piątek, 15 lutego 2013

13. Miłość za rogiem


Czy też tak macie, że gdy najecie się wieczorem tak, że pasek w spodniach trzeba poluźnić, śnią się koszmary? Albo sny, których za cholerę nie potraficie zrozumieć? Albo to i to?

- Uch – skrzywiłem się na myśl o tym, co zjadłem wczoraj. Gabryś może i gotuje dobrze, ale nie wiem co dodaje do potraw, że potem ląduję w toalecie. Albo to Hektor kupił trefne produkty. Kto tam wie.

Na dodatek ten wkurzający już żar. Słońce, przestań wreszcie tak cholernie mocno promieniować! Co z tego, że jest połowa lipca! Zamienię się w skwarkę niedługo.  

Sturlałem się z łóżka i nie kwapiąc się nawet aby nałożyć koszulkę, wyszedłem z pokoju w samych gatkach. I tak nikogo ma nie być w domku. Rodzice są w pracy a Hektor czai się zapewne przy swojej drugiej połówce.

A wracając do koszmaru, to śniło mi się, że jestem uwięziony w domu i czyha na mnie stado krwiożerczych małp czy innych diabelstw. I w sumie małpki bym zdzierżył. W końcu są niby naszymi przodkami. Zawsze można się jakoś dogadać.

Ale nie lubujące się w ludzkim mięsie małpiszony mnie przerażały, ale to, że miałem na swoim karku jeszcze brata. Tak! On również mi się śnił! I powiedzcie mi, dlaczego nie potrafiłem posłać go im na pożarcie, tylko twardo trzymałem przy sobie? Toż świat byłby piękniejszy, gdyby… dobra, zagalopowałem się. Wcale nie chcę śmierci Hektora. W końcu to mój brat. Nieważne, jakim jest wrzodem na tyłku, ale ciągle brat.

Ale gdyby tak Oskar mi się przyśnił zamiast niego, to wydaje mi się, że niemiałbym takiego dylematu. Przepadnij czorcie piekielny!

Świniak nie odezwał się. W sumie spodziewałem się tego. Gnida zawsze pozostanie gnidą.

- O matko – skrzywiłem się po raz kolejny czując jak ręce mi się kleją. Ludzie, co ta pogoda robi z organizmem. – No niemożliwe! – krzyknąłem, gdy z kranu nie wyleciała woda.

Odkręciłem drugi kurek i po upiornym gulgotaniu z kranu nie wydobyła się ani kropla wody. To jak niby mam się umyć? W jeziorze? Jak jakiś pies? Zapewne tamta woda też nie jest czyta, to na jedno wyjdzie.

Wyszedłem z łazienki i skierowałem się z powrotem do pokoju w poszukiwaniu komórki. Czas dowiedzieć się co tu u licha się działo. A nikt inny, a ta najlepiej poinformowana osoba mi na tą zagwostkę odpowie.

- Mamo, nie uwierzysz jakie cyrki się dzieją!

A tak. Nie ma nikogo bardziej poinformowanego niż kobieta. One wiedzą wszystko.

Po krótkiej rozmowie z rodzicielką dowiedziałem się, że coś w nocy się sfajtaczyło i cały dzień wody nie będzie. Super. No rewelacja. Jakbym nie miał w swoim życiu wystarczających wrażeń.

Zszedłem na dół z zamiarem poszukania czegoś do jedzenia w lodówce, ale ktoś mnie uprzedził. Znaczy, jedzenie zamiast w lodówce, stało na blacie w kuchni.

Och, kochana mama. Aż uśmiechnąłem się na samą myśl o kobiecie. Przygotowała dla swojego młodszego, ukochanego synka strawę. Wzorowa mamusia.

Od razu rzuciłem się na tosty, które notabene są moimi ulubionymi formami kanapek. Nieważne czy upał czy ziąb, zawsze mam na nie ochotę.

Mruknąłem zadowolony biorąc pierwszy kęs.

- Nie wiedziałem czy lubisz z szynką czy bez, to zrobiłem takie i takie.

O mały włos, a bym się nie udławił!

Odwróciłem się w stronę głosu przestając na moment gryźć.

- Co ty tu robisz?! – spytałem patrząc na mężczyznę leżącego na kanapie, którą ostatnio tak polubiłem.

Oskar oparł się łokciami o oparcie i uśmiechnął się.

A żeby ci tak wszystkie zęby wypadły, małpo jedna.

- Wyobraź sobie, że dostałem wczoraj niezłą zachętę, abym wrócił wcześniej i zajął się tym co moje – odpowiedział nie przestając świdrować mnie wzrokiem.

Aha, to co jego? Dobre sobie.

- No co ty powiesz – odparłem z kamienną twarzą kończąc tost.

Niewiele myśląc, chwyciłem talerz na którym leżały jeszcze cztery trójkąty i jak najszybciej pognałem na górę, chcąc uciec z tej żenującej dla mnie sytuacji.

Serce biło mi jak oszalałe. Przyjechał! Przejął się moimi słowami i przyjechał!

- A ty gdzie?! – usłyszałem, ale nawet się nie zatrzymałem.

Zatrzasnąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami nasłuchując. Odskoczyłem słysząc jak uderzył pięścią w drewno i krzyknął:

- No nie wygłupiaj się! Otwórz!

Usiadłem na podłodze przodem do drzwi nie wiedząc co robić. Z jednej strony stęskniłem się za jego podłą gębą i wkurzającym poczuciem humoru, ale z drugiej, to zrobiłem z siebie ostatniego idiotę mówiąc zawstydzające rzeczy przez telefon.

Przegryzłem dolną wargę nie odzywając się.

- Louis no!

- Zostawiłeś mnie! – powiedziałem po chwili ciszy w napięciu czekając na jego odpowiedź. Była taka, jaką się spodziewałem.

- Ależ ty mnie gówniarzu denerwujesz! Musiałem pojechać na chwilę do domu, okej? Miałem ważne sprawy do załatwienia – tłumaczył. Po jego tonie głosu wywnioskowałem, że był poirytowany.

A może być nawet śmiertelnie obrażony! Łaski bez!

- Jakie sprawy? – spytałem.

- Toż powiedziałem, że ważne. Zacznij mnie wreszcie słuchać.

- Zacznij mnie wreszcie słuchać – przedrzeźniłem go zabierając się do spałaszowania kolejnej kanapki.

- Louis! – warknął.

- Louis! – Po raz kolejny dałem popis swoich talentów. Nie wspominałem, że uwielbiam doprowadzać ludzi do szewskiej pasji?

- Stęskniłem się.

- Stęskn… co?! – Kurna, on mnie pośle na drugą stronę Styksu.

Kaszlnąłem, gdyż źle połknąłem jedzenie.

- Loui, otwórz. Jak chcesz ze mną porozmawiać, a po twoim wczorajszym telefonie śmiem twierdzić, że bardzo ci na tym zależy, to rusz swój leniwy tyłek i otwórz drzwi.

Otwierać czy nie otwierać? Naprawdę chciałem go zobaczyć.

Z bijącym tak szybko sercem, że sprawiało to ból, przekręciłem kluczyk w zamku nie mogąc przełknąć jedzenia, które miałam w ustach.

Usiadłem z powrotem na ziemi wpatrując się w napięciu w drzwi.

Klamka powoli się przekręciła, a moim oczom ukazał się mężczyzna, który ostatnimi czasami przewrócił moje życie do góry nogami.

Parsknął widząc gdzie siedziałem i kucnął tuż przy moich kolanach. Nic nie powiedział.

Jego wzrok z kontemplacji mojego nieładu na głowie (a raczej tego, że jedna połowa włosów była gładko przylizana do skóry, a druga sterczała w różne strony), przeszedł na twarz zatrzymując się dłużej na oczach, które również lustrowały jego skromną osobę.

Z obserwacji mych szlachetnych rysów zszedł niżej, na nagą klatkę piersiową rozwiniętą jak u dwulatka. Czyli żadnych mięśni, dwa włoski na krzyż i wklęśnięty brzuch.

Dopiero, gdy jego wzrok zawędrował jeszcze niżej, poczułem poruszenie między nogami.

Miałem na sobie jedynie zielone bokserki, które słabo zasłaniały armatkę. Musiałem posłużyć się talerzem.

Moje skrępowanie musiał zauważyć Oskar, gdyż opadł tak jak ja na tyłek i położył swoje ciepłe dłonie na mych udach.

Na moment przestałem oddychać czując jak iskry przechodzą przez całe me ciało promieniując intensywnie na rejony, które chciałem usilnie schować.

Nadaremnie.

Oskar wyrwał (naprawdę tak zrobił!) mi z rąk talerz całując. Zaskoczony chciałem się odsunąć, ale jego silny uścisk mi to uniemożliwił.

Jego język bez żadnych przeszkód wdarł się do środka robiąc mi niezłe poruszenie w ustach.

Z tego wszystkiego położyłem się na plecach, niczym schwytana sarna poddając się wszystkiemu, co napastnik robił. Co tu gadać, słaby ze mnie wojownik.

Objąłem mężczyznę w pasie z zadowoleniem czując nie pot, a perfumy. Z tego wszystkiego podniosłem niekontrolowanie biodra ocierając się o brzuch Oskara, na co ten zaśmiał się chrapliwie, przestając maltretować me usta, a gryźć mą szyję.

Nie trwało to jednak długo.

- Ale jesteś słony! – skrzywił się.

- No sorry, nie mamy wody – odburknąłem na maska zażenowany. I teraz co? Będzie się mnie brzydził, bo jestem cały spocony i nie miałem jak się umyć?

- Później temu zaradzimy – odparł, a jego ręce mogłem poczuć wszędzie.

Dosłownie wszędzie.

To, co było później, niech pozostanie w mojej i Oskara pamięci.

* * *

- Dalej mi nie wytłumaczyłeś czemu tak z dnia na dzień pojechałeś.

Nie dawałem mu spokoju. Strasznie nurtowała mnie ta kwestia, a ponadto ten czub trzymał to przede mną w tajemnicy.

- Bo nie ma co tu tłumaczyć – odparł Oskar, stając z założonymi rękoma na piasku. Woda co chwilę obmywała jego stopy.

Był w samych bokserkach, perwers jeden. Zero wstydu. A jak moi rodzice postanowią wcześniej wrócić z pracy? Zastaną półnagiego mężczyznę i tak samo odzianego synka, który wcześniej się zarzekał, że związki homoseksualne nie są dla niego, a przed paroma chwilami skończył na ręku tego oto gagatka. Świat się wali.

- Mój ojciec postanowił zabrać się za porządki w składziku. – ciągnął Oskar. – A, że nie było tak sprzątane od parunastu dobrych lat, to by sobie z mamą nie poradzili. Obiecałem im jakiś czas temu, że im pomogę.

Bajeczka dobra, ale moja chora zazdrość (cholera, nie sądziłem, że takową mam!) podpowiadała, że nasz kochany Oskarek wciska mi kit.

- Serio? – Podszedłem do niego. – Nie masz w zanadrzu jeszcze paru chłopaczków, którym zrobiłeś pranie mózgu tak jak dla mnie, i zostawiłeś ich gdzieś tam w lesie, aby tęsknili i byli zdatni na twoją łaskę? – Spojrzałem na niego uważnie. – Nie tworzysz przypadkiem haremu z dopiero co pełnoletnimi chłopaczkami?

Oskar spojrzał na mnie z zaskoczony i głośno się zaśmiał.

- Tak! Nie mam nic innego do roboty a mącić w głowach gówniarzom i uprawiać z nimi orgie – pokręcił rozbawiony głową.

- Gówniarzom? Sądziłem, że jestem jedyny, kogo tak nazywasz – zmarszczyłem czoło udając oburzonego. Ba, nawet założyłem ręce na piersi! Brakowało, abym tupnął jeszcze nogą.

- Aż tak wyjątkowy nie jesteś, gówniarzu numer pięć. – Uśmiech nie schodził z jego twarzy, przez co nie potrafiłem się na niego nie patrzeć. Na dodatek me ciało same lgnęło do niego, znów pragnąć poczuć jego dotyk.

Prychnąłem (w końcu to ja jestem ten co się opiera, chociaż i tak w ogóle mi to nie wychodziło) mijając go i wchodząc głębiej do wody.

Uśmiechnąłem się widząc z drugiego końca jeziora poruszający się szybko ogon Cody’ego. A więc tam wsiąkł.  

- I te całe sprzątanie zajęło ci aż tyle czasu? – spytałem niby od niechcenia, ale i tak można było wyczuć w moim głosie ciekawość.

- O rany! – sapnął Oskar, podchodząc szybko do mnie i kładąc swoją ciężką rękę na mych ramionach.

- No co, pytam się przecież – odparłem niewinnie dając się prowadzić bardziej w głąb wody.

- Jesteś gorszy niż baba – stwierdził mężczyzna, szczypiąc mnie w policzek jak to zawsze robią w filmach upierdliwe ciotki czy babki. W prawdziwym życiu nigdy z czymś takim się nie spotkałem.

I nasuwa się pytanie – czy tego po prostu nie ma, czy to ja jestem ten mniej urodziwy i się mnie nie szczypie.

- Nie obrażaj mnie! – fuknąłem, pocierając dłonią bolące miejsce.

O jak dobrze. Słońce może kurewsko mocno naparzać, ale jeżeli jestem w wodzie, to może mnie cmoknąć w zadek.

Drgnąłem czując pocałunki Oskara na karku.

- Znowu?

- To, co było w domu, było częścią pierwszą. Czas na część drugą – odparł mężczyzna, nie przestając zasysać mi skóry.

- Niech ci będzie – rzekłem łaskawie, poddając się mu całkowicie. Znów poczułem, że się podniecam. Czy choć chwilę przy tym facecie moje lędźwie będą miały święty spokój?

Westchnąłem, gdy znów się całowaliśmy. Matko kochana, on jest niemożliwy.

Oderwałem się od niego słysząc gwizdy i pokrzykiwania.

Obejrzeliśmy się wystraszony dookoła szukając tego, co nas przyłapał. Jak dojdzie do to rodziców, to koniec ze mną! Hektorowi się upiekło, bo to umiłowany synalek. Ale ja to co innego!

- Co za idiota! – warknął Oskar.

Spojrzałem tam gdzie on i aż się zapowietrzyłem. A żeby go cholera wzięła!

- No co, gołąbeczki? Czemu nie gruchacie? – krzyknął nikt inny a mój brat z piekła rodem (dlaczego małpy go nie złapały?), który stał zadowolony z założonymi rękoma na biodrach na kładce i patrzył się centralnie na nas.

Zrobiło mi się od razu gorąco. A co, jeżeli ktoś jeszcze nas widział?

Rozejrzałem się panicznie po reszcie plaży, ale sąsiedzi nie zwracali na nas uwagi. Chyba.

Cholera.

Oskar musiał zobaczyć, że stężałem w jego ramionach, bo przyległ do mnie ścisłej tak, jakby chciał zasłonić ciałem przed resztą świata.

- Ukatrupię go – syknął, całując mnie w czubek głowy.

- Nie zapomnij dobrze ukryć ciało – powiedziałem uspokajając się.

Wcisnąłem głowę pod jego brodę patrząc z rozbawieniem, jak Gabriel rozkłada leżak na plaży a Hektor od razu przestał się nami interesować.

Miałem Oskara, to mi wystarczy.

* * *
Wiem, wiem. Rozdział strasznie krótki. Chyba najkrótszy ze wszystkich z WSCR. Ale kompletnie nie wiedziałam co dalej pisać, aby znów nie kończyć w jakimś złym momencie. Dlatego jest jak jest.
Tak naprawdę, to chciałam tak właśnie skończyć poprzedni rozdział, ale z czystego lenistwa skończyłam tak jak skończyłam : )
Biorę się powoli za pisanie drarry. Tam już nic nie publikowałam ponad dwa miesiące i czas najwyższy, aby coś się pojawiło. Choć to też ciężko będzie, bo to będzie jak nie przedostatni, to trzeci od końca rozdział. Trochę szkoda, że to już koniec. Ale i tak największe wyzwanie przede mną, aby nie schrzanić całej tej bitwy… 

sobota, 2 lutego 2013

12. Miłość za rogiem

- Ty masz zamiar przyrosnąć tyłkiem do tej kanapy? – spytał Hektor, patrząc na mnie krzywym wzrokiem.

- Tak – odburknąłem, zmieniając kanały w telewizorze jak szalony. Nic nie było. No kompletnie nic! Dochodziła dwunasta, a nawet na głupich kanałach muzycznych nie potrafią niczym na dłużej zainteresować widza. Porażka.
Przewróciłem się na bok nie męcząc już przycisków i zostawiając na serialu, który już nie wiem ile razy miał emitowane powtórki.

Westchnąłem ciężko (i dramatycznie). I chyba to dolało czary do ognia, że Hektor nie wytrzymał:

- Rusz że się wreszcie, bo już patrzeć na ciebie nie mogę! – stanął nade mną z założonymi rękoma.

Machnąłem na to jedynie ręką.

- Słuchaj, chciałbyś może wybrać się ze mną do Gabiego? Sam siedzi w domu, bidula moja. Trochę rozrywki mu od życia się należy – Hektor nie dawał za wygraną. Cóż, taki typ.

Skrzywiłem się na myśl o domostwie tego dziada cholernego, co mnie zostawił trzy dni temu. Tak o! Nazajutrz od dnia jak mi powiedział o wyjeździe, zmył się tak jakby go stado osłów goniło. Dostałem buziaka, klepanko po główce i tyle go widziałem.

A idź w cholerę, bucu jeden! Namieszałeś mi w głowie, przez ciebie orientację zmieniłem, a ty umyłeś rączki i pognałeś w stronę zachodzącego słońca? Jak cię zobaczę, to flaki wypruję! I to żywcem!

- A po co ja ci tam? – odparłem. Nie uśmiechało mi się jechać do Oskara domu. Tym bardziej, że chciałem o nim zapomnieć. – I tak będziesz gzić się z swoim boyem, a mi zostanie słuchać waszych ochów i achów – prychnąłem.
Już ja wiedziałem (choć tego nie chciałem) co się dzieje jak ta dwójka ma dla siebie pusty kąt. Normalnie aż niedobrze się robi.

- No nie za bardzo – skrzywił się Hektor opierając się łokciami o kanapę, na której leżałem. – Ostatnio coś nie za bardzo podoba mu się działać przy towarzystwie. 
Stał się taki pruderyjny.

Parsknąłem śmiechem widząc niezadowoloną minę brata. Ach, co jak co, ale to zawsze poprawia mi humor.

- I obiecasz mi, że nie postawisz mnie w niezręcznej sytuacji, że będę musiał się schować w najciemniejszej norze i nie wychodzić aż do następnego dnia? – spytałem, kładąc się z powrotem na plecach.

- Oczywiście, że ci tego obiecać nie mogę – prychnął Hektor. – Ale to wszystko zależy od mojej drugiej połówki i to co na dzisiaj planuje. Coś marudził, że ma jakieś zaległe projekty, czy cholera wie co. Nie wiem, nie chciało mi się go słuchać.

- Cóż za przykład dajesz żółtodziobowi takiemu jak ja.

- Jeszcze się młody wyrobisz. Oskar czasem też gada od rzeczy.

I na co on o nim wspomina? Kto go prosił? Dupek.

Wstałem z kanapy i się przeciągnąłem. Dopiero teraz zauważyłem jak Hektor wyglądał.

Na jego roku jest taka szalona laska, która tylko by robiła zdjęcia. Robi wszystkim i wszystkiemu. Ludziom się to oczywiście nie podoba (a, że robienie im zdjęć jest dla niej najbardziej satysfakcjonujące), to dziunia postanowiła, że znajdzie paru gagatków, którzy za drobną opłatę (niekoniecznie w formie pieniężnej) pozwolą się sfotografować.

Miałem przyjemność widzieć te zdjęcia i do tej pory nie wierzyłem, że przy dobrych wiatrach, odpowiednim oświetleniu i toną makijażu mój brat wyglądał niczym z gazetek, które tak chętnie dzierlatki czytały. I patrząc na niego teraz, przeżywałem coś w rodzaju deja vu.

Miał na sobie zwykły szary podkoszulek, wytarte jeansy, a prezentował się nad wyraz dobrze… co ja plotę, wyglądał zajebiście. Zwykły t-shirt! Zwykłe, stare spodnie! Co z tym człowiekiem jest nie tak? Dlaczego w czymś tak normalnym potrafi wyglądać jakby tona stylistów nad tym siedziała. No ta natura jest naprawdę wredną suczą, że brat mój starszy wygląda jak model, podczas gdy ja jak popierdułka.

Zaraz się zacznie gadanie, że nie powinienem tak o sobie myśleć. Że przecież liczy się coś więcej w życiu niż wygląd. Gówno prawda. Jak cię widzą, tak cię piszą.

I może to dlatego Oskar wyjechał tak z dnia na dzień? Może zawiódł się i teraz stara się zachować twarz?

Ojej.

- A tobie co? – Hektor oderwał mnie od rozmyślań. – Masz minę jakbyś zaraz miał się rozbeczeć. Co znowu sobie uroiłeś, hm? – Poczułem, jak kładzie swoją ciężką dłoń na mej głowie i czochra brutalnie.

Podniosłem na niego wzrok prychając. Kolejny mi zarzuca urojenia? Jak miło.

- Lepiej już jedźmy. Jeszcze miłość twojego serca postanowi bez słowa wrócić do domu i znów zapłaczesz się na śmierć.

Hektor skrzywił się na wspomnienie tego, jak Gabriel potraktował go niecałe dwa lata temu.

Ale na jego szczęście, Gabryś nie miał w planach wcześniejszego wyjazdu. Gdy przyjechaliśmy (oczywiście nie mogliśmy się przejść. Hektor jeszcze się spoci i straci swój niepowtarzalny look) pisał coś na laptopie (pewnie projekt o którym wcześniej wspomniał Hektor) i gdy weszliśmy do środka, powitał nas zwykłym „hej”.

Hektor podbiegł do niego jak na skrzydłach odrywając od pisania. Gabriel sapnął, ale pozwolił się całować.

- Długo ci to jeszcze zajmie? – spytał Hektor, tuląc mocno kochanka jakby bał się, że zaraz zniknie.

- Jak nie będziesz mi przeszkadzał, to w godzinę powinienem się wyrobić – odpowiedział Gabryś, poprawiając okulary i znów wracając do pisania.

- Godzinę? – jęknął Hektor. – Mam się nudzić przez całą godzinę?!

- W najlepszym wypadku to godzina – zauważyłem, siadając obok obecnego rezydenta włości Oskara.

- Jeszcze gorzej. Gabryś, dlaczego nie możesz zostawić tego na razie w cholerę i zająć się swoim najdroższym i umiłowanym mężczyzną? – Hektor oczywiście nadal narzekał.

I to jest właśnie śmieszne, że może i wyglądał na super niezłe ciacho, ale jak otwierał usta, to czar prysł.

- Bo mój najdroższy i umiłowany mężczyzna nie wie o istnieniu czegoś takiego jak telefon komórkowy. Mogłeś zadzwonić i się upewnić czy mam czas na zajmowanie się tobą. A teraz muszę cię przeprosić. Jestem zajęty.

Zaśmiałem się cicho widząc nietęgą minę brata. Normalnie uwielbiałem ich razem. Brakowało tylko popcornu i komedia pierwsza lala.

- Ranisz moje serce. – Hektor i dramatyzm.

Usiadł po drugiej stronie, obok Gabriela i z nieszczęsną miną patrzył uparcie na kochanka. Chciał chyba wymusić na nim jakąś uwagę, ale zapomniał najwyraźniej z kim miał do czynienia.

- Jak się nudzisz to może pojedź do sklepu? Nie mam co na obiad zrobić – powiedział Gabriel nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.

- No chyba nie mam innego wyboru – westchnął Hektor wstając. – Jedziesz ze mną? – zwrócił się do mnie.

- Nie chce mi się – odpowiedziałem mimo tego, że parę chwil temu zapierałem się mentalnie rękoma i nogami przed myślą pozostania w tym miejscu dłużej niż parę minut.

Jednakże obecność Gabriela sprawiła, że pobyt tu nie zapowiadała się tragicznie.

- No jak chcesz. Tylko nie zajmuj znowu kanapy! Litości chłopie, są wakacje!

- Nie marudź tylko jedź już wreszcie – powiedziałem, opierając policzek o blat stołu. Był przyjemnie zimny.

Po chwili usłyszeliśmy jak Hektor wsiada do samochodu, puszcza głośno muzykę i rusza. Cholera, mogliśmy zabrać ze sobą Cody’ego. Ale licho wie, gdzie ten pies się włóczy.

Zamknąłem oczy zamykając się na to co mnie otaczało, a głupie myśli znów zaczęły mącić mi w głowie.

Co jeśli on naprawdę już nie wróci? Ja miałbym go szukać? Jakie byłoby to żałosne.

Jęknąłem chyba na tyle głośno, że zaciekawiło to Gabriela.

- Więc zacząłeś okupować kanapę – zagadał zerkając na mnie na moment. – Ma to coś wspólnego z wyjazdem Oskara?

- Ależ skąd – prychnąłem prostując się. Czy byłem aż tak łatwy do rozszyfrowania? – Skąd ci to przyszło do głowy?

- Drogą dedukcji. Rozmawiałeś z nim ostatnio?

- Nie mam do niego numeru.

- Nie dał ci? – Gabriel parsknął śmiechem zawieszając na mnie dłużej wzrok. Tak, wiem, nie musiał nic mówić. Było to żałosne.

- Jakoś się nie złożyło – odburknąłem czując się głupio.

- A ty jemu dałeś?

- Nie prosił.

- O matko. – Aż przestał pisać. – To nie rozmawialiście ze sobą od czasu jego wyjazdu? W jakim świecie wy żyjecie – wyjął telefon z kieszeni. – Wpisz sobie, 
podyktuję ci.

- Nie chcę – odparłem, ale telefon wyciągnąłem.

- Nie wygłupiaj się.

Gdy zapisałem numer zastanawiałem się czy aby nie zadzwonić. Ale szybko przestałem o tym myśleć. W końcu to nie ja wyjechałem. To nie ja mam z czego się tłumaczyć. To nie ja powinienem zabiegać o niego jak i martwić się o losy naszego związku.

Zaraz. Chwila.

Czy ja pomyślałem właśnie o nas w kategorii związku?

Puknij się w łeb, chłopie!

Zerknąłem na Gabriela, który właśnie pisał coś na telefonie. Uśmiechał się lekko. Pewnie smsował z Hektorem. Ech, też bym tak chciał.

Ale nie, mi się trafił wadliwy produkt, który nawet nie raczył zainteresować się tym, czy wszystko u mnie w porządku. Nie, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo. Jednakże miło by było, jakby się odezwał. Mimo tego, że to ja mam do niego numer a nie on do mnie.

Przez chwilę przyglądałem się zadowolonemu mężczyźnie; to na jego brązowe oczy, które patrzyły zawsze karcąco na mojego brata, to na usta, które obecnie maltretował zębami, to na idealnie przygładzone, brązowe włosy, które musiały być mokre, bo jeszcze nigdy nie widziałem, aby miał tak przylizane. Ładny był, to fakt, ale czy kręcił mnie tak jak Oskar?

- Gabryś – zagadałem, gdyż od pewnego czasu pewna myśl nie dawała mi spokoju. – Jak to było z tobą i moim bratem?

- Co masz na myśli? – spytał Gabriel, wracając do pisania na laptopie.

- No jak to się zaczęło. Wcześniej się tym nie interesowałem, ale teraz… - zająknąłem się nie wiedząc, czy mogę wchodzić buciorami w ich prywatne życie. – 
No skąd wiedziałeś, że wolisz facetów niż kobiety.

- Nigdy nie powiedziałem, że nie lubię kobiet – mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. – Przed tym jak zacząłem się spotykać z Hektorem, miałem w kraju dziewczynę. Planowaliśmy już nawet zaręczyny. Miałem z tym wyskoczyć jak wrócę po wymianie studenckiej, ale skończyło się jak się skończyło.

- I nie żałujesz? W końcu to mój brat.

Gabryś zaśmiał się perliście.

- Zdążyłem na tyle poznać Hektora, iż wiem, że moja decyzja była najlepszą z możliwych.

Och jej.

- Hektor też miał przed tobą dziewczynę. Nie sądziłem, że zmieni orientację.

- Nikt tego nie wie. Tak po prostu jest i już. Nie mamy na to wpływu.

- To kiedy wiedziałeś, że wolisz chłopaków?

Gabriel zamyślił się.

- Chyba na jednych z kolonii. Mieliśmy opiekuna, takiego napakowanego testosteronem, i spodobał mi się od pierwszej chwili. Na początku nie wiedziałem co się dzieje, ale gdy zacząłem czuć do niego fizyczny pociąg, wiedziałem co się świeci.

- To był dla ciebie szok? – Miałem nadzieję, że skoro zachowywałem się jak namolny gryzipiórek, to nie odstraszę Greka.

- Nawet nie. Przyjąłem to jak prawdziwy mężczyzna, na gołą klatę.

Zawsze zadziwiało mnie to, że w stosunku do Hektora, Gabryś był zupełnie inny niż do innych. Swojego mężczyznę ciągle zbywał, karcił, był niedostępny, a ze mną rozmawiał strasznie swobodnie, jak równy z równym.

Wydaje mi się, że ta nieprzystępność kochanka kreci mojego brata. Był zdobywcą. A nagroda, w postaci uległego Gabriela, była tym co zawsze chciał zdobyć.  

- U ciebie to tak prosto jest – westchnąłem. – A Oskar… - zagryzłem wargę. Chłopie, dlaczego sądzisz, że coś jest między wami? Czy jakby było, to by cie zostawił bez słowa? No fakt, powiedział wcześniej, że wyjeżdża, ale… ALE!... i tak postąpił kurde do dupy.

Gabriel ponownie zaprzestał pisania. Co więcej, zdjął nawet okulary.

- Co z nim?

- No właśnie nie wiem – odpowiedziałem po chwili zadumy. – Wszedł buciorami w moje życie i nawet po sobie nie posprzątał.

- Bo może na razie nie chce? Może chce tu dłużej pozostać?

- Ale my się nawet nie lubimy! – zauważyłem. – Odkąd go poznałem, to drę z nim koty. Nadajemy na innych falach.

- A ty sądzisz, że ja z Hektorem od razu byliśmy jak ci kochankowie z romansideł? Też mieliśmy zgrzyty. Masę razy chciałem posłać to wszystko w diabły.

- I tak długo wytrzymałeś – stwierdziłem uśmiechając się. Powinni podarować mu order cierpliwości, bo tyle krwi stracił z moim bratem, że szkoda słów.

- No nie? – odpowiedział uśmiechem. – No ale warto było. Może też spróbuj? Może się nie zawiedziesz? Bo chyba było fajnie, prawda?

Dzięki Bogu, że nie byłem dzierlatką, bo bym się porządnie zarumienił. Fakt faktem jego obecność działa na mnie. Nawet teraz wspominając to, co robiliśmy w pokoju gościnnym aka składziku, robi mi się gorąco.

I nagle naszła mnie dziwna ochota. A mianowicie, aby pójść do tegoż miejsca, gdzie zaznałem odrobinę męskiej miłości i… i kurde sobie zwalić, co tu mydlić oczy. Stoi mi. Na samą myśl o tym cholernym dupku, gamoniu do kwadratu, mam ochotę na ręczną robotę. Spedaliłem się do reszty moi kochani. Czas pożegnać Louisa heteryka, a powitać Louisa lubiącego dotyk męskich dłoni i zarost.

- Było, było – odpowiedziałem z przekąsem i wstałem. – Idę rozprostować kości – wyciągnąłem się.

- Idź, idź – powiedział Gabryś uśmiechając się w taki sposób, jakby wiedział co planuję zrobić. Czy to, że chciałem ulżyć swoim trzewiom było tak oczywiste?

Pójdę do piekła. Ale zanim to zrobię, muszę zająć się twardym problemem zalegającym mi między nogami.

Jakby mnie ktoś gonił wpadłem do pokoju, który był tak samo zagracony i zakurzony, gdy go widziałem ostatnim razem. Nawet pościel była wymięta. O matko.

Położyłem się na łóżku niespecjalnie czując zapach Oskara, ale mi to nie przeszkadzało, bo wyobraźnia…

- Gówniarzu.

… pracowała na wysokich obrotach.

Wypiąłem tyłek do góry, a twarz schowałem w poduszce. Moja ręka od razu zajęła się członkiem nie kwapiąc się na delikatności. Tu nie miało być pieszczot, a szybkie ruchy.

- O tak, mmm.

To nie było do porównania z tym, co wyprawiał z ręką Oskar, jednakże po paru ruchach skończyłem, brudząc już i tak brudną od nasienia pościel.
Opadłem na bok wycierając przy okazji rękę o poduszkę. Czułem przyjemne odrętwienie.

Nagle usłyszałem głośną muzykę a zaraz auto, które po chwili zaparkowało pod domkiem.

Czyżby wrócił już Hektor? I dobrze. Byłem głodny jak wilk!

Z ociągnięciem wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki aby umyć ręce. Nie kwapiąc się wytarciem dłoni, zszedłem powoli na dół, zatrzymując się jak wryty przed wejściem do kuchni. O cholera, tego to się nie spodziewałem. A mówiłem mu, prosiłem nawet, aby nie stawiał mnie w takiej sytuacji! Na szczęście mnie chyba nie zauważyli dalej zajęci sobą.

- Mówiłem, że jestem zajęty – sapnął Gabriel, który już nie siedział, a stał, oraz opierał się łokciami o stół. Za nim stał Hektor, a raczej wciskał go w blat, błądząc dłońmi pod koszulką kochanka.

Schowałem się za ścianą nie mogąc powstrzymać ciekawości i zerkając raz za razem na mężczyzn. Ponadto gdybym się ruszył, mogliby mnie usłyszeć a wtedy nie chce wiedzieć co mi Hektor zrobi.

- Oj tam. Każdemu się przyda chwila relaksu – odparł Hektor, wgryzając się w kark Gabrysia. Ten w odpowiedzi jęknął, nachylając się jeszcze. – Nie ma tak łatwo – dodał, łapiąc za policzek drugiego mężczyzny i przykręcając jego głowę w swoją stronę po to, aby pocałować agresywnie nie przestając drugą ręką pieścić go po brzuchu.
Przegryzłem wargę patrząc na władczego Hektora i Gabriela, który ostatkami sił bronił się przed dotykiem uciekając od natrętnej dłoni, jak i starając się przerwać pocałunek.

Zaparł się rękoma o stół starając odsunąć kochanka, ale Hektor był od niego dużo silniejszy.

- Zostaw – jęknął Gabryś, gdy pocałunek się skończył. Ale na krótko, bo mój brat słysząc to, naparł na niego z dużo większym zaangażowaniem.

O cholera, to było seksowne. Mimo tego, że Gabriel mówił nie, to pozwalał na wszystko Hektorowi. A on brał to, jak zresztą zawsze, łapczywie.

Usłyszałem rozpinanie rozporka a zaraz spodnie Gabiego zostały pociągnięte w dół wraz z bokserkami.

- Ty cholero, zostaw mnie! Twój brat jest na górze! Nie masz wstydu?!

- Skoro nie chcesz, aby nas usłyszał, to bądź cicho – rzekł Hektor znów zaczynając błądzić rękoma po ciele mężczyzny.

Gabryś w odpowiedzi sapnął zaciskając mocno usta, choć i tak ciężko mu to wychodziło. Nie potrafił powstrzymać jęków.

- Czasem naprawdę cię nienawidzę – warknął Gabriel poddając się. Z zaciętą miną patrzył przed siebie.

- Mógłbyś czasem powiedzieć, że za mną szalejesz – powiedział Hektor, łapiąc Greka za pośladki i zniżając się. Jedynie co widziałem, to jego blond czuprynę tuż przy biodrach Gabriela. Co on wyprawiał?!

Moje rozmyślanie przerwał głośny jęk Gabiego, który schował twarz w ramionach i wypinał się w stronę Hektora. O cholera. To, co robił mój brat, musiało być naprawdę dobre.

- Nie mogę, bo wtedy bym skłamał. Szaleństwo to jedynie przedsmak tego, co do ciebie czuję – opowiedział mężczyzna.

Hektor mruknął gardłowo w odpowiedzi napierając twarzą na pośladki jeszcze bardziej, co doprowadzało Gabriela do szaleństwa.

Bladź, znów się podnieciłem.

Nagle Hektor się uniósł i szepnął cicho do ucha kochanka. Gabryś pokiwał energicznie głową już nie broniąc się od pocałunku. Usłyszałem kolejne rozpięcie rozporka, a Hektor czule całował partnera po karku.

Ale mój brat nie byłby moim bratem, jeżeli by czegoś nie wymyślił.

Sięgnął do laptopa, na którym wcześniej pracował Gabriel i coś wystukał na klawiaturze. Grek otworzył usta ze zdziwienia.

- Ty chyba żartujesz! Wyłącz tą kamerę!

- Ale dlaczego? Chcę na ciebie patrzeć. I chcę, abyś i ty mógł – odparł Hektor, wracając do obcałowywania karku.

- Ale…! – jęknął Gabriel, łasząc się jednak. – To mnie krępuje!

- Mnie się krępujesz? Naprawdę kochanie? Mnie? – Hektor nie ustępował. Czy nie mówiłem, że z niego jest strasznie upierdliwy typ?
Gabriel ścisnął usta patrząc ze zmarszczonymi brwiami na laptop, dopóki Hektor ponownie nie sięgnął po jego usta.

- Nastaw się.

Gabryś posłusznie wypiął się jeszcze bardziej i mimo zażenowania, nie spuszczał wzroku z ekranu PC.

Resztę nie byłem w stanie oglądać. Nie, gdy Hektor ze stęknięciem przywarł biodrami do pośladków Gabriela, ani gdy ten jęknął O Boże.  Idąc na piętro słyszałem jedynie uderzanie jąder o pośladki oraz sapnięcia.

Z szybko bijącym sercem wpadłem do pokoju gościnnego nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyłem. Ani w to, co urosło mi między nogami. Cholera jasna!

Nie myśląc co robię, wyciągnąłem telefon i wybrałem numer. Nie trzeba było zgadywać do kogo dzwoniłem.

Nie odbierał. No jasne. Przecież nie znał mojego numeru. Dlaczego miałby? No rzesz! Poczta!

Po usłyszeniu dźwięku oświadczającego, że to, co powiem, będzie nagrane, zaniemówiłem. Co ja mu niby powiem? Jak zacznę swoją tyradę? Ale to jego wina! To jego cholerna wina, że podnieciłem się cholernym bratem (rodzonym na dodatek) i jego facetem! To jego wina, że nie mogę przestać o nim myśleć!

- Ty idioto! – Nie wytrzymałem. Wybuchnąłem. – Jeżeli jutro nie zobaczę twoich zwłok pod moim domem, to nie masz po co mi się pokazywać na oczy! Jak mogłeś mnie zostawić na tyle czasu, draniu jeden! Nie masz serca?! Cholera, chyba jednak nie! Boże, czego ja się po tobie spodziewałem?! Ty dupku jeden ty! Ty gałganie! Lepiej, abyś się jutro pojawił, bo jak nie, to takiego kopa ci wysadzę, że do końca życia będziesz go czuł! Pamiętaj!
I się rozłączyłem. Oddychałem głęboko nie potrafiąc się uspokoić. No cóż, zrobiłem z siebie kretyna. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Brawo Louis, twoja głupota ewoluowała.

Siedziałem jeszcze z kwadrans na łóżku mając nadzieję (a wiadomo, że jest ona matką głupich), że Oskar odzwoni. Oczywiście tego nie zrobił. I co ja sobie myślałem?

Z paskudnym humorem zszedłem na dół słysząc muzykę z radia i śmiechy. Cóż, chociaż u nich się układało.

Uśmiechnąłem się widząc Gabriela mieszającego mięso na patelni tyłem do mnie i Hektora, który dalej kleił się do jego pleców. Mówił coś cicho do ucha Gabiego, a 
ten w odpowiedzi śmiał się.

- Co na obiad? – spytałem, siadając przy stole. Po laptopie nie było śladu.

- Spaghetti! – odpowiedział Hektor odwracając się do mnie i posyłając tak szczery i szeroki uśmiech, że aż zaniemówiłem.

A niech to, seks naprawdę potrafi zdziałać cuda.