niedziela, 30 marca 2014

1.1. Fatalne zauroczenie

Lucas

Opowiem wam o pewnym wydarzeniu do którego do tej pory nie wiem jak do końca doszło. Ale jakbym wiedział, zrobiłbym wszystko, aby temu zapobiec. Jednak stało się, a ja nie potrafię o tym zapomnieć. Trauma na całe życie (dopóki nie spotka mnie nic bardziej szokującego)! I powiedzcie mi, jak mam niby spokojnie spojrzeć im po czymś takim w oczy? Macie jakiś pomysł? Bo ja nie.

Bo wiecie, jak wchodzi się do czyjegoś domu bez ostrzeżenia i staje się świadkiem czegoś takiego to aż...

Kojarzycie pewnych facetów, ściślej Hektora i Gabriela? Tak? No ja myślę. Od jakichś piętnastu lat są moimi wujkami. Dość zwariowanymi, muszę przyznać. I – na szczęście – nie za często jest mi dane się z nimi widzieć.

Podczas, gdy wujek Gabriel należy do tych normalniejszych, to Hektor jest najbardziej popaprany ze wszystkich popaprańców. Nie dziwię się, że Louis za każdym razem na sam dźwięk imienia brata zaczyna głośniej oddychać i się denerwować, przez co wraz z ojcem przezywamy go naszym Darth Vaderem.

A wszystko zaczęło się od pewnego dnia, gdy musiałem stawić czoła krwiożerczym bestiom chcącym zwabić mnie do swoich pieczar i oddać w łapska swym równie obrzydliwym i przerażającym dzieciom. W wolnym tłumaczeniu - babcia zorganizowała małe spotkanie wraz ze swymi równie starymi koleżankami. Ha, wiadomo czego chciały! Toż te wiekowe bździągwy nie myślały o niczym innym niż o planowaniu ożenku swoim latoroślom.

Pytanie nasuwa się jedno – w jakich czasach ja żyję, że w swatanie jeszcze nie wyszło z mody?

Na szczęście z opresji wyratował mnie nikt inny jak ojciec. Niczym rycerz yedi wyciągnął mnie spośród obślizgłych, kobiecych macek i zaprowadził do bezpiecznego miejsca samemu przy tym zwinnie uciekając. Posłał za to swojego partnera, który – z tego, co mówił – sam często był przez babcię wystawiany jako obiekt na sprzedaż (często przy tym wspominał o ciotce Cassandrze).

Przyglądałem się z daleka jak bronił mnie przed kobietami, walcząc o me dziewictwo psychiczne (a także fizyczne) jak lew. Ha, zadzierać z Louisem to bardzo nierozsądne posunięcie!

Zaraz potem babcia rzuciła się do niego z przeprosinami widząc swój błąd (a raczej chcąc oszczędzić sobie siary przed koleżankami). Mojej skromnej osoby, na szczęście, nie dosięgła, gdyż i tym razem pojawił się mój niezastąpiony ojciec. Zasłonił mnie swoim ciałem i wcisnął w rękę jakąś kanapkę z toną kilokalorii odsyłając do kuchni. Nie to, że liczę. Ale jak raz zajrzy się w tabelę, to pamięta się do końca życia.

Kazał mi nie wychylać dzioba zza drzwi i poczekać, aż starsi porozmawiają, pokrzyczą, wyżalą się, by móc wreszcie pojechać do domu. Wróć, do domu jeszcze nie. Musieliśmy jeszcze zajechać do wujostwa.

Skupiając się bardziej na konfrontacji babcia kontra ojciec i ojciec nie zauważyłam, jak majonez wyślizguje się z sera a szynka ucieka drugim końcem. Byłem tak zaoferowany tym, co się działo w salonie, że nie poczułem, jak kaloryczna bomba śmierci opada na spodnie, które zakładałem parę razy do roku na okazje, gdzie trzeba poluźnić pasek (święta, wesela i od niedawna pogrzeby). I dalej żyłbym sobie w tej niewiedzy, gdyby nie ucisk niebezpiecznie blisko mojego krocza.

O mały włos, a bym się nie udławił kanapką, gdy przede mną stanęła rudowłosa dziewczyna, starająca się chusteczką wytrzeć plamę. Miło z jej strony, że się tym zajęła, ale były dwa powody, dla których powinienem kopnąć Angie – bo ta się dziewucha nazywała – w tyłek. Po pierwsze, nie mam nic do rudych włosów. Niektórzy mają słabość do piegusów. Ale w tym wypadku Angie była wnuczką którejś z harpii, którą babcia kazała mi całować w pomarszczony policzek, przez co na żadne bliższe kontakty z nią nie było mowy. Drugi powód, który moim zdaniem jest bardziej kluczowy, to to, że żadna panna nie ma u mnie szans. Czy to blondynka, brunetka, gruba czy chuda, z zezem czy bez. Może być to miss uniwersum, a ja i tak bardziej zainteresuje się jej facetem niż nią samą, bo należę do tęczowej drużyny. Wiwat fujary!

Angie uśmiechała się lekko, zakładała za ucho rude loki, które i tak zaraz jej stamtąd wypadały. Machała tymi swoimi wytuszowanymi rzęsami zerkając to na mnie, to na plamę, którą mogłaby zostawić wreszcie w spokoju.

I tak też jej powiedziałem, za co zostałem wyzwany (delikatnie ujmując) od buraków. A, że ja nie dam żadnej lafiryndzie sobą poniewierać, to odpowiedziałem jej, że powinna zostać lesbijką, bo mając taką urodę, to żadnej zdrowo myślący facet się nią nie zainteresuje. Ba, nawet nie spojrzy!

Policzek bolał, nie powiem, że nie. Dostało mi się jeszcze pewnie paznokciami. A, że do damskich bokserów to ja nie należę, to ani nie oddałem, ani nie pociągnąłem za włosy, ani nie zrobiłem nic, co mogłoby sprawić ból flądrze. Za to gapiłem się w podłogę z nadzieją, że ziemia się zaraz rozstąpi a diabeł wchłonie stojące przede mną straszydło do swojej pieczary. W końcu od zawsze było wiadome, że szatan lubi rude (ładnie eksponują się wśród płomieni).

Niestety nie było żadnego rozsunięcia gruntu, żadnej smoły, trzęsienia ziemi czy choćby opętańczych chichotów wprost z gorących otchłani. Realny świat to nie Supernatural, gdzie do drzwi mogą zapukać przystojni bracia podając się za agentów FBI.

Ale wracajmy do głównego tematu, czyli Hektora i Gabriela.

Poprosiłem ojca, abyśmy wracając zajechali do ich domu. Ha! Miałem nawet swoje własne klucze! Przebywałem u nich tak często, że mogę być uznawany za domownika. Dobra, może inaczej - jestem leniwy buc, mam do nich bliżej niż do siebie, więc po szkole szedłem tam. Po obfitym obiadku wiozą mnie do domu, co jest o wiele wygodniejsze, niż gdybym miał wracać sam. Bez przepychania się w metrze. Bez słuchania marudzenia ludzi. Bez pospiechu. Tylko ja, wuj i włączona klimatyzacja. No, obecnie to ogrzewanie, bo wieje ostatnio z każdej strony. Uroki zimy.

Otworzyłem cicho drzwi. Mówili, że nie będzie ich dziś w domu, bo mają dużo roboty. Ale wiadome było, że nie chcą zobaczyć się z matką vel teściową, gdyż zawsze kończy się to tymczasowym kalectwem umysłowym.

Od razu po przekroczeniu progu skierowałem się w stronę schodów do pokoju, który z góry kiedyś uznałem, że jest mój.

Podskakiwałem po dwa schodki, aby jak najszybciej być na piętrze. Gdy wziąłem podręczniki z pokoju schodząc zauważyłem światło wydobywające się z kuchni. Podbiegłem do niej i aż zatrzymałem się zdziwiony przy futrynie. Wujostwo już było.

Siedzieli na przeciwko siebie jedząc późną kolację. Hektor, popijając czerwone wino, patrzył rozbawiony na Gabrysia (który nienawidził być tak nazywanym), który dłubał widelcem w sałatce. Albo ziemniakach. Cholera wie. Daleko było.

- Następnym razem, jak będziesz chciał wymigać się z obiadu u twojej matki, to mnie wcześniej uprzedź – powiedział Gabriel.

- Nie pasuje ci moja kuchnia? – spytał Hektor.

- Zapomniałem, że gustujesz w mrożonkach. Zastanawiam się jak dałeś radę żyć przed tym, jak się spotkaliśmy. To musiała być naprawdę smutna egzystencja.

- Nawet sobie nie wyobrażasz. Z każdej strony hamburgery, pizza, kurczak, dziewczyny przynosiły ciastka z zajęć kulinarnych. Jakim cudem miałem książkowy cholesterol?

- Jesteś anomalią, a takie trzeba tępić.

- Oj – zaśmiał się Hektor, a me wnętrzności aż zabulgotały. Doskonale znałem też śmiech. Zapowiadał tylko jedno. – Nie tęskniłbyś za mną?

- Ani trochę – upierał się drugi mężczyzna dopijając do końca wino, które miał w kieliszku.

- A mi się wydaje, że tak – powiedział wujek i wstał.

Nie spuszczali z siebie wzroku, mierzyli się tylko spojrzeniami. Atmosfera zrobiła się na tyle ciężka, że powinienem uciekać stamtąd jak najszybciej nie oglądając się wstecz. Ale, że jestem w takiej a nie innej rodzinie, to odłożyłem książki na najbliżej stojącą półkę i niczym podglądacz obserwowałem ich w (mam nadzieję, bo inaczej siara na całego) ukryciu.

Ciężko było oderwać od nich wzrok. Tym bardziej, że Hektor (znany z tego, że cierpliwości to on w ogóle nie posiadał) objął od tyłu Gabriela i coś mu szeptał do ucha. Musiało być to coś zdrożnego, bo jeszcze nigdy nie widziałem tak zawstydzonego Gabrysia. Tym bardziej, że to on pierwszy się rzucił z ustami na Hektora (a zawsze zgrywał taką cnotkę niewydymkę. Aj, to pozerstwo).

Hektor cały zadowolony nachylił się nad drugim mężczyzną nieznośnie powoli rozpinając mu guziki granatowej koszuli. Jak na mój gust, zbyt powoli. Czemu się powstrzymujesz, zboczeńcu jeden! Kiedyś to wystarczyło was samych zostawić, a nie minęła nawet chwila, a ty już się dobierałeś do biednego wujka, który moim zdaniem słabo się temu opierał.

I tym razem Gabriel mnie nie zaskoczył. Pozwolił się rozbierać, powoli odwracając się przodem do drugiego mężczyzny. Co więcej, zamiast samemu subtelnie postępować, bez skrępowania położył swoją dłoń na kroczu Hektora i zaczął bez pośpiechu uciskać to, co tam się kryło.

Hektor ponownie się zaśmiał a jego dłonie nareszcie dotknęły nagiej klatki Gabriela, który raptownie wstał i usiadł na krawędzi stołu. Odchylił głowę do tyłu eksponując szyję, do której wujek się przyssał jak na starego zboczeńca przystało.

Całował to jabłko Adama, to podgryzał uszy, językiem sunął po ramionach, aż wreszcie zaczął obcałowywać klatkę piersiową zatrzymując się dłużej na sutkach.

Gabriel jęknął naprawdę głośno, coraz mocniej uciskając krocze drugiego mężczyzny. To było niesamowite. Jak takie dwa pryki (do najmłodszych przecież nie należą) potrafią pragnąć siebie na tyle, aby zostawić wszystko, czym obecnie się zajmowali? Zawsze zazdrościłem im tej namiętności, magnetyzmu, pożądania. Między ojcem a Louisem też nie jest źle, ale inaczej patrzy się na kogoś, kto ponad dekadę temu cię kąpał w wannie, a inaczej na tego, który w tajemnicy przed rodzicami podsuwał sprośne gazetki. I, jakżeby inaczej, kobiet w ich się nie znalazło.

- Mocniej – stęknął Gabryś. Zaczął rozpinać swoje spodnie nie spuszczając z Hektora wzroku. Co więcej, złapał go za bujne włosy i przysunął penisa uwięzionego jeszcze w bokserkach do jego twarzy.

Hektor westchnął i najpierw ustami obcałowywał coraz mocniej odznaczający się wzwód, aby zębami znaleźć główkę i przyssać się do niej. Złapał mocniej Gabriela za tyłek trzymając go nieruchomo.

- Zdejmij je – rozkazał Hektor nagle wstając i cofając się parę kroków.

- Co robisz?

- Zdejmij spodnie. Ale powoli – dodał, nie mogąc przestać patrzeć się na twardego penisa, który sterczał w jego stronę. – Nigdzie nam się nie śpieszy. Nikt nas nie pośpiesza czy podgląda.

- Co?

Serce zabiło mi boleśnie. Skąd ta kanalia wiedziała, że ich obserwuję?! Przecież to nie pieprzony Superman, że widział przez ściany!

Mogłem wziąć to, po co tu przyszedłem i jak najszybciej się ulotnić. Mogłem udawać, że nic nie widziałem a, gdy Hektor będzie coś sugerował, zbyć go. Ale nie potrafiłem się ruszyć. Byłem przyczepiony do podłogi z potrzebą szybkiego zdjęcia spodni i poruszania ręką. Śmiejcie się ze mnie ile chcecie, ale to był pierwszy raz, gdy widziałem coś takiego na żywo. Gdy samemu coś podobnego przeżywałem, to nie skupiałem się na tym jak to wygląda z zewnątrz. Chuć we mnie szalała, obecnie nie kręciła się przy mnie osoba, dzięki której erupcja wulkanu obyłaby się bez gumowych zabawek czy stron pornograficznych, to trzeba było korzystać! Nawet jeżeli po wszystkim wujek nie waha się mi przyłożyć.

*

- Co tak długo? – spytał tata, gdy wsiadłem do samochodu. Serce dalej chciało wyskoczyć mi z klatki a ucisk w spodniach jasno mówił, że czasopisma, które kiedyś dał mi Hektor, pójdą w ruch.

- Szukałem – odpowiedziałem zapinając pasy i dziękując podświadomie Louisowi, że kazał mi nałożyć dziś grubszą kurtkę. Spaliłbym się ze wstydu jakby rodzice zobaczyli z czym się zmagam!

- A gdzie książki? – spytał Louis odwracając się do tyłu, przez co mimowolnie ścisnąłem uda chcąc schować to, co nie było przeznaczone na widok publiczny.

Cholera! Zostawiłem!

- Nie było. Musiałem zostawić je u Haviera – skłamałem.

- A żebyś ty czasem nie zapomniał kiedyś głowy – prychnął ojciec, a ja miałem to i tak gdzieś.

Do domu... Dodomudodomudodomu!

*

Mam dość specyficznego kumpla, Haviera. Poznaliśmy się, gdy kiedyś po obejrzeniu filmów z Bruce Lee, zapragnąłem być tak jak on i zapisałem się na kurs karate. I właśnie był tam on z tą swoją powalającą szczerością i buntowniczą naturą. Jakim cudem jego rodzice, dentyści, nie ogolili mu jeszcze głowy, to nie mam pojęcia. Havier ma gdzieś zdanie innych (a najbardziej swoich starych) i robił co chce. Gdy będzie chciał pojechać ze znajomymi na weekend nad wodę, to pojedzie nikomu o tym nie mówiąc. Gdy spodoba mu się jakiś kolor, to nie omieszka pomalować sobie włosów w tym samym odcieniu. Wychodzi kiedy chce, robi to, co chce, mówi to, co mu ślina na język przyniesie. Jest dla mnie starszym bratem, którego nigdy nie miałem.

Rodzice na początku niezbyt przychylnie odebrali naszą znajomość. Havier ze swoimi niebieskimi (a teraz zielonymi) włosami nie robił za dobrego pierwszego wrażenia. Ale później okazało się, że nasi rodzice się znają (cóż za zbieg okoliczności!) i, co więcej, jesteśmy sąsiadami. No niesamowite!

Gdyby ktokolwiek się mnie spytał, czy Havier kiedykolwiek chciał uśpić moją czujność, odurzyć cholernie tanim alkoholem, zgwałcić tak, że bym prosił o jeszcze, potem zabić, wsadzić do czarnego worka na śmieci, spalić w ogniu jego zapalniczki, a potem rozsypać po rynsztoku... to byłby bliski prawdy.

On mnie chciał ukatrupić! Jest tyle alkoholi w sklepach, marek znanych i tych mniej, kolorów, smaków, do wyboru, do koloru, a ten zawsze wybierał jakieś najgorsze, najmniej smaczne sikacze, po których umierałem.

Gdy mu powiedziałem o tym, zaśmiał się tylko i machnął ręką mówiąc, że po co przepłacać, jak efekt jest taki sam.

Jeżeli on mnie najpierw nie dobije, to ja pewnej nocy zakradnę się do jego pokoju i nożem ciachnę po tętnicy. Nawet się nie zawaham.

- To co tym razem oblewamy? – spytał Havier zaciągając się papierosem.

Siedzieliśmy na balkonie zaopatrzeni w koce, które nas ogrzewały z zewnątrz, i alkohol, który był paskudny jak stu diabłów, ale dawał dobrego kopa. Czemu wybraliśmy takie a nie inne miejsce? Ano temu, że się ukrywałem.

- Moją bliską śmierć – odpowiedziałem.

- Kiedy termin? Muszę się przygotować. Koszulę uprasować, krawat znaleźć, buty wypastować. Nie wypada pojawić się na pogrzebie kolegi jak łachman.

Przewróciłem oczami. Jak zwykle nie mogłem się od niego spodziewać jakiegokolwiek wsparcia. Ba, jeszcze dokopie!

- To chociaż po wszystkim obiecaj mi, że nie rozsypiesz moich prochów w rynsztoku. Wejdź na najwyższą górę i je rozrzuć. Niech wiatr się zajmie resztą.

- Jakże epickie zakończenie – parsknął Havier. – A czym i komu się naraziłeś, że uważasz, że koniec twój bliski? Muszę mu podziękować. Już dawno samemu chciałem coś z tobą złego zrobić, ale zawsze się powstrzymywałem. Nawet nie wiem czemu.

- Przyznaj się – masz do mnie słabość. Od samego początku zawróciłem ci w głowie. Lecisz na mnie.

- Ta, mój ty ideale – parsknął i podał butelkę.

Skrzywiłem się czując paskudny smak, ale jakoś mnie to nie zraziło. I, gdybym bardziej skupił się na tym, co mnie otacza, a nie na procentach, gdybym nie lgnął do ciała Haviera jak jakaś wyposzczona dziewucha, gdybym stale był czujny, to wcześniej bym zareagował.

- Mamy sobie coś do przedyskutowania, podglądaczu mały – usłyszałem.

Odwróciłem się raptownie a moim oczom ukazał się wujek trzymający pod pachą podręczniki, które u niego zostawiłem.


I niech nikt nie mówi, że piekła nie ma.

sobota, 29 marca 2014

Trochę spraw organizacyjnych

Przez jakiś czas zastanawiałam się co zrobić z blogiem. Często pisałam w komentarzach, że nie jestem z tych, którzy coś zaczynają a nie kończą. I podpisywałam się każdą kończyną, że wszystkie moje opowiadania będą miały swój happy end (innych nie uznaję :) ). Jednak im dłuższe robię przerwy, im więcej mam na głowie, tym chęć na pisanie maleje. "Miłość za rogiem" już się prawie skończyła (zostało max 2 rozdziały), o "Zieleni nocy i lazurze dnia" już nie wspomnę, bo mam przed sobą ostatni rozdział. Tylko "Tylko mój" dopiero się rozkręca. I właśnie z tym ostatnim opowiadaniem mam najwięcej problemów.
Rozdział mam już zaczęty, ale idzie on tak topornie, tak zdania nie chcą się układać, dialogi są piekielnie drętwe, że za każdym razem jak włączam Worda, to szybko go wyłączam.
Blog Oliwkowe niebo został stworzony w jednym celu - do odgrzania starych kotletów. I zamysł miałam jeden - aby dojść do ostatniego opowiadania na moim onetowskim blogu. Czytelnicy, którzy mnie stamtąd znają, wiedzą o które opowiadanie mi chodzi. Także przepraszam za małe zamieszanie, które zapewne nastąpi, gdy pojawi się kolejne opowiadanie będące spolilerem do "Miłości za rogiem". Także jutro wieczorem lub w poniedziałek pojawi się rozdział "Fatalnego zauroczenia", który (mam nadzieję) będzie publikowany częściej i da mi czas, aby skończyć wspomniane wcześniej opowiadania.

R.

czwartek, 6 marca 2014

22. Miłość za rogiem

Co za wstyd, co za żenada. Po ponad miesiącu wracam z rozdziałem, który był dla mnie istną męczarnią i chyba będzie to widać. No, ale na szczęście jakoś przez to przebrnęłam i jest, jeeeest.
Co do Tylko mój mam już napisane 2/5 rozdziału, także jak zepnę poślady i wyłączę tryb nieroba, to skończę. Kiedy? Nie obiecuję. Zauważyłam, że i tak moje plany co do pisaniny nigdy nie wychodzą, także będzie kiedy będzie, ale na pewno będzie.
Uwaga na wędrujące przecinki.

Gdyby kiedykolwiek wpadło wam do głowy pytanie, kto zajmuje zaszczytne drugie miejsce osobnika płci paskudnej, który najbardziej zaszedł mi za skórę (a przy okazji może śmiało bić się z Cassandrą o miejsce na podium), to na bank nie będzie to Olivia.

Solenizantka była jedną z normalniejszych dziewczyn, które poznałem. Podobnie jak reszta dziewuch, Olivia uwielbiała mazidła, nowe szmatki i plotki na temat celebrytów. Co więcej, zawsze dała ściągnąć na teście, spisać pracę domową i czasem, gdy w jej głowie roiła się nienormalna myśl, że jest za gruba, oddawała drugie śniadanie. Można było z nią pogadać w sumie o wszystkim, a – co najważniejsze – nie zerkała ukradkiem na swoje koleżanki w szatni, gdy się przebierały po wuefie.

Odkąd Alice tak mnie wyrolowała, byłem dość uprzedzony do dziewczyn. A cholera wie, czy jakaś nie wyskoczy z tekstem, że woli dojne krowy niż jurne byczki? Nie, żeby mi się jakaś obecnie specjalnie podobała. A ten, o którym nie chcę myśleć, dalej się nie odzywał, to i ja olałem sprawę. O mnie trzeba zabiegać, a nie odwrotnie, a co.

A wracając do solenizantki, to przez tę cholerę nie czułem policzków. Na serio. Nie wiem co alkohol robi z dzierlatkami, że zrzucają swoje wianki (i nie tylko wianki) i pozwalają robić ze sobą cuda nie widy, a ich śmiałość może je zaprowadzić aż do dzielnicy czerwonych latarni.  

Z uśmiechem przyglądałem się, jak Adam bajeruje jedną z koleżanek Olivii. Nie brzydka, choć za dużo miała na górze, a za mało na dole. Uch, co ten dupek ze mną zrobił, że względem dziewczyn jestem cholernie wybredny, a na facetach co rusz zawieszam wzrok? Na przykład taki Sam. Na zajęciach siedzi zawsze trzy ławki przede mną, to mam dobrą miejscówkę, aby przyjrzeć się jego plecom (ładnym plecom, trzeba dodać) i jakoś nie było nigdy okazji, aby przypatrzyć się temu, co ma z przodu.

A przód też miał niczego sobie. Niestety nie urodziłem się chojrakiem i nie zacznę uderzać do gościa tylko dlatego, że z twarzy jest nawet nawet, a wolny czas najprawdopodobniej spędza na wyciskaniu siódmych potów na siłowni. Życia bym nie miał, jakby ktoś dowiedział się, że moim ulubionym smakołykiem jest rurka z kremem. I to nie byle jaka rurka.

- Co tak zamulasz? – Adam szturchnął mnie w ramię.

Spojrzałem na niego z ukosa.

- Jak twoje romanse, Romeo?

- Julia mnie wystawiła – odparł z udawanym smutkiem zagapiając się na grupkę dziewczyn, które nas minęły. Minęły i nawet na nas nie zerknęły. Chciało mi się śmiać widząc zbiedzoną minę Adama, ale zaraz doszło do mnie, że jadę na tym samym wózku.

- Oj słaby z ciebie kochanek w takim razie – rzekłem, a zaraz zasłoniłem usta kubkiem z piwem, bo nie mogłem się powstrzymać, aby się nie uśmiechnąć. Boże, żebyście wiedzieli, jaką Adam ma śmieszną minę, gdy się denerwuje.

- Z ciebie nie lepszy, skoro dzierżysz ten sam los co ja, Piętaszku.

- Ho, ho! – zaśmiałem się. – W takim razie, mój ty Crusoe, czas na wyprawę i poszukiwanie nieodkrytych lądów! A masz w czym wybierać! – wskazałem na znajomych i tych mi zupełnie obcych, którzy to siedzieli na kanapach, to stali przy barku, to się kłócili, to się śmiali, to robili jeszcze inne rzeczy włącznie z wymianą płynów ustrojowych.

Adam skrzywił się, ale zaraz przestał przypominać gremlina, gdy wypatrzył swój następny cel. Kolejny dziś, niestety, który również jak poprzednie może posłać go w diabły.

- Powodzenia, towarzyszu – poklepałem go po plecach chcąc dodać otuchy, na co ten puknął się palcem w czoło i poszedł do Agnes.

Ja w takim wypadku podszedłem do barku i nalałem sobie piwa, czując w bebechach, że jeszcze parę takich kubków a będę widzieć świat podwójnie.

- Coś chyba nie za dobrze się bawisz, hm? – usłyszałem.

Obok mnie stanęła starsza siostra solenizantki. Miała na imię Andrea czy Aletia. Cholera wie. Może Audelia? Jedno licho. I tak nie jest mi ta wiedza potrzebna do szczęścia.

- Nie wiem o czym mówisz. Jest rewelacyjnie – odpowiedziałem odwracając się do blondynki w okularach zasłaniających jej prawie całą twarz.

Zastanawialiśmy się z Adamem czy ona ma naprawdę tak słaby wzrok, czy chce tymi denkami zmylić innych wysyłając sygnały, jaka jest z niej mózgownica.

Nie była brzydka. Do mojej sarenki jej jednak daleko. Ba, nawet nie ma co porównywać. Niebo a ziemia. Ale szpetna też nie była. Ot normalna laska.

- Mhm, właśnie widzę. Przyszedłeś tu z kolegą tylko na darmowe jedzenie i picie?

- No co ty gadasz! – oburzyłem się. – Prezent nawet kupiliśmy! I to nie byle jaki! Pół dnia straciliśmy na wybieranie, także ten oto napitek – podniosłem kubek z piwem – uznaję jako rekompensatę za siedzenie tyle czasu w cholernej drogerii.

Dziewczyna zaśmiała się. Miała nawet ładny uśmiech. Oskarowi podobnie robiły się dołeczki, gdy…

A niech to.

- Hola, hola! – Starsza Olivii złapała za me ramię, gdy za jednym razem wypiłem prawie cały kubek piwa. Jak szaleć to szaleć!

Kaszlnąłem, gdy końcówka nie wpadła tam gdzie powinna. Boże, ile ja mam lat? Pięć? Co za wstyd, co za siara, żeby zakrztusić się alkoholem!

- A jednak gówniarze nie powinni tyle pić – usłyszałem, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Jak to jest, że człowiek stara się ze wszystkich sił zapomnieć o danej osobie, a każda nawet najmniejsza rzecz mu o niej przypomina? Co ja takiego zrobiłem, że świat zamiast mi pomóc wymazać tę cholerę z pamięci, to stawia kłody pod nogami? Gdzie tu sprawiedliwość?

Zostawiłem dziewczynę nawet się nie odwracając i poszedłem do wyjścia.

Musiałem trochę odetchnąć, ochłonąć, zażyć świeżego powietrza, choć było coraz zimniej i nie trudno o armię smarków w nosie. Ale co tam, zaraz wolne, będzie można się pobyczyć (chyba, że znowu matka zaciągnie mnie do sklepu, abym jej pomógł w wyborze indyka. Jakby sama nie mogła!). Dopóki Hektor nie nawiedzi swojego rodzimego domu, będzie spokój.

Wiele razy zastanawiałem się co takiego zrobiłem, że tak to się wszystko skończyło. No okej, wiem. Nie przyjąłem z otwartymi ramionami jego dzieciaka. I takie są tego konsekwencje? Zero kontaktu? Jakiegokolwiek znaku? Nic?

Idiota, no normalnie idiota. Jego strata.

A może to ja jestem idiotą?

- Pieprzenie – burknąłem i wróciłem do mieszkania. W końcu piwo samo się nie wypije.

* * *

- Myślisz, że zadzwoni? – spytał Adam gapiąc się na telefon.

- Nie zadzwoni – odpowiedziałem automatycznie.

- Skąd wiesz?

- Oni nigdy nie dzwonią – westchnąłem starając się walczyć z niechcianymi myślami, dzięki którym co rusz zaliczałem wycieczkę do toalety.

Naciągnąłem czapkę bardziej na głowę czując, jak chłód coraz bardziej daje o sobie znać.
Adam burknął coś pod nosem, ale już nie zadawał pytań, czy Claudia się odezwie czy nie. Cud, że wymienili się numerami. Choć i tak wątpię, że dziewczyna dała mu swój prawdziwy. Ja bym nie dał. Nie Adamowi, który z desperacji podrywa wszystko co się da. Ha, dziś nawet o mały włos a nie dostałby w zęby, gdy rzucił jeden ze swoich dennych tekstów, na które sądzi, że panny polecą, osobie, która z tyłu wyglądała jak laska (w końcu długie włosy mogą mylić), a z przodu okazało się, że ma wszystko tam, gdzie mieć nie powinna. Koniec końców Adam unikał do końca imprezy Brada, który za każdym razem posyłał mu spojrzenie mówiące jedno – niech lepiej się do niego nie zbliża, bo wizyta w erce gwarantowana.

I Adam się nie zbliżał. Nie był na tyle głupi.

- Baby są paskudne. Narobią nadziei, narobią, a potem figa z makiem – rzekł Terry idąc za nami.

- Ano racja – westchnąłem nie mogąc o dziwo iść prosto.

Co ta droga taka nierówna i wyboista, że mnie na boki ciągnie?

Spojrzałem na kumpli. No, nie jestem sam. Adam, Terry i George też mieli trudności z prostym chodzeniem i co rusz wchodzili a ulicę. Dzięki Bogu, że o tej porze nie jeździły samochody.

Niespodziewanie George, który mi i Adamowi deptał po piętach, uwiesił się nam na ramionach przez co…

- O kurw…!

… wylądowaliśmy jak ostatnie chlory (ciii. Co z tego, że nimi byliśmy) na chodniku.

Nie wiedziałem co bardziej mnie bolało – kręgosłup przez ciężar ciała George’a (bo piórkiem to on nie był) czy potłuczone kolana. Przez moment nie potrafiłem się poruszyć leżąc jak idiota na ziemi, podczas gdy Adam zaczął wrzeszczeć na Johnsona, że jest zagrożeniem dla społeczeństwa i aby następnym razem puknął się w ten pusty łeb zanim pomyśli o czymś tak idiotycznym jak uwieszaniu się na pijanych kolegach, którzy męsko stawiali czoło grawitacji i od dłuższego czasu starali się nie skończyć tak, jak dzięki Johnsonowi skończyliśmy. Ha, tak się rozgadał, że nawet nie zauważył, że ja dalej tuliłem policzek do chodnika. O Boże, sparaliżowało mnie! Jestem kaleką! Koniec ze mną!

Czas umierać, chłopie. Nie dość, że twoje wewnętrzne ja jest w opłakanym stanie (nawet nie wspominajcie przez kogo), to jeszcze z zewnątrz masz się prezentować jak sto nieszczęść.

- Ej, stary, wszystko okej? – spytał Terry, który jako jedyny nie ucierpiał.

Aż chciałem wykrzyczeć mu w twarz, że co z niego za idiota. W końcu to nie plaża, że człowiek tylko by się wylegiwał na piasku! Za to było twardo, zimno, a wokół mnie nie było żadnego fajnego samca w kąpielówkach, na którego widok bym się ślinił niczym tłuścioch na widok pączków.

Jedyne co powiedziałem, to:

- Zatłukę. Zamorduję. Ukatrupię. Zemszczę się na was, tumany. Oj nie znacie dnia ani godziny. Rozprawię się z wami tak, że nic po was nie zostanie, a dzieci będą straszone historiami o krwawej zemście, która rozpoczęła się o właśnie tu.

- E, wszystko z nim w porządku – stwierdził Adam kucając obok. – Ale może już być wstał, co? Nie wiem jak tobie, ale nam się śpieszy do domu. Starzy, jacy by nie byli, przyszykują mi jesień średniowiecza, jak nie wrócę do północy. – Szturchnął mnie palcem. Zaraz mu go odgryzę.

Oczywiście jak uda mi się poruszyć.

- A od kiedy trzęsiesz portkami i robisz w gacie na samą myśl o wściekłych starych? Cholera, nie poznaję cię! – warknąłem powoli się podnosząc.

- Odezwał się – prychnął Adam.

- Louis, dasz radę wstać? – spytał George, któremu najwidoczniej włączyły się odpowiednie trybiki w głowie. No nareszcie!

Matko kochana, dzięki Bogu, że nikogo oprócz nas tu nie było. Spaliłbym się ze wstydu!

I tak wspólnymi siłami George wraz z Terrym unieśli mnie do pionu, podczas gdy Adam (który miał gdzieś mi pomóc. Ot kolega!) stanął parę kroków od nas i do kogoś dzwonił. Może chciał wezwać karetkę? Po co! Toż prosto stoję, choć oddałbym duszę za tabletki przeciwbólowe.

A może taryfa? Ho, ho. Taki z ciebie bogacz? To mi pożycz!

- Zadzwoniłem do brata. Nie mam zamiaru z wami wracać. Życie mi jeszcze miłe.

Kiedyś go normalnie zatłukę.

* * *

Gdy w nocy leżę sobie w łóżku i cholerny sen nie chce przyjść, zaczynam zachowywać się jak baba, czyli myśleć o głupotach. I zaczynam gdybać – co by było, gdyby Oskar nie miał syna, gdybym tak nie unikał spotkania z tym gówniarzem, gdyby moi rodzice szaleli tak za mną jak za Hektorem, gdybym był hetero. Czy byłoby prościej? Możliwe. Ale czy fajniej – niekoniecznie.  

Ten rok przyniósł wiele zmian. Najpierw wkroczyłem na niezbadane lądy (ahoj tęczowy świecie!), aby następnie zostać z nich brutalnie wykopanym (złamane serce po raz pierwszy – zaliczone) i zostało mi lizanie ran przy wsparciu przyjaciół (a raczej starszym bracie przyjaciela).

Jasne było, że Andrew na mnie leci. Nie przyssałby się do mnie niczym jak pijawka na wakacjach, ani później, w samochodzie. I nasuwają się pytania:

Czy ja również mam na niego chrapkę?

Cholera wie.

Czy jestem gotowy na kolejny związek?

A czy kiedykolwiek byłem?

I teraz, ten gamoń jeden, ta łajza i menda sprawiła, że siedzę jak kołek na tylnim siedzeniu piekielnie skrępowany, podczas gdy on chrapie sobie w najlepsze obok mnie zamiast zagadywać brata. A brat, którego unikałem jak mogłem, nie włączył radia i co rusz zerkał na mnie przez lusterko.

Uch, niedobrze mi.

- Z tego, co widzę, nieźle się bawiliście na tych urodzinach – zaczął Andrew.

Odpowiedzieć czy udawać, że się nie słyszało? A niech to. Mogłem przyłączyć się do Adama i udawać, że śpię. Ale nie. Nie wpadłem na ten fenomenalny (i jakże dojrzały) pomysł i teraz nie wiedziałem co zrobić. Zachować się jak ostatni burak, czy nie?

- Było okej.

Zamknij się! Zamknij się! Co paszczę otwierasz! Teraz Andrew będzie cię zagadywał, gałganie! I co z tym zrobisz?

- Okej? Po waszym stanie sądzę, że było lepiej niż okej.

A jednak się rozgadał.

- Było okej.

- No w porządku.

I koniec. Rewelacyjny ze mnie rozmówca, nie ma co. Nic, tylko prowadzić dyskusje.

Ale było tak jak chciałem. Andrew już nie zagadywał, ja tym bardziej. Szkoda, że mnie jako ostatniego odwoził. Że też musiałem najdalej mieszkać…

Jechaliśmy w ciszy aż do momentu, gdy Andrew nie zatrzymał się pod moim domem. No nareszcie.

- Jesteśmy na miejscu – powiedział i, ku mojemu niezadowoleniu, odwrócił się do tyłu.
No i czego?

- Widzę. Dzięki – odpowiedziałem.

Otworzyłem drzwi z zaskoczeniem widząc, że i Andrew otwiera swoje. Nie zareagowałem na to i wolno (w końcu miałem bliskie starcie z chodnikiem i jeszcze gdzieniegdzie mnie bolało) szedłem do domu, aż nagle zostałem złapany pod ramię. Jak jakąś cholerną gąskę, która nie da rady iść na mega wysokich szpilkach.

- Co robisz? – spytałem zaskoczony.

Andrew przycisnął mnie mocniej do swojego ciała. Cholernie twardego i pachnącego ciała, trzeba dodać. O Boże. Czyżbym był tak zdesperowany, że lecę na brata najlepszego kumpla? Naprawdę Louis? Naprawdę?

A co mi tam. Raz się żyje. Oskar mnie olał? Olał. I tyle w temacie.

- A nie widać? Ledwo co na nogach dajesz radę ustać…

Ale kłamie. Bardzo dobrze sobie radzę! Fakt. Powoli mi to idzie, ale niech nie robi ze mnie kaleki!

-… to pomogę ci dojść do łóżka.

Cholera, uśmiechnąłem się.

- Na wiele nie licz – powiedziałem, opierając się o niego.

Louis, ty zdziro.

Andrew odczytał to tak jak miał odczytać. I zamiast pod ramię, złapał mnie za biodra.
Czy to alkohol, lot na ziemię, czy bliskość drugiego ciała sprawiło, że miałem miękkie kolana?

Andrew nie odpowiedział. No, nie słownie. Zrobił za to coś, przez co ciężko westchnąłem. Pocałował mnie na szyi, aby zaraz złapać ustami płatek ucha i lekko zassać.

Dreszcze przebiegły mi po całym ciele, co potęgowała jeszcze bliskość drugiego ciała, dotyk dużej dłoni na biodrach, czy ciepły oddech na szyi.

Nie wiem jak znalazłem klucze w kieszeni ani to, jak doszliśmy do mojego pokoju. Już przy progu zaczęliśmy się całować nie zważając na to, że możemy obudzić rodziców.

Poczułem jak jestem łapany za tyłek odwdzięczając się tym samym. Pozwoliłem prowadzić się do łóżka i być na nie rzuconym.

Andrew stanął nade mną i nie spuszczając ze mnie wzroku powoli ściągał koszulkę. Jak na mój gust, to zbyt powoli.

Podniosłem się. Nie byłem nigdy cierpliwy, dlatego teraz, natychmiast, już, musiałem dotknąć jego klatki, przylgnąć do niej, poczuć pod palcami dotyk skóry. Zresztą, sam też chciałem być dotykanym. O matko, ależ się za tym stęskniłem. Byłem wyposzczony jak mnich w klasztorze! A, że zapowiadało się coś poważniejszego, to tym bardziej mnie to jarało.

Sapnąłem czując dłonie mężczyzny pod koszulką. Jak dotyka bioder, sunie palcami wzdłuż pleców w tę i z powrotem, aby zatrzymać się dłużej na pośladkach.

- Och – jęknąłem wcale nie tak cicho, gdy Andrew pocałunkami przeszedł na szyję.

Przylgnąłem do niego ciasno poruszając wymownie biodrami czując przez materiał jeansów jak twardy był jego penis.

Padliśmy na łóżko nie przestając się całować. Łapałem go za wszystko co było w zasięgu mych niecierpliwych dłoni. Zarzuciłem nogi na jego biodra ocierając się swoim cholernie twardym członkiem o jego własny. Sapałem jak zepsuta lokomotywa starając się złapać oddech. Nie potrafiłem się skupić na niczym innym niż na ustach mężczyzny zasysających się na mojej szyi, czy na rękach, które rozpinały pośpiesznie moje spodnie.

Andrew pocałunkami przeszedł niżej. Odgarnął mą koszulkę do góry i zassał się na sutku.

O cholera, kurwa mać!

Wygiąłem się w łuk łapiąc go za włosy. Syknął, ale nie odtrącił mych rąk. O nie. Jeszcze bardziej przyssał się do brodawki zsuwając mi z bioder jeansy wraz z bokserkami. Pocałunkami zszedł niżej.

Wiedziałem co zaraz nastąpi. I, o Boże, jak bardzo tego teraz pragnąłem.

Jęknąłem, gdy poczułem, jak penis jest otaczany przez gorącą mokrość, jak główka dotyka podniebienia, jak usta zamykają się na trzonie, jak język pieści gładką skórę.

- O tak – sapnąłem, a głowa Andrew poruszała się to w górę to w dół. Zaraz dojdę! Jeszcze trochę, jeszcze moment tej słodkiej tortury, a będę szczytował!

Patrzyłem jak penis co rusz pojawiał się, to znikał w ustach Andrew. Widok jak jasna cholera stymulujący.

Czując, że sekundy dzielą mnie od osiągnięcia celu, złapałem więc głowę mężczyzny i przycisnąłem, choć i tak nie było to potrzebne. Przyjął wszystko w całości nie pozwalając, aby żadna kropla się wydostała.

Zasłoniłem twarz dłońmi rozkoszując się. O tak. Nie umywa się to do ręcznej roboty.

Uśmiechnąłem się, gdy poczułem czułe pocałunki na ustach. Andrew był okropnie delikatny, co mnie strasznie rozczulało.

Objąłem go w pasie oddając pieszczotę czując, jak gorący i twardy penis napiera na me udo. Sięgnąłem do niego i nie spuszczając z mężczyzny wzroku, zacząłem poruszać szybko ręką.

Penis w dłoni był przyjemnie gładki i ręka samoistnie poruszała się po jego długości zahaczając co rusz o mokrą główkę.

- Szybciej – stęknął opierając się łokciami po obu stronach mej głowy i nie spuszczając ze mnie wzroku.

Wolną ręką dotykałem go po napiętych ramionach czując pod palcami jak się napina.

Po chwili doszedł wprost na mój brzuch. Opadł obok oddychając głęboko a na jego ustach błąkał się uśmiech. Również się uśmiechnąłem nie zważając na to, że miałem na sobie jego nasienie ani to, że je właśnie rozcierał dłonią.

I gapiliśmy się na siebie jak jacyś nienormalni. A, że nie potrafię wczuć się w sytuację, to muszę ją, najprościej mówiąc, zakłócić.

- Zostawiliśmy Adama! – przypomniałem sobie o śpiącym w samochodzie.

Andrew przewrócił oczami i sięgnął po telefon. Moja ręka samoistnie powędrowała do kieszeni spodni, aby wyciągnąć komórkę.

- Gdyby się obudził, to wiedz, że byśmy o tym wiedzieli – zaśmiał się, a widząc, że wpatruję się w aparat, spytał: - Czekasz na telefon?

- Co? – spytałem zaskoczony.

Andrew nie spuszczał ze mnie wzroku i już się nie uśmiechał. Nie podobało mi się to.

- Ostatnio nieźle się zdenerwowałeś jak zabrałem ci komórkę.

- Teraz człowiek bez telefonu jest jak bez ręki – stwierdziłem nie rozumiejąc do czego on zmierza.

- Adam też mówił, że ostatnio ciężko było z tobą – dążył Andrew. – Że non stop sprawdzałeś, czy nie dostałeś jakiejś wiadomości.

- Przesadza.

- Naprawdę? Jak dla mnie, to coś się z tobą dzieje. Kto ma do ciebie zadzwonić?

- Nikt.

- Louis! – krzyknął.

Odwróciłem głowę nie mogąc znieść jego przyszywającego spojrzenia. Peszył mnie, drań jeden. Chciał wywlec na światło dzienne (a raczej nocne) coś, co doszczętnie chciałem ukryć. Coś, przed czym chciałem uciec, co chciałem zapomnieć.

Andrew złapał mnie za brodę i odwrócił w swoją stronę.

- Masz kogoś? – spytał ni z gruchy ni z pietruchy.

Jego poważna mina jak i ton głosu jasno mi mówiły, że nie mam co kłamać, bo i tak wyciągnie ze mnie prawdę.

- Nie. Tak. Nie wiem, naprawdę – skapitulowałem. – Nie zerwaliśmy ze sobą, ale też nie utrzymujemy ze sobą kontaktu. Znaczy, to on nie utrzymuje.

Andrew ścisnął usta, a na jego czole pojawiły się podłużne zmarszczki. Oho, czyli ta odpowiedź niezbyt mu się spodobała.

- Od jak dawna?

- Jakiś czas. Ale to nie moja wina! – upierałem się. – To on z dnia na dzień przestał dzwonić!

- Tak bez powodu? – dopytywał.

Sapnąłem. Z jednej strony chciałem mu o wszystkim powiedzieć, wygadać się komuś, zaznaczyć swoje racje i usłyszeć poparcie. Ale z drugiej, to Andrew był dla mnie praktycznie obcym człowiekiem. Nie znał mnie. Jedynie co nas łączy, to… A cholera z tym.

- Powód ma parę lat i jest Oskara latoroślą.

- O – Andrew zrobił dość głupią minę. Możliwe, że taką samą miałem, jak się dowiedziałem o smarkaczu.

- No właśnie – westchnąłem czując, że w mężczyźnie znajdę bratnią duszę. Jak on mnie nie zrozumie, to kto?

- I? – spytał nagle, co mnie trochę zbiło z tropu. – To nie koniec świata.

- Jak nie koniec! – oburzyłem się. – Ten dzieciak zniszczył mi cały koncept! Nie pisałem się na to, aby być czyjąkolwiek niańką! Nie chcę się nikim dzielić Oskarem. On jest tylko mój!

Andrew przyglądał mi się z uwagą. Zaczynałem się czuć głupio. Parę minut temu robiliśmy rzeczy dozwolone od lat osiemnastu, a ja mu gadam o innym.

- Kochasz go?

Patrzyłem się na niego kompletnie zdumiony. To otwierałem usta, to zamykałem, nie wiedząc co odpowiedzieć. Gdyby spytano się mnie o to miesiąc temu, odpowiedź byłaby szybka i pewna. A teraz?

- Proste pytanie, prosta odpowiedź – dodał nie ustępując. Co za uparty człowiek.

- No nie wiem czy taka prosta. To dość osobiste – zauważyłem.

- Sądzisz, że to, co przed chwilą robiliśmy, nie było dość osobiste?

Nie miałem na to riposty. Zatkało mnie.  

- Kocham – przyznałem się. Co ja będę ściemniać. I tak pewnie jestem u niego spalony. Prawdopodobnie już żałuje tego, co zrobiliśmy.

- I nie uważasz, że powinieneś przestać widzieć w tym chłopcu swoje zagrożenie? To, co łączy go z nim, a co z tobą, to dwie różne rzeczy.

- Pewnie – prychnąłem uśmiechając się gorzko. Co on za banialuki opowiadał.

- O matko. Nie sądziłem, że jesteś tak…

- Nienormalny? Żałosny? Dziecinny? – przerwałem mu. Miałem już serdecznie dość tej rozmowy.

- Niepewny.

- Co?

- Jesteś niepewny swojej wartości. Louis, jesteś naprawdę rewelacyjnym chłopakiem. Fakt, masz te swoje wady. Jesteś uparty jak osioł, kłótliwy a wokół siebie budujesz mur, który ciężko przejść. Ale jesteś też uczuciowy, zabawny i czuły.

No zaraz się zarumienię jak jakaś dziewica!

- Co ty gadasz – zaśmiałem się nerwowo. Nie wiedziałem do czego to zmierza. Ale już czułem, że nie będzie mi się to podobać.

- Ja tylko ci mówię jak jest. A skoro ten cały Oskar zapoznał cię ze swoim synem…

- Nie zrobił tego – znów mu przerwałem. – Nie pozwoliłem mu. Aranżował spotkania, a ja się na nie nie stawiałem.

Andrew westchnął i poczochrał po włosach. Poczułem się jak gnojek, którym psychicznie najwidoczniej jeszcze byłem.

- I co się dziwisz, że się wycofał? Syn jest częścią niego. Logiczne, że skoro ty nie wyraziłeś chęci na poznanie go, to cię zostawił.

- Widzisz? Wybrał jego!

- Louis – sapnął Andrew, któremu najwidoczniej zacząłem działać na nerwy. Mnie to by już dawno szlag trafił.

- Ale mógł ze mną chociaż o tym porozmawiać!

- A nie rozmawiał?

- Rozmawiał – odparłem robiąc nieszczęśliwą minę. Czyli to była jednak moja wina? To przeze mnie oddaliliśmy się od siebie? Przez swój upór i zazdrość zostałem odrzucony?

- No widzisz – rzekł Andrew. - Sądzisz, że jeszcze się kiedykolwiek spotkacie? – spytał po dłuższej chwili ciszy.

- To dobry kolega mojego brata, także pewnie kiedyś tak – odpowiedziałem po chwili zastanowienia.

Andrew ścisnął usta w wąską linię i nic więcej nie powiedział. Zresztą, wszystko już zostało powiedziane.

Pamiętacie jak mówiłem o nieprzespanych nocach, w których leżałem plackiem na łóżku i gapiłem się bezczynnie w sufit? Myślałem wtedy o wielu rzeczach. Teraz, niestety, szykuje się powtórka z rozrywki.