wtorek, 31 grudnia 2013

21. Miłość za rogiem

- Zamorduję twojego brata. Obedrę ze skóry, wyrwę serce, wyłupię oczy.

- Pohamuj swoje niecne zapędy. On nie zrobił tego specjalnie.

- Nie specjalnie? Nie specjalnie, to zabiera się słodycze dzieciakom w Halloween! On to zrobił jak najbardziej z premedytacją! Od samego początku podobał mu się mój telefon!

- Jakby nie miał swojego – prychnął Adam.

Ścisnąłem usta ze złości i szybkim krokiem wyszedłem ze szkoły. Wyobraźcie sobie, że po tym, jak zobaczyłem, że perfidnie zabrano mi komórkę, Andrew wyjechał? Poinformował wszystkich, że nie wróci na noc i tyle o nim było słychać. Co za pędrak!

Przepchnąłem się przez grupkę pierwszorocznych, którym nieśpieszno było opuścić miejsce będącym horrorem uczniów. Ambitni, cholera.

Rozejrzałem się po parkingu i ze złością zauważyłem, że nie było złodzieja. Czyżby mnie wystawił? Niech się lepiej mi na oczy nie pokazuje, jeśli życie mu miłe!

Adam zaśmiał się widząc moją minę.

- Biedny Andrew.

Prychnąłem i zsunąłem ciężki plecak na ziemię. Ma on jeszcze pięć minut. Inaczej pójdę do jego domu, przeszukam jego pokój i lepiej, aby mój telefon tam się znajdował. Co, jeżeli Oskar dzwonił? I, co najgorsze, Andrew odebrał, Oskar mógł to opacznie zrozumieć (bo nie wiadomo w końcu co ten mu powiedział) i już się nigdy do mnie nie odezwie?
Cholera. Mimo wszystko dalej mi go brak.

- O! Jest! – Adam wskazał na stary, zielony pickup, który właśnie zatrzymał się na parkingu. Zmrużyłem ze złości oczy, gdy dostrzegłem kierowcę.

Podniosłem ciężką torbę i podszedłem do auta. Andrew wyszedł z niego uśmiechając się na mój widok. Zaraz tak ci przyfasolę, że przestaniesz się tak głupkowato szczerzyć!

- Jak zawsze promienny i uśmiechnięty – powiedział, podchodząc.

- Telefon – warknąłem.

- I konkretny.

Sapnąłem zirytowany.

- Telefon – powtórzyłem wyciągając rękę.

Adam zaśmiał się widząc całą sytuację (co w tym śmiesznego było, nie mam zielonego pojęcia).

- Najpierw obowiązki, a później przyjemności – rzekł Andrew. – Mam nadzieję, że bezpiecznie dojdziesz samemu do domu? – spytał młodszego brata.

- No raczej! – oburzył się Adam. Nie znosił, gdy był traktowany jak gówniarz. Zawsze kłapał na prawo i lewo, jaki on samodzielny i zaradny, a gdy przychodziło co do czego, to dzwonił po familii, aby po niego przyjechała (tak jak o było ostatnio, gdy wraz z tym półgłupkiem upiliśmy się jak dwa chlory i wraz z resztą hałastry z klasy przesiadywaliśmy na murku. Wiwat pełnoletniość!) czy aby coś mu załatwiła, bo on nie raczy się tym zająć.

I najwidoczniej, aby udowodnić, jaki z niego dorosły, wypiął pierś do przodu, podniósł brodę i poszedł zostawiając mnie ze swoim bratem, który jeszcze, cholera jasna, nie oddał mi komórki.

- Telefon – znów powtórzyłem nie wiedząc jak przemówić mu do rozsądku. To nie był Hektor, który nie reaguje na prośby, ale na groźby, ani Oskar, który… cholera.

Schowałem wyciągniętą rękę do kieszeni kurtki przypominając sobie o mężczyźnie. Było już ok., wiecie? Gdy byłem w szkole, chłopaki nie pozwolili mi myśleć o niczym innym niż o urodzinach Olivii, które będą w ten weekend. Ma być to niby impreza kostiumowa, ale ja nie mam zamiaru w nic się przebierać. Jak już solenizantka się uprze, to powiem, że przebrałem się za wspaniałą znakomitość, która w przyszłości zostanie prezydentem, drugim Zuckerbergiem (choć nie mam zielonego pojęcia o programowaniu) czy nawet laureatem nagrody Nobla! Ha, przebiorę się za siebie!

- To zapraszam – Andrew wsiadł do samochodu i nie czekając na moje oburzenie i bluzgi, odpalił auto.

Usiadłem obok niego piekielnie niezadowolony wiedząc, że jeżeli nie zrobię tego co on chciał, mogę się pożegnać z komórką.

* * *

- Na jakie pustkowie mnie zabrałeś? – spytałem rozglądając się wokół.

Odezwałem się po raz pierwszy odkąd wsiadłem do pickupa. Andrew co rusz mnie zagadywał, chciał wyciągnąć ze mnie co się stało, że mam tak rewelacyjny humor. Ja jednak wolałem przemilczeć tą kwestię i udać, że nic nie słyszę.

- To żadne pustkowie – odparł kierowca i zatrzymał się przed zardzewiałą bramą.

Fakt, coś tu stało. Stara szopa jak nic odznaczała się na tle łąki i drzew nieopodal. Ale niczego więcej tu nie było. Od paru kilometrów nie widziałem ani żywej duszy, żadne auto nas nie minęło, a wszędzie tylko las i las.

- Rodem z horrorów – burknąłem nie mając ochoty wychodzić z auta. Odwrotnie jak Andrew.

- Wychodzisz, czy będziesz tak tu siedział i czekał aż wrócę? – spytał i wyciągnął z kieszeni plik kluczy.

- A mam jakiś wybór? – odparłem i z ciężkim westchnięciem wysiadłem z samochodu. – A telefon to kiedy mi oddasz?

- O matko, niecierpliwcze! Jak zasłużysz, to dostaniesz.

Prychnąłem i potulnie poszedłem za nim.

Rozglądałem się wokół. Trawa gdzieniegdzie, jeśli nie była przyklepana, sięgała prawie do połowy łydek. Trzeba było uważać na czym się stąpa. Właśnie o mały włos, a bym nie stanął na martwej myszy, którą zgrabnie zajmowały się mrówki.

- Idziesz? – spytał Andrew podchodząc do blaszanych drzwi zamkniętych na kłódkę. Co tam takiego było cennego, że potrzebne były takie zabezpieczenia? Albo inaczej – może tu dopiero ma ktoś przybyć, mieszkać wbrew swojej woli? I po to to wszystko?

O cholera, chłopie, za dużo naoglądałeś się telewizji za młodu.

- Chcę ci przedstawić moje dzieło. Moją dumę. Czuj się wyróżniony. Adam nic o nim nie wie – rzekł Andrew i otworzył szeroko drzwi.

Oczywiście (było to do przewidzenia) nic nie zobaczyłem. W środku było ciemno, śmierdziało smarem.

Gdy Andrew zapalił światło okazało się, że tylko z zewnątrz budynek wyglądał jak rudera. W środku za to był bardziej stabilny.

Panowie i panie, oto moim oczom ukazał się warsztat samochodowy. Na ścianach wisiały zestawy kluczy, śrubokrętów, kołpaki, plakaty z zabytkowymi autami. Nie było żadnego kalendarza z roznegliżowaną kobietą, co mnie zdziwiło. Ale tego nie skomentowałem. Nie mój plac zabaw, nie moja sprawa.

Na samym środku stał potwór. Przyznam się bez bicia, że na autach mało się znałem. Jak jakieś fajne zobaczę na ulicy, to przystanę, obejrzę, pokiwam głową z uznaniem. Oglądając „The Fast and the Furious” nie raz siedziałem z otwartą japą i podziwiałem cacka, którymi Dominic i Brian jeździli. Ale nie pytajcie mnie o nic, jeżeli coś wam zacznie stukać, przeciekać czy nie działać w samochodzie. To nie moja bajka.

A wracając do tego, co stało na środku garażu, to jak łatwo się domyślić – było to auto. I, jeżeli chcemy być bardziej zwieźli, to jest to BMW cholera wie jakie, cholera wie z którego rocznika, cholera wie jak stare. Dawno nie widziałem takiego okazu na ulicach, a musicie wiedzieć, że oglądanie aut jest moim ulubionym zajęciem, gdy wracam do domu.

- I jak się podoba? – spytał Andrew otwierając drzwi czarnego potwora i nachylając się. Po chwili usłyszałem, jak przednia klapa się otwiera, więc zlitowałem się nad starymi stawami brata Adama, i ją podniosłem.

Moim oczom ukazał się silnik, którego widok zabrał mi na moment dech w piersiach.
Był czarny jak reszta auta, ale się tak świecił, tak był czysty, że musiałem stwierdzić, że to co widzę, jest fajne.

Andrew słysząc to uśmiechnął się szeroko i powiedział, że odkupił silnik od znajomego, któremu on już nie był potrzebny, bo miał na oku coś jeszcze lepszego. A, że Andrew uwielbiał babrać się przy autach, to pomyślał, że czemu nie, zmieni sobie silnik. Coraz bardziej się w to wkręcił i oprócz zmiany silnika zajął się układem wydechowym, a teraz ma w planach zająć się wystrojem swojej bestii.

- W końcu dziewczyny na byle co nie polecą – odparłem zaglądając do środka i widząc świecącą deskę rozdzielczą. A co ja będę dużo gadał, tam wszystko jest czyste, świecące i czarne.

- Na razie tobie to pokazuje – powiedział Andrew stojąc za mną i z dumą prężąc pierś. A strój się w swoje pawie pióra, strój. – Chcesz się przejechać?

- To to jeździ? – zażartowałem, a zaraz tego pożałowałem, bo dostałem z łokcia w żebro. I to mocno, cholera.

- Wsiadaj – kazał Andrew i usiadł na miejscu kierowcy. – Zaraz ci pokażę, jak to jeździ – uśmiechnął się szeroko, a mi zaczynał się jego nastrój udzielać, także podekscytowany (bo w końcu nie wiedziałem co ta maszyna potrafiła) usiadłem obok niego i zapiąłem pasy (dla przestrogi. W końcu cholera wie, czy samochód po drodze się nie rozpadnie i nie trafimy w jakieś drzewo!).

Odpalił silnik i powoli wyjechał z garażu. Podrajcowany oparłem się o niewygodny fotel, ale mało co mnie to interesowało, bo zaraz Andrew nacisnął gaz i polecieliśmy!

Nawet nie zauważyłem, że krzyknąłem z zaskoczenia, jak ten szybko wyjechał z posesji. Aż dziw, że w nic nie trafiliśmy.

Jednak nie było mi dane dłużej się nad ty zastanawiać, bo Andrew zaczął kręcić kierownicą, zmieniać szybko bieg i z impetem (że aż się kurzyło!) ponownie ruszył. Z jego ust nie schodził radosny uśmiech, a co jakiś czas śmiał się, gdy udało mu się zgrabnie wjechać w zakręt.

Ja również się śmiałem widząc i czując z jaką prędkością jechaliśmy. Dzięki Bogu, że nie było tu żadnej żywej duszy! Nie dziwne, że Andrew wybrał takie pustkowie.

Złapałem mocniej pas, gdy kierowca raptownie skręcił w boczną uliczkę. Zerknąłem na licznik a moje brwi uniosły się wysoko.

- I jak ci się podoba jak to to jeździ? – spytał Andrew nie spuszczając wzroku z drogi.

- Nie najgorzej – odparłem. – Choć nie wiem co za czary odprawiasz, że licznik pokazuje zero.

Andrew spojrzał na tablicę rozdzielczą i prychnął:

- To nie magia. Nie zdążyłem jeszcze tego naprawić.

- No cóż, jaki fachowiec, takie umiejętności – odpowiedziałem, a mój wzrok z tablicy zjechał a kierowcę. Przyglądałem się jego profilowi, mocno zarysowanej szczęce, krótkim włosom, zmrużonym oczom, masywnej posturze. Był nawet niczego sobie. Był nawet w moim typie.

- O matko, marudo! Nie zdążyłem jeszcze tego zrobić – rzekł Andrew odrywając mnie od przemyśleń na temat jego osoby. I o dziwo doszedłem do wniosku, że polubiłem tego wariata. Jest pozytywnie zakręcony jak jego młodszy brat.  

- Jak policja cię złapie, to będzie nieciekawie – powiedziałem, widząc już oczami wyobraźni jak Andrew musi się tłumaczyć przed funkcjonariuszami.

- Adam nic nie mówił, że mamy sąsiada policjanta?

- Nie zdążył się pochwalić.

Wjechaliśmy w las, droga przestała być równa, pojawiły się koleiny, ale Andrew nie myślał o wolniejszej jeździe. On wolał przelecieć przez dziury i jakoś panować nad bestią. Ale mówicie co chcecie – to było rewelacyjne. Już nie pamiętam kiedy czułem się tak podekscytowany. Jak rosła adrenalina. Cholera, bardzo łatwo mogliśmy mieć wypadek, trafić w drzewo czy zwierzę, ale jakoś o tym się nie myślało. Jedynie jechało się piekielnie szybko, a obraz za szybą się rozmazywał.

Nie wiem ile jeszcze tak jeździliśmy. Widać było, że Andrew prowadząc bawił się rewelacyjnie. I ja również chciałem się tak bawić (nie, żebym teraz się nudził). Gdy się go spytałem, czy da mi poprowadzić, odpowiedział krótko:

- Zobaczymy.

Trzymam za słowo.

*

Mogłem się tego spodziewać. Kurde, z moim szczęściem to było bardziej niż pewne!

- I jak tam? – spytałem po raz kolejny. Podszedłem do mężczyzny, który sprawdzał coś pod maską.

Andrew wyprostował się i zamknął klapę.

- Zobaczymy – odpowiedział i usiadł zaraz za kierownicą. Przekręcił kluczyk, ale auto było uparte. – A niech to.

Westchnąłem i oparłem się biodrem o drzwi. Co się stało? Ano samochód zgasł podczas jazdy. Nagle coś stuknęło, gruchnęło i auto stanęło. Abrakadabra, cholera.

- Może zadzwonimy po pomoc drogową? – zaproponowałem.

- Nie, poradzę sobie. Chwileczkę – odpowiedział Andrew, ponownie mi znikając za klapą.

Westchnąłem zapinając kurtkę pod samą brodę. Co jak co, ale panował straszny ziąb.

Rozejrzałem się wokół, ale mało co było widać. Robiło się coraz ciemniej, Słońce dawno schowało się za chmurami mając nas w głębokim mniemaniu i uważając, że sami sobie poradzimy. Łaski bez!

- I jak tam? – spytałem.

- Louis!

- No co? No co?! Zimno jest, cholera! A my jesteśmy na tym cholernym zapomnianym przez świat zadupiu i nie widać, abyśmy stąd się w najbliższym czasie wynieśli!

Andrew podszedł do mnie i rozpiął swoją kurtkę. Bez słowa zarzucił mi ją na ramiona.

- Masz, zmarzlaku.

- Nie jestem jakąś gąską, że musisz mnie tak traktować! – fuknąłem.

- O ludzie, chłopie, czy ty zawsze jesteś taką marudą czy tylko przy mnie?

- Nie myśl sobie, że w twoim towarzystwie jakoś specjalnie będę się hamował – odpowiedziałem czekając na jakąś kąśliwą odpowiedź. Ale ta nie nadeszła.

Mogłem za to poczuć dużą dłoń mężczyzny na swojej głowie, to, jak jego palce lekko mnie po niej drapią. Mogłem usłyszeć za to jego śmiech, co – nie powiem – zaskoczyło mnie.

- Cieszę się.

Zatkało mnie. Co więcej, Andrew uśmiechał się w tak dziwny sposób, obezwładniający wręcz, że kąciki mych ust same z siebie (zdradliwe mendy!) pojechały do góry. Co ten facet ze mną najlepszego wyprawiał?

- Zapnij się, dzieciaku.

- Tylko nie dzieciaku! – udałem oburzenie, ale grzecznie opatuliłem się materiałem.

Andrew wrócił przed maskę i z ciężkim westchnieniem zaczął znów tam grzebać pomagając sobie latarką. Ha! A nie mówiłem, Słońce, że do niczego nie jesteś nam potrzebne?

Schowałem nos i usta w kołnierzu kurtki czując wyraźnie zapach mężczyzny. Był on lekko drażniący, duszący, choć nie nieprzyjemny.

Uśmiechnąłem się wsłuchując się w dźwięki lasu, szum liści, mówiącego do siebie szeptem brata Adama. Czułem spokój i swego rodzaju szczęście. Czułem się tak, jak jeszcze nigdy.

- Gotowe!

Podskoczyłem w miejscu przestraszony. Nie wierzyłem, że samochód odpali, dlatego nie wyobrażacie sobie jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałem ryk silnika.

- Ha! – Andrew był z siebie zadowolony. – Wsiadaj.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Wskoczyłem do środka od razu włączając ogrzewanie. Andrew w tym czasie zamknął klapę, schował zabawki do skrzynki i usiadł za kierownicą.

- No gratulacje! – powiedziałem, gdy ruszyliśmy.

- Nie musisz kpić.

- Nie kpię – odparłem jak najbardziej szczerze. – Naprawdę podziwiam cię za to, że sam to wszystko zrobiłeś. Że miałeś pomysł, tyle samozaparcia, chęci. Ja nie mam zielonego pojęcia kim chcę być w przyszłości i podziwiam ludzi, który potrafią łączyć zawód z pasją. Jesteś pierwszą osobą, której tak kadzę, więc doceń to – zaśmiałem się trochę zażenowany. Naprawdę nie mam we krwi schlebiania komukolwiek.

Niespodziewanie zatrzymaliśmy się.

No nie, znów coś się zepsuło?! Ile można?

- Co…?

Chciałem spytać „co teraz”, ale głos ugrzązł mi w gardle.

Andrew patrzył się na mnie uważnie. Był skupiony i widać było, że z czymś walczy, nad czymś się zastanawia. Co, kurna, było tak ważne, że trzeba było się zatrzymać?

Chciałem go pogonić, spytać co za cyrki odstawia, ale z mego gardła znów nie wydobył się żaden dźwięk.

Andrew oparł jedną rękę o moja oparcie, a sam się nachylił. Jego głowa powoli zbliżała się do mojej.

Oblizał usta i lekko je otworzył, aby coś chyba powiedzieć, ale nie zrobił tego. Za to, dalej nie spuszczając ze mnie wzroku, przywarł ustami do moich ust.

To było tylko zwykły dotyk, bez żadnych ekscesów. Byłem tak tym zaskoczony, że ani go nie odepchnąłem, ani nie odpowiedziałem na pieszczotę.

Andrew odsunął się, a jego prawa dłoń z oparcia przeszła na mój kark i zaczęła go delikatnie masować. Ten dotyk sprawił, że otworzyłem lekko usta, co mężczyzna wykorzystał.

Jego wargi były lekko wilgotne a skóra szorstka, popękana. Nieznacznie drapał, ale nie było to nieprzyjemne.

Jego język ostrożnie zaczął badać strukturę moich ust, zębów, języka chcąc, aby do niego dołączył. I wystarczyło, że ruszył ten wrażliwy narząd, abym wciągnął głęboko powietrze i zadrżał.

Uwielbiałem się całować. Była to moja ulubiona gra wstępna. Dlatego nie dziwne, że odpowiedziałem. A raczej – że mój organizm sam odpowiedział.

Pocałunek był delikatny, powolny. Ani jemu, ani mi się nie śpieszyło. Co więcej, było ciemno, cicho, można było słyszeć tylko nasze mlaskanie.

Potarłem policzek o jego szorstki, z lekkim zarostem policzek. Pocałunki przestawały być delikatne, a jego wolna ręka przestała robić niewiadomo co, tylko dotknęła mego kolana, aby zaraz powędrować wyżej, wzdłuż uda.

Zaczęło robić się gorąco. A ściślej mówiąc – w jednym miejscu tak było. Poruszyłem się w miejscu, poczułem jak mój twardniejący penis jest ściskany, na co zareagowałem głębokim mruknięciem, oraz – na co Andrew nie był przygotowany – odsunąłem go od siebie. Mój umysł wreszcie się opamiętał. Zobaczył, że coś jest nie tak.

Odsunąłem go od siebie i uciekłem twarzą w bok. Cholera. Co ja najlepszego zrobiłem?

Andrew widząc moją postawę odsunął się i z powrotem zapalił silnik. Wracaliśmy.

Czułem w ustach smak jego śliny, języka a na ciele dotyk. Czułem, że coś jest nie tak. Że tak nie powinno być. Andrew to brat mojego najlepszego kumpla. Nie powinno do tego dojść. Poza tym…

O kurwa.

… jest jeszcze Oskar, o którym na śmierć zapomniałem.

To nie tak, że wyleciał mi z głowy, ale Andrew tak mi zajął czas, rozerwałem się, wreszcie trochę odreagowałem, że wręcz nie chciałem myśleć o Oskarze.

- Twój telefon jest w kieszeni mojej kurtki – powiedział Andrew.

Spojrzałem na drogę, dojechaliśmy z powrotem.

Wyciągnąłem telefon z szybko i boleśnie bijącym sercem. Zadzwonił? Napisał? Andrew odebrał? A może olał moją prywatność i czytał smsy?

Odblokowałem telefon i zagapiłem się na ekran.

Nic nie było. Żadnej wiadomości, żadnego nieodebranego połączenia. Wszedłem w raport połączeń. I też nic.

- Wszystko ok.?

Kiwnąłem głową i od razu wysiadłem z auta, gdy Andrew zaparkował w garażu. Miałem mętlik w głowie. Oskar w ogóle się do mnie nie odzywał, nie próbował się ze mną skontaktować.

Chciałem jak najszybciej być w domu. Być jak najdalej od tego miejsca, tego mężczyzny, tego wszystkiego. Chciałem, aby zostawiono mnie w spokoju.

I ta też było. Andrew nie odzywał się przez całą drogę, a gdy stanął pod moim domem, burknąłem ciche „cześć” i wyszedłem z samochodu.

Andrew coś jeszcze do mnie mówił.

Nie wiem.

Nie usłyszałem.

Byłem już za drzwiami domu.


środa, 4 grudnia 2013

5. Tylko mój

Z dedykacją dla tych, którzy upominali się o rozdział. Chociaż potraficie czasem dać w kość, to między innymi dzięki Wam zebrałam się w sobie i skończyłam 5 rozdział :).


- Nienawidzę cię – warknął Michał czując odurzająco drogi zapach, jaki rozsiewała za sobą ta przeklęta łajza, Misha.

- Uwielbiasz – powiedział blondyn dotykając nosem ucha Jaczewskiego. – Pragniesz. Pożądasz.

- Szaleju żeś się najadł? – syknął Jaczewski czując ciepło na szyi.

- Masz na mnie ochotę tak samo jak na księgowego o którym śniłeś – szepnął Misha.

- Zapomniałeś wziąć leki na głowę? Nie szkodzi, zaraz zadzwonimy po ludzi z Tworek i ubiorą cię w biały, twarzowy kaftanik.

- Od nienawiści do miłości wiedzie krótka droga.

- Tak jak od twojej twarzy do mojej pięści. Sprawdzimy?

Misha spojrzał na Jaczewskiego w rozumowaniu tego drugiego dość prześmiewczo. Michał odsunął się od oplatających ramion młodszego chłopaka i widząc rozbawienie na twarzach koleżanek z pracy (a najbardziej Wiolki), burknął coś o pilnym zadaniu i prędko wyszedł. Nie mógł być tam ani sekundy dłużej! Nie, gdy był w stadzie żmij, które – jako, że należą do płci pięknej – łakną plotek, aby rozsiać je po całym szmatławcu. Po Michała trupie!

Poza tym Misha wyciągnął ciężką artylerię! Jak śmiał tak przy wszystkich wspomnieć o śnie z księgowym! Na litość Boską, Marcel jeszcze tu pracował!

Masz Michale karę za swoje gadulstwo. Zachciało ci się pić, to i zachciało się gadać o sobie obcym ludziom. Brawo. Tylko winszować intelektu. 

Kiwnął głową na przywitanie grupce pracowników z pierwszego piętra, którzy czekali na windę. Obudź się, Michale. Czas wrócić do pracy, do obowiązków. Nie naprawisz świata, żadne babcie nie pozwolą ci poprowadzić się przez ulicę a koty najpierw cię mocno podrapią zanim ich nie schwytasz i ściągniesz z tego cholernego drzewa. Czas wrócić do szarej rzeczywistości, w której musisz poświecić się na obronę licencjata, picie z kumplami i zadowolenie Maliny. A właśnie. A propos Maliny. Od feralnego zgonu u Mishy nie odzywała się. Nie, żeby Michałowi cisza przeszkadzała, ale na pozbycie się niektórych ciśnień jego ręka to za mało.

Wyciągnął komórkę z kieszeni i szybko wybrał numer. Zdziwił się, gdy usłyszał najnowszy hit Britney Spears, który dziewczyna ustawiła sobie jako dzwonek. Rozejrzał się a jego oczom ukazała się wychodząca zza kolumny Malina w towarzystwie koleżanki z pokoju, Elki.

- Nie odbierzesz? – spytała Elka, długonoga (bo innych prezes nie zatrudniał) blondyna, która zapewne jest powodem mokrych snów większości mężczyzn tu pracujących. Czy to zima, czy to lato Elżbieta (bo tak kazała siebie nazywać) nakładała diabelnie obcisłe jeansy, które rewelacyjnie się na niej układały. Nie było mężczyzny, który by się za nią nie obejrzał, gdy przechodziła obok. Cóż, może dlatego miała więcej kolegów niż koleżanek.

Malina zapatrzyła się dłużej na ekran smartfona i koniec końców odrzuciła połączenie. Jaczewski widząc to zaklął pod nosem i podszedł do dziewczyny, która aż przystanęła zaskoczona.

- Och.

Nie takiej reakcji się spodziewał.

- Zostawisz nas samych? – Michał nawet nie spojrzał na Elkę. Nie, gdy przed sobą miał sprawczynie swojego ciągłego podniecenia. I to nie spowodowanego jej wyglądem! Nie, żeby Malina wyglądała dziś nieatrakcyjnie. Ale, na Boga, ileż można czekać? Niedługo zapomni jak dotykać drugą osobę czy nawet jakie to uczucie, gdy samemu jest się dotykanym!

- Pewnie – odparła Elżbieta.

Gdy zostali sami Jaczewski nie zdążył nawet otworzyć ust. Malina go ubiegła.

- Pracuję.

Ech, czuł, że to nie będzie łatwa rozmowa.

- Widzę właśnie. Odkąd twoim zadaniem jest patrolowanie korytarzy? – Szlag! Niech go ktoś zatrzyma! Niech mu ktoś zaknebluje usta!

- Co chcesz? – spytała ostro dziewczyna.

- Ja, ty, ten wieczór, mój pokój, butelka whisky?

- Wiesz, że nie piję alkoholu – powiedziała wolno Malina. Michał od pewnego czasu coraz bardziej ją zaskakiwał. I to nie pozytywnie.

- Jeszcze nie wyrosłaś z Piccolo? – westchnął, a jego lędźwie krzyknęły o pomstę do nieba. Rewelacja! Na trzeźwo dziewczyna się nie da. Alkoholu z Jaczewskim się nie napije, choć na imprezach czasem zdarzy się zobaczyć ją z kieliszkiem szampana czy wina. Na dodatek on z tego wszystkiego papla głupoty przez co Malina warknęła, aby się wreszcie doprowadził do porządku, bo dłużej nie zniesie takiego stanu i minęła go zostawiając samego z naglącym problemem.

Jaczewski patrzył jak dziewczyna podchodzi do Elżbiety, która z babską ciekawością przyglądała się ich rozmowie i pociągnęła Malinę za ramię zapewne chcąc plotkować. Niedługo wszyscy dowiedzą się jaki z Michała jest pijak. Nic, a by tylko pił i upijał przy okazji innych. Jak nic zwolnienie gwarantowane!

- Czasem nie wiem, czy ty specjalnie to wszystko robisz czy fortuna po prostu cię nienawidzi. Ale wiesz, Michałku, że sam jesteś budowniczym swojego własnego nieszczęścia?

Jaczewski westchnął głęboko. Oczywiście do szczęścia brakowało mu tylko jego.

- Odwal się – warknął. Podszedł do windy i nacisnął przycisk. Chciał jak najszybciej znaleźć się za swoim biurkiem, schować się za ekranem komputera i pozwolić się łoić Łukaszowi, który ostatnio stał się jeszcze bardziej nieznośny i czepialski. Okres ma czy co?

- Co? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nie będziesz pluć jadem ani grozić mi pięścią?

Michał zerknął szybko na podchodzącego Mishę i naciskał coraz szybciej i mocniej przycisk mrucząc, aby winda wreszcie zjechała. A mógł iść schodami! Przecież to tylko trzy piętra! Nie zmęczy się zbytnio. No, chyba, że złapie go kolka (co z jego kondycją jest bardzo prawdopodobne). Gdy usłyszał charakterystyczny dzwonek a wrota windy stanęły nad przed nim otworem, chciał krzyknąć „Alleluja!”, ale zanim to zrobił wszedł do środka, znów męcząc przycisk. Tyle, że w tym wypadku zamykający drzwi.

Zaklął siarczyście pod nosem widząc, że jego starania poszły w diabły i drzwi zamknęły się za Mishą.

- Brak zaliczania musi strasznie ci doskwierać – stwierdził bezczelnie chłopak patrząc rozbawiony na Jaczewskiego. – O! I takiego Michałka to ja lubię! – zaśmiał się, gdy został przyciśnięty do ściany.

Uśmiech długo nie pozostał na jego ustach, gdyż musiał szybko łapać powietrze. Michał zaraz go udusi!

- Chciałeś spotkania z moją pięścią? Możemy coś z tym zrobić. Jako bonus pościskam ci gardło, co ty na to? – warknął Jaczewski całym ciałem unieruchamiając młodszego chłopaka.

Misha starał się wyrwać, wydostać ręce, poruszyć nogami, głową, ale nic to nie dało. Skąd w takim małym ciałku Michała tyle siły? Przecież on nie ma wcale mięśni!

Gdy uścisk odrobinę zelżał, odepchnął Jaczewskiego, który poruszał szybko klatką i z zaskoczeniem patrzył, jak na ustach Mishy znów pojawia się uśmiech. Co się roi w tej chorej głowie, że zamiast wrzeszczeć na Michała, grozić mu, stoi swobodnie i rozmasowuje szyję?

- Ho, ho, nie spodziewałem się, Michałku, że potraktujesz mnie tak brutalnie. Czasem wychodzi z ciebie prawdziwy mężczyzna. Jesteś niczym Hulk! Wystarczy odrobina złości a już zamieniasz się w zielonego potwora!

- Z tego co widzę, to ty bardziej kolorytem przypominasz tego stwora – prychnął Jaczewski widząc, że za chwilę wreszcie winda stanie i zaraz znajdzie się w swoim pokoju.

- I na szczęście tylko tym – stwierdził Misha, gdy starszy mężczyzna wychodził z widny jakby się za nim paliło. Odprowadzał go wzrokiem dopóki drzwi windy mu to umożliwiały.

* * *

- Przepyszne. Nie wiem jakim cudem potrafisz babciu tak cudownie piec. Twoje ciasta nie mają sobie równych – zachwalała Anka zajadając się szarlotką. Szarlotką, którą potrafi zrobić każdy (nawet Michał!) a jej wychodził tylko zakalec. Kobieta nie ma za grosz drygu do kucharzenia.

- Lizuska – mruknął Michał dłubiąc w cieście widelcem. Nie, żeby mu nie smakowało. Nadmiar wazeliny sprawiał, że tracił apetyt.

Anka zlekceważyła przytyk i dalej prawiła ochy i achy. Jaczewski spojrzał po reszcie z nadzieją, że nie tylko jemu gderanie siostry działa na nerwy. O zgrozo, rodzice nie zwracali na nią uwagi a Wojtek wraz z małżonką zaraz przyłączyli się do Anki i sprawiali, że babcia nie mogła przestać chichotać jak jakaś małolata. Ludzie, przestańcie! Zapędzicie tą starą kobietę do grobu jeżeli będziecie tak jej pochlebiać! Zrobiła smaczne ciasto? Brawo! Ale po co o tym cały czas trąbić?

- A tobie, Michałku, nie smakuje? – spytała babcia, która nie słysząc od najmłodszego wnuka komplementu doszła jakimś cudem do wniosku, że wypiek mu nie smakuje.

- Toż wiesz, że zjem wszystko spod twoich dłoni. Jesteś najlepszą kucharką – odpowiedział. – Chociaż masz konkurencję w mamie – dodał szybko widząc, że rodzice przestali o czymś dyskutować. Cóż, nie tylko Anka potrafiła czarować.

- I kto tu jest lizusem? – prychnęła Anka chowając usta za kubkiem gorącej herbaty.

- Ja tobie nigdy nie dorównam. Nie bój się, nie zrzucę cię z piedestału – odpowiedział Michał.

- Nie tylko w tym jesteś ode mnie gorszy – powiedziała Anka, a Jaczewski spojrzał na nią w złości. Jak ta stara panna śmiała tak o nim mówić!

- Dzieci, uspokójcie się – powiedział ojciec widząc pioruny ciskane między swoje dwie latorośle.

- To nie czas i miejsce na to – dodała matka, na co Michał musiał się zgodzić. Babci imieniny to nie dobra pora na kłótnie z Anką. Wystarczyło tylko spojrzeć na jej smutną minę aby wiedzieć, że lepiej zostawić w sobie kąśliwą uwagę i mieć siostrę najprościej ujmując głęboko gdzieś. Tak jak zwykle zresztą. – Lepiej mi powiedz, Michałku, jak tam u twojej dziewczyny. Czemu nie przyprowadziłeś ją ze sobą?

I to jest dobre pytanie. Czemu? Bo nie miał z nią kontaktu od paru dni. Malina ani nie odpowiada na jego smsy, ani nie odbiera jego telefonów. Obraziła się, małpa jedna. Za co? Za tą wzmiankę o alkoholu? A może za to, że wolał pójść do – niech go pchły zagryzą – Mishy, niż z nią i z jej strasznie ciekawymi znajomymi? Nie czuł się winny. Bo czemu powinien? Malina powinna już znać go na tyle, aby wiedzieć, że bywa czasem nieprzyjemny a Agi po prostu nie trawił. Dziewczyna zajmowała zacne pierwsze miejsce wraz z Anką na jego liście nieznośnych bab.

Tak więc nawet nie miał kiedy i jak powiedzieć Malinie o zaproszeniu do jego dziadków, choć tak naprawdę to nie wiedział czy by ją ze sobą zabrał. Nie, żeby się jej wstydził. Ale wystarczy pobyć trochę w jej towarzystwie i szybko się rozumiało, co Michał w niej widział.

- Zatrzymały ją obowiązki w gazecie – skłamał.

- Znowu? To co ona robi takiego w tym pismaku, że ma tyle pracy? – zdziwił się dziadek. On również chciałby spotkać wybrankę serca Michała. W końcu tyle o niej słyszał a jeszcze jej nie widział.

- Jest asystentką prezesa.

- To chyba bardziej pewna praca niż u ciebie, bo ty masz tylko płatne praktyki, gdzie mogą ciebie wywalić na zbity pysk z dnia na dzień, a u niej sprawa jest o wiele poważniejsza – powiedział Wojtek.

Michał zazgrzytał zębami. On i Anka są siebie warci.

- Nie widzę swojej przyszłości w tej gazecie. Chcę tylko odbębnić tam obowiązkowe praktyki i w spokoju skończyć pisanie pracy – odpowiedział Jaczewski chcąc zejść z tematu Maliny i roboty na coś, co może dla niego nie jest zbytnio milszym tematem, ale gdzie miał większe pole do popisu jeżeli chodzi o ściemnianie.

- A właśnie. Jak ci idzie, Michałku? – spytała babcia Jadwiga. – Kiedy będę mogła pochwalić się przed sąsiadkami twoim dyplomem?

- Już niedługo – odpowiedział chłopak uśmiechając się. Co za starcza przypadłość, że tylko by paplała na prawo i lewo o osiągnięciach swoich bliskich. Kogo to, u licha, obchodzi? Przecież i tak Michał nie zobaczy żadnej z seniorek a jak już, to tylko im się ukłoni i koniec tematu.

- Będzie pięknie wyglądać wisząc obok mojego doktoratu a Wojtka inżyniera – powiedziała Anka uśmiechając się krzywo.

- Magistra inżyniera – poprawiła ją Monika, żona Wojtka.

Uśmiech nie schodził z ust Anki, która patrzyła się na Michała z nienormalną wyższością. Co on jej takiego zrobił, że jest dla niego tak niemiła?

No, jeśli zapomni się o niewinnych psikusach (jeżeli na przykład można tak nazwać ukradnięcie zeszytu z wierszami Anki, która pisała te bzdety, gdy była w liceum i przeżywała swoją pierwszą, nieodwzajemnioną miłość. Ach, jakże Michał miał ubaw z kolegami czytając te pierdoły, które były tam napisane! Boki zrywać!) czy pogróżkach (groził, że skseruje ten zeszyt i podrzuci do jej liceum jeżeli nie będzie robić to co on chce. Głupia Anka poleciała z płaczem do ojca i skończyło się jego panowanie nad siostrą. Do tej pory pamięta lanie, jakie dostał od taty). Inaczej nie ma co się dziwić, że obydwoje się nie znoszą.

- Już nic nie mówicie więcej! – krzyknął nagle Michał. – Wasz blask cudowności mnie oślepia! Zlitujcie się nad biednym szaraczkiem, który ledwo wiąże koniec z końcem, chce wyjść na swoje, ale los podkłada mu ciągle kłody pod nogi! Zlituj się, piękna dziewico, - spojrzał na Ankę. – i przestań wpychać nos w nieswoje sprawy a zajmij się swoim nieistniejącym życiem prywatnym. Niedługo krocze ci zgnije. A ty, mój bracie, - zwrócił się do Wojtka. – korzystaj póki możesz z dobrodziejstw żony, bo długo z tobą nie wytrzyma. Nie, gdy walisz ślepakami.

- Michał!

Michał nie wiedział kto pierwszy krzyknął jego imię, ani kto uderzył najpierw ręką o stół. Zobaczył tylko babcię, która słysząc jego słowa zrobiła krzywą minę. Oho, czas na ciebie, chłopie.

- Babciu – Jaczewski wstał, podszedł do jubilatki i pocałował ją w policzki czując jej twarde spojrzenie. Zresztą nie tylko jej. – Będę już szedł. Ciasto cudowne. Szkoda tylko, że nie mogłem się nim cieszyć w milszym towarzystwie.

I wyszedł zostawiając wzburzoną rodzinę. Cóż, wątpił, aby ktokolwiek z nich zaprosił go w najbliższym czasie do siebie. I dobrze. Będzie miał chociaż święty spokój.

- Odbierz cholero jedna – sapnął Michał wybierając numer do Maliny. Tak jak się spodziewał – nie odebrała. Ale na szczęście są jeszcze kumple, którzy zawsze wesprą. – Mayday, mayday, stary – powiedział, gdy usłyszał w telefonie: „No co tam?”.

* * *

- Wiesz, gdyby nie te okoliczności, to byś ode mnie nigdy tego nie usłyszał, bo sam jestem, przypominam, w zajebiście szczęśliwym związku, ale co myślisz o skoku w bok? Tamta jest niczego sobie. Ta przy fontannie jest również niezła. Do roboty, ogierze, i zrób to dla siebie. Idź na całość!, jak to było u Chajzera!

Michał prychnął, ale z męskiej ciekawości zerknął na dziewczyny o których Piotrek mówił.

- Nie mam w zwyczaju przyprawiać innym rogów. Tym bardziej, że sam bym tego nie chciał – odparł, choć na blondynce rozmawiającej przez telefon zagapił się dłużej.

- A skąd wiesz, że z Maliny taka święta? – spytał Piotrek uśmiechając się do przechodzących obok grupek dziewczyn. To, że Kamili nie było obok nie znaczyło, że nie miał oczu. Umiał ocenić (i docenić) walory kobiecego ciała. Tym bardziej, że co rusz na jego drodze pojawiała się ładniejsza od poprzedniej.

Aż westchnął tęskniąc za swoją dziewczyną.  

- Może temu, że jej ufam? Wiem jaka potrafi być. Uwierz, poznałem ją z każdej strony. Nawet z tej nieciekawej.

- Jak dla mnie to ona ma tylko nieciekawe strony. Rozpuszczona siksa z tyłkiem tak cudownym, że nie widzisz poza nim świata – prychnął Piotrek.

- Ciekawe co na te słowa Kamila? – spytał rozbawiony Michał.

- Na szczęście jej tu nie ma, a czego uszy nie słyszą tego duszy nie żal – odparł Piotrek uśmiechając się szeroko. – Ja ci stary dobrze radzę. Zerwij z tą małolatą i znajdź sobie kobietę, która spełni każde twoje męskie zachcianki z uśmiechem na ustach.

- Tak jak ta twoja? Skoro jest taka idealna to może użyję mojego zniewalającego uroku i ci ją odbiję?

- Ani mi się waż! Od mojej kobiety wara, stary. Serio mówię – powiedział Piotrek śmiertelnie poważny.

Michał schował dłonie do kieszeni jeansów i uśmiechnął się szeroko nie odpowiadając. Jasne było, że palcem by nie ruszył Kamili. Była dla niego nietykalna, bo nie licząc tego, że była dziewczyną jego najlepszego kumpla, to nie była w jego guście. On wolał inne gąski. Takie długonogie, na które trzeba wydać miliony aby wreszcie raczyły zgodzić się na randkę. Och, aż Michałem zatrzęsło, gdy przypomniał sobie ile pieniędzy wydał na Malinę. I zero wdzięczności!

- Gdzie mnie zabierasz? – spytał, chcąc przestać myśleć o dziewczynie.

Piotrek przegryzł wargę dając jasno Jaczewskiemu znać, że to, co może usłyszeć, może mu się nie spodobać.

- Co sądzisz o zmianie klimatów? – Piotrek odpowiedział na pytanie pytaniem.

Oho, to tym bardziej uzmysłowiło Michałowi, że wdepnął w coś śmierdzącego. Co ten wariat wymyślił?

- To znaczy?

- No, że powinniśmy chodzić gdzieś indziej niż tylko do Tunelu, gdzie barman na dzień dobry wie co zamówię. Chcę mieć możliwość wyboru, porozmawiania z barmanką, posmakowania innego piwa niż rozwodnionego Tyskiego! Ponadto nikt już nowy nie chodzi do naszego pubu. Sami starzy wyjadacze. Chcę świeżej krwi! – krzyknął Piotrek. – Dlatego naszą mekką jest ten oto pub.

Michał spojrzał na miejsce, które wskazał Piotrek. Wielki, czerwony napis Eden świecił jasno przed kamienicą, przy której stała grupka ludzi. Ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wydali się najnormalniejsi na świecie, ale szósty zmysł podpowiadał mu, aby był czujny, bo coś tu nie jest w porządku.

W środku mało co Michał widział. Panował tam straszny tłok i aby się przedostać do baru, trzeba było użyć łokci. Sam zresztą parę razy poczuł je na swoich żebrach czy brzuchu. A gdy chciał powiedzieć temu komuś, aby trzymał swoje łapska blisko siebie, nie wiedział do kogo się odezwać.

Uderzył go dym papierosowy, pot, mieszanka męskich i damskich perfum. W uszach dźwięczało mu techno, którego nie znosił. Już wiedział, że to miejsce nie będzie jego ulubionym.

- I jak? – spytał Piotrek idący za nim.

- Cudownie – odpowiedział Michał zdzierając sobie przy tym gardło. Skrzywił się, gdy poczuł na twarzy włosy dziewczyny przechodzącej obok. – Nie ma gdzie usiąść. Spadamy? – spytał.

- Nie. Mamy miejsce – odparł Piotrek i wskazał na kanapy na podwyższeniu, które według Jaczewskiego były wszystkie zajęte.

Powoli podeszli do zielonych kanap, które były zajęte przez trzech mężczyzn. Nikogo z nich Michał nie znał w odróżnieniu do Piotrka, który z każdym uścisnął rękę.

Rafał, Błażej i Czarek przesunęli się i zrobili im miejsca. Gdy Michał usiadł między Błażejem a Piotrkiem ten powiedział mu, że Czarek jest jego kuzynem. Dla Jaczewskiego ta wiadomość nic nie mówiła dopóki nie przypomniał sobie jak jakiś czas temu Piotrek powiedział mu, że ma w rodzinie geja. A po manierze Czarka, jego wypielęgnowanym wyglądzie i tym jak co chwilę dotyka ramion czy ud Błażeja i Rafała szybko dodał dwa do dwóch.

Na dodatek rozejrzał się wokół i zobaczył coś, co widział tylko w filmach dozwolonych od lat osiemnastu.

- O cholera – wymsknęło mu się, gdy patrzył na dwie dziewczyny siedzące blisko siebie i szepczące coś między sobą. Co rusz dotykały się po udach, zahaczały palcami o biust, poprawiały sobie nawzajem włosy.

Tu było za gorąco. Zdecydowanie za gorąco.

Przy sąsiednim stoliku siedziało trzech mężczyzn i jedna kobieta. I wszystko wydawałoby się w jak największym porządku gdyby nie to, że jeden z tych mężczyzn złapał za kark drugiego i najzwyczajniej pocałował go. Tak o. Bez żadnych zahamowań.

W szoku popatrzył na innych. Chciał tu i teraz zamordować Piotrka za to, że go tu zabrał.

- Jest w tym przybytku Sodomy i Gomory choć jeden hetero? – spytał nie zważając na to, że właśnie siedział prawdopodobnie z trójką gejów przy stole.

- Tak, ty – odpowiedział Czarek niewzruszony. – No i Piotrek oczywiście.

Michał nie wiedział, że takie miejsce jest w Warszawie. A uściślając, to nie interesował się tego typu miejscami.

Aż zatęsknił za starym, dobrym Tunelem.

- Idę po piwo – powiedział, i zanim Piotrek mógł zareagować, poszedł do baru.

Znów przeciskał się przez tłumy ludzi. Ale teraz bardziej zwracał na nich uwagę. Nie zgadłby, że ten czy tamten mężczyzna jest gejem. Fakt, opięta bluzka czy dekolt prawie aż do mostka mówiło jedno, ale zdarza się widzieć tak ubranych na dyskotekach też hetero.

Z dziewczynami również miałby problem. O, laska jak laska. Jedna brzydka, druga ładna. Żadna się nie umywała do jego Maliny, ale na upartego można było zawiesić na którejś oko.

- Beznadzieja – westchnął, dochodząc wreszcie do baru, gdzie (ku jego niezadowoleniu) nie było barmanki a barman. – Piwo – powiedział.

Oparł się o blat i powiódł z zaciekawieniem (o dziwo nie z obrzydzeniem) po innych siedzących czy też stojących przy kontuarze. Zamarł widząc Mishę, który siedział w rogu, na samym końcu, przy ścianie i rozmawiał z innym mężczyzną.

Mężczyzną, który trzymał swoją wielką dłoń na jego udzie.

Mężczyzną, który był tak wielki, że gdyby kichnął, po Edenie zostałby tylko gruz.

Mężczyzną, który wywoływał u Mishy co rusz uśmiech na twarzy.


Mężczyzną, który zobaczył natarczywy wzrok Michała i wskazał na niego. Misha również go zauważył. I tak jak on był cholernie zaskoczony. 

czwartek, 14 listopada 2013

20. Miłość za rogiem

Z dedykacją dla tych, co czekali.

Abonent jest czasowo niedostępny. Proszę zadzwonić później.

- Wiesz co, mógłbyś wreszcie przestać ciągle wisieć na telefonie. Oddzwoni jak będzie mógł. Zostaw człowieka w spokoju.

Nacisnąłem czerwoną słuchawkę w telefonie i schowałem aparat do kieszeni. Adam miał rację. Jeżeli Oskar wreszcie przestanie się boczyć, to oddzwoni. Chyba. Raczej. Może.

Cholera, od tygodnia nie raczył odebrać sprawiając, że z nerwów to wyjdę z siebie. Obraził się! No obraził, buc przeklęty! Zamiast na spokojnie ze mną porozmawiać (walić to, że już mieliśmy milion takich rozmów), przygotować (o jego dzieciaku wiem normalnie wszystko) czy po prostu spytać się o me zdanie, to wolał zarzucić focha i się nie odzywać. Bardzo dojrzale!

- Fajfus – warknąłem odrywając się od ściany i idąc powolnym krokiem za nauczycielem, który szedł właśnie w kierunku klasy.

- A czym ci Cooper podpadł? – zdziwił się Terry sądząc zapewne, że moja złość jest skierowana do nauczyciela fizyki, dla którego byliśmy obecnie ogonem.

- Nie on – sapnąłem znów wyciągając telefon i ze złością zauważając, że nic się nie zmieniło. Dalej nie było żadnego nowego połączenia. Zaraz wyjdę z siebie!

Jak mam się z nim niby skontaktować, jak nie odbiera ode mnie telefonu? Ani jego adresu czy chociażby maila nie znam! Nigdy mnie to nie interesowało skoro zawsze wcześniej dobrodusznie odpisywał czy oddzwaniał. A to pieroński bęcwał! Jak ostatnia baba obraził się i na wstrzymanie mnie wziął, abym obgryzał pazury z nerwów i nie spał po nocach. Ha, niedoczekanie!

Szkoda tylko, że umysł nie współgra z sercem (o masz, jakie to lamerskie!). Byłoby łatwiej posłać Oskara w diabły. A tak, to znów zerkam na telefon z nadzieją, że zadzwonił czy napisał smsa.

- Szlag – warknąłem, gdy po raz olejny obszedłem się ze smakiem.

* * *

Nie sądziłem, że dożyję dnia, gdzie będę gapił się w ekran komórki czekając na jakikolwiek znak od świata. Jak już, to spodziewałem się, że gdy będę miał na swoim karku te osiemdziesiąt lat, to dopiero wtedy będę czekać na telefon (jak to przystało na ludzi w tak sędziwym wieku). A zapowiada się, że ani dzieci, ani tym bardziej wnuków mieć nie będę. I dobrze. Od cholery problemów jest z bachorami.

- Cholera – warknąłem i przewróciłem się na plecy nareszcie przestając bezmyślnie patrzeć na komórkę. Dlaczego wszystko się do niego sprowadza? Gdzie nie spojrzę, tam on. No, nie fizycznie. Ktoś wspomni o rewelacyjnych wakacjach, od razu mi się przypomina. Ktoś pochwali się, że zakręcił się przy fajnej dziewczynie – nie trudno zgadnąć kto staje mi przed oczami. Myślę o dzieciakach – przypomina mi się Lucas. Wariactwo! Jak mam nie zwariować, skoro rzeczywistość mi na to nie pozwala!

- Widzę, że przyzwyczajenie wzięło górę.

Nawet na niego nie spojrzałem. Wystarczy, że wrócił wczoraj cały w skowronkach i znów będzie zatruwał mi życie. Dzięki Bogu, że w poniedziałek wyjeżdża. Wiwat studia!

- Zrozumiałbym, gdybyś zachorował na lenia w dzień powszedni, ale weekend? Sobota? Chłopaku, ja w twoim wieku…

- Oj skończ – warknąłem siadając raptownie na łóżku. – Każdemu znane są twoje młodzieńcze ekscesy. Dziadkowie do tej pory chwalą się na jakie ziółko wyrósł ich ukochany wnuczek.

Hektor prychnął i wszedł do środka.

- Zawsze wiedziałem, że jesteś o mnie zazdrosny, ale że nawet w relacjach między dziadkami? – uśmiechnął się. Zawsze bawiło go moje zdenerwowanie.

- Przyszedłeś mnie podziwiać czy po prostu nie masz co zrobić ze swoim monotonnym życiem i chcesz porady?

- Ktoś na dole czeka na ciebie.

Zerwałem się z łóżka jak oparzony. Minąłem zaskoczonego Hektora i w paru krokach (czy też skokach) znalazłem się na parterze i rozglądałem wokół. Przyszedł! O matko, a jednak poszedł po rozum do głowy i po tych strasznych dniach nieodzywania się wreszcie jest! Alleluja!

Ale gdzie się schował? W korytarzu go nie ma, w przedsionku również. Salon? Pustka.

Zatrzymałem się na środku salonu uświadamiając sobie, że z mojego brata jest naprawdę podła kanalia. Że też mi skłamał aby mnie wyciągnąć z łóżka. I to jeszcze użył takiego argumentu. Jak nic sczeźnie w piekle. Już ja się o to postaram!

- Jest na podwórku. Nie chciał wejść do środka mówiąc, że chce napawać się ciepłą pogodą. Jakby z domu nie można było – powiedział Hektor schodząc powoli na dół.

Od razu skierowałem się na dwór nie kwapiąc się założeniem butów czy narzuceniem na siebie kurtki. Bo chociaż słońce świeciło, to wiatr tak mocno wiał, że zaraz znów wyląduję w łóżku z gorączką. Ach jakże ze mnie delikatny chłopiec.

Jednak nieważne było, czy na podwórku byłby przymrozek, padał deszcz czy świeciło słońce. Chciałem jak najszybciej zobaczyć się z Oskarem, usłyszeć jego głos, poczuć dotyk. I nawet sobie nie wyobrażacie jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast osoby, na którą czekałem od pięciu dni, zastałem brata swojego najlepszego kolegi.

- Cześć – uśmiech zastygł mi na twarzy. Starałem się aby nie było po mnie poznać zawodu. Kurna, nawet nie wiedziałem, że to będzie tak boleć.

- Cześć – odpowiedział Andrew stojąc parę kroków przede mną z tym swoim nierozłącznym szerokim uśmiechem. Aż sam z tego wszystkiego pokazałem rząd przednich zębów. – Co tu robisz?

- Doszły mnie słuchy, że przeziębienie cię chwyciło. Mam coś, co mi zawsze wtedy pomaga – powiedział i wyciągnął rękę z małym, białym pudełkiem z nazwą leku, którego po raz pierwszy widzę na oczy. No cóż, jestem przeciwnikiem wszelakich farmaceutyków. Nie znoszę lekarzy, omijam ich szerokim łukiem tak samo jak to, co wypisują, a co ma nam niby poprawić zdrowie.

Zaskoczony nie wiedziałem co powiedzieć oprócz zwyczajowego:

- Dzięki. Nie musiałeś.

Z ust Andrew nie schodził uśmiech. I co teraz? Mam go zaprosić do środka? A może udać atak kaszlu i zbyć go mówiąc, że muszę koniecznie położyć się do łóżka bo zaraz choroba zwali mnie z nóg?

- E tam – machnął ręką. Dopiero teraz zauważyłem, że jest chyba pierwszy raz ubrany inaczej niż w roboczych ciuchach. Wyglądał nieźle w szarej koszuli i powycieranych jeansach.

Hola, hola bracie! Andrew nie powinien cię w ogóle interesować! To, że z Oskara jest ostatnia łajza, nie znaczy, że powinienem zwracać uwagę na innych! Tym bardziej na brata swojego najlepszego kumpla!

Dając sobie mentalnie porządny cios w twarz postanowiłem zbyć mężczyznę, który z jakichś niewyjaśnionych dla mnie pobudek przyniósł mi lekarstwo, które rzucę gdzieś w cholerę.

- Naprawdę dzięki. Na pewno się przyda – zrobiłem krok w tył wycofując się i chcąc wrócić już do domu. Czas wrócić do bezczynnego leżenia w łóżku i wgapiania się w komórkę. A może Oskar właśnie dzwoni, a ja głupi zamiast odebrać marnuję teraz czas?

- Nie ma sprawy. Może uraczysz mnie herbatą? Troszkę zmarzłem.

Kurczę. Nie takie miałem plany. Ale co innego miałem odpowiedzieć jak nie:

- Pewnie.

Wpuściłem Andrew do domu z wykrzywionym grymasem. Hektor, który przesiadywał w salonie widząc nas zrobił zdumioną minę. Poszliśmy do kuchni, gdzie od razu wstawiłem czajnik i otworzyłem szufladę, gdzie mam zazwyczaj trzymała pudełka z herbatami.

- Jakieś szczególne wymagania czy zwykła może być? – spytałem wyciągając przy okazji dwa kubki. Nie będzie w końcu pić sam.

- Nie jestem wybredny – odparł Andrew siadając na najbliższym krześle stojącym przy prostokątnym stole.

- Chociaż jeden. Ten tam co siedzi – wskazałem na Hektora namiętnie coś czytającego. Ale to tylko pozory. Jest po prostu zbyt wścibski, aby pójść do swojego pokoju. – nie tknie niczego, co nie ma w sobie zielonej herbaty. Panicz cholerny – prychnąłem.

- Jak już pić, to coś porządnego! – odparł Hektor, który oczywiście wszystko słyszał.

- Nie podsłuchuj!

- To nie obgaduj!

Machnąłem ręką nie chcąc wchodzić w tą bezsensowną rozmowę. Zalałem saszetki gorącą wodą i podałem kubek gościowi, samemu siadaj obok. Psia mać, nie pomyślałem o niczym słodkim.

- Fajnie, że masz tak dobry kontakt z bratem – powiedział Andrew, a ja nie wiedziałem, czy to sarkazm czy naprawdę tak uważał.

- Dopóki się nie odzywa nie narzekam – odparłem parząc sobie język wrzątkiem. Skrzywiłem się odstawiając od razu czerwony kubek na blat.

Andrew zaśmiał się widząc najprawdopodobniej reakcję Hektora na te słowa. Ja nie miałem najmniejszej ochoty na niego patrzeć. Nie mam w nim zupełnie wsparcia. Gdy mu powiedziałem o całym zajściu z Oskarem i to, że chcę się z nim skontaktować a ten nie odpisuje na moje smsy ani nie odzwania, to wzruszył ramionami mówiąc, że sam sobie naważyłem tego piwa, to muszę go do końca wypić. I to jest brat?! I to jest wsparcie?! W kulki sobie leci!

Takim więc sposobem jestem na niego cholernie zły i nie wiem co będzie musiał zrobić, abym łaskawie mu wybaczył. Bo niby to wszystko jest moją winą. Phi!

- Może pójdziemy do mnie? – zaproponowałem, choć zaraz ugryzłem się w język. Chciałem się go jak najszybciej pozbyć, a nie proponować aby został!

Andrew oczywiście się zgodził. Tak więc odprowadzany bacznym wzrokiem Hektora poszliśmy na górę do mojego pokoju.

- Sorry za bałagan – powiedziałem na wstępie. To nie było tak jak z babami, że mają sterylnie czysto w mieszkaniu, a mają czelność mówić, że nie zdążyły posprzątać i biją się w pierś, że poduszka leżąca na kanapie powinna być położona z drugiej strony a jabłka zamiast swobodnie leżeć na stole, to być ułożone w rzędzie z ogonkami (które są piekielnie ważne, bo co to za jabłko bez ogonka?) skierowanymi do góry, i tak dalej. Co za dyndrymały!

- Przeżyję – odparł Andrew patrząc na rozwichrzoną pościel, masę talerzy i kubków zalegających na parapecie i ubrań, które zamiast grzecznie leżeć w szafie, były porozrzucane po podłodze i na oparciu krzesła. Ale w końcu to pokój faceta. Czysto być nie musi, tym bardziej, że żadna dziewuszka tu nie zagości. – Adam ma gorszy syf. Czasem nie ma jak przejść a co mówić o swobodnym oddychaniu. On ma chyba awersję do świeżego powietrza.

Zaśmiałem się przypominając sobie o małym Sajgonie, jakie panuje w Adama pokoju. Co jak co, ale Perfekcyjna Pani Domu miałaby pełne ręce roboty.

- A do czego jej nie ma – odparłem siadając na fotelu, a gościowi wskazałem łóżko.

- Do pizzy i hamburgerów.

- I do coca coli! 

- Niemożliwe, że jeszcze mu nie wypadły zęby – zaśmiałem się na samą myśl o szczerbatym Adamie.

- Tia – odparł Andrew pijąc herbatę. Gdy spróbowałem swoją skrzywiłem się. Że też można skiepścić coś takiego jak zaparzenie herbaty! Jaka ona gorzka!

- Nie pij jeśli ci życie miłe. Zrobię nową – zaproponowałem odkładając kubek na stolik.

Andrew – ku mojemu zdziwieniu – nie zrobił tego samego, a dalej męczył się (bo inaczej tego nazwać nie umiem) pijąc to paskudztwo pokazując, że gość z niego wzorowy.

- Ujdzie – rzekł mężczyzna i nie spuszczając ze mnie wzroku (a ubrany byłem tylko w rozciągniętych dresach i starej koszulce Hektora, której już nie nosi, bo odpowiednio nie uwidacznia jego mikro mięśni) schował nos w kubku i słychać było siorbanie.

Kiwnąłem głową a moja spojrzenie zatrzymało się dłużej na telefonie, który leżał wyświetlaczem do dołu. A jeśli zadzwonił a ja głuchy nie usłyszałem? Chciał przyjść, przeprosić, rzucić się na kolana (albo mnie, zależy od sytuacji) i błagać o litość?

- Czekasz na telefon? – spytał Andrew patrząc tam gdzie ja. Podał mi komórkę a ja od razu ją odblokowałem zastygając na moment. Żadnego nieodebranego połączenia. Żadnej nieprzeczytanej wiadomości. Nic. Cisza.

- Mhm – mruknąłem i położyłem telefon obok kubka nie przestając nawet przez chwilę prosić wszelakie bóstwa wschodu i zachodu, aby Oskar zadzwonił. Nawet jeżeli chce mnie opieprzyć, zrugać, zmieszać z błotem. Niech da znać, że mu na mnie zależy, że to nie koniec. Nie odbiera ode mnie telefonów, Hektor nie chce powiedzieć gdzie mieszka, Gabrielowi zabronił mówić, a Alice wraz ze swoją turkaweczką nie odpisują na faacebooku. Wszyscy przeciwko mnie!

Rozmowa z Andre się nie kleiła, co tu dużo mówić. Nie mieliśmy ani wspólnych tematów, ani zainteresowań, ani nic. Tak naprawdę nie wiem po jaką cholerę zaprosiłem go do pokoju. Chyba tylko po to, aby Hektor przestał testować na nas swoje gumowe ucho.

Tak więc siedzieliśmy jak te dwa kołki, jeden obracając w rękach kubek z którego jakimś cudem (masochista czy co?) znikała jego zawartość, a drugi (czyli szanowny ja) gapił się na komórkę, która uparcie leżała spokojnie. Może się zepsuła? Może coś jest z zasięgiem?

- Weź do mnie zadzwoń – poprosiłem i nie czekając na odpowiedź podałem numer z nadzieją licząc, że moja sieć zrobiła mi dziś psikusa.

Zakląłem szpetnie słysząc Daft Punk. Rewelacja.

Andrew zaśmiał się cicho, jak to on miał w zwyczaju, i wziął mnie z zaskoczenia. No, uściślając, to nie mnie, a moją komórkę.

- Gapienie się w telefon nic nie da. Nie sprawisz, że nagle zadzwoni. Wiem co mówię, już nie raz czekałem tak na kontakt od dziewczyny.

- Oj, jak mi przykro – prychnąłem i wyciągnąłem rękę po swoją rzecz. Andrew ją zlekceważył.

- Przeżyłem. Świat kręci się dalej.

- Fascynujące. Możesz? – Moja ręka dalej uparcie chciała chwycić telefon, lecz bez najmniejszego rezultatu.

- Nie mogę. Celem mojej wizyty do ciebie…

- Chciałeś powiedzieć „najścia” – wciąłem mu się. Zaczął mnie irytować.

- A może być i najście. Tak więc celem mojego najścia jest uświadomienie ci, że życie pędzi na złamanie karku, a ty nie możesz patrzeć wstecz. Szkoda nerwów i zdrowia. Nie wyszło wam, trudno! Jak nie ta, to następna. Jesteś młodym byczkiem, znajdziesz odpowiednią dziewczynę.

Byk? Dziewczyna? O czym on, do cholery, pieprzy?

Moja tęga mina musiała mówić wiele, bo Andew szybko wytłumaczył, że Adam, mój kochany kolega ze szkoły martwił się o mnie. Nie mógł znieść mojego ciągłego wgapiania się w telefon. I już sobie przypomniałem, że na ostatniej historii sztuki szturchnął mnie mocno w żebra odrywając od wykładu Allena na temat pop artu. Oderwałem wzrok od slajdu, w którym była przedstawiona dziwaczna rzeźba cholera wie kogo a Adam bazgrał w moim zeszycie (on w swoim nie ma nawet zgiętego rogu, to co dopiero jakieś frezgi mezgi) zapytanie, co się ze mną od paru dni dzieje. Nie uwierzył, że skończył się mój ulubiony serial ani to, że Hektor przyjeżdża na weekend. I cóż, chcąc nie chcąc, opowiedziałem mu historię miłosną o mej wakacyjnej miłości. Kłamstwem było to, że owa miłość była niższa ode mnie, nie miała zarostu a o penisie już nie wspominając.

Tak więc poznałem starszą ode mnie dziewczynę (widziałem jak Adamowi świeciły się oczy. Zawsze marzył o romansie ze studentką), która od powrotu znad jeziora przestała się do mnie odzywać. Nie wiem dlaczego nie odbierała ode mnie telefonów, na smsy nie odpisuje.

Adam szybko dodał swoje dwa gorsze w swojej głowie i po chwili zaczął mnie pocieszać. Widząc, że jego starania idą na marne zmienił taktykę. Wyzywanie Oskara wyszło mu kapitalnie.

I, jak na dobrego kumpla przystało, udał się do brata, który wziął za cel poprawię mi samopoczucia, podniesienie na duchu i udowodnienie, że gdzieś tam, w zapadłej wiosce czeka na mnie idealna partnerka. Cóż, niech ta idealna partnerka czeka i ma przy okazji brata, bo wątpię, abym po tym wszystkim chciał się związać z płcią piękną.

Tego oczywiście mu nie powiedziałem.

- I naprawdę żadna się nie odezwała potem? – spytałem chcąc zmienić niewygodny dla mnie temat.

- Po pijaku każda chętna, a gdy przychodzi co do czego, to się wymigują – odparł swobodnie Andrew powalając mnie swoją prostotą i dystansem do siebie. – I żeby nie zawracać ci więcej głowy, to w poniedziałek po zajęciach zabieram cię gdzieś. Krzycz, błagaj, ale nie wyciągniesz ode mnie co planuję – powiedział wstając.

- A skąd pewność, że w ogóle się na to zgodzę? – spytałem również się podnosząc.

- Bo nas jest dwóch, a ty jeden! Wiesz jakie upierdliwie jest ciągłe biadolenie mojego brata na twój temat? Martwi się o ciebie. Udzieliło mi się to.

- Dzięki – odparłem uśmiechając się lekko.

- A teraz masz wziąć lek, który ci przywiozłem. Raz dwa staniesz na nogi i nie będziesz zaśmiecać mi auta chusteczkami.

- Tak jest! – zasalutowałem.

Wziąłem dwa kubki i zeszliśmy na dół. Hektor jak siedział w salonie, tak nie zmienił miejsca ani pozycji. A to leniwa łajza.

- O, już idziesz? – spytał, gdy zobaczył, że kieruję się wraz z Andrew do drzwi wyjściowych. – Miło było poznać – wstał.

- Mi również – odpowiedział Andrew, gdy uścisnął z Hektorem dłoń. – To do miłego – pożegnał się ze mną i po chwili zamknąłem za nim drzwi.  

- Działasz na dwa fronty? – spytał Hektor patrząc na mnie przeszywająco.

- Co ty opowiadasz?! Andrew to brat Adama. Martwił się tylko o mnie – odpowiedziałem.

- Myślisz że to tylko martwienie się? Mój gej radar mówi zupełnie co innego.

- To go zresetuj, bo ci szwankuje. Ale zaraz, zaraz. Dalej nas podsłuchiwałeś?

- A podsłuchiwałem. Nigdy bym nie uwierzył, że mój młodszy braciszek będzie rozchwytywany przez facetów. Widać czemu z żadną dzierlatką ci nie wyszło. Wysyłasz złe sygnały.

- A żebym ja cię nigdzie nie wysłał. Nie gadaj głupot. Andrew chce tylko pomóc. Nic więcej.

- A czy on wie, że to jest nic więcej? – wziął ode mnie kubek i wypił chłodną herbatę. – O fu! Okropne!

- A Andrew jakoś wypił – powiedziałem patrząc jak Hektor maszeruje do kuchni i wylewając do zlewu napar.

- Miłość!  

Prychnąłem pokazując mu aby puknął się w łeb i pomaszerowałem do pokoju. Gdy miałem zamknąć za sobą drzwi nagle coś mi wpadło do głowy i głośno spytałem:

- Sądzisz, że on jest ten tego?

- A czy kiedykolwiek się myliłem? – odpowiedział Hektor.

- Na serio chcesz, abym odpowiedział na to pytanie?

- Na serio chcesz, abym przyszedł do twojego pokoju i cię sprał?

Zaśmiałem się. Hektor nigdy nie podniósł na mnie ręki. Zawsze tylko groził.

- Ale tak na serio się pytam.

- Cóż, ubezpiecz tyły, bo zły wilk na nie czyha, Czerwony Kapturku.

Zamknąłem drzwi. Jakoś ta myśl, że mógłbym podobać się Andrew nie była wyjątkowo straszna. Ba, podobała mi się!


Opadłem na łóżko z zadowoleniem i wzrokiem zacząłem szukać telefonu, aby opierzyć Adama, że papla na prawo i lewo o tym, co się dzieje w moim życiu. Ponadto pewnie ten jest ciekawy rezultatu wizyty swojego starszego brata. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nigdzie nie było telefonu. Andrew zabrał go ze sobą! No rewelacja!