piątek, 15 lutego 2013

13. Miłość za rogiem


Czy też tak macie, że gdy najecie się wieczorem tak, że pasek w spodniach trzeba poluźnić, śnią się koszmary? Albo sny, których za cholerę nie potraficie zrozumieć? Albo to i to?

- Uch – skrzywiłem się na myśl o tym, co zjadłem wczoraj. Gabryś może i gotuje dobrze, ale nie wiem co dodaje do potraw, że potem ląduję w toalecie. Albo to Hektor kupił trefne produkty. Kto tam wie.

Na dodatek ten wkurzający już żar. Słońce, przestań wreszcie tak cholernie mocno promieniować! Co z tego, że jest połowa lipca! Zamienię się w skwarkę niedługo.  

Sturlałem się z łóżka i nie kwapiąc się nawet aby nałożyć koszulkę, wyszedłem z pokoju w samych gatkach. I tak nikogo ma nie być w domku. Rodzice są w pracy a Hektor czai się zapewne przy swojej drugiej połówce.

A wracając do koszmaru, to śniło mi się, że jestem uwięziony w domu i czyha na mnie stado krwiożerczych małp czy innych diabelstw. I w sumie małpki bym zdzierżył. W końcu są niby naszymi przodkami. Zawsze można się jakoś dogadać.

Ale nie lubujące się w ludzkim mięsie małpiszony mnie przerażały, ale to, że miałem na swoim karku jeszcze brata. Tak! On również mi się śnił! I powiedzcie mi, dlaczego nie potrafiłem posłać go im na pożarcie, tylko twardo trzymałem przy sobie? Toż świat byłby piękniejszy, gdyby… dobra, zagalopowałem się. Wcale nie chcę śmierci Hektora. W końcu to mój brat. Nieważne, jakim jest wrzodem na tyłku, ale ciągle brat.

Ale gdyby tak Oskar mi się przyśnił zamiast niego, to wydaje mi się, że niemiałbym takiego dylematu. Przepadnij czorcie piekielny!

Świniak nie odezwał się. W sumie spodziewałem się tego. Gnida zawsze pozostanie gnidą.

- O matko – skrzywiłem się po raz kolejny czując jak ręce mi się kleją. Ludzie, co ta pogoda robi z organizmem. – No niemożliwe! – krzyknąłem, gdy z kranu nie wyleciała woda.

Odkręciłem drugi kurek i po upiornym gulgotaniu z kranu nie wydobyła się ani kropla wody. To jak niby mam się umyć? W jeziorze? Jak jakiś pies? Zapewne tamta woda też nie jest czyta, to na jedno wyjdzie.

Wyszedłem z łazienki i skierowałem się z powrotem do pokoju w poszukiwaniu komórki. Czas dowiedzieć się co tu u licha się działo. A nikt inny, a ta najlepiej poinformowana osoba mi na tą zagwostkę odpowie.

- Mamo, nie uwierzysz jakie cyrki się dzieją!

A tak. Nie ma nikogo bardziej poinformowanego niż kobieta. One wiedzą wszystko.

Po krótkiej rozmowie z rodzicielką dowiedziałem się, że coś w nocy się sfajtaczyło i cały dzień wody nie będzie. Super. No rewelacja. Jakbym nie miał w swoim życiu wystarczających wrażeń.

Zszedłem na dół z zamiarem poszukania czegoś do jedzenia w lodówce, ale ktoś mnie uprzedził. Znaczy, jedzenie zamiast w lodówce, stało na blacie w kuchni.

Och, kochana mama. Aż uśmiechnąłem się na samą myśl o kobiecie. Przygotowała dla swojego młodszego, ukochanego synka strawę. Wzorowa mamusia.

Od razu rzuciłem się na tosty, które notabene są moimi ulubionymi formami kanapek. Nieważne czy upał czy ziąb, zawsze mam na nie ochotę.

Mruknąłem zadowolony biorąc pierwszy kęs.

- Nie wiedziałem czy lubisz z szynką czy bez, to zrobiłem takie i takie.

O mały włos, a bym się nie udławił!

Odwróciłem się w stronę głosu przestając na moment gryźć.

- Co ty tu robisz?! – spytałem patrząc na mężczyznę leżącego na kanapie, którą ostatnio tak polubiłem.

Oskar oparł się łokciami o oparcie i uśmiechnął się.

A żeby ci tak wszystkie zęby wypadły, małpo jedna.

- Wyobraź sobie, że dostałem wczoraj niezłą zachętę, abym wrócił wcześniej i zajął się tym co moje – odpowiedział nie przestając świdrować mnie wzrokiem.

Aha, to co jego? Dobre sobie.

- No co ty powiesz – odparłem z kamienną twarzą kończąc tost.

Niewiele myśląc, chwyciłem talerz na którym leżały jeszcze cztery trójkąty i jak najszybciej pognałem na górę, chcąc uciec z tej żenującej dla mnie sytuacji.

Serce biło mi jak oszalałe. Przyjechał! Przejął się moimi słowami i przyjechał!

- A ty gdzie?! – usłyszałem, ale nawet się nie zatrzymałem.

Zatrzasnąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami nasłuchując. Odskoczyłem słysząc jak uderzył pięścią w drewno i krzyknął:

- No nie wygłupiaj się! Otwórz!

Usiadłem na podłodze przodem do drzwi nie wiedząc co robić. Z jednej strony stęskniłem się za jego podłą gębą i wkurzającym poczuciem humoru, ale z drugiej, to zrobiłem z siebie ostatniego idiotę mówiąc zawstydzające rzeczy przez telefon.

Przegryzłem dolną wargę nie odzywając się.

- Louis no!

- Zostawiłeś mnie! – powiedziałem po chwili ciszy w napięciu czekając na jego odpowiedź. Była taka, jaką się spodziewałem.

- Ależ ty mnie gówniarzu denerwujesz! Musiałem pojechać na chwilę do domu, okej? Miałem ważne sprawy do załatwienia – tłumaczył. Po jego tonie głosu wywnioskowałem, że był poirytowany.

A może być nawet śmiertelnie obrażony! Łaski bez!

- Jakie sprawy? – spytałem.

- Toż powiedziałem, że ważne. Zacznij mnie wreszcie słuchać.

- Zacznij mnie wreszcie słuchać – przedrzeźniłem go zabierając się do spałaszowania kolejnej kanapki.

- Louis! – warknął.

- Louis! – Po raz kolejny dałem popis swoich talentów. Nie wspominałem, że uwielbiam doprowadzać ludzi do szewskiej pasji?

- Stęskniłem się.

- Stęskn… co?! – Kurna, on mnie pośle na drugą stronę Styksu.

Kaszlnąłem, gdyż źle połknąłem jedzenie.

- Loui, otwórz. Jak chcesz ze mną porozmawiać, a po twoim wczorajszym telefonie śmiem twierdzić, że bardzo ci na tym zależy, to rusz swój leniwy tyłek i otwórz drzwi.

Otwierać czy nie otwierać? Naprawdę chciałem go zobaczyć.

Z bijącym tak szybko sercem, że sprawiało to ból, przekręciłem kluczyk w zamku nie mogąc przełknąć jedzenia, które miałam w ustach.

Usiadłem z powrotem na ziemi wpatrując się w napięciu w drzwi.

Klamka powoli się przekręciła, a moim oczom ukazał się mężczyzna, który ostatnimi czasami przewrócił moje życie do góry nogami.

Parsknął widząc gdzie siedziałem i kucnął tuż przy moich kolanach. Nic nie powiedział.

Jego wzrok z kontemplacji mojego nieładu na głowie (a raczej tego, że jedna połowa włosów była gładko przylizana do skóry, a druga sterczała w różne strony), przeszedł na twarz zatrzymując się dłużej na oczach, które również lustrowały jego skromną osobę.

Z obserwacji mych szlachetnych rysów zszedł niżej, na nagą klatkę piersiową rozwiniętą jak u dwulatka. Czyli żadnych mięśni, dwa włoski na krzyż i wklęśnięty brzuch.

Dopiero, gdy jego wzrok zawędrował jeszcze niżej, poczułem poruszenie między nogami.

Miałem na sobie jedynie zielone bokserki, które słabo zasłaniały armatkę. Musiałem posłużyć się talerzem.

Moje skrępowanie musiał zauważyć Oskar, gdyż opadł tak jak ja na tyłek i położył swoje ciepłe dłonie na mych udach.

Na moment przestałem oddychać czując jak iskry przechodzą przez całe me ciało promieniując intensywnie na rejony, które chciałem usilnie schować.

Nadaremnie.

Oskar wyrwał (naprawdę tak zrobił!) mi z rąk talerz całując. Zaskoczony chciałem się odsunąć, ale jego silny uścisk mi to uniemożliwił.

Jego język bez żadnych przeszkód wdarł się do środka robiąc mi niezłe poruszenie w ustach.

Z tego wszystkiego położyłem się na plecach, niczym schwytana sarna poddając się wszystkiemu, co napastnik robił. Co tu gadać, słaby ze mnie wojownik.

Objąłem mężczyznę w pasie z zadowoleniem czując nie pot, a perfumy. Z tego wszystkiego podniosłem niekontrolowanie biodra ocierając się o brzuch Oskara, na co ten zaśmiał się chrapliwie, przestając maltretować me usta, a gryźć mą szyję.

Nie trwało to jednak długo.

- Ale jesteś słony! – skrzywił się.

- No sorry, nie mamy wody – odburknąłem na maska zażenowany. I teraz co? Będzie się mnie brzydził, bo jestem cały spocony i nie miałem jak się umyć?

- Później temu zaradzimy – odparł, a jego ręce mogłem poczuć wszędzie.

Dosłownie wszędzie.

To, co było później, niech pozostanie w mojej i Oskara pamięci.

* * *

- Dalej mi nie wytłumaczyłeś czemu tak z dnia na dzień pojechałeś.

Nie dawałem mu spokoju. Strasznie nurtowała mnie ta kwestia, a ponadto ten czub trzymał to przede mną w tajemnicy.

- Bo nie ma co tu tłumaczyć – odparł Oskar, stając z założonymi rękoma na piasku. Woda co chwilę obmywała jego stopy.

Był w samych bokserkach, perwers jeden. Zero wstydu. A jak moi rodzice postanowią wcześniej wrócić z pracy? Zastaną półnagiego mężczyznę i tak samo odzianego synka, który wcześniej się zarzekał, że związki homoseksualne nie są dla niego, a przed paroma chwilami skończył na ręku tego oto gagatka. Świat się wali.

- Mój ojciec postanowił zabrać się za porządki w składziku. – ciągnął Oskar. – A, że nie było tak sprzątane od parunastu dobrych lat, to by sobie z mamą nie poradzili. Obiecałem im jakiś czas temu, że im pomogę.

Bajeczka dobra, ale moja chora zazdrość (cholera, nie sądziłem, że takową mam!) podpowiadała, że nasz kochany Oskarek wciska mi kit.

- Serio? – Podszedłem do niego. – Nie masz w zanadrzu jeszcze paru chłopaczków, którym zrobiłeś pranie mózgu tak jak dla mnie, i zostawiłeś ich gdzieś tam w lesie, aby tęsknili i byli zdatni na twoją łaskę? – Spojrzałem na niego uważnie. – Nie tworzysz przypadkiem haremu z dopiero co pełnoletnimi chłopaczkami?

Oskar spojrzał na mnie z zaskoczony i głośno się zaśmiał.

- Tak! Nie mam nic innego do roboty a mącić w głowach gówniarzom i uprawiać z nimi orgie – pokręcił rozbawiony głową.

- Gówniarzom? Sądziłem, że jestem jedyny, kogo tak nazywasz – zmarszczyłem czoło udając oburzonego. Ba, nawet założyłem ręce na piersi! Brakowało, abym tupnął jeszcze nogą.

- Aż tak wyjątkowy nie jesteś, gówniarzu numer pięć. – Uśmiech nie schodził z jego twarzy, przez co nie potrafiłem się na niego nie patrzeć. Na dodatek me ciało same lgnęło do niego, znów pragnąć poczuć jego dotyk.

Prychnąłem (w końcu to ja jestem ten co się opiera, chociaż i tak w ogóle mi to nie wychodziło) mijając go i wchodząc głębiej do wody.

Uśmiechnąłem się widząc z drugiego końca jeziora poruszający się szybko ogon Cody’ego. A więc tam wsiąkł.  

- I te całe sprzątanie zajęło ci aż tyle czasu? – spytałem niby od niechcenia, ale i tak można było wyczuć w moim głosie ciekawość.

- O rany! – sapnął Oskar, podchodząc szybko do mnie i kładąc swoją ciężką rękę na mych ramionach.

- No co, pytam się przecież – odparłem niewinnie dając się prowadzić bardziej w głąb wody.

- Jesteś gorszy niż baba – stwierdził mężczyzna, szczypiąc mnie w policzek jak to zawsze robią w filmach upierdliwe ciotki czy babki. W prawdziwym życiu nigdy z czymś takim się nie spotkałem.

I nasuwa się pytanie – czy tego po prostu nie ma, czy to ja jestem ten mniej urodziwy i się mnie nie szczypie.

- Nie obrażaj mnie! – fuknąłem, pocierając dłonią bolące miejsce.

O jak dobrze. Słońce może kurewsko mocno naparzać, ale jeżeli jestem w wodzie, to może mnie cmoknąć w zadek.

Drgnąłem czując pocałunki Oskara na karku.

- Znowu?

- To, co było w domu, było częścią pierwszą. Czas na część drugą – odparł mężczyzna, nie przestając zasysać mi skóry.

- Niech ci będzie – rzekłem łaskawie, poddając się mu całkowicie. Znów poczułem, że się podniecam. Czy choć chwilę przy tym facecie moje lędźwie będą miały święty spokój?

Westchnąłem, gdy znów się całowaliśmy. Matko kochana, on jest niemożliwy.

Oderwałem się od niego słysząc gwizdy i pokrzykiwania.

Obejrzeliśmy się wystraszony dookoła szukając tego, co nas przyłapał. Jak dojdzie do to rodziców, to koniec ze mną! Hektorowi się upiekło, bo to umiłowany synalek. Ale ja to co innego!

- Co za idiota! – warknął Oskar.

Spojrzałem tam gdzie on i aż się zapowietrzyłem. A żeby go cholera wzięła!

- No co, gołąbeczki? Czemu nie gruchacie? – krzyknął nikt inny a mój brat z piekła rodem (dlaczego małpy go nie złapały?), który stał zadowolony z założonymi rękoma na biodrach na kładce i patrzył się centralnie na nas.

Zrobiło mi się od razu gorąco. A co, jeżeli ktoś jeszcze nas widział?

Rozejrzałem się panicznie po reszcie plaży, ale sąsiedzi nie zwracali na nas uwagi. Chyba.

Cholera.

Oskar musiał zobaczyć, że stężałem w jego ramionach, bo przyległ do mnie ścisłej tak, jakby chciał zasłonić ciałem przed resztą świata.

- Ukatrupię go – syknął, całując mnie w czubek głowy.

- Nie zapomnij dobrze ukryć ciało – powiedziałem uspokajając się.

Wcisnąłem głowę pod jego brodę patrząc z rozbawieniem, jak Gabriel rozkłada leżak na plaży a Hektor od razu przestał się nami interesować.

Miałem Oskara, to mi wystarczy.

* * *
Wiem, wiem. Rozdział strasznie krótki. Chyba najkrótszy ze wszystkich z WSCR. Ale kompletnie nie wiedziałam co dalej pisać, aby znów nie kończyć w jakimś złym momencie. Dlatego jest jak jest.
Tak naprawdę, to chciałam tak właśnie skończyć poprzedni rozdział, ale z czystego lenistwa skończyłam tak jak skończyłam : )
Biorę się powoli za pisanie drarry. Tam już nic nie publikowałam ponad dwa miesiące i czas najwyższy, aby coś się pojawiło. Choć to też ciężko będzie, bo to będzie jak nie przedostatni, to trzeci od końca rozdział. Trochę szkoda, że to już koniec. Ale i tak największe wyzwanie przede mną, aby nie schrzanić całej tej bitwy… 

7 komentarzy:

  1. Jak ja dawno komentowałam Twojego bloga.. Uhh.. Przepraszam : (

    Zacznę od tego, że rozdział jak zwykle genialny. Były czułostki, można było się pośmiać... Ogólnie to co lubię xD
    Jednak mam wrażenie, że coś się jeszcze zepsuje. A Luis i Oskar tak lgną do siebie. Tak słodko <33 Pasują do siebie, nie chcę aby coś się popsuło..
    Zastanawiam się co Hektor myśli o romansie między Luisem a Oskarem. W końcu Oskar to jego przyjaciel a Luis - bratem, który ponoć jest hetero..

    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału (oby był dłuższy *-*)


    Pozdrawiam i życzę dużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz : )
      Czytając Twoje wypowiedzi mam zawsze wrażenie, że nie czytałaś poprzedniej wersji tego opowiadania. W sumie nikomu nie polecam przeczytania pierwowzoru bo raz, są tam miliony błędów i to nie tylko gramatycznych, a dwa, to cały zamysł romansu Louisa i Oskara jest inny. Jednakże swego czasu czytałam komentarze, że tamta wersja miała swój klimat i niewinność.

      Dla mnie również ciężej jest pisać remake, gdyż większość czytelników wie jak to się wszystko skończy, co skłóci głównych bohaterów. Ja na przykład mam wrażenie, że cała ta ich miłość za szybko poleciała. Wcześniej żyli jak pies z kotem, a teraz są nagle w związku. Wiadomo, że przysłowie mówi, że nienawiść i miłość graniczy cienka granica, ale wszystko z umiarem.

      Dlatego, jeżeli ktokolwiek będzie chciał ponarzekać na mój styl, zachowanie bohaterów itp, to walić śmiało : )

      Usuń
    2. Tak masz rację nie czytałam pierwowzoru.. Trafiłam właśnie na ten blog i no cóż.. Wciągnęło mnie i jakoś postanowiłam zobaczyć tą wersję xD

      A mi się właśnie podoba, to że niby są w związku, niby zaczyna ich coś łączyć, ale nadal są wredni. Lubię właśnie gdy bohaterowie mają pazurki i zaczynają żyć ze sobą jak pies z kotem. Zresztą jak to mówi przysłowie "kto się lubi, ten się czubi" xD

      Usuń
  2. Bardzo poczytna lektura Nie ma co postawiłaś sobie wysoką poprzeczkę co do Drarry ale jak nie Ty to kto miałby to ogarnąć ;)

    Powodzonka

    Mariah

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    rozdział jest fantastyczny, Oskar jednak przyjechał do Luisa, jeszcze zrobił mu śniadanko ;] można było się trochę pośmiać, sporo czułostek.. Po samej końcówce, mam wrażenie takie, ze Oskar chce chronić Luisa przed całym światem..
    Weny, mnóstwa weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdeczne Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednak Oskar przyjechał. Ale po takim apelu jaki dostał, właściwie groźbie nie mógł postąpić inaczej. :D Lubię czułostki pomiędzy Oscarem i Luisem. :D

    Późno komentuję, gdyż ostatnio piszę i piszę, i zauważyłam, że mam coraz mniej czasu na czytanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, o ja Oscar przebyl, to było naprawdę cudowne, "no Luis otwórz" - bosko a jeszcze to w jeziorze widać jednak, że zależy Oscarowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń