Ten rozdział był trudny i
wydaje mi się, że nie umieściłam w nim wszystkiego, co chciałam. Ale jak
tak będę się zastanawiać co może jeszcze być, to bym nigdy nie skończyła :).
To najkrótszy rozdział jaki się pojawił na blogu i mam
nadzieję, że więcej taka długość się nie pojawi. Diabelnie ciężko było mi
wymyśleć dodatkowe wątki (czy też zapychacze), gdy wiedziałam jak chcę rozdział
skończyć. Oby się spodobał! :D
* * *
- To miło z twojej strony, kochanie – powiedziała
mama.
Kiwnąłem głową i poszedłem za nią do
samochodu.
Gdyby parę tygodni temu ktokolwiek
powiedział, że pójdę z mamą na zakupy przedświąteczne, zaśmiałbym mu się w twarz.
Ja i tłumy ludzi? Ha, ha, dobre.
Nigdy nie lubiłem chodzić po sklepach i
nigdy nie rozumiałem w tym kobiet. Oglądać milion razy te same produkty, aby
wybrać ten, który się widziało na samym początku. Spacerowanie po alejkach
sklepowych jakby był to spacer na świeżym powietrzu. Stanie w horrendalnie
długich kolejkach, aby kupić mało ważne pierdoły. Tylko baby to potrafią.
Jednakże taka jest kolej rzeczy. Aby one
mogły wyszaleć się w sklepie i wydać ciężko zarobione (daj Boże swoje)
pieniądze, to inni (czyli mężczyźni) mogą poświęcić się swoim zainteresowaniom
w spokoju.
Zakupy to zło nieczyste. I dziś był
pierwszy dzień, gdy sam z własnej woli zgodziłem się, aby towarzyszyć mamie w
nich. Możecie mnie nazwać szaleńcem, masochistą, cholera wie kim jeszcze. Za
dwa dni Święto Dziękczynienia! Wyobrażacie sobie ile będzie motłochu w centrach
handlowych, którzy tak jak my również obudzili się w porę i przypomnieli sobie,
że trzeba kupi indyka? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
Koniec końców nie chcę również być sam.
Śmiejcie się, mówicie „a nie mówiłem?”,
wytykajcie palcami czy pukajcie się nimi w czoło. Mi wszystko jest obojętne. Ja
tylko nie chcę zostać sam. Chcę z kimś rozmawiać, z kimś być, bo zwariuję.
Myśli, które wdzierają mi się do głowy nie należą do najprzyjemniejszych i
chociaż nie mam komu o tym powiedzieć, to wolę mieć kogoś obok.
Mam oczywiście Adama i jego brata. Ale nie
dość, że obydwoje pojechali już do dziadków, to jeszcze nie wiedziałbym jak mam
to, co czuję, ubrać w słowa. Z Andrew nie byłoby problemów. To dzięki niemu
niektóre rzeczy stały się jasne. Jednak nie można zapomnieć, że będąc z nim
blisko krzywdzę go. Że wypłakując mu się w mankiet mówię o innym, którego (a
niech to cholera weźmie) dalej darzę dość silnym uczuciem, choć dla niego
(czyli brata Adama) również nie jestem obojętny. A aż taką łajzą nie jestem,
abym dawał nadzieję komuś innemu, choć jeszcze z poprzednią miłostką sobie nie
poradziłem.
Także Andrew i Adam odpadają. Jest jeszcze
Hektor, ale z nim nie można normalnie porozmawiać. Nie mam pojęcia jakim cudem
Gabriel tak długo z nim wytrzymuje (powinien otrzymać order z tego powodu), ale
– jak to mówią – miłość nie wybiera.
Zostają rodzice. Ale już widzę minę taty,
gdy mówię mu, że tęsknię za Oskarem. Jeszcze nie poradził sobie z tym, że jego
pierworodny ma zapędy nie tam, gdzie większość społeczeństwa. Jakby dowiedział
się, że i młodszy syn gustuje w mężczyznach, by mnie chyba rozszarpał.
Co do mamy, to z nią nigdy nie miałem
bliskich stosunków. Była, bo była. Musiała być.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałem.
Mama uśmiechnęła się i pogłośniła radio.
Leciała jej ulubiona piosenka Modern Talking. Rany, co za syf.
- A pomożesz mi jeszcze w przygotowaniach?
– spytała. – Ma do nas dziś jeszcze wpaść o trzeciej Morgan, ale weźmie ze sobą
wnuczka i pewnie będzie z niej zero pożytku. No ale co poradzisz. Taka ciężka
dola babci, gdy rodzice nie mają co robić z dziećmi.
- Są jeszcze przedszkola – zauważyłem
przełączając stację. „Cheri cheri lady” będzie śnić mi się po nocach.
- Ano są, są. Ale nic nie zastąpi dziadków.
Mam jednak nadzieję, że wy nie będziecie mnie tak obciążać dziećmi.
- My? Z tego, co wiem, to Hektor nie może
być ojcem. No, praktycznie może, ale teoretycznie, to z Gabrielem mu nie
wyjdzie.
- Nie bądź niemądry! – cmoknęła mama
wjeżdżając na parking przed hipermarketem. Tak jak się spodziewaliśmy, ciężko
będzie znaleźć wolne miejsce parkingowe. – Mówię o tobie i twojej małżonce.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego,
że raz – jestem za młody na bycie mężem a tym bardziej ojcem, a dwa, to żadna
jeszcze nie podbiła mojego serca.
- Oj tam – machnęła ręką. – Młody jesteś.
Nikt ci nie karze brać jutro ślub. Po prostu mam nadzieję, że nie zrobisz mi i
ojcu takiej niespodzianki jak twój brat. Chcielibyśmy kiedyś być dziadkami. Nie
teraz. Za jakieś pięć, dziesięć lat.
- Wpiszę tę datę do grafiku – powiedziałem.
Wszystko w mym ciele krzyczało, abym powiedział
jej, że nie ma na co liczyć. Że jestem w tej samej lidze co Hektor i szanse na
przekazanie naszych genów są dość marne.
Nie miałem jednak siły na to starcie.
Wolałem w ciszy iść za nią do miejsca, które wyglądało jak przerośnięte
mrowisko. Wiwat centra handlowe!
* * *
Nigdy więcej. Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek
poprosi mnie o towarzyszenie na zakupach, to niech lepiej dwa razy się
zastanowi.
W życiu nie widziałem tyle ludzi na raz.
Przepychali się, szturchali łokciami, wciskali, Bóg wie co jeszcze. Gdy szliśmy
obłożeni torbami z zakupami byłem mega zmęczony. I nie dlatego, że siatki z
indykiem i napojami wbijały się boleśnie w dłonie. Gorszą sprawą było to, że czekało
na mnie przytaszczenie wszystkich zakupów do domu. Mam wątpliwości, że mama
choć ruszy palcem (maruda będzie ględzić, że jest kobietą, to niech jej syn się
męczy, bo w końcu jest silniejszy).
Hałas, hałas i jeszcze raz hałas. Krzyki,
wisk, płacz gówniarzerii, marudzenie bab, ponaglanie ich połówek. Ogólnie chaos
i kosmos.
Z ulgą usiadłem na fotelu nie zwracając
uwagi nawet na muzykę lecącą w radiu. Gdy znów wpadnę na szalony pomysł, że
lepiej iść do sklepu niż samemu siedzieć w pokoju, uderzcie mnie. Shopping nie
jest na moje nerwy.
- Hektor powinien już być – powiedziała
mama zerkając na zegarek. – Aj, Morgan pewnie już też – skrzywiła się. Fakt,
było już dawno po trzeciej.
Nacisnęła mocniej pedał gazu a ja widziałem
już jak coraz szybciej zbliżam się w kierunku białego światła. Jestem za młody
na umieranie! Przede mną kreuje się świetlana przyszłość (a śmiałaby nie…)! Poznanie
wielu fantastycznych ludzi! Ponowne zakochanie się! I, co najważniejsze, seks!
Nie chcę umierać ze świadomością, że już nigdy z nikim się nie pocałuję, nie
poczuję penisa w sobie, na sobie, gdziekolwiek blisko mego ciała. Mam dopiero
siedemnaście lat! Fakt, za parę dni kończę osiemnaście, ale kto tam będzie
patrzył na szczegóły.
Na szczęście obyło się bez żadnej kraksy i
bezpiecznie dojechaliśmy. Odetchnąłem mogąc odpiąć pasy i wysiąść z pojazdu
szatana. Nigdy więcej!
- Witajcie w moich niekoniecznie skromnych
włościach! – powiedział Hektor otwierając drzwi.
Mama się uśmiechnęła i jak jakaś gówniara
poleciała do niego, aby go uściskać. Mnie nigdy tak nie witała. Nie, żebym
specjalnie z tego powodu narzekał. Czucie matczynych piersi nie jest niczym
przyjemnym.
- Jest już może Morgan? – spytała.
- Okupuje łazienkę. W sumie, to mógłbym
sprawdzić co u niej. Dość długo nie wraca. Chyba wie jak korzystać z kurków?
- Przestań – zaśmiała się mama i uderzyła
go lekko w ramię. – Pomóż lepiej bratu.
- Pomogę. A wiedz, że pomogę – powiedział Hektor.
Za dobrze znałem tą kanalię aby wiedzieć,
że nie będzie palił się do pomocy. I tak jak się spodziewałem, wystarczyło, że
mama weszła do środka domu, to on poszedł za nią.
Westchnąłem i zabrałem się za dźwigania
siatek, bo w końcu same się (niestety) nie zaniosą.
* * *
Śmiech mamy uniósł się po całym domu.
Podczas gdy ja robiłem ostatnią rundę z rzeczami z samochodu, to ta w najlepsze
siedziała przy stole w kuchni i plotkowała z sąsiadką przy kawie. Gdy palce mi
zsiniały od plastikowych rączek wbijających się boleśnie, Hektor siedział na
kanapie w salonie i rozmawiał z kimś przez telefon. Nie rozumiałem czemu to
robił tu zamiast w swoim pokoju, ale gdy uporałem się z zakupami i w spokoju
mogłem spocząć na fotelu, zobaczyłem, że na środku dywanu siedzi dziecko.
Miało czarne jak smoła włosy śmiesznie
podniesione do góry, wielkie, diabelnie błękitne oczy i w sumie niczym więcej
się nie wyróżniało. Fakt, było ładne. A po ubraniach odgaduję, iż był to
chłopiec. Cholera wie ile miał lat. Malutko, to na pewno. Może dwa?
Trzymał w rączkach gumową kurę, która była
gryzakiem Codiego i już otwierał japę, aby wziąć dziób do buzi.
Widząc, że Hektor w ogóle się nie
interesował brzdącem, wstałem (bez stęknięcia się nie obyło) i wyrwałem
dzieciakowi gumiaka z rączek. Nie obyło się bez jego płaczu oczywiście.
- I co ty robisz? Daj mu to z powrotem –
powiedział Hektor przerywając na moment rozmowę.
- Chyba zwariowałeś!
- Daj! Widzisz przecież jak beczy!
No i co, dałem. Tyle, że usiadłem naprzeciw
niego i gdy maluch chciał znów posmakować gumowej kury, odsuwałem ją od niego.
Chociaż tyle mogłem zrobić, skoro babka dziecka się nim w ogóle nie
interesowała, tylko wolała ględzić z moją matką. Ha, jeżeli ta sądzi, że w przyszłości
będę przywoził do niej swoje domniemane dzieci, to się grubo myli.
Maluch sądząc prawdopodobnie, że jest to
jakaś zabawa, znów przybliżył zabawkę psa do ust, a ja ponownie ją od niego
odsunąłem. Zaśmiał się i po raz kolejny spróbował. I tak bez końca.
- Ty to masz podejście do dzieci –
powiedział Hektor. – Popilnujesz go chwilkę? Muszę na chwilę iść na górę.
- Chyba żartujesz – spiorunowałem go
wzrokiem.
- Aż tak dennych żartów to ja nie mam –
rzekł i wstał.
I zostawiła mnie, fujara. A ja myślałem
tylko o tym, aby się położyć na kanapie, własnym łóżku, gdziekolwiek i się zdrzemnąć. Tak na chwilę, na momencik. I
aby najlepiej nikt mi nie przeszkadzał.
Hm, kto by pomyślał, że dywan może być tak
wygodny.
Położyłem się na plecach i przymknąłem oczy
starając się nie zwracać uwagi na dziecko. Było to jednak trudne, bo brzdąc
znów zaczął pchać do buzi to, co nie powinien burcząc coś pod nosem.
- Leż – pchnąłem go delikatnie na siebie,
aby tak jak ja, korzystało z uroków spokoju.
- Nie – odparł chłopiec siadając.
- Leż – powtórzyłem kładąc dłoń na jego
klatce i ciągnąc do siebie.
- Nie! – zaśmiał się i znów usiadł. Czyżby
kolejna zabawa?
Westchnąłem i nie mając siły na użeranie
się z dzieciakiem, przycisnąłem go mocniej do siebie. Zupełnie nie miałem
podejścia do malucha. Z tego, co widzę, to traktowałem go trochę jak własnego
psa.
- Jak masz na imię, hm? – spytałem chcąc
jakoś odwrócić jego uwagę. Szarpał się jak cholera.
- Lucas.
Zamarłem na moment. No tak. Świat nie
pozwoli mi zapomnieć o nim. Nawet
cholerny wnuk sąsiadki musi się nazywać tak jak jego dziecko.
- Ładnie. A ile masz lat?
- Dużo – odpowiedział Lucas starając się
usiąść, ale nie ze mną takie numery!
I o co więcej pytać? O czym mogę dyskutować
z takim maluchem? Polityce? Koncercie Muse w przyszłym miesiącu? Religii?
Filozofii? Dziewczynach?!
Na szczęście pojawił się król dupków aka Hektor,
a za nim przybiegł Cody i jak na wkurzającego psa przystało, zaatakował mnie
swoim zimnym i mokrym nosem liżąc gdzieniegdzie mnie po twarzy.
- Chodź do wujka – powiedział Hektor i
podniósł Lucasa. – Wujek Louis dobrze się tobą zajmował? Nic ci się nie stało?
- Matko, durniu, umiem zajmować się
dzieckiem – prychnąłem i odgoniłem psa od siebie.
- A nie mówiłem, że sobie poradzi? A ty w niego
wątpiłeś!
- Mój błąd – usłyszałem.
Automatycznie odwróciłem się w kierunku
głosu, którego od dobrych tygodni nie słyszałem a na którego dźwięk moje
wnętrzności postanowiły popełnić harakiri.
Rzeczywiście za krótki... Jednakże miło się go czytało ^^ Jej! Oskar wreszcie się pojawił. Jak przeczytałam, iż w domu Luisa jest mały chłopczyk to od razu wiedziałam, że to jest Lucas! Jej. To teraz chcę dalszą część opowiadania.. Proszę? Tak ładnie.
OdpowiedzUsuńW ogóle mam pytanie... ile czasu minęło od ostatniego spotkania Luisa z Oskarem? ok 2 miesięcy? Czy jak?
Komentarz krótki, tak samo jak rozdział... No dobra, tak naprawdę nie mam czasu na napisanie dłuższego.
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Heh, okej:).
UsuńIle się nie widzieli? Niecałe 2 tyg. Zaczęło między nimi zgrzytać na początku października a teraz jest końcówka listopada.
2 miesiące... gdzie ja mam głowę
Usuń2 miesiące cierpień biednego Louisa. Jak tylko spotkam Oscara to mu nawrzucam!
UsuńGdy ten szkrab powiedział, jak ma na imię to dodalam 2+2, co = Oscar :D A rozdział może i krótki, ale dzięki niemu coraz bardziej nie mogę się doczekać konfrontacji między dwoma diablami wcielonymi(Lucasem i Oscarem). Ja również z niecierpliwoscia czekam na ciąg dalszy. :3
OdpowiedzUsuń*Louisem i Oscarem.
OdpowiedzUsuńNo w końcu ten dupek się pojawił ! Rety czułam,że się pojawił czułam to! :D
OdpowiedzUsuńKochana życzę ci dalszej weny bo chcę dalej te opko ! <3
Kocham CIę! <3
ZABIJE CIE ! ZABIJE! GDZIE JEST COŚ CZYM MOGĘ CI PRZYŁOŻYĆ ZA SKONCZENIE W TAKIM MOMENCIE! DAWAJ KOLEJNY! ROMEO NO!!!!!!
OdpowiedzUsuńNie kończ w takich momentach !!
OdpowiedzUsuńAle się inaczej nie da!! :)
UsuńZa kończenie w takich momentach naprawdę powinna być jakaś kara! Człowiek umiera z ciekawości, dostaje rozdział i nagle BUM, a ciekawość tylko rośnie... :d Jednak bardzo się cieszę, że notka się pojawiła, Louis i Oscar może wreszcie porozmawiają jak dojrzali ludzie. A Oscarowi należy się niezły ochrzan za tak długą nieobecność i mam nadzieję, że Louis mu wygarnie to i owo. A mam pytanko. Wiadomo kiedy pojawi się kolejny rozdział MZR? :)
OdpowiedzUsuńNie mam zielonego pojęcia kiedy będzie. Po "Tylko mój" na pewno. Ale widząc ostatnio częstość dodawania przeze mnie publikacji, to za prędko pewnie nie będzie :(.
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńTrafilam tu z twojego bloga o Harrym Potterze i mam tylko pytanko czy bedziesz go kontynuowala
Będzie. Kiedyś na pewno. Nie zostawię tego opowiadania bez zakończenia :).
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńi co jednak Luis poznał dzieciaka Oscara, przed czym się tak wzbraniał, podstępem bo podstępem, ale jednak poznał, ciekawe czy to, że Oscar się nie odzywał miało na celu go „przegłodzić”... ja chce rozdział kolejny
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Kiedy następny rozdział, ja już go chce przeczytać nooo :)
OdpowiedzUsuńYaaa, to było piękne (tylko krrródki)! Czekam na więcej, weny, weny duużo życzę. ^.-.*
OdpowiedzUsuń