niedziela, 13 września 2015

10. Tylko mój

Uwaga na znikające przecinki.
* * *

Michał nigdy nie zaliczał się do czyściochów. Ale oczywiście to nie tak, że się nie mył! Po każdym skorzystaniu z toalety mył ręce, jak i przed snem obowiązkowym rytuałem było stanie jak słup w kabinie prysznicowej i pozwalanie, aby woda spływała po całym ciele.

To były chwile tylko dla siebie, gdy żaden współlokator nie miał prawa zaburzyć mu tego spokoju. Ba, śmiałby tylko! Zemsta Jaczewskiego byłaby wielka i niespodziewana. A, że ani Grzesiek ani Piotrek nie byli samobójcami, Michał nie musiał wprowadzać w życie swoich pomysłów, które wpadły mu do głowy podczas oglądania „Piły”.

A wracając do manii mycia się, to Jaczewski był raczej normalnym facetem, któremu obojętne było jaką firmą szamponu czy mydła się umyje, tylko oby nie było ono damskie (trauma z dzieciństwa, gdy brat podstawił mu matczyne perfumy. I jak mógł się domyśleć psikając się, że będzie pachniał piżmem i jakimś cholernym kwiatem, który czadział tak, że jedno naciśnięcie pompki opyliło go tym cholerstwem na długie godziny? I nic się nie zdały przekonywania matki, że to Wojtka wina, bo to on jakoś swoimi czarnomagicznymi sztuczkami zamienił zawartość ich perfum. Niech go wszy zagryzą!) i w miarę ładnie pachniały. Ale dzisiejszego ranka jakoś nie mógł pozbyć się przeczucia, że jego ręka jest brudna a z ust wydziela się nieświeża woń.

No, gdy to drugie było dość zrozumiałe, bo męczył go kac, który zdewastował mu jamę ustną, to świadomość tego, że parę godzin temu dotykał swoją dłonią bez niczyjego przymusu członka największej mendy, kacapa cholernego, napawa go obrzydzeniem. Okej, może obrzydzenie to za mocno powiedziane, ale długo nic nie zrobi tą ręką. Ha, tym bardziej, że gdy ją choć poruszy, zdradliwa pamięć podsuwa mu jak penis Mishy był twardy, gładki i – co najgorsze – jak się dobrze układał w jego własnej dłoni.

Na litość boską, jest facetem! Skąd to u niego się wzięło?! Przecież pochodzi z normalnej rodziny (z wyjątkiem brata) i wbijane były mu od maleńkości kościelne przykazania. Ojciec widząc pederastów w telewizji (bo gdzie indziej jakoś nie miał okazji) mówił, że to zakała społeczeństwa i rozprzestrzenia się jak grypa. Wystarczy, że jedna osoba kichnie w tramwaju, to zaraz i kolejne ciągną nosem i skarżą się na gorączkę.

I tak samo było według niego z homoseksualizmem. Jednej sławnej osobie nagle odwidziało się bycie normalnym i, jakby mało było dziwactw na świecie, zapragnęła skierować swój popęd do tej samej płci, to zaraz reszta społeczeństwa po niej papugowała. To nie do pomyślenia!, krzyczał za każdym razem rodzic powtarzając, że nie zaakceptuje tej anomalii u siebie w rodzinie chyba, że wcześniej kopnie w kalendarz.

Oj, coś Michała stare, dwudziestoparo letnie kości mówiły, że niedługo zapali znicz na tatusiowym grobie.

A odchodząc od żałobnego tematu i wracając do największej zakały, jaką Jaczewski poznał, to nie wiedział jak to rozegrać. Dzięki Bogu za weekend, ale w poniedziałek znów będzie musiał stawić się w pracy i spojrzeć w oczy Wiolce i, co gorsze, blondynowi.

Może nagle zachoruje? O, to nie głupi pomysł. Powinien mieć jeszcze jakieś dni urlopowe.

Ta, jasne. Jako stażyście na pewno przysługują.

- Długo będziesz tak zdychał? – Zza drzwi dobiegł go głos Piotra. – Wiolka ciągle do mnie wydzwania. Martwi się, bo odbierasz od niej. Nie sądzisz, że czas najwyższy przeciąć pępowinę?

Michał westchnął i zerknął na telefon. No tak. Rozładowała mu się bateria.

- A żeby było to takie łatwe – odburknął.

Nie miał zamiaru wstawać. Zbyt wygodnie leżało mu się w łóżku otoczony odorem spoconego ciała starającego się pozbyć resztek alkoholu.

- To ja jej przekażę, że jeszcze żyjesz, choć smród z pokoju daje jasno znać, że się rozkładasz. Słyszałeś może o mydle i wodzie?

- A ty słyszałeś może jak ci mówiłem, abyś się odczepił w cholerę?

- Jakoś sobie nie przypominam. Zawsze z zadowoleniem reagujesz na moje towarzystwo i przyjmujesz do wiadomości moje cenne uwagi. Jestem dla ciebie niczym jak mistrz yoda!

- Coś w tym jest. Zawsze uważałem cię za małpę.

- Ha, ha – usłyszał Michał. – Ale dobrze ci radzę, Michaś, zrób coś z sobą bo to, co wydala się z twojego pokoju jest nie do zniesienia i nawet Perfekcyjna Pani Domu nie dałaby sobie rady.

- Nie sądziłem, że będziesz wątpił w jej możliwości. Ale już, już. Wstaję. Nie wyj ze szczęścia.

- Wycie zostawiam tobie, gdy się podniesiesz.

I tu Michał niestety musiał przyznać mu rację. Kac morderca nie ma serca, psia mać.

Myślał, że głowa mu zaraz wybuchnie. Każda część jego ciała krzyczała, nie, wręcz piała z bólu na zmianę z chęcią pochłonięcia wszystkiego co płynne.

Na wszystkie świętości, przecież to nie był jego pierwszy raz że tak łajdaczył się alkoholem. W swoim dorobku miał przygody, gdzie film mu się urywał, gdzie robił rzeczy z których dumny nie był i poznawał osoby, które pozostawały piętno w jego pamięci na długi, długi czas.

I znów cholera przypomniał mu się kacap! Ludzie! No ludzie! Dlaczego on go non stop prześladuje?! Nie może dać mu chwili spokoju nawet we własnych myślach?!

Uch, potrzebna mu kąpiel.

Właśnie z tak bojowym nastawieniem Michał wyszedł z pokoju. I wszystko byłoby w jak największym porządku, gdyby nie to, że kątem oka zauważył ruch. Ruch żółtej plamy byłaby w porządku gdyby nie to, że żaden z jego współlokatorów nie był blondasem. Tylko jedna osoba miała tak jasno irytujące włosy.

- Wyglądasz jak…

- To chyba sen. Ja śnię, prawda? Los nie może tak ze mnie drwić. Pojawiasz się w mojej głowie tam – wskazał na pokój – a teraz jesteś tu.

- Myślisz o mnie? Jak… miło – powiedział zaskoczony Misha.

- Oj zamknij się – warknął Jaczewski z irytacją widząc, że kacap wyglądał równie dobrze jak zawsze. Ba, nie widać było po nim śladów wczorajszej popijawy! Czy on w ogóle jest człowiekiem?! – Co ty u diabła tu robisz? – spytał czując się coraz gorzej.

Śmierdział na kilometr, wyglądał jakby przeszedł przez mikser a potem (bo czemu by nie?) poszła w ruch sokowirówka. Czuł się rozmemłany, zapuszczony i zaśmiardły. I to wszystko przez faceta, który wczoraj ssał mu penisa. Jak tu żyć?!

- Wiolka mnie wysłała – odpowiedział Misha. – Od rana wydzwaniała do mnie, bo jako ostatni widziałem cię żywego.

- Cóż za szczęście cię spotkało.

- Ciebie raczej też patrząc po tym co wczoraj się zdarzyło.

Michał przewrócił oczami ale nic nie powiedział. Bo co mógłby?

- I jak na dobrego kolegę przystało – ciągnął dalej Misha – chciałem na własne oczy zobaczyć co z ciebie zostało.

- No to się już napatrzyłeś? Tak? To do widzenia. Możesz nieść wieść światu, że żyję i mam się dobrze.

- Z tym dobrze to bym polemizował – Misha spojrzał krytycznie na Jaczewskiego.

- Oj zamknij się. A tak w ogóle, to kto cię wpuścił? Dorobiłeś już się kluczy?

- Jeszcze nie – blondyn uśmiechnął się szeroko. – Twój współlokator kazał mi cię pilnować abyś krzywdy sobie nie zrobił. Wychodzi na to, że każdy uważa cię za ofiarę losu.

- Zaraz ty zostaniesz ofiarą jeśli stąd nie wyjdziesz. Może i wyglądam jakby mnie przeżuto, wypluto i jeszcze raz przeżuto, ale siły jeszcze trochę mam i rozprawię się z tobą raz na zawsze – warknął Michał podchodząc do gościa.

A Misha, jak to Misha, patrzył oczarowany na paletę emocji wymalowaną na twarzy mężczyzny. Ubóstwiał droczyć się z Jaczewskim i sprawdzając na ile może sobie jeszcze pozwolić.

Nie dość, że z wyglądu Michał nie był najgorszy, to z charakteru jak najbardziej mu odpowiadał. Uwielbiał wyzwania! A Jaczewski właśnie był dla niego wyzwaniem od samego początku z którym chętnie się zmierzy.

Także uważaj, Michaś, bo ktoś tu na ciebie zarzucił haczyk.

- I po co te nerwy? – spytał Misha pozwalając aby gospodarz złapał go za przód koszulki i się przysunął owiewając jego twarz dość nieprzyjemną wonią z ust.

Popisy siły Jaczewskiego szybko się skończyły, gdy ten poczuł dużą dłoń, która wkradła się pod jego własną, wczorajszą koszulkę i dotyka spoconych pleców. Spiął się na ten dotyk nie mogąc zrozumieć dlaczego jego ciało nie zareagowało tak jak powinno. Wcześniej, jeśli kacap by sobie na coś takiego pozwoli, Michasia kolano szybko by podskoczyło do góry a pięść wylądowałaby na kościstym policzku najeźdźcy jego prywatnej przestrzeni.

Ale nie tym razem.

Teraz to Michał pozwała się dotykać facetowi, który widząc tą uległość, posunął się jeszcze dalej. A mianowicie pocałował go. Znowu, do licha ciężkiego. I Jaczewski zamiast ugryźć go w język, który bez przeszkód zadomowił się w jego ustach, czy odepchnąć rękę, która śmielej sobie poczynała lądując na pośladkach, na to wszystko pozwolił.

Skrzywił się, gdy jego penis, który miał zapaść w sen zimowy, obudził się.

Odpowiedział czując  dyskomfort w kroczu na delikatne pocałunki. Uch, jak ta wesz daje radę w ogóle go całować, dotykać, być przy nim, gdy prezentował się tak niechlujnie a ciało pragnęło zapoznać się z żelem pod prysznic? I, co najgorsze, jakim cudem udaje mu się przez te migdalenie sprawić, że głowa tak nie bolała a w uszach nie szumiało?  

- Czy ty jesteś w ogóle człowiekiem?

- Jeśli chodzi o ciebie, to mogę być nawet prywatnym bogiem – odpowiedział Misha zjeżdżając pocałunkami na szyję Michała i to, co tam wyczyniał, nie powstrzymało Jaczewskiego od głębokiego westchnięcia.

Rozpływał się w objęciach młodszego ciała pozwalając już na wszystko. Bo jeśli ceną niebolącej jak diabli głowy miały być te pieszczoty, to jakoś to przeżyje.

- Nawet nie myśl sobie, że będę przed tobą klękać.

Misha zaśmiał się cicho, doprowadzając jego ciało do drżenia. Jakim cudem ta paskuda miała tak seksowny śmiech?

- Jakoś to obejdziemy – odpowiedział z zadowoleniem zauważając, że wiszące swobodnie ręce wzdłuż Michała ciała unoszą się i go obejmują. Co więcej, przysuwają go do siebie jakby jasno przekazując, że ten chce więcej.

I gdyby nie obecny stan Jaczewskiego, zapewne dostałby więcej.  

I gdyby nie wkurzający, natrętny dzwonek do drzwi na pewno dostałby więcej.

- Kogo niesie o tak nieludzkiej porze – sapnął Michał i szybko odkleił się od Mishy starając ukryć zażenowanie, że dał się ponieść. Znowu, psia mać.

Misha westchnął i oparł się wygodnie o blat nasłuchując. Skrzywił się słysząc wysoki  nieznany mu damski głos:

- Na litość boską, Michał, jak ty wyglądasz! Rozumiem, że rozstanie z Maliną mogło negatywnie na ciebie wpłynąć, ale że aż tak?!

- Mamo… - jęknął Jaczewski na co blondyn parsknął. Wyprostował się i z napięciem czekał aż pojawi się jego przyszła (a co) teściowa.

- Żadne mamo. Przyszłam na chwilę, ojciec czeka na dole.

- Nie wejdzie na górę?

- Chciałam, by uniknął patrzenia na tę sodomię. Widać, że sami chłopcy tu mieszkają i… o. Dzień dobry.

I wreszcie się pojawiła. Misha skłonił się lekko i odpowiedział:

- Dzień dobry.

- Nie mówiłeś, że masz gościa – skarciła syna.

- Nie zdążyłem, bo tak się rozgadałaś. To mój… - zaciął się na moment, co Misha zauważył i z patrzenia się na kobietę zwrócił wzrok na Jaczewskiego. – kolega z pracy.

- Misha Lewicki – przedstawił się, podszedł i podał rękę.

Matka Michała uścisnęła dłoń i uśmiechnęła się lekko.

- Rozalia Jaczewska. Rosyjskie imię a nazwisko polskie?

- Nazwisko mam po matce a imię po dziadku. Mama wiedziała, że mając ojca nazwisko – Ivaovic, mogłoby być ciężko. Więc oszczędziła mi udręki i oto jestem – uśmiechnął się blondyn.

Kobieta skinęła głową i spojrzała na syna.

- Wreszcie masz jakiś kulturalnych kolegów a nie samych pijusów – rzekła.

Michał przewrócił oczami na co kąciki ust Mishy lekko uniosły się ku górze.

- Nie zapomnij mamo, że twój syn też jest pijusem – powiedział. – Poza tym nie zapomnij też, że nasi wschodni sąsiedzi wyprzedzają nas jeśli chodzi o spożywanie alkoholu.

- Zachowuj się – sarknęła. – I nie ma się czym chwalić. Doskonale wiem jaką mam latorośl.

- No nie ma ale… - zaczął, ale szybko w głowie dodał dwa do dwóch. Mamusia, jaka by nie była, jest nadal kobietą. I co z tego, że jest uosobieniem dobroci, opiekuńczości i słodkości, skoro to dalej jest kobieta? Lepiej z taką nie zaczynać dyskusji (tym bardziej przy kacapie) bo to będzie się ciągnęło, ciągnęło i ciągnęło. Aż do usranej śmierci.

A Michał wie co mówi. Nie bez powody wyfrunął z rodzinnego gniazda.

- Po co w ogóle przyszłaś?

- Zobaczyć cię, synu niedobry. Kiedy to matkę ostatni raz odwiedziło, co? Kiedy zadzwoniło? Zapomniałeś, że masz jeszcze żyjących staruszków?

- Jakżebym śmiał. W końcu jeszcze nie zadzwonił do mnie prawnik by odczytać testament.

- I nie zadzwoni, cholerniku. Masz w takim razie przyjść jutro na rodzinny obiad. Nie chcę słyszeć żadnych wymówek.

- Ale…

- Michał!

- Ale ja mam już plany!

- Nie interesują mnie one. Jeśli nie przyjedziesz, złamiesz mi i ojcu serce.

Michał pokręcił głową i starał się jak najprędzej znaleźć jakąś wymówkę. Nie chciał jutro widzieć się z rodzicami, a tym bardziej (bo prawdopodobnie i oni będą) z zadzierającym nosa bratem i jego upierdliwą małżonką. Myśl, Michał, myśl!

- Ale ja się już umówiłem z Mishą na jutro – powiedział zanim pomyślał.

Bo gdyby pomyślał, wiedziałby jaka odpowiedź padnie z ust matki.

Bo gdyby pomyślał, nie musiałby widzieć powiększającego się uśmiechu blondyna.

Bo gdyby pomyślał, nie wdepnąłby w ten pasztet.

- To weź go ze sobą. Jaki problem?

No właśnie. A wystarczyło pomyśleć.