraz miałem na sobie tego dzikiego mężczyznę i poddawałem się. Ale ze mnie pipa. Tylko się śmiać.

Jęknąłem, gdy wsadził zimną dłoń za pasek moich spodni. Nie wiedziałem się dzieje, gdzie byłem. Jedynym pragnieniem był dla mnie ten szaleniec, który ściągnął pośpiesznie ze mnie spodnie i widząc moją prężącą się męskość przez majtki bez słowa zassał się na główce mocząc materiał. Mój penis co rusz się ponosił będąc już całkowicie twardy. Wciągnąłem głęboko powietrze czując jego spoconą dłoń ściskającą me uda i zaraz wędrującą pod lamówkę i ściskającą mocno pośladek.

- O cholera! – jęknąłem wyginając się.

Oskar spojrzał na mnie ciemnym od podniecenia wzrokiem i przesunął mnie bliżej drzwi, którymi wcześniej chciałem uciec, sam ładując się do środka auta i zamykając za sobą drugie.

Nastała całkowita ciemność. Światło w środku auta zgasło wraz z przymknięciem drzwi. Patrzyłem się szeroko otwartymi oczami na mężczyznę opierającego się rękoma po obu stronach mojej głowy, nie spuszczającego ze mnie swojego przeszywającego wzroku. Musiała mi się udzielić atmosfera, bo leżałem napięty jak struna woczekiwaniu na jego ruch. Elektryzował mnie. Magnetyzował wręcz. Nie potrafiłem mu się oprzeć, zgadzałem się na wszystko, czego tylko chciał. Tylko niech wreszcie coś zechce zrobić!

Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. Szybko zaczynałem się denerwować nie mogąc się doczekać efektów. Dlatego zaczynałem brać prawy w swoje ręce. I skoro Oskar wolał wisieć nade mną jak strach na wróble i nic nie robić, to w takim wypadku nie zostawało mi nic innego niż wziąć – kolejny raz tego dnia – sprawy w swoje ręce. I właśnie owe ręce złapały ciemne włosy mężczyzny i pociągnęły w kierunku właściciela kończyn. Chciałem się całować, no!

- Niecierpliwy gówniarz – parsknął Oskar pozwalając się łaskawie pociągnąć, a zaraz i pocałować. Nie chciałem wchodzić z nim w dyskusje. Chciałem tylko jednego - a z tego co zauważyłem on również tego chciał.

Oskar nie jest delikatny – ani w czynach, ani w słowach. Nie patrzy na to, czy może kogoś zranić, czy nie pozostawia po sobie uszczerbku na zdrowiu ofiary. On bierze nie patrząc na konsekwencję. I, ten świniak cholerny, miał rację. Miał rację, że wraz z pierwszym pocałunkiem podpisaliśmy niepisaną umowę skazującą mnie na wieczne cierpienie u jego boku. Nasz romans ciągnie się jakieś dwa miesiące (kto tam pamięta daty), a ja nie wyobrażam sobie, abym wytrzymał choć dzień bez tego furiata. Był nieobliczalny. Potrafił w jednej chwili być pokorny, by zaraz zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. To wilk w owczej skórze! Tylko przy nim hormony szalały mi niczym fajerwerki w Sylwestra. Tylko on sprawiał, że miałem ochotę rozłożyć nogi jak zwykła bladź. I tylko on potrafił w jednej chwili sprawić, że od wychwalania go nad piedestały zaraz przechodziłem do zwalczania ochoty, by go mocno walnąć.

- Nie! – krzyknąłem, gdy poczułem jak dłońmi wślizgnął się za pasek bokserek aby zaraz zawędrować paluchami między pośladki.

- Za mało romantycznie? Potrzebujesz kwiatów, szampana i kaszmiru? – spytał mężczyzna obcałowując mnie po twarzy i szyi, a ręce dalej trzymał na mym siedzeniu. Mało tego, skubaniec coraz śmielej sobie poczynał i zaraz poczułem nacisk palca na mój odbyt. Wierzgnąłem biodrami chcąc aby przestał się wygłupiać i nie robił czegoś, za co zaraz go zabiję. Już nawet obmyślałem sposób w jaki to uczynię.

- Potrzebuję twoich ust na moim penisie – powiedziałem całkowicie szczerze. Pragnąłem wreszcie zanurzyć się w tym mokrym cieple, żeby język masował główkę, żeby dłonie dotykały jąder. Aż drżałem na samą myśl.

Oskar nic nie powiedział, a jedynie nachylił się powoli nad moimi biodrami nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie mogąc się doczekać tego, co zaraz miało nadejść, wyciągnąłem twardego jak skała penisa z szarych bokserek i przytrzymałem w miejscu czekając, aż wreszcie nadejdzie chwila, na którą tak czekałem.

- Oż w pizdu! – wciągnąłem głęboko powietrze uderzając wolną ręką w dach auta. O tak, o tak. O cholera jasna… TAK!

To było lepsze niż sobie wyobrażałem. Lepsze niż ręka. Lepsze niż pornosy. Lepsze niż…

- Nie odpływaj tylko – zaśmiał się Oskar, który w dziwnym ułożeniu ciała dawał radę i jeździć językiem po trzonie, i co chwilę na mnie zerkać.

- Łatwo ci mówić – sapnąłem. – To jest takie… takie… uch!

- Jakie? – spytał mężczyzna dalej nic więcej nie zaczynając robić (a to co robił teraz było mega super och!). – Opowiedz, nie krępuj się. Jesteś wśród swoich.

A to wstrętna szumowina.

- Jak weźmiesz się wreszcie do roboty, to ci powiem. Na razie jest przeciętnie – odparłem podnosząc się odrobinę, by mieć lepszy widok na znikającego penisa w męskich ustach, a zaraz pojawiającego się w pełni okazałości.

- Przeciętnie… - prychnął.

Oho, chyba mu wjechałem na ambicję, bo zaraz wsadził sobie całego do ust – aż do samego gardła. Cud, że się nie zadławił.

To było obezwładniające uczucie. Mój najczulszy organ był właśnie pochłaniany przez dziką bestię. Nie wytrzymam długo. Cud, jeżeli dam radę jeszcze minutę!

- O w mordę! – wygiąłem się jak struna dochodząc. Super. Taki ze mnie szybki Bill, że nie wytrzymałem nawet głupich pięciu minut. Nic tylko spalić się ze wstydu.

Syknąłem, gdy Oskar wypuścił z uwięzi mojego rycerzyka czując, jak drżą mi uda. To było mocne. Jak cholera krótkie, ale mocne.

Zasłoniłem twarz ręką uspokajając się.

Oskar położył się na mnie ocierając się bezwstydnie kroczem o moje udo. Ja natomiast nie miałem na nic siły.

- Loui, bądź dobrym chłopcem i odwdzięcz mi się za trud jaki wykonałem zadowalając cię – powiedział.

Prychnąłem. No tak. Ja tu walczę o każdy oddech – nie dość, że uwaliła się na mnie góra mięcha, to jeszcze przed chwilą lewitowałem skacząc z chmurki na chmurkę. Spieprzaj dziadzie!

- W cyrografie, który podpisałem, nie było o tym mowy – odpowiedziałem patrząc na niego.

- Wiedziałem, że z ciebie to jednak menda jest – sapnął wyciągając erekcję ze spodni i szybko poruszając ręką. Schował twarz pod mą brodą i dyszał niczym stara lokomotywa.

Oprócz uderzeń kropel o samochód, było słychać jego sapanie i specyficzne odgłosy jakie wydobywały się spomiędzy jego nóg. Objąłem go ramionami czując jak dreszcze przechodzą mnie przez całe ciało, gdy co jakiś czas podgryzał delikatnie moje jabłko Adama. Mruknął gardłowo, a ja mogłem poczuć ciepło na udach.

Skrzywiłem się niezadowolony. No cóż, sam sobie na to zasłużyłem.

Oskar za to nie podnosił się. Dalej pozwalał się przytulać mięknąc w moich ramionach.

Podniosłem rękę i przejechałem dłonią po zachuchanej szybie zostawiając na niej ślad. Parsknąłem cicho.

Oskar podniósł głowę i patrzył uważnie na mnie nie wiedząc zapewne co mnie doprowadziło do takiego stanu.

- Jak w Titanicu – wskazałem na ślad dłoni. Oskar dalej nic nie mówił, tylko gapił się na mnie uparcie przez co zaczynałem się denerwować. Co z tym facetem się działo, cholera? – Oho, przestaje padać – powiedziałem czując się niekomfortowo będąc tak obserwowanym. – No co się tak patrzysz? – Nie wytrzymałem i musiałem się spytać. Zaraz nabawię się nerwicy.

Oskar westchnął i pożył policzek na mojej klatce patrząc się na tył siedzenia kierowcy.

- Gdy zobaczyłem ciebie w łazience, pół nagiego i w towarzystwie dziewczyny, to myślałem, że mnie zaraz szlag trafi – powiedział.

- Zauważyłem. Nie miałeś zbyt tęgiej miny.

- Tia – parsknął, a mnie coś zabulgotało w brzuchu. Może nawet zatrzepotało. – Nawet nie wiesz co mi przychodziło do głowy.

- No nie mów, że z ciebie jest damski bokser!

- A skąd pomysł, że to ją trzeba było wychłostać, a nie ciebie? To ty byłeś rozebrany, nie ona.

- Bo ona podstępem mnie wzięła! – zapierałem się, choć banan nie schodził mi z ust. – Specjalnie na mnie wpadła i rozlała piwo, czy co tam miała. Chciała się do mnie dobrać!

- No tak… Zapomniałem, że każda na ciebie leci, a ty nie możesz od nich się opędzić – prychnął Oskar opierając brodę o mój mostek. Gdybym troszkę obniżył głowę, mógłbym nawet go pocałować.

- Cóż, ma się ten urok, czar, wdzięk, powab – westchnąłem nie mogąc przestać go dotykać. Moje ręce co rusz jeździły po jego bokach, zatrzymując się dłużej na ramionach, które notabene uwielbiałem.

- Ty narcystyczny dupku – zaśmiał się. – Jesteś gorszy niż Hektor!

- Ale mi teraz dowaliłeś! Nikt bardziej mnie jeszcze nie obraził! – udałem oburzenie wwiercając palce w jego żebra. A masz, a masz!

- Cała przyjemność po mojej stronie – zaśmiał się Oskar uciekając od mych dłoni, ale marnie mu szło, bo byliśmy do siebie dość mocno przyciśnięci. Nagle spoważniał, a ja poczułem, że to co zaraz powie spadnie na mnie niczym bomba na Hiroszimę. Nie podobał mi się jego wzrok, ani to, że się nie uśmiechał. Patrzył na mnie skupiony walcząc z czymś. Przestań być pieprzonym don Kiszotem i wywal to z siebie! – Chcę abyś kogoś poznał.

Okej. Może i nie jestem jakoś specjalnie towarzyski, przeważnie unikam ludzi, ale skoro Oskarowi na tym zależy, to co będę się kłócił? Tylko dlaczego tak się denerwował?

- Kogo? Chyba nie kolejnego członka twojej rodziny? Błagam, drugiej twojej matki to już nie zdzierżę.

- Nie, Lucas nie jest w ogóle do niej podobny.

- Lucas?

- Tak, mój syn.