niedziela, 21 lipca 2013

2. Tylko mój

- Umieram, jak Boga kocham, zaraz wam tu zdechnę i będziecie musieli się zająć moimi zwłokami. Tyle, że ja nie chcę zwykłego pochówku – takiego, gdzie stado sępów z mojej rodziny będzie biadolić nad moim krótkim i nudnym życiem. Macie się bawić wokół paleniska, gdzie będą się palić moje prochy. Macie pić, chędożyć i robić wszystko tak, jakby jutra miało nie być. Inaczej ześlę wam z nieba plagi egipskie.

Wiolka zaśmiała się głośno wzbudzając w Michale rządzę mordu. Niech tylko ta ruda łajza będzie w zasięgu jego rąk!

- Och Michałku, niby jesteś takim dużym chłopcem, a nie potrafiszprzeżyć kaca. Byś się wstydził, studencie.

Michał prychnął nawet nie podnosząc czoła ze stolika i dalej chowając się w swoim kąciku przed złem tego świata.

Myślał, że nie wstanie dziś rano. Gdyby nie pomoc Piotrka, to wątpliwe było, że poruszyłby chociażby nogą. Co takiego wczoraj wypił, że tak go ścięło? Parę kieliszków ojcowskiej samogonki i piwo. Cóż to jest dla takiego młodego faceta jak on? Powinien wypić to wszystko duszkiem jak wodę i jeszcze prosić o dolewkę, a nie zachowywać się jak ostatnia pipa! O matulo, dzięki ci, że nie pozwoliłaś, żeby Malinka widziała go w takim stanie. Już nie stać go na te cholernie drogie prezenty, które dziewczyna każe sobie kupować, gdy jest na niego obrażona.

- Oho, harpia na horyzoncie – powiedziała Wiolka wstając.

Michał nie rozumiał jak baby mogą tak się nie lubić, kiedy nawet się nie znają. Wątpił, aby Malina zamieniła choć dwa zdania z Wiolką. A i tak żyją ze sobą jak pies z kotem.

- Wyglądasz tragicznie – usłyszał Jaczewski i podniósł powoli głowę krzywiąc się, gdy światło słoneczne go na moment oślepiło.

Westchnął widząc na początku długie nogi swojej dziewczyny, a potem krótką, cholernie obcisłą małą czarną (którą notabene Michał uwielbiał, ale wątpił, by jego luba specjalnie dla niego ją zakładała). Zatrzymał się dłużej na klatce piersiowej dziewczyny i zmarszczył brwi. Parę dni temu Malina nie miała aż tak wielkich piersi. Czyżby po raz kolejny zbliżały się mroczne dni? Nie za szybko trochę? Niedawno przeszedł tsunami humorów dziewczyny, a teraz znów czeka go zagłada? Nic tylko zdychać szybciej.

- Ciebie też miło widzieć – powiedział znów zamykając oczy i chowając twarz przed wszystkim wokół. Jak go łeb napieprzał!

- Próbowałam się do ciebie dodzwonić od wczoraj – powiedziała Malina w ogóle mu nie współczując.

- Podziałem gdzieś telefon.

- Już w tym wieku? Nie jesteś za młody na alzheimera?

- Widocznie niezbadane są wyroki boskie – nawet głupie wzruszenie ramionami wywoływało u Jaczewskiego falę bólu. Nigdy więcej alkoholu!

Dziewczyna odeszła bez słowa widząc, że z jej chłopaka zero pożytku - i dobrze. Skoro nie chce się pieprzyć, to nie ma po co Michałowi zawracać głowy.

Dzień zapowiadał się naprawdę cudownie. Przeklęty Łukasz, zło nieczyste widząc jego stan omijał go z daleka, koledzy z pokoju starali się nie za głośno dyskutować, a Malina już go nie zaszczycała swoją osobą. Zostało jeszcze pół godziny i Jaczewski będzie mógł stąd wyfrunąć i udać się na uczelnie w poszukiwaniu swojego promotora. Jeszcze nie wymyślił żadnej wymówki usprawiedliwiającej jego brak zaangażowania w pisanie pracy, ale ma nadzieję, że na miejscu go olśni. Inaczej będzie w głębokiej, czarnej dupie.

Przetarł twarz wybudzając się z lekkiej drzemki i zauważył, że w pokoju, gdzie wiecznie panowała wrzawa, teraz było cicho. Co więcej, każdy z jego kolegów siedział na swoim miejscu i nic nie wskazywało na to, że chociażby oddychali. Oho, to mówiło tylko o jednym – Michał jednak jest w tej głębokiej, czarnej dupie wcześniej, niż się tego spodziewał.

- Ach, wreszcie pan Jaczewski zawitał wśród żywych! A witamy, witamy – usłyszał Michał i na moment serce ugrzęzło mu w gardle. Nie dlatego, że przed nim stał Konrad Lipski, jego przełożony, który zachodził do swoich niewolników tylko wtedy, gdy miał któregoś zwolnić lub opieprzyć. Osoba, która stała przy przełożonym sprawiła, że Michał się zastanawiał czy komuś z góry nie podpadł. Te blond pukle pozna wszędzie.

- Panie Jaczewski? Dobrze się pan czuje? – spytał Lipski widząc swojego pracownika bladego jak kreda.

Michał wyglądał jakby zobaczył zjawę. Jego spojrzenie wyrażało najwyższe przerażenie. Jeszcze trochę i wyzionie ducha!

- Nie za bardzo – odpowiedział student starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na blondyna, którego wczoraj (a raczej dzisiaj) spotkał. Losie, ty okrutna pindo, musisz być babą skoro potrafisz zrobić takie świństwo! – Przepraszam – wstał powoli i czując na sobie wzrok wszystkich (a najbardziej ten jeden) minął Lipskiego i skierował się ku wyjściu.

Gdy drzwi się zamknęły, pobiegł do swojej mekki tak, jak gdyby goniło go stado byków. Wiolka jakoś nie marudziła, że u niej przesiadywał i żłopał kawę, która była o niebo lepsza niż ta, którą miał u siebie.

- O, czyżbyś się za mną stęsknił? – spytała kobieta odrywając się na moment od ekranu komputera.

- Jak diabli. Nie masz gdzieś może jakiegoś schronu, czy innego bunkra, gdzie mógłbym przeczekać apokalipsę? – spytał Michał biorąc taboret spod ściany i stawiając naprzeciwko biurka koleżanki z pracy.

- A przed czym uciekasz, Alicjo? Bo nie wiem, czy moja królicza nora ci wystarczy – odparła Wiolka znów odrywając się od pracy, aby błądzić wzrokiem tym razem za plecami Michała.

- Przed Szalonym Kapelusznikiem, który od wczoraj mnie bezustannie prześladuje – westchnął Jaczewski nie mogąc zrozumieć tego, że jego problemy są tak lekceważone. Przecież nękanie jest karalne!

- A czy ten Szalony Kapelusznik jest wysoki, płowowłosy i – co tu gadać – niczego sobie?

- Zapomniałaś dodać jeszcze, że ma muchy w nosie. Tak. Skąd wiesz?

- Właśnie stoi za tobą, więc lepiej uciekaj migiem Alicjo, bo żywot twój marny.

Michał zastygł i zszokowany patrzył na rozbawioną kobietę. W końcu powoli się odwrócił prosząc wszystkich Egipskich bogów, aby za nim nie stała osoba, której nawet po śmierci nie chciałby spotkać.

Blondyn patrzył na Jaczewskiego swoim dziko niebieskim wzrokiem przyprawiając go o nieprzyjemne dreszcze. Nie lubił być tak monitorowany. Wystarczy, że naraża się na to w każde święta, czy inne spotkania, na których obecność jest obowiązkowa. Na nieszczęście owych fet ciągle przybywa.

- Jesteś jakimś cholernym Harrym Potterem, że się tu tak szybko teleportowałeś? – syknął Jaczewski.

Blondyn uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i wyciągnął z kieszeni coś, co Michał uważał za zaginione po wsze czasy.

- Skąd go masz?! – Michał zerwał się z krzesła wyrywając z ręki chłopaka swój przedpotopowy telefon. – Wszędzie go szukałem!

- Widocznie twoja pamięć nieźle szwankuje, skoro nie pamiętasz, że w amoku chciałeś go wyrzucić.

- Cały Michaś – cmoknęła Wiolka patrząc na nowoprzybyłego z szerokim uśmiechem. Kobiecy instynkt podpowiadał jej, że tych dwóch będzie nadawać na podobnych, jeśli nie identycznych falach.

- Brednie powiadasz – warknął Michał od razu przeglądając skrzynkę odbiorczą i nieodebrane połączenia. O dziwo nikt do niego nie pisał ani nie dzwonił, no może oprócz Maliny. O losie - mógłby zaginąć, a nikt by się tym nie zainteresował!

- Jeden numer strasznie często wydzwaniał. Upierdliwe – powiedział blondyn nie spuszczając z Michała wzroku, który w tym czasie nie widział świata poza swoją Nokią.

- Cóż, cała Malina – stwierdził Jaczewski.

- Malina? To ta od wódki?

Michał spojrzał na chłopaka zaskoczony nie rozumiejąc, o czym on – najprościej ujmując – pieprzył. Malina i wódka? Co za głupie połączenie! Ona jest abstynentką, także wszelakie szybkie numerki z pijaną dziewczyną nie wchodzą w grę. Więc o co chodziło mu z tą wódką? Chyba, że…

Jaczewski nagle zbladł jak ściana. Po raz kolejny dziś. I znów z powodu nowopoznanej nemezis.

- Michaś, dobrze się czujesz? – spytała Wiolka widząc u niego nagłą zmianę.

Ale zawsze przed spotkaniem z nią muszę wypić kieliszek wódki. Inaczej polegnę.

Te słowa odbijały się echem w umyśle Michała, który zaczął sobie powoli przypominać to, co wczoraj wyprawiał. O cholera, kurwa mać. Już po nim. Jego kariera (ha ha, a takowa w ogóle jest?!) właśnie przeleciała mu tuż przed nosem, dziewczyna marzeń jak i rodzina również pomachają mu mówiąc „adieu!”. Co za kompromitacja!

- Michał? – Wiolka dotknęła jego ramienia zaniepokojona.

Michał spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem nie wiedząc, czy już teraz szukać łopaty do wykopania sobie dziury, czy czekać na cud. Kto tam wie, może bogowie wreszcie przestaną go traktować jak kozła ofiarnego?

Już Jaczewski miał otworzyć usta bełkocząc, że wszystko jest ok, ale blondyn położył dłoń na jego ramieniu, przez co cała uwaga studenta skupiła się na nim.

- Tak poza tym, to jestem Misha Kozłowski – przedstawił się, wystawiając prawą rękę ku koleżance Michała. - Praktykant. 

- Wiolka Szulc – odpowiedziała kobieta ściskając dłoń. - Korektor. 

Michał poczuł, jak zimny pot płynie wzdłuż jego pleców.

Albo Wiolka, koleżanka z innego działu. Dziewczyna świetna, naprawdę! Tyle, że nie gustująca w facetach.

Koniec. Kopanie dołu nie uchroni Michała od kobiecej zemsty. Jak nic Wiolka go rozszarpie, gdy się dowie, że po pijaku wyjawił obcemu tajemnicę, której nie znają nawet jej rodzice. A potem ten obcy okazał się już nie do końca taki obcy. Cholera jasna! Ile jeszcze los podrzuci mu kłód pod nogi?!

- Ja muszę lecieć na uczelnię, bo zaraz bus mi ucieknie – powiedział Michał, któremu ręka Mishy strasznie ciążyła.

- Przychodzisz jutro? – spytała nieświadoma kobieta nie wiedząc jeszcze, że za niedługi czas będzie miała na swoich rękach krew Michała.

- Mam na rano – odpowiedział Jaczewski siląc się ze wszystkich sił na uśmiech. Boże, jakim był beznadziejnym aktorem!

- O, to do zobaczenia na małej czarnej – odparła beztrosko Wiolka uśmiechając się i do niego i do Mishy.

Michał pożegnał się jeszcze skinieniem głowy z resztą kobiet będących w pokoju i wyszedł, jakby mu się grunt pod nogami walił. I tak zresztą było!

- Nigdy bym nie wpadł na to, że jest lesbijką. Może i daleko jej od utartego kanonu ze świerszczyków, ale i tak jest niczego sobie – usłyszał Michał tuż za sobą.

Odwrócił się gwałtownie uderzając swoją klatką piersiową o klatkę chłopaka. Jasne brwi Mishy powędrowały do góry, ale ani się nie odsunął, ani nie zrobił żadnego ruchu mogącego świadczyć, że zaraz Michałowi przywali za tak nagłe wtargniecie w jego przestrzeń prywatną. Co więcej, z jego twarzy można było wyczytać, że bawiła go cała ta chora sytuacja. Co za psychol!

- Posłuchaj sobie, cholero jedna, jeżeli komukolwiek powiesz o tym, co wczoraj usłyszałeś, to twoje życie w tym mieście jest skończone, rozumiemy się? – warknął Michał mierząc młodszego chłopaka surowym wzrokiem. Nie będzie mu tu gówniarz życia rujnować!

- Ho, ho – zaśmiał się cicho Misha. Psia mać. Nie dość, że był ubrany rodem z rozkładówki jakiejś piekielnie drogiej marki, to jeszcze jego zęby były białe niczym z reklamy pasty do zębów. Zgiń, przepadnij! – To możesz sprawić, że będą mnie traktować niczym trędowatego? I to wszyscy mieszkańcy Warszawy? Musisz być naprawdę kimś!

Michał złapał go za zieloną koszulę czując pod palcami, że była z dobrego materiału. Na Boga, z jakiej burżujskiej rodziny pochodził ten bies przeklęty?

- Posłuchaj, szczeniaku. Jesteś tu na praktykach, tak? A praktyki trzeba jakoś zaliczyć, nie? Także lepiej żyj ze mną dobrze, jeżeli chcesz mieć podpisany świstek – Jaczewski aż się zapluł. No cóż, naważył sobie piwa, więc teraz będzie musiał je wypić do ostatniej kropli.

Puścił koszulę chłopaka i nic nie mówiąc skierował się z powrotem do swojego pokoju w celu zabrania rzeczy. Nawet się nie obejrzał.

- Panie Jaczewski, musimy poważnie porozmawiać – usłyszał Michał od razu, gdy otworzył drzwi. Widocznie Lipski tak szybko nie zapomina, cholera.

* * *

A niech to wszystko szlag trafi!

- Suczy syn – warknął Michał mijając oburzone dziennikarki. Zerknął na zegarek. Dochodziła piętnasta. Nie dość, że ulice są zakorkowane, to jeszcze w autobusach będzie ścisk, jakby wsadzono go do puszki z sardynkami. Od samego początku ten dzień się źle zapowiadał! A mógł zostać w domu sprzedając Łukaszowi jakąś bajeczkę. Ale nie. Wziął sobie do serca słowa siostry i teraz będzie wzorowym pracownikiem. Na ile, do cholery, się zdały dobre chęci? No właśnie.

- Pięknie, kurwa. Wspaniale wręcz – warknął po raz kolejny, gdy zobaczył, że właśnie odjechał autobus, który miał go zawieźć na Krakowskie Przedmieście.

Może zadzwoni do Gryki i narazi się na jego krzyki? W końcu co cię nie zabije, to cię wzmocni! Promotor sobie ulży drąc się na niego, a Michał weźmie sobie to (może) do serca i zapamięta, aby nigdy już nie paplać na lewo i prawo co mu ślina na język przyniesie.

- Kłopoty w raju?

Chyba się przesłyszał, prawda? Powiedzcie, że to zły sen i że znów nie słyszy tego znienawidzonego głosu!

Jednak nie miał omamów.

- Prześladujesz mnie, czy co? – syknął Jaczewski patrząc na Mishę, który beztrosko opierał się o wypasione auto, na które Michał nawet nie śmiał spojrzeć ze strachu, że gapienie się z wystawionym jęzorem jest karalne. Na dodatek palił, a w Michale odezwał się właśnie głód nikotynowy, bo w końcu od wczorajszego zdarzenia nie miał papierosa w ustach i nie kupił jeszcze nowej paczki.

- Chcę tylko w akcie skruchy cię podwieźć. To chyba nie uwłacza twojej godności?

- Skoro już rozmowa z tobą jest dla mnie katorgą, to co dopiero zamknięcie się w tej puszce na czterech kołach?

Misha uśmiechnął się szeroko, po raz kolejny prezentując światu swój zniewalający uśmiech. A idź w cholerę, ty wybryku natury!

- Nazywasz moją mazdę puszką? Ho, ho! – zaśmiał się. – Chodź, pokażę ci, że nie tylko z zewnątrz jest taka fajna. – Misha wyrzucił peta do stojącego obok śmietnika i kluczykami otworzył czerwoną bestię.

Michał przez moment bił się z myślami. Może i tego gnojka nie trawił, ale wątpił, by kiedykolwiek jeszcze kopnął go zaszczyt przejechania się takim autem. Jednakże ambicja nie pozwalała mu na taki luksus.

- Obędzie się – burknął zatem poprawiając plecak.

- Och! Nie bądź łajza, wsiadaj! – zniecierpliwił się Misha i nie czekając na odpowiedź Jaczewskiego, wszedł do środka.

A niech to. Raz kozie śmierć.

- Grzeczny chłopiec – powiedział Misha, gdy Michał usadowił swoje szanowne cztery litery na skórzanym siedzeniu.

Chłopak nie wiedział, gdzie ma zatrzymać wzrok. Wszystko w środku było szczytem techniki i luksusu. Poczuł się naprawdę głupio siedząc w zwykłych, ciemnych jeansach i koszulce z barwami legii, podczas gdy kierowca znów wyglądał nienagannie. Nawet najzwyklejsza oliwkowa koszula wyglądała na tym pizdusiu dobrze. Gdzie się rodzą tacy ludzie? Na dodatek te uczesanie… Ileż musiał stać rano przed lustrem, żeby uzyskać taki efekt?

- Mów mi jak jechać, bo nie ogarniam jeszcze miasta. I jak, podoba się? – spytał Misha cofając się i wyjeżdżając na główną drogę.

- Ujdzie – odparł Jaczewski starając się nie piać z zachwytu. Czy mu się podoba? Cholera, i to jak bardzo!

- Ujdzie – przedrzeźnił go Misha pogłaśniając radio, w którym leciał najnowszy hit Rihanny stukając przy tym o kierownicę palcami. – Prosto? – skinął głową w stronę ronda, do którego się zbliżali.

- Tak, cały czas – odpowiedział Jaczewski, któremu wycie piosenkarki przypomniało o kacu. A niech to. Już sądził, że syndrom dnia następnego o nim zapomniał. – Ściszysz ten…  - Szit? Chłam? Badziewie? – to coś?

- Ho, ho. Trafił mi się koneser! – zaśmiał się kierowca. Czy on na wszystko musiał tak reagować?

Michał prychnął chcąc jak najszybciej być już na miejscu i nie musieć znosić obecności gówniarza.

- Po prostu mam dobry smak. Nie każdy gustuje w dźwiękach wydawanych przez france.

- Serio? Patrząc na twoją dziewczynę nie widzę różnicy – odparł Misha najwidoczniej niezrażony tym, że właśnie nazwał dziewczynę Jaczewskiego wywłoką.

- Poznałeś Malinę? – zdziwił się Michał.

- Nie musiałem. Wystarczy, że wczoraj się o niej nasłuchałem. – Misha po raz kolejny zaprezentował światu swoje idealne uzębienie denerwując przy tym chłopaka siedzącego obok.

Jaczewski w tym czasie spojrzał na to, co znajdowało się za szybą i nie mógł uwierzyć, że okazał się takim idiotą. Już nigdy nie tknie alkoholu!

- Na światłach w lewo i jesteśmy na miejscu. Zatrzymaj się na przystanku – powiedział posępnie.

Gdy samochód się zatrzymał wyszedł z niego jak najszybciej nie przejmując się dobrym wychowaniem i nawet nie dziękując za podwiezienie.

Misha tego się chyba nie spodziewał, bo aż otworzył okno krzycząc:

- A gdzie się podział twój wyraz wdzięczności za zmarnowanie na ciebie mojego czasu i benzyny?


W odpowiedzi Michał pokazał środkowy palec. No cóż, tego Misha na pewno się nie spodziewał. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

18. Miłość za rogiem

- Ale mamy beznadziejny rozkład – skrzywił się Adam wymachując mi przed oczami kartką z rozpiską zajęć, choć sam miałem swoją głęboko upchniętą w kieszeń spodni.

Fakt. Nie dość, że całymi dniami praktycznie będziemy kisić się w klasach, to jeszcze mamy chodzić na zajęcia pozalekcyjne przygotowujące nas do tegoż ważnego, jak nie najważniejszego, egzaminu dojrzałości, który ma nadejść za pół roku. Pół roku, psia mać! Przez pół roku zdążę przerobić Hamleta sto razy! Na Boga, co ci nauczyciele myślą sądząc, że mając tyle czasu ktokolwiek przysiądzie do nauki? Zapomniał wół kiedy cielęciem był, cholera.

- Dobrze, że w weekendy nie będą nas ściągać – prychnąłem zatrzymując się i patrząc na automat. A raczej na to, co było w środku. Tak sobie lubię słodycze, ale orzechów w czekoladzie nigdy nie mam dosyć.

- Śmieliby tylko! Już i tak nie wiem jak wstanę na ósmą w czwartek. Przecież to jeszcze noc!

- Noc nie noc, ale Denzel nie daruje ci jak nie uraczysz go swoją osobą – powiedziałem z niezadowoloną miną zauważając, że nastały ciężkie czasy i a w moim portfelu znajduje się wielkie nic. Wakacje zdarły ze mnie wszystko co do grosza.

- Że też ze wszystkich nauczycieli chemii musieliśmy trafić na tego najgorszego – jęknął Adam oglądając się po chwili za grupką pierwszoklasistek.

On i to jego zamiłowanie do nietkniętego towaru…

- Gdybyś nie pomylił siarczanu z chlorem to może dalej miałby brwi a ty byś nie musiał uciekać za każdym razem gdy go spotkasz na korytarzu.

- Co ty bredzisz? Że ja się go boję? Proszę cię. Denzel może wyrosnąć nawet spod ziemi a ja i tak będę… Sorry, muszę się odlać – powiedział i szybko odwrócił się. Spojrzałem na niego jak odchodzi nerwowym krokiem, a zaraz mignął mi przed oczami sam Denzel ubrany w swój zwyczajowy purpurowy garnitur. Zaśmiałem się pod nosem nie mogąc uwierzyć, że z Adama jest taki chojrak, a gdy przychodzi co do czego to podkula ogon i ucieka gdzie pieprz rośnie.

Cóż, mieliśmy wrócić razem ale zanim on łaskawie wróci, to minął wieki. A ja czasu dużo nie mam. Dziś czeka mnie starcie tytanów – ja kontra dzieciak Oskara.

Był to dla mnie szok słysząc, że facet, który ciężko odróżnia lewą rękę od prawej spłodził syna o którym nie wspomniał przez bite dwa miesiące. Nawet Hektor czy Gabriel nie puścili farby!

Długo mi Oskar opowiadał, że parę miesięcy temu zostawiła go dziewczyna, której wychowanie syna przerosło. Tak z dnia na dzień spakowała walizki i pojechała w świat nie mówiąc nawet gdzie czy do kogo. I, kując żelazo póki gorące, Oskarek zaczął starać się o wyłączne prawo do dziecka. Mówił, że Kim (bo tak się ta sucz nazywa) często zostawiała go na parę tygodni nawet jak była w ciąży i wracała z łzami w oczach błagając na kolanach (co pewnie temu zboczeńcowi się podobało) o wybaczenie. Oskar mając chyba słabość do damskich łez przyjmował ją z powrotem. A historia zataczała koło. I po raz kolejny Kim wyparowała zostawiając swojego (a teraz mojego) chłopaka, tyle, że teraz było inaczej. 
Teraz obydwoje mieli małe dziecko, którym trzeba ciągle się zajmować. Teraz nie było czasu na tańce hulance, a na tworzenie gniazdka, w którym malutka przepióreczka mogłaby spokojnie sobie żyć. I wyjaśniły się Oskara wyjazdy na tydzień czy telefony o których nie chciał mi powiedzieć. Szkoda tylko, że w taki sposób.

Denerwowałem się. Jak jasna cholera wychodziłem z siebie. Nienawidziłem dzieci. Nienawidziłem wszystkiego co sięgało mi do bioder, chyba, że miało cztery łapy i szczekało. A Lucas przecież nie szczekał.

O matko. Nic nie tknąłem od rana z nerwów, a teraz mój tasiemiec upomniał się o jakąś strawę. A ani Adama, ani innego z pełną sakwą mamony nie widać na horyzoncie. Tak to jest jak się zrywa z połowy rozpoczęcia.

Nawet nie zauważyłem jak wróciłem do domu. Całą drogę myślałem o obecnej sytuacji i doszedłem do wniosku, że ja wcale nie chcę się Oskarem dzielić. Z nikim. Ani z Hektorem i resztą szarańczy zwaną inaczej ich kumplami. Ani z jego upiorną matką. Ani z dzieckiem. Chcę, aby był całkowicie mój.  Widocznie proszę o zbyt wiele.

* * *

Telefon dzwonił chyba z dziewiąty raz a ja dalej nie odbierałem. Nie potrafiłem. Obawiałem się złości Oskara, bo w końcu byliśmy umówieni godzinę temu pod Taco Bell. Ja niestety stchórzyłem mimo tego, że przerabialiśmy to przez ostatnie dwa tygodnie. Ale ja po prostu nie chcę jeszcze poznawać tego dzieciaka. Nie jestem jeszcze gotowy. Może to i głupie, bo co jest winien chłopak z rozbitej rodziny. Ale ja po prostu mając te swoje osiemnaście lat nie jestem jeszcze gotowy na niańczenie smarkaczy. Sam niedawno ssałem matczyny cycek! A teraz na zawołanie mam się stać dla kogoś drugim ojcem? Jakie to chore!

- Cody, do nogi! – krzyknąłem do psa widząc, że ten zaciekawił się posesją sąsiadów.

Pies podbiegł do mnie szybko machając ogonem. Zerknąłem na zegarek omijając wzrokiem ilość połączeń nieodebranych. Dochodziła dwudziesta.

Kiwnąłem głowie przechodzącej sąsiadce myśląc co u licha miałem teraz zrobić. Zostało mi jeszcze parę godzin życia, w najlepszym przypadku dni. Może powinienem zacząć żegnać się z ludźmi? Wygarnąć tym, co mnie denerwowali? Powiedzieć gąskom, w których się podkochiwałem, że straciły taką świetną szansę bycia z naprawdę ekstra facetem jak ja? Zadzwonić do brata i powiedzieć mu, że mimo tego, że jest naprawdę wkurzającą mendą, to jednak jest bliski memu sercu? E, szkoda fatygi. Po pierwsze, to i tak nie odbierze, a po drugie to pewnie połączenia są horrendalnie drogie, a ja biedny chłopak jestem, to po co mi kolejne wydatki.

Telefon znów się rozdzwonił, jakby jakiś bies czy inny czort go opętał. Nie ma mowy abym odebrał! Życie mi jeszcze miłe!

Schowałem komórkę do kieszeni ignorując wibracje oraz dzwonek śmiejącego się Draculi i dalej powolnym krokiem spacerowałem przy okazji pozwalając psu na załatwienie swoich potrzeb.

- Och nie – skrzywiłem się czując pierwsze krople deszczu. – Nawet ty , przeklęta pogodo, jesteś przeciwko mnie? Czym ci zawiniłem?

Najgorsze było to, że byłem strasznie daleko od domu i zanim wrócę, to przemoknę do suchej nitki.  Super, jeszcze przeziębienia było mi trzeba. Jakbym miał za mało kłopotów!

- Cody, a ciebie gdzie zawiało?! – krzyknąłem rozglądając się, bo znów psiak mi uciekł. Nie wiem jak to z nim jest. Gdy wyprowadza go ojciec czy mama, to nie odstępuje ich o krok. A wystarczy że zobaczy, że to ja dzierżę smycz, to dostaje głupawki i co chwilę muszę go wołać. – Chodź piesku, wracamy do domu!

Deszcz zaczął padać coraz mocniej. Przez moment zastanawiałem się co zrobić – czy schować się gdzieś i przeczekać, ale nie wiadomo ile przecież będzie padać, czy…

- Idziemy! - … czy mieć gdzieś katar, gorączkę i temperaturę, które jutro powitają mnie obrzydliwym uściskiem. W końcu rok szkolny się zaczął! Trzeba znajdować wymówki aby nie musieć chodzić do miejsca będącym horrorem dla ucznia.

Nie znosiłem biec i ledwo widzieć obraz przed sobą. Zresztą ja w ogóle miałem zerową kondycję.  Obiecałem sobie w te wakacje, że coś z tym koniecznie będę musiał zrobić. A, że ze mnie jest ostatnia pipa jeżeli chodzi o samoobronę (nie wspominając już o ofensywie), to wpadłem na iście genialny pomysł, aby uczyć się sztuk walki. Jeszcze ma złota główka nie wymyśliła gdzie będę chodził, ale zapał już jest.

Tak jak się spodziewałem, zmokłem do samych majtek. Mama mówiła, abym wziął ze sobą deszczówkę, ale nie, ja zawsze wiedziałem lepiej. I teraz mam.

Gdy wpadłem do domu zostałem do razu zbesztany przez moją jakże kochaną rodzicielkę, że tylko brudzę a nic nie sprzątam, i że Hektor nigdy taki nie był i… a reszty już nie słuchałem, bo po co, tylko jak najszybciej chciałem dostać się do pokoju i zdjąć przemoczone ubrania.

Idąc schodami zacząłem zdejmować bluzę, ale jakoś opornie mi szło. Zapomniałem, że aby kaptur nie zsunął się z mego włochatego czerepu, zawiązałem supeł pod brodą. A teraz masz babo placek, zrób coś z tym.

Mając bluzę zdjętą do głowy, szedłem na oślep starając się w ciemności (bo ze mnie jest kompletny idiota, skoro mogłem naciągnąć ją z powrotem na ciało. Ale nie, musiałem zrobić po swojemu. Mimo to i tak zdarzył się cud, że na nikogo ani na nic nie wpadłem. Jednak anioł stróż nade mną czuwa) rozplątać supeł i na czuja wszedłem do pokoju.

- No nareszcie! – warknąłem, gdy udało mi się rozplątać węzełek. Już zacząłem się dusić!

Ściągnąłem górę od dresu i o mały włos, a bym zaraz nie padł na zawał.

- O Boże! – krzyknąłem wpadając plecami na szafę. Serce waliło mi jak oszalałe. Co on u diabła tu robił?

- Jeszcze nikt nie zwracał się do mnie per Boże, ale miło, że w końcu zauważyłeś moją wyższość nad tobą – mężczyzna zaciągnął się mocno papierosem. – Ponadto niepotrzebnie się tak odstawiłeś. Małe dzieci nie obchodzi w co jesteś ubrany. Chyba że masz wielki brzuch, czerwony kubrak i mówisz hoł hoł hoł – powiedział Oskar.

Siedział na łóżku w kurtce i nie spuszczał ze mnie swojego twardego, zimnego wzroku.

- Co tu robisz? – spytałem zamykając za sobą drzwi ale nie podszedłem do Oskara. Jeszcze czego.  Życie mi w końcu miłe!

- Byliśmy umówieni jakieś dwie godziny temu jak dobrze pamiętam. – Spojrzał na zegarek. – Nie odbierałeś moich telefonów. Myślałem, że coś się stało. A ty po prostu stchórzyłeś. I ty nazywasz siebie mężczyzną?

A jednak był cholernie zły. W sumie nie ma co się dziwić, ale on również nie jest bez winy! Nie daje mu to powodów, aby mnie tak obrażać! Często tak macie, że wystarczy tylko krótkie zerkniecie na czerwoną płachtę, a rozszalały byk w waszej głowie zaczyna szaleć?

- No tak, bo to mnie zostawiła kobieta z balastem – prychnąłem. Cholera, nie chciałem nawet ust otwierać a co dopiero prychać! – Powiedz, co jej musiałeś zrobić, że nie mogła z tobą dłużej wytrzymać? – Słowa wychodziły z ust bez mojej woli. To było silniejsze ode mnie. Wiedziałem, że zależało mu na moim spotkaniu z jego synem. Rozmawialiśmy o tym dniami i nocami. Jednak gdy nastał ten dzień, to nie potrafiłem sprostać zadaniu. A mój odruch obronny jest prosty – atakuj gdy ciebie atakują.

Oskar zmrużył oczy i znów zaciągnął się papierosem. Po raz pierwszy widziałem go takiego. Był przerażający.

- Po raz pierwszy ktokolwiek nazwał Lucasa balastem. Na dodatek robi to osoba, która sama nim jest. Powiedz Louis, jak tam twoje miłosne podboje? Przeleciałeś coś kiedyś? – Uśmiechnął się paskudnie. – Mnie może jedna dziewczyna raz za razem zostawiała, ale chociaż zaliczyłem. A ty? Dalej jesteś prawiczkiem? Dalej żadna cię nie chce?

Myślałem, że… nie, ja nie myślałem. Ja robiłem.

Rzuciłem się na Oskara z pięściami z dzikim okrzykiem. Nie obchodziło mnie to, że rodzice na bank mnie usłyszeli, ani to, że przeżywam właśnie deja vu i znów zostanę w paru ruchach pokonany. Liczyła się moja furia i pięść, która boleśnie wylądowała na moim brzuchu wgniatając wszystko co stało jej na drodze. Aż straciłem na moment oddech.

- Co robisz?! – krzyknąłem czując, jak mężczyzna zasysa się na mojej szyi.

- Mam już dosyć czekania aż przestaniesz być taką cnotką niewydymką i chcę wziąć to co moje – odpowiedział Oskar gryząc me jabłko Adama.

- A co niby jest twoje? – Starałem się go odepchnąć, ale unieruchomił mi ręce.

- Ty cały. Każda część twojego ciała należy do mnie. Każdy twój oddech, każde jęknięcie, każdy okrzyk.

Po tych słowach wbił się w moje usta odbierając na moment oddech. Ja naprawdę muszę być jakimś chorym masochistą, że złość Oskara mnie kręciła. Mając takiego szalonego faceta nad sobą, czując jego władzę, siłę, nie mogąc się niczego spodziewać od razu stawałem się uległy.

Drżałem za każdym razem, gdy ściskał moje pośladki przez mokry materiał jeansów Podrygiwałem biodrami starając się otrzeć kroczem o jego. Aż sapnąłem czując, że i jemu udzieliła się sytuacja.

Zarzuciłem ręce na jego ramiona przysuwając go bliżej siebie. Chciałem go czuć całym ciałem.  Cholernie podniecała mnie jego gwałtowność. Aż miękły mi wtedy kolana.

Oskar musiał wiedzieć, że jego agresja tak na mnie działała. Inaczej po każdej nawet najmniejszej kłótni nie lądowalibyśmy w swoich objęciach.

Czułem jego język dosłownie wszędzie. Moja twarz aż kleiła się od jego śliny sprawiając, że byłem na skraju orgazmu.

Rozszerzyłem szeroko nogi chcąc mieć tego wielkiego faceta bliżej, czuć jego ciężar na sobie.  Wariowałem. No normalnie wariowałem gdy tylko był w pobliżu. Ta cholerna miłość mnie kiedyś wykończy.

Jęknąłem głośno gdy Oskar to kąsał to lizał mnie po zagłębieniu szyi. Złapałem jego ramiona nie chcąc aby się odsunął. I nie wiem jakich szatańskich sztuczek użył, że mimo mych macek oplatających jego ciało, jakimś cudem zdjął kurtkę i koszulę, którą miał pod spodem.

Uwielbiałem móc dotykać jego ciało i zapominać o wszystkim. Ani jego syn, ani moja matka wołająca czy wszystko jest w porządku, ani telefon który przed chwilą dzwonił nie są ważne.

Oskar z pocałunkami zaczął schodzić niżej. Złapał dwoma palcami za mój sutek i zaczął go ciągnąć nie sprawiając mi tym o dziwo bólu. Albo byłem już na tyle podniecony, że po prostu tego nie czułem.

Wierciłem się pod nim jakbym był opętany czy inne cholerstwo we mnie siedziało. Nie potrafiłem 
 utrzymać bioder w jednym miejscu.

Złapałem go za twarde ramiona przyjmując wszystko co mi ofiarował i zgadzając się na to, co chciał ze mną zrobić.

Nie oponowałem gdy ściągnął ze mnie mokre spodnie wraz z bokserkami. Leżałem pod nim nagi ze stojącym dumnie penisem starając się jakoś opanować to co się działo. Niestety misja się nie powiodła.  Wystarczyło, że Oskar wrócił pocałunkami na moją szyję a później usta, abym zapomniał o całym bożym świecie. Na moment przerwał pieszczoty sięgając do paska spodni i szybkim ruchem zdjął je ze swoich bioder ukazując to, na co aż wciągnąłem głęboko powietrze. Że też widok penisów (a raczej tego jedynego) wzbudzi we mnie takie pożądanie. Świat schodzi na psy.

Jęknąłem czując jego skórę na mojej skórze, jego oddech, dotyk palców, języka, zębów. Wariowałem.

- O Boże! – wciągnąłem głęboko powietrze gdy moje nogi zostały wysoko podniesione do góry w rozkroku a Oskar przycisnął swojego twardego jak skała penisa do moich pośladków. Ścisnąłem je czując ten gorący organ. Zaraz zwariuję i nic ze mnie nie zostanie!

W pewnym momencie zostałem przerzucony na brzuch. Oskar złapał mnie za biodra i uniósł do góry.

- Co ty… - Nie dane było mi skończyć, gdyż ten bez żadnego ostrzeżenia rozchylił me pośladki i językiem zaczął pieścić pomiędzy nimi. - O matko! – Schowałem twarz w poduszce czując coś, czego wcześniej nigdy bym się nie spodziewał.

To było cholernie elektryzujące i obezwładniające. Nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, że będę pieszczony w takim miejscu i – co najdziwniejsze – spodoba mi się to.

Wypinałem biodra jak ostatnia bladź nie zważając na jęki, którymi raczyłem Oskara. Gdy rozchylił mocniej pośladki, wbił się odrobinę czubkiem języka do środka sprawiając, że mi miękły nogi.  Dosłownie. Gdyby nie jego ręce, padłbym na materac jak zwykły mięczak.

Nie mogłem opanować drżenia bioder jak i ich poruszania. Było mi tak dobrze, że w pewnym momencie zapomniałem jak się oddycha i musiałem oprzeć czoło o poduszkę patrząc rozbieganym wzrokiem na to, co miałem naprzeciwko. A wierzcie bądź nie, ale widok był imponujący.

Penis Oskara co rusz się unosił to upadał błyszcząc na czubku od ejakulatu. Miałem ochotę go dotknąć, poczuć twardą teksturę. I nic nie stało mi na drodze, abym to zrobił.

Oskar mruknął a jego pieszczoty przybrały na sile sprawiając, że krew zaszumiała mi w głowie.

- Och – westchnąłem zamykając na moment oczy nie przestając rozprowadzać płynu po jego organie, który tak dobrze poznałem. Ręka sama poruszała się automatycznie pamiętając jakie ruchy sprawiają 
Oskarowi najwięcej przyjemności.

W pewnym momencie ruchy języka ustały a ręce, które silnie trzymały mnie za biodra, zniknęły. Tak jak się spodziewałem – opadłem na pościel nie będąc w stanie zrobić jakiegokolwiek ruchu. Byłem sparaliżowany.

Mruknąłem zadowolony, gdy Oskar położył się całym ciałem na mnie umieszczając penisa między nogami i obcałował kark. Mruknąłem zadowolony.

- Podpiszemy dziś cyrograf – powiedział jeżdżąc dłońmi po mych bokach. Zadrżałem.

- Mam nadzieję, że wiecznym piórem – odparłem nastawiając się na pieszczoty.

Mężczyzna zaśmiał się na co ja sam zareagowałem podobnie.

To, co działo się dalej, było najbardziej szalonym czynem, jakim doświadczyłem. Nie oponowałem (co było dość dziwne) gdy Oskar ponownie odchylił mój pośladek a drugą ręką nakierował swojego mokrego i twardego penisa wprost w dziurkę, która – na początku opornie – przyjęła dobrodziejstwa mości pana Oskara chętnie. Ból na początku był obezwładniający. Na szczęście pocałunki nie ustawały, a Oskar co chwilę powtarzał dyndrymały w stylu, że zaraz cały ból minie, że zaraz sam będę się napraszać o więcej, i tego typu głupoty. Nie obchodził mnie sens jego słów, ale sam dźwięk głosu sprawiał, że się uspokajałem. Ufałem temu dzikusowi, cholera.

Oskar był delikatny. Nie poruszał się, choć czułem, że miał ochotę najprościej ujmując mnie zerżnąć. Ale nie – on w skupieniu przyglądał się mojemu stanowi i gdy na chwilę się rozluźniłem, wpychał się dalej sprawiając, że czułem się dziwnie nabity.

- Ależ ty ciasny jesteś – sapnął kąsając co rusz płatek mego ucha. Cóż, nie to chciałby usłyszeć facet.

- Weź mnie nie denerwuj – sapnąłem próbując nie myśleć o kutasie, który boleśnie dawał o sobie znać.

- Oj, sądziłem, że cię przygotowałem do tej roli – powiedział złośliwiec paskudny. Oparł się łokciami po obu stronach mojej głowy i patrzył się na mą napiętą twarz. Gdyby nie to, że każdy ruch sprawiał mi ból, to znów bym mu najnormalniej w świecie przywalił. Albo (znając moje możliwości) próbował to zrobić. – Ponadto wierz mi bądź nie, ale wielki zaszczyt cię kopnął! Nie każdy ma możliwość doznać takich wrażeń jak ty!

- Zazdrościsz? Chcesz się zamienić? – zaśmiałem się nie zauważając nawet, że przez to głupie gadanie zapominałem o tym, co siedziało głęboko we mnie.

- Nie – odparł Oskar. – To się należy tylko gówniarzom twojego pokroju.

I się poruszył. Najpierw powoli, ostrożnie, szukając na mej twarzy oznak najmniejszego niezadowolenia. Ale nie widząc nic takiego, ponowił ruch wyciągając ze mnie raz po raz kolejne westchnienia.

I jeszcze raz. I jeszcze.