poniedziałek, 30 września 2013

4. Tylko mój

- Och! – jęknęła Malina, gdy Michał ścisnął mocno jeden z jej pośladków. Dziewczyna na oślep pocałowała chłopaka w usta zaskakując go tym samym swoją pewnością. Malina była z tych kochanek, które więcej brały niż dawały. Przeważnie leżała jak kłoda na materacu (bo na świntuszenie w aucie czy kinie się nie zgadzała) i pozwalała Michałowi dotykać przeważnie wszędzie. Zależało to od jej humoru.

Michał zatem z entuzjazmem przyjął pieszczoty dziewczyny wędrując rękoma wyżej i skradając się pod materiał swetra. O tak, teraz czas na najlepsze.

- Och! – Malina znów głośno jęknęła wyginając się w łuk, gdy jej mężczyzna złapał za jej dwie malutkie piersi, które przyjemnie mieściły się w dłoniach. Michał z zadowoleniem poczuł, jak dwie brodawki zaczynają pęcznieć robiąc się wrażliwe i mija dosłownie chwila, gdy Jaczewski zasysa się na jednej z nich językiem badając ich strukturę.

Jego penis był w zwodzie poruszając się co rusz, gdy Malina wbijała mu paznokcie w ramiona coraz głośniej wydając podniecające dźwięki. O tak. Michale, jesteś królem seksu, skoro potrafisz doprowadzić królową zimy do takiego stanu. Nie ma tobie równych!

Wolną ręką rozpiął guziki dziewczyny jeansów od razu sięgając między jej nogi. Poczuł na palcach wilgoć. Jeszcze trochę, jeszcze chwileczkę, a zarzuci wysoko Maliny nogi na ramiona i nie czekając na nic wejdzie w nią jednym pchnięciem i zobaczy raj. Ale to za moment. Na razie niech jeszcze się nacieszy tym, że dziewczyna tak ochoczo reagowała na jego pieszczoty i sama się ich dopraszała.

Michał wgryzł się w szyję kochanki zostawiając zapewne ślad po swoich zębach i  mruknął gardłowo, gdy ta po raz pierwszy od bardzo dawna sama z siebie, bez nalegań ścisnęła do jego twardego krocza. O cholera, nie może dłużej czekać! Musi jak najszybciej wgłębić się w to seksowne ciało, bo zaraz wybuchnie! No już! Powinien się śpieszyć, bo wkrótce mogą wrócić jej rodzice, telefon zadzwoni czy, co gorsze, wszystko okaże się tylko snem i…!

- Kurwa.

Michał skrzywił się jakby zjadł co najmniej cytrynę i zasłonił twarz ręką, aby uchronić się od promieni słońca.

Cały drżał z podniecenia. Sen okazał się tak realny, idealny, że wręcz niemożliwy. Ha, tylko jego chory umysł mógł mu zrobić psikusa i podrzucić do snu uległą Malinę. Malinę, która nie jojczy, nie obraża się, nie wymaga od niego rzeczy na które zupełnie nie ma ochoty.

Gdy powoli zaczął przyzwyczajać się do tego, że zapewne był już środek dnia, otworzył powoli powieki rozglądając się wokół. Okej, nie był u siebie. I z tego co zauważył, to u Maliny również nie. Więc gdzie go nogi zaprowadziły? Do mieszkania Wiolki? Coś mówiła, że remont szykuje, ale od planowania do realizacji jest długa droga! Tym bardziej, że jest to baba. Tak więc skoro to nie Wiolki mieszkanie, nie któregoś z jego kumpli (było za czysto), to…

- Kurwa – Michał przeklął po raz drugi od obudzenia uświadamiając sobie, że był w mieszkaniu Mishy. Rewelacja. Ten cholerny smarkacz był ostatnią osobą jaką miał ochotę widzieć, gdy był w tak beznadziejnym stanie. A to wszystko wina Wiolki! To ta flądra ciągnęła go tu obiecując ekstra balangę i zacne trunki, a okazało się, że były osoby, które Michał słabo znał, a alkohol to alkohol. Dobrze, że w ogóle jakiś był.

Gdy zawartość żołądka coraz słabiej domagała się powrotu na światło dzienne, Jaczewski zajął się problemem, który boleśnie dawał o sobie znać.

- I co ja mam teraz z tobą, bracie, zrobić? – westchnął ściskając przez materiał spodni penisa, który ochoczo zareagował na ten dotyk.

Nie będzie się przecież masturbował w nieswoim mieszkaniu, nieswoim łóżku i tym bardziej w miejscu, gdzie gdzieś się kręcił ten palant.

Odwrócił się zatem na brzuch nic nie robiąc z naglącym problemem i w spokoju czekał, aż wszelakie rewelacje w jego ciele się skończą. Na jego nieszczęście tak szybko to nie nastąpiło.

A niech to! Jest wyposzczony niczym mnich! Wieki nie zaliczył żadnej panny więc nie dziwota, że miał mokre sny! W końcu jest zdrowym, młodym mężczyzną, który ma swoje potrzeby, a obecnie owe potrzeby są bagatelizowane. Jak słodko.

Gdy wreszcie uporał się z problemem, wstał powoli z łóżka, które było notabene piekielnie wygodne (nie to co jego skrzypiące z wystającymi sprężynami) i z chęcią by je pożyczył. Na jakiś czas oczywiście. Najlepiej na zawsze.

Mishę, ku jego wielkiemu niezadowoleniu, znalazł w czystym salonie (żadnego śladu po wczorajszej hulance), gdzie blond włosa kanalia siedziała na kanapie a na nogach trzymała laptop i coś zawzięcie pisała. Na początku nie dostrzegł obecności Michała, ale wystarczyło jego chrząknięcie, aby gospodarz zwrócił na niego uwagę.

- Kawy? Herbaty? – zaproponował.

- Piwo? – spytał Jaczewski.

- Klin klinem widzę – odparł Misha odkładając laptop na stolik i podszedł do lodówki.

Po chwili czujący się jak ostatni szmelc, Michał z błogością wypił połowę butelki warki. O tak. Tego było mu trzeba.

W tym czasie Misha zaparzył sobie kawę i obserwował uważnie gościa. Wyglądało jakby chciał coś powiedzieć, ale Michała mało to obchodziło.

- Jesteśmy sami czy jeszcze komuś zagwarantowałeś przekimanie? – spytał zanim nie odstawił na ladę pustą butelkę.

- Sami – odpowiedział blondyn. – Pamiętasz tak w ogóle coś z wczoraj? – spytał chowając po chwili twarz za białym kubkiem. Dalej uważnie śledził mimikę twarzy Jaczewskiego.

Michał niby od niechcenia, ale jak najbardziej umyślnie, przetarł się po twarzy w poszukiwaniu jakiegoś syfu, ale na nic nie trafił. Więc po jakiego czorta ta łajza tak się gapi?

- Cholera, nie mów, że znów coś wypaplałem!

To nie były żarty! Huk z tym, że jego ględzenie mógł usłyszeć Misha, ale gorzej, jeżeli ktoś z pracy był obok! Przecież to murowana katastrofa! Będzie musiał od razu zmieniać robotę, nazwisko, mieszkanie, bo ludzie nie dadzą mu żyć! Cóż, miał w planach wyjazd na Malediwy, ale jak będzie stary i żadna dziewka nie poleci na jego rentę! Teraz to zdecydowanie jest za wcześnie. Polska, mimo tego, że swoje wady ma, jest miejscem, którego nie ma zamiaru opuszczać. Już nie wspominając o Warszawie!

- Nie tym razem – odpowiedział Misha uśmiechając się lekko. – Pokłóciłeś się z Wiolą a potem z Maliną. Co więcej, zasnąłeś na balkonie a ja wraz z Bartkiem przenieśliśmy cię do mojego pokoju.

O cholera. Nie pamiętał tego. No, starcie z Wiolką jeszcze jako tako mu świtało, ale Malina i jego przyśnięcie na balkonie to w ogóle!

- Tylko tyle? Nie brzmi to jeszcze tak tragicznie – wzruszył ramionami.

Misha spojrzeniem zawędrował na zawartość kubka przez co trzymał Jaczewskiego w niepewności. Gadaj człowieku!

- Tyle.

- I gitara. Z Wiolką dogadam się w poniedziałek. To wredne babsko niech poboczy się trochę. Dobrze jej to zrobi. A Malina… Co takiego robiła tu wczoraj? Nie miała przypadkiem być z koleżanką i jej głupim chłopakiem? – zastanawiał się na głos.

Wyciągnął telefon i zauważył, że miał parę nieodebranych połączeń od swojej kobiety. Wybrał numer, ale ta nie odebrała.

- Mówiła coś o tym, że wolałeś pić niż pójść z nią i jej znajomymi gdzieś tam – wyjaśnił Misha.

Jaczewski westchnął uświadamiając sobie, że znów czeka go wyprawa do centrum handlowego w poszukiwaniu prezentu przeprosinowego dla jego dziewczyny. A specjalnie odłożył zaskórniaki na Playstation, które miał odkupić od znajomego! No ludzie co za niefart!

- Śmierdzisz jak stara gorzelnia – odezwał się Misha przerywając Michałowi dumanie. – Idź się umyj, człowieku.

- Dzięki, ale u siebie w mieszkaniu też mam wodę. Będę spadać – odpowiedział student pragnąc być już jak najdalej stąd. Dlaczego był jeszcze w tym mieszkaniu?! Nie powinien się stąd jak najszybciej ewakuować zanim nie odezwą się w nim te same instynkty, które każą mu w GTA zabić paru niewinnych przechodniów?

- Jak uważasz – odparł blondyn. – Ale nie zdziwię się jak babcie z autobusu będą krzywo na ciebie patrzeć i szeptać między sobą, że przyszłość narodu się coraz bardziej się stacza zamiast samodoskonalić.

- Ta, one mają najwięcej do powiedzenia na każdy temat – westchnął Jaczewski oczami wyobraźni widząc jak jeden moher z drugim posyła mu wzrok bazyliszka wymieniając się jadem między sobą.

- Łazienka jest tam. Dobrze się wyszoruj. Odór wychodzi z ciebie już nawet porami – Misha wskazał ręką drzwi znajdujące się na końcu korytarza uśmiechając się nieznacznie. Tą mendę bawił stan Jaczewskiego! Bawił się w najlepsze widząc w jak ten był w opłakanym stanie!

Spokojnie Michaś, spokojnie. Wdech i wydech. Jeszcze raz. Uspokój się. Już? Pięknie. Zaraz zużyjesz tyle wody, ile nie widziały jeszcze fontanny w warszawskich łazienkach. Naciągniesz tym samym Mishę na nie mały rachunek i choć tak odpłacisz się pięknym za nadobne. Michale, ale z ciebie kawał drania! Doktor Zło mógłby się od ciebie uczyć!

- Ręczniki znajdziesz w szafce pod lustrem – dodał gospodarz.

Łazienka, podobnie jak kuchnia, była mała i trochę zagracona. Minęła chwila zanim Michał znalazł szafkę o której mówił Misha. Było tu zupełnie inaczej niż u niego; kosmetyki nie stały w równym szeregu (zaznaczając, że Jaczewski nie ma ich aż tyle. Wystarczy mu antyperspirant i płyn po goleniu. Po cholerę facetowi jakieś pedalskie balsamy, maski, odżywki i cholera wie co jeszcze?), ręczniki nie były złożone w kostkę a niedbale położone na parapecie, a na podłodze można zauważyć od groma rybików czy kłaków. Jedyne co było takie same u obydwu to to, że deska klozetowa była podniesiona. No, chociaż to świadczy o tym, że mieszka tu mężczyzna a nie gąska.

Michał szybko rozebrał się do naga i nie regulując wcześniej wody, wszedł do kabiny prysznicowej z zadowoleniem czując, jak coraz cieplejsze krople spływają po jego ciele.

- Leż, zdradliwa bestio – mruknął czując (i widząc), że zaczyna być podniecony. A niech to. Że też jego wygłodzone ciało domaga się spełnienia! Nie w takim miejscu, na Boga!

No cóż, drugi raz dziś nie może sobie tego odmówić. Tym bardziej, że wszystko zagłuszy strumień wody.

Ruchy ręki były szybkie. Nie było czasu na cackanie się. Liczyło się spełnienie i dojście do porządku.

Wiedząc co najbardziej lubi i jak szybko finiszować, Jaczewski zagryzł boleśnie zęby na pięści nie chcąc wydać żadnego zawstydzającego dźwięku. O tak, tego było mu trzeba. Choć nie można tego porównać z ręką, ustami czy inną częścią ciała partnerki, to gdy nie ma się tego co chce, cieszy z tego co ma.

* * *

- Ty masz dzisiaj zamiar wstać czy też planujesz przeleżeć ten dzień? – spytał Piotrek zaglądając do Michała pokoju.

Jaczewski wzruszył ramionami nie ruszając się nawet o milimetr. Odkąd wrócił od Mishy nie wystawił nosa poza pokój. Nie miał najmniejszej ochoty z nikim wchodzić w komitywę. Chciał mieć święty spokój. Ale widać, że nawet to nie jest mu dane. Piotrek czy Grzesiek co rusz zaglądali do niego jakby bojąc się, że będąc sam może coś sobie zrobić. Co za głupota!    

Na szczęście nikt oprócz tych dwóch nie mącili mu spokoju i żadne smsy czy telefony nie rozładowywały jego baterii w komórce. Alleluja! Chociaż reszta świata wie, że w niedzielę nie powinno się zawracać dupy Michałowi Waldemarowi Jaczewskiemu!

- Przybyły wsparcie.

Michał nawet się nie odwrócił, gdy drzwi za Piotrkiem się zamknęły. Schował za to twarz w poduszce z postanowieniem, że czas na popołudniową drzemkę. Poranną ma już za sobą, a jeszcze planował wieczorną. Żyć nie umierać!

- Przyszłam po moje przeprosiny.

Mężczyzna aż podskoczył odwracając się raptownie słysząc głos osoby, której za żadne skarby się u siebie nie spodziewał.

Wiolka stała nad nim z założonymi rękoma i zaciętą miną.

- Wydaje mi się, że to ja powinienem się pofatygować w takiej sytuacji do ciebie – zauważył Michał siadając.

Kobieta obdarzyła go krytycznym spojrzeniem i skrzywiła się. Zapewne czuła nieprzyjemny odór jaki panował w pomieszczeniu. Cóż, może i Michał wykąpał się u Mishy i przy okazji użył wszystkich kosmetyków jakie tam się znajdowały, ale i tak dalej śmierdział. A, że nie chciało się mu otworzyć okna w pokoju a współlokatorzy również nie kwapili się tego zrobić, leżał w smrodzie. 

- Wiem, ale jesteś za leniwa, Alicjo, i wątpię abyś się po drodze nie zgubiła. Poza tym szybciej się udusisz tym czadem niż do mnie przyjdziesz – odparła Wiolka i otworzyła na oścież okno. Wciągnęła z ulgą głęboko powietrze, gdyż parę chwil dłużej i sama by padła.

Dlatego woli kobiety! One chociaż nigdy nie doprowadzają siebie i swoje otoczenie do tak żałosnego stanu.  

- I? Nie masz mi nic do powiedzenia? – spytała. Zrzuciła na podłogę stos ubrań leżących na krześle i usiadła zakładając nogę na nogę.

- Mam cię przepraszać za to jaka jesteś? Że uwielbiasz mącić i wpychać nos w nieswoje sprawy? – spytał Jaczewski starając się nie uśmiechnąć. Cholera, Wiolka znała go na wylot. Doskonale wiedziała, że Michałowa duma nie pozwoli mu na wyciągnięcie jako pierwszy ręki w tej idiotycznej kłótni.

- Tak.

- Babo, nie zabijaj mnie.

* * *

- Pochodzisz z Rosji? – spytała Anka świdrując Mishę spojrzeniem.

- Mam korzenie rosyjskie. Mój ojciec jest pół Rosjaninem, pół Polakiem a moja matka całkowicie Polką. Imię odziedziczyłem po dziadku, którego – uprzedzając twoje pytanie – nigdy nie poznałem. W Rosji również nigdy nie byłem – odpowiedział Misha nie przestając uśmiechać się do kobiet, które zgarnęły go, gdy zostawiał swój artykuł na biurku Wioli.

Michał prychnął nie mogąc się powstrzymać. Kogo obchodziło czy ta łajza ma kacapskie korzenie? W ogóle po jaką cholerę wiedzieć cokolwiek o tym człowieku? Przybył, namieszał u co poniektórych w życiu i zaraz wyjedzie. Krzyżyk na drogę. Ha, jeszcze Jaczewski pomacha białą chustką krzycząc Auf Wiedersehn!

- Dziewczyny, nie macie nic lepszego do roboty niż zadawać temu biedakowi pytania z każdego aspektu jego życia? – spytała Wiolka stając za Mishą i kładąc mu na ramionach dłonie. – Jeszcze go wystraszycie i będzie heca.

- Nie ma sprawy, Wiola – powiedział szybko Misha a uśmiech nie schodził z jego ust.

- Pewnie. W końcu uwielbiasz być w centrum zainteresowania – burknął Michał ze swojego kąta, gdzie siedząc na cholernie niewygodnym stołku ulokował swoje szanowne cztery litery.

Gryzł paznokcie ze złości widząc, jak ta menda się panoszy. Nie dość, że jest już wszędzie, to każdy (nieważne czy facet czy baba) chucha i dmucha na niego jakby był co najmniej skarbem narodowym. Ludzie, przejrzyjcie na oczy! To wnerwiający dzieciak, który owinął sobie was wokół najmniejszego paluszka i robicie wszystko to, co on chce! Obudźcie się!

Co więcej, to Misha siedzi na wygodnym krześle przed biurkiem Wiolki, podczas gdy on męczy się na stołku, który mógłby śmiało konkurować z krzesłem inkwizytorskim. A usiadł tu temu, bo Wiolka miała interesanta, który zmył się zaraz przed tym jak przyszedł Misha wymachując kartkami i ogłaszając, że oto najlepszy artykuł jaki zostanie opublikowany w gazecie i niech drżą narody, bo on od teraz będzie się tym chłeptać.

No, uściślając, to ani nie wymachiwał papierami, ani nie mówił, że on jest cacy a reszta nie, ale zajął krzesło na którym chciał usiąść Michał i zagrał w „Jeden z dziesięciu” z kobietami, które po jakąś cholerę zadawały mu pytania z jego życia.

- Czujesz się przez to ominięty, Michaś? Nie możesz się pogodzić, że to teraz ja jestem w centrum uwagi, podczas gdy ty jesteś niezauważalny.

A nie mówił? Idiota.

Michał już miał mu dosadnie odpowiedzieć co myśli o gnojkach jego pokroju, gdy Misha znów się odezwał, a to, co wyszło z jego ust sprawiło, że poczuł na plecach zimny pot.

- Tylko błagam, nie miej znowu depresji! To, że nic jeszcze nic nie osiągnąłeś ani nikogo nie uratowałeś nie znaczy, że jesteś już na spalonej pozycji.

Wiesz co, Piotrek, chyba mam chandrę. Ani nic nie osiągnąłem w życiu, ani nie uratowałem nikomu życia, czy nie przeprowadziłem staruszki przez ulicę, bądź nie przygarnąłem bezdomnego psa.

Jaczewski to otwierał to zamykał usta przez moment nie wiedząc co powiedzieć. Znów ta szuja go zagięła! I na dodatek grała nieczysto!

- Skoro cię Misha interesuje tak mój dobry humor to wiedz, że nie jest on niestety wprost proporcjonalny do twojej obecności. Najlepiej więc abyś się stąd jak najszybciej zmył. Teraz. Natychmiast. Już.

- Ej, ej, ej, chłopaki! Czyżby ostatnia popijawa przypadkiem was do siebie nie zbliżyła? – Wiolka, jak na kobietę przystało, musiała się wtrącić w ich rozmowę. Od samego początku widziała, że między tą dwójką nie było chemii i kompletnie nie wiedziała co zrobić, aby temu zaradzić. A znikąd pomocy!

- Nie wiem jakiej magii musiałabyś użyć abym z tym o – Jaczewski wskazał na Mishę palcem. – nie żył jak pies z kotem. Na niego nie działa ani Avada Kedavra, ani inne Cruciatusy – cholerusy!

Misha zaśmiał się głośno. Boże, jakże ten Michał go rozbrajał!

- Może dlatego, że nie jesteś cholernym Harrym Potterem a my nie jesteśmy w Hogwarcie? – spojrzał na niego kpiąco.

- No to Fus ro dah! – krzyknął Jaczewski wstając. – Widzisz? Też nic.

Misha nie przestając się śmiać również wstał i podszedł do zaskoczonego Michała, a to, co zrobił sprawiło, że wszyscy w pomieszczeniu wstrzymali oddech.

sobota, 14 września 2013

19. Miłość za rogiem

- O masz, moja głowa! – jęknąłem wybudzając się powoli ze snu. Jednak wczorajszy spacer z psem podczas deszczu nie był za dobrym pomysłem.

Pociągnąłem mocno nosem sfrustrowany słysząc, że osoba, która obecnie grzała mi plecy, cicho się zaśmiała.

- I co tak się cieszysz, draniu cholerny? – warknąłem nie mogąc zrozumieć zadowolenia Oskara. W końcu moje przeziębienie nie jest powodem do radości!

Z zadowoleniem poczułem jak ręka Oskara, którą swobodnie przerzucił przez moje ciało, chwyciła i przycisnęła mnie do mojego prywatnego grzejnika. O matko, ależ się zabujałem. Nawet taki głupi gest sprawia, że serce łomocze mi niczym opętane a z ust nie może zejść uśmiech. Co ten facet najlepszego ze mną zrobił? Acha, już pamiętam. A raczej czuję, psia mać.

- Która godzina? – spytałem nie mając nawet zamiaru otworzyć oczu. Chciałem jeszcze pozostać w tej bajce odrobinę dłużej.

- Twoi rodzice chwilę temu wyszli z domu, więc pewnie przed ósmą – odpowiedział mężczyzna dmuchając mi w szyję. Skrzywiłem się czując nieprzyjemny zapach z jego ust. Odsunąłem się zatem od niego chcąc uciec od niemiłej woni, ale ten uparciuch zawsze robił mi na przekór.

Westchnąłem nie chcąc z nim już dłużej walczyć. Jakoś przecierpię.

- Na którą masz do szkoły? – spytał Oskar.

Uśmiechnąłem się czując jak jego ręka, która obecnie spoczywała na moim brzuchu, teraz ześlizgnęła się niżej. O tak…

- Na już. Spóźnię się przez ciebie, dupku – odparłem powoli jakby od niechcenia rozkładając nogi a przez to pozwalając mu tym samym na możliwą powtórkę z tego, co wydarzyło się parę godzin temu. Uch, do tej pory czuję tego konsekwencje.

- A od kiedy z ciebie jest taki pilny uczeń? – parsknął Oskar przysuwając swoje biodra do moich, przez co mogłem poczuć, że i on gdzieniegdzie był rozbudzony.

- Mógłbyś dawać mi chociaż dobry przykład – westchnąłem czując, że robię się podniecony. Znowu. Przy tym facecie to nie trudne.

- Jesteś zepsuty do szpiku kości. Już nic cię nie uratuje.

Oskar widząc moją uległość bez krępacji zaczął poruszać szybko ręką na członku zasysając się po chwili na mej szyi. Złapałem go za kark nastawiając się na pieszczoty. Syknąłem, gdy ten bęcwał zabawił się w wampira i wgryzł się mocniej w skórę. Zakaszlałem krzywiąc się zaraz, gdy zapiekło mi gardło. Super, ekstra, wręcz rewelacja!
Przeziębiłem się.

- Będziesz przynosić mi rosołek jak będę leżeć obłożnie chory w łóżku? – spytałem przyciskając swoje pośladki do jego erekcji. To było przyjemne czuć cholernie ciepłego, twardego penisa w tym akurat miejscu. No niech to licho weźmie, spedaliłem się do reszty. Mam jeszcze szansę na zbawienie?

- Nie tylko rosołek. Mam też coś, co wyleczy twoje gardło w trymiga.

Zaraz, zaraz. Czy on nie ma przypadkiem na myśli…?

- Ty niewyżyty troglodyto! – zaśmiałem się. No koniec świata.

- Ja? To ty masz sprośne myśli, gówniarzu – odparł Oskar znów mnie całując. Och, takie poranki to ja rozumiem.

Ręka na moim penisie, która na moment zwolniła, znów zaczęła pracować na najwyższych obrotach.

- Nie krępuj się. Jesteśmy w końcu sami w domu – usłyszałem.

Schowałem twarz w poduszce nie chcąc, aby najcichszy dźwięk wydostał się z moich ust. Byłaby to kompromitacja pełną gębą.

Gdy poruszałem biodrami mogłem bardziej wyczuć, że i Oskara to kręci. Na dodatek co chwilę mogłem usłyszeć jego posapywania.

Gorąco, definitywnie za gorąco.

Mężczyzna pocałunkami zawędrował na mój kark wgryzając się boleśnie w wystającą kość. Mimo bólu wierzgnąłem biodrami. O Matko Najświętsza, zaraz zejdę z tego świata.

Mimo tego, że byłem tam jeszcze wrażliwy, pozwoliłem Oskarowi nakierować penisa na odbyt nie kwapiąc się z przygotowaniem. Taki ze mnie hardcorowy chłopak.

- A gdzie się podziała wczorajsza czułość? Nie łaska najpierw się mną odpowiednio zająć? – warknąłem czując jak twardy członek przekracza powoli pierścienie mięśni. Zabije. Normalnie trzymajcie mnie bo nie ręczę za siebie!

Wierzgnąłem nerwowo biodrami chcąc uniemożliwić mu dalszą penetracje. Bolało, cholera!

- Uła! Teraz rzucasz się niczym jak dzika klacz! – parsknął Oskar. – Trzeba cię ujarzmić!

- Skąd ty bierzesz te teksty – zaśmiałem się, ale dalej nie ustępowałem. I nie dlatego, że chciałem mu zrobić na złość. Po prostu naprawdę mógł najpierw chociażby mnie nawilżyć. Nie jestem pieprzoną babą, że jestem gotowy na wszelakie penetracje dwadzieścia cztery godziny na dobę!

Niestety Oskar był kawałem chłopa i nie trudne mu było przetrzymanie mnie w miejscu, podczas gdy on mógł złapać za nasadę swego penisa i znów zacząć zwiedzanie moich tylnich rejonów. A niech go wszy zagryzą!

Stęknąłem czując jak jestem ponownie rozciągany nie odczuwając na razie z tego żadnej przyjemności. Mój partner, do jasnej boleści, na szczęście nie przestawał zajmować się w międzyczasie moim kolegą, także podniecenie nie zmalało. Skubaniec wiedział co robić.

- No już, ciii, spokojnie.

Leżałem cały napięty jak struna czując, jak milimetr po milimetrze zostaję wypełniony.

- Będę delikatny – dodał Oskar nie poruszając się. Łaskawca.

- No ja myślę – burknąłem starając się równomiernie oddychać. Słabo mi jednak to szło. Moje ciało pamiętało wydarzenia sprzed kilku godzin i nie za dobrze reagowało na intruza.

Oskar puścił mojego penisa (który o dziwo dalej się prężył) i dotknął jąder na początku je delikatnie głaszcząc (co było cholernie przyjemne) aż nagle ścisnął je raptownie na co syknąłem zaskoczony poruszając się nerwowo. I po chwili okazało się, że nie tylko ja się poruszyłem. Mężczyzna atakując mnie od tyłu również się poruszał. Fakt, delikatnie, z wyczuciem, ale jednak.

- A niech to – warknąłem czując, że mimo tarcia zaczynałem mieć z tego jakąś dziwną przyjemność.

Złapałem Oskara za rękę i pociągnąłem ją wyżej, aby powróciła do mojego penisa. Nie oponował. Ba, nawet się nie odezwał, co w jego przypadku było wielkim osiągnięciem.

Pocałunkami znów zasypywał mój kark poruszając się powoli i w równym tempie. Co chwile wydawało mi się, że wychodząc wyciąga też coś na zewnątrz, ale gdy wracał, nie mogłem powstrzymać cichego jęku czy westchnienia, bo było to cholernie dobre.

Zamknąłem oczy pozwalając się porwać powolnemu rytmowi i pocałunkom. Złapałem mężczyznę za udo ściskając je, gdy trafił na ten punkt. Ten jeden pieroński punkt, bez którego nawet bym mu nie pozwolił tam się dotknąć.

Wychodziłem biodrami naprzeciw chcąc, aby ruchy ręki stały się gwałtowniejsze. Oskar zrozumiał. Co więcej, sam zaczął szybciej się poruszać zachęcony.

- Och! – jęknąłem wyłączając się od świata zewnętrznego, a tylko nastawiając się na czucie.

Nie dałem rady dłużej powstrzymać dźwięków wydawanych z mojego gardła, które nie chciały ustać tuląc się policzkiem do poduszki i po chwili doszedłem.

Oskar już się nie hamował. Puścił penisa, złapał me biodra i gwałtownie wchodził nie bacząc na nic.

Oparł się czołem o moje prawe ramie wgryzając się co chwilę w spoconą skórę. Myślałem, że oszaleję.

Sapnąłem czując jak nagle zastyga w miejscu i po chwili opada na mnie.

Serce biło mi jak oszalałe chcąc chyba wydostać się z piersi. To było…

- Ostre – wypowiedziałem na głos swoje myśli. – Żyjesz? – Odwróciłem głowę do tyłu napotykając jego wzrok a po chwili pojawił się lekki, krzywy uśmieszek.

- Piszczysz jak panienka – skwitował niszcząc atmosferę. Ale kimże byłby Oskar, gdyby nie powiedział czegoś głupiego?

- A ty dyszysz jak stara lokomotywa – odparłem od razu odsuwając się biodrami na tyle, aby penis Oskara mógł ze mnie wreszcie wyjść.

Daleko się nie odsunąłem, gdyż zostałem złapany i z powrotem przyciągnięty do spoconego ciała. Nie przeszkadzało mi to, że obydwoje zapewne śmierdzieliśmy i się kleiliśmy. Ot, taka męska dola.

Czułem się naprawdę dobrze będąc objęty przez Oskara, mogąc czuć ciepło jego ciała i oddech, który może miętą nie drażnił nosa, ale tylko w filmach bohaterzy po przebudzeniu nie mają tego typu problemu. Czułem ciepło rozchodzące się w okolicach klatki piersiowej. I wiecie co? Było to cholernie przyjemne uczucie.

- Gdzie masz łazienkę? Chciałbym wylegiwać się z tobą w wyrku dłużej, ale nie tylko ciebie czeka dziś starcie z psorami – spytał Oskar kończąc idyllę. On jest mistrzem rujnowania przyjemnych chwil. Nie ma sobie równych.

- Wychodząc z mojego pokoju skręcasz w prawo i na wprost masz drzwi – odpowiedziałem wyciągając się na materacu. Kaszlnąłem parę razy nie mając sił i ochoty nawet zasłonić ust.

Gdy Oskar otworzył drzwi, do pokoju wpadł Cody od razu biegnąc do mnie i atakując swoim zimnym i mokrym nosem.

- Mnie nosem, mnie? O ty łobuzie – poczochrałem psiaka po głowie czym zostałem nagrodzony szybko ruszającym się ogonem.

Mimo nakazów mamy, Cody wskoczył obok mnie na materac odwracając się od razu tyłem. I tyle, jeżeli chodzi o radość z posiadania psa – Cody pozwolił się łaskawie podrapać, jakbym to ja miał większą frajdę z tego powodu niż on i po chwili ma już na mnie wywalone. Osz ty kundlu parszywy.

Wyciągnąłem się z zadowoleniem czując zapach Oskara na pościeli. Pożarłbym go w całości gdyby mi na to pozwolił.

Sięgnąłem po chusteczki czując, że zawartość nosa chce się jak najszybciej z niego wydostać i powoli wstałem czując w skroniach bolesne pulsowanie. Już słyszę w głowie głos matki, że sam się nabawiłem przeziębienia. Ach te kobiece zrzędzenie. Potrafi umarłego z powrotem posłać do piachu.

Skrzywiłem się słysząc dzwonek telefonu. Pytanie za sto punktów! Czy to mama z pytaniem, jak się czuję? Nie! A może stęskniony brat chcący się dowiedzieć co u mnie i czy w ogóle mi go brakuje? Pff, dobre. Oczywiście był to Adam nie mając nic lepszego do roboty i postanowił do mnie zadzwonić, aby uwaga, uwaga:

- Nie chce mi się iść na biolę.

Aby mi oświadczyć, że jest leniwą masą i nie chce mu się iść do szkoły. Rewelacja. 

Z powrotem opadłem na łóżko przy okazji spychając psa z łóżka i czekałem aż Oskar wróci z łazienki. Czuję niedosyt.

- To nie idź, nikt ci nie karze – odparłem. Chyba nie myślał, że wyperswaduję mu ten pomysł?

Adam na chwilę zamilkł. Cóż, chyba jednak tak myślał.

- A nie chciałbyś może nie pójść ze mną? Wiesz, w grupie raźniej.

Zaśmiałem się i na moment również zaniemówiłem, bo do pokoju wszedł Oskar. I nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia gdyby nie fakt, że był całkowicie nagi.

Z zadowoleniem patrzyłem na każdą krzywiznę w jego ciele, włosy biegnące wzdłuż klatki i zagęszczając się na kroczu (chyba nie musze dodawać, że w tym miejscu mój wzrok spoczął najdłużej?), umięśnionych udach, uśmiechu, który z chęcią zdarłbym z jego ust (a wcześniej wycałował. A tak, taki ze mnie lamus) czy rękach, które oparł na biodrach.

Kiedyś doszły mnie słuchy, że gdy jest się zakochanym, to widzi się drugą połówkę w samych superlatywach. Jeżeli jest to prawda, to biada mi ludzie.

- Ale tak w pierwszym tygodniu już mieć nieobecności? – spytałem, a Oskar prychnął. Odezwał się perfekcyjny student!

- Cóż, takie życie. Czasem sytuacja wymaga robić coś, czego później możemy żałować. To co, Louis, jesteś ze mną czy przeciwko mnie? – spytał Adam.

O masz, on i jego trzymanie stron!

- No wiesz, bo muszę szybko wiedzieć, bo Andrew wspaniałomyślnie zaproponował, że mnie podwiezie. No też coś! Nie mam cholera pięciu lat, że muszą mnie pilnować!

- I? – spytałem.

- I to, że mógłby mnie zostawić u ciebie i byśmy coś wymyślili co robić – czy zostać u ciebie czy pójść gdzieś na miasto.

- Wszystko już sobie przemyślałeś, nie? – prychnąłem widząc, jak Oskar się ubierał.

- No ba! Także nie bądź łajza i nadróbmy zaległości „Top Gear”! No co ty na to? Postaram się skołować coś na ząb.

- Może być.

- To zaraz będę!

I się rozłączył. Rzuciłem telefon obok siebie, wyciągnąłem się z zadowoleniem zauważając, że byłem ciągle obserwowanym (i to nie przez psa!) i powoli usiadłem.

Oskar był już całkowicie ubrany i właśnie sprawdzał w kieszeni spodni czy nic mu podczas wczorajszych ekscesów nie wypadło z kieszeni.

- Rozumiem, że dałeś się namówić na wagarowanie?

- Nie można opuszczać bliskich w potrzebie – odparłem i sięgnąłem po leżące przy nodze łóżka bokserki. Musiałem się jak najszybciej doprowadzić do porządku (o pokoju to już nie wspominając)!

Skrzywiłem się czując skutki porannej tak jak i ubiegło nocnej zabawy. Cholera, i jak się mam niby tego pozbyć? Czekać czy samemu coś zdziałać? Głupio było się jednak pytać.

- W takim razie widzimy się dziś o dwudziestej – oświadczył nagle mężczyzna.

- Hę? – zdziwiłem się. W końcu się nie umawialiśmy.

Oskar podszedł i położył dłonie na mych ramionach. Ścisnął je lekko.

- Wczorajsze spotkanie z Lucasem przełożyliśmy na dzisiaj w końcu.

I cały dobry humor szlag trafi. Dziękuję. Dowidzenia.

- Tak? – Nic sobie takiego nie przypominałem.

Oskar świdrował mnie ciężkim wzrokiem. Kurna, sądziłem, że ten temat jest daleko za nami. Że w najbliższym czasie nie spotkam się z tym dzieciakiem i Oskar sobie po prostu odpuści. Czyżbym znów za wiele sobie życzył?

- Tak, dlatego mam nadzieję, że dzisiaj nie zwiejesz jak ostatni tchórz jak to zrobiłeś wczoraj.

- Ale jaki to przyniosło efekt! – zaśmiałem się nerwowo, bo świadomość spotkanie Lucasa nie napawała mnie pogodą ducha. Ja naprawdę nie chciałem go poznawać. Nie było mi to do szczęścia potrzebne. Czy Oskar nie może tego wreszcie do diabła zrozumieć?

- Ta – brunet uśmiechnął się lekko i pocałował mnie w czoło. Tak, jak to robi matka nagradzając swoją pociechę. Psia krew, od razu naszły mnie myśli, że ten bałwan traktuje mnie jak swojego bachora. Ale przecież by nie uprawiał seksu z dzieckiem! Louis, co za dzikie myśli mieszają ci w umyśle!

Skierowaliśmy się do wyjścia z domu a mi nie mogła zniknąć nieprzyjemna gula w gardle. Powiedzieć mu czy siedzieć cicho? To w końcu jego potomek, a skoro chcę z nim być, to wypadałoby tą małą cholerę poznać. Ale czy tego chcę? Czy jestem na to gotowy? Czy chcę się dzielić Oskarem? Na Boga, nie!

- A gdybym miał inne plany odnośnie wieczoru? – wypaliłem uważnie śledząc zachowanie mężczyzny.

Ten zerknął na mnie przelotnie i dalej zawiązywał buty. Tyle, że wolniej.

- I nie mógłbyś ich odwołać?

- Nie za bardzo.

Oskar podniósł się. Oho, zaraz mnie zmiażdży, zobaczycie. Nic po mnie nie zostanie.

- A co to takiego?

Nie potrafiłem nic wymyśleć na poczekanie. Jak kłamanie w oczy idzie mi znakomicie, jeżeli chodzi o Hektora czy rodziców, to patrząc wprost w spiętą twarz mężczyzny nie potrafiłem wypowiedzieć nawet słowa. A jak już coś się wydostało z moich ust, to tylko pogorszyło sprawę:

- Eee…

Ze mnie jest mistrz elokwencji jak nic! Drżyjcie narody, oto ja!

Oskar dalej nie spuszczał ze mnie wzroku zaczynając się najwidoczniej denerwować. Cóż, nie on jeden. Ja również nie kipiałem radością.

- Mam takie wrażenie, że ty z całych swoich wątłych sił starasz się uniknąć spotkania z Lucasem.

Ścisnąłem usta w wąską linię nic nie mówiąc, bo po co? Miał rację. Co tu ukrywać.

- I zapominasz najwidoczniej, że wiążąc się ze mną wiążesz się też z moją rodziną.

- Na Boga, nigdzie nie było wcześniej powiedziane, że mam komukolwiek matkować! – przerwałem mu. – Sam potrzebuję opieki, nie jestem w stanie komuś innemu jej dać!

- Ale nikt nie wymaga tego od ciebie! – uniósł się Oskar. – Chcę tylko, abyś go poznał!

- I jaki niby dajesz dzieciakowi wzór? Dwóch pedałów grających tatusiów. – Cóż, trochę wybiegłem planami w przód. W końcu znam się z tym cholerykiem niecałe trzy miesiące, a od niecałych dwóch jesteśmy ze sobą. Kto tu mówi o planowaniu przyszłości?

Oskar musiał najwidoczniej też to zauważyć, bo prychnął i uśmiechnął się naprawdę paskudnie. Tak paskudnie, jak jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem.

- Chyba gówniarzu coś ci się pomieszało. Ja nie chcę, aby Lucas widział w tobie swoją matkę, bo takową już posiada, ani drugiego ojca. Nie wybiegaj tak marzeniami w przód. Mój syn potrzebuje kogoś z kim będzie mógł się bawić, gdy ja czy moi rodzice będą zajęci. Z kim nie będę bał się go zostawić. Takiego dobrego wujka – mówił powoli nie przestając się dalej tak wstrętnie uśmiechać.

Cóż, ta rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych. Zaczynałem powoli widzieć swój związek z Oskarem. O nie, związek to za dużo powiedziane. U nas zadziałała chemia, zwierzęce potrzeby, chęć spróbowania zakazanego owocu. A, że ja się przy okazji zakochałem, to wystąpił nieprzewidziany produkt uboczny.

- Bo dobry wujek będzie pilnować smarkacza, podczas gdy tatuś będzie szukał nowej mamusi dla synka? – prychnąłem, choć prychać nie chciałem. Również nie planowałem, aby mój głos był wypełniony żalem i zawodem. Właśnie do mnie doszło, że Oskar i ja zupełnie inaczej patrzyliśmy na to, co było między nami. On widział skok w bok z młodszym bratem kolegi, wakacyjny romans, a ja coś, co można pielęgnować, o co należy dbać i chronić przed złem tego świata.

Uśmieszek dalej nie znikał z jego ust.

- Chyba nie sądzisz, że dwóch pedałów, jak to sam wcześniej elokwentnie nazwałeś, będzie grać tatusiów? Lucas ma ojca. I ten jeden mu starczy.

- W takim razie wracaj do swego Lucasa i gdzie indziej poszukaj mu niańki, bo ja na tą fuchę się nie piszę – powiedziałem mijając go i raptownie otwierając drzwi. Nie zwróciłem na początku uwagi na Adama, który właśnie otwierał bramkę. Cholera, jeszcze jego mi brakowało!

Oskar nic nie powiedział. Wyszedł pozwalając mi zatrzymać dłużej wzrok na jego plecach dopóki nie minął zaskoczonego Adama i nie zniknął mi za płotem.

Oparłem się o framugę drzwi nie zwracając uwagi na Andy’ego, który stał przy bramie garażowej i krzyczał do młodszego brata, że może nas podwieźć bo na bank inaczej nie zdążymy.

Adam warknął coś pod nosem i popchnął mnie z powrotem do środka domu mówiąc, że dzięki mnie nie ominie go zaszczyt patrzenia na parszywą gębę biologiczki, która – z tego co zauważył na rozpoczęciu roku, zbrzydła jeszcze bardziej.

Cóż, najwidoczniej nie można mieć wszystkiego.