czwartek, 29 listopada 2012

8. Miłość za rogiem

Powrót do domu był jednak najlepszym posunięciem. Chociaż byłem sam (rodzice nie pozwolili zabrać za sobą Cody’ego), to czułem się wspaniale. Jak król świata!

Mogłem robić wszystko i nic. Mogłem zostawić po sobie naczynia i spać do południa. Mogłem wracać w nocy nie narażając się na widok matki w szlafroku, gdy otwierałem drzwi do domu. Nie musiałem słuchać jej ciągłego gderania na temat jedzenia o późnych porach.

I, co najfajniejsze, mogłem wrócić tak spity, że nogi, moje własne kochane nogi, nie dawały rady mnie utrzymać.

I takim właśnie sposobem poznałem Andy’ego.

Był on bratem Adama, mojego najlepszego kolegi z klasy, który został na czas wakacji w mieście, pracując w księgarni jako sprzedawca. Ta fucha strasznie mu się podobała, bo największą miłością chłopaka były książki. Połykał je w całości ta szybko, jak ja blachę szarlotki. Nie wiem kiedy on znajduje czas na czytanie, uczenie się i – jak teraz się okazuje – imprezowanie. No, imprezowanie to za dużo powiedziane. Zasiadaliśmy po prostu na murku pod najbliższą uczelnią, gdyż wtedy policja nie mogłaby się do nas przyczepić, w towarzystwie reszty osób z klasy.

A wracając do Andy’ego, to po raz pierwszy spotkałem go, gdy przyjechał po brata o pierwszej w nocy. Do Adama dobijała się strasznie matka i, gdy syn wreszcie łaskawie odebrał, usłyszała jak ledwo co składał zdania, a jego ulubioną odpowiedzią było „mhm”.

Starszy brat mojego kumpla był wysoki, barczysty z mocno zarysowaną szczęką i krótko przyciętymi, czarnymi włosami. Widząc Adama i mnie w nie lepszym stanie, zaproponował podwózkę.

Na początku się nie zgadzałem, bo chciałem zostać. Na Boga, są wakacje! Środek lipca! Kto by tu wracał – zerknąłem na zegarek – godzinę po wybiciu północy?

- Eee, nie – odpowiedziałem Andy’emu, gdy powiedział, że odwiezie mnie do domu.

Mężczyzna zaśmiał się. Jego śmiech był zupełnie inny od śmiechu Oskara, a Oskar (niech go wszystkie czorty razem wezmą w cholerę) w ładny sposób wyrażał radość. Sprawiał, że przyjemnie coś mi bulgotało w żołądku na sam jego dźwięk.

Albo to wypity alkohol dokonał rewelacji w żołądku, bo złapałem się zaraz za usta, gdyż miałem odruch wymiotny. A niech to.

- Żadne nie. Usiądź obok Adama – skinął na miejsce za swoim fotelem.

- No dobra – zgodziłem się dobrodusznie, siadając obok kumpla.

Było mi naprawdę niedobrze. Dziś próbowaliśmy nowy specyfik, mający czarną butelkę i czerwoną nalepkę z namalowanym bykiem. Nie pamiętam nazwy, ale był naprawdę niedobry. Cóż, cena adekwatna do jakości.

I, aby zniwelować obrzydliwy smak na ustach, wypiliśmy z Adasiem piwo. No dobra, na jednym piwie się nie skończyło. Ale mam osiemnaście lat! Ma wątroba jest jeszcze młoda! Można biedaczynę katować.

No dobra, nie można. Ale tak to bywa, jak się jest w liceum. Trzeba wszystkiego spróbować, a co!

- Gdzie mieszkasz? – spytał Andy.

- Prosto, na światłach w prawo, a potem dalej hen, hen prosto – odpowiedziałem, kiwając się na boki. O dziwo, Adam robił to samo. Ha, ha, a to czubek. – Fajne auto – dodałem, bo naprawdę wtedy mi się podobało.

Był to stary, zielony pickup. Silnik pracował masakrycznie głośno, amortyzatory chyba nie działały, bo przy dziurach nieźle nami rzucał. Ale miał w sobie to coś.

- To Andy’ego oczko w głowie. Nawet mi, własnemu bratu kurde, nie pozwala poprowadzić – powiedział Adam, prychając. – Ojej – dodał, gdy najechaliśmy kołem na dziurę.

- Bo ty nie potrafisz jeździć – stwierdził mężczyzna, zatrzymując się na światłach. Odwrócił się do nas i uśmiechnął. – Ale z was chlory.

- A wypraszam sobie! – Adam podniósł wskazujący palec przed siebie.

Dokładnie. Wyglądaliśmy normalnie.

- Chyba jest zielone – powiedziałem, wskazując na światła.

Dobrze, że była taka pora i na ulicach nic nie jeździło oprócz autobusów, taksówek i policji.

- Ja tylko stwierdzam fakty – rzekł Andy, ruszając.

- Jasne, jasne. Pogadamy o tym w domu.

Właśnie zgrzeszyłem. W którymś z przykazań jest mowa, że nie można zazdrościć bliźnim  A ja, patrząc na braci, zazdrościłem, że ja nie potrafię rozmawiać tak z Hektorem. Ciągle sobie dogryzamy i plujemy jadem, podczas gdy Andy martwił się o stan młodszego brata i nawet po niego przyjechał. Hektor taki nie był. Pozwoliłby matce czy ojcu mnie zabrać, narażając na kazanie w aucie. I, żeby nie było, na kazaniu by się na pewno nie skończyło.

- Jaki numer domu? – Kierowca oderwał mnie od dumania.

- Beżowy z czerwonym dachem – odpowiedziałem.

- A może jakieś inne wskazówki? Tu jest dużo takich.

- 53 – odpowiedziałem, z niezadowoleniem czując, jak wnętrze mojej głowy tańczy kankana sprawiając, że chyba na własnych nogach jednak nie stanę. Co było w tym bełcie?

- No, to jesteśmy – oświadczył Andy zatrzymując auto. – Dasz radę sam dojść?

Spojrzałem to na niego, to na bramkę, to znów na niego.

- Pewnie – odpowiedziałem, otwierając na oścież drzwi i wychodząc. – No to cześć. I dzięki. – Wziąłem głęboki wdech, gdyż świeże powietrze trochę mnie otrzeźwiło (ale troszeczkę) i z dumnie wypiętą piersią szedłem w kierunku domu. Niestety nie na długo.

Kurwa, potknąłem się.

Litości, jaka ze mnie ciamajda! Wierzyć się nie chce.

- Nic mi nie jest! Nic mi nie jest!

Jaki wstyd! Gdybym był trzeźwy (na szczęście nie jestem) spaliłbym się ze wstydu.

Podniosłem się powoli. Cholera, może naprawdę przesadziliśmy. Już nie chcę myśleć jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień.

Nagle poczułem, jak jestem łapany w pasie (jak kobietę!) i podnoszony do pionu.

- Um, dzięki – burknąłem nie czując jeszcze otarć, których się nabawiłem przez upadek. Wiwat alkohol! Przez ciebie zginę marnie.

- Dasz sobie radę? – spytał Andy, asekurując mnie do bramki.

- Oczywiście – odparłem, kiwając się na boki i jednocześnie szukając klucza w kieszeniach. Nie wiem co za nienormalna osoba powiedziała, że nie można robić paru rzeczy jednocześnie. Oto proszę spojrzeć na przykład, który właśnie kroczył do domu.

I wszystko byłoby super ekstra fajne gdyby nie to, że czułem się mało męsko. Nie lubiłem być traktowany jak kobieta. Nie, żebym się z tym wcześniej spotykał, ale, kurde, nie jestem niepełnosprawny! Nie trzeba nade mną dmuchać i chuchać jak nad dzierlatkami! Jam napakowany testosteronem facet! Kto w to wątpi, niech zamilknie na wieki.

Skrzywiłem się, gdy przed oczami pojawiła się niechciana twarz. Nawet w takim stanie będzie mnie nawiedzał drań jeden?

Od tygodnia nie miałem od niego znaku życia. W sumie jakim prawem miałby się ze mną kontaktować? To mój kolega? Nie, wiec dlaczego czuję smutek? Dlaczego co jakiś czas patrzę na telefon z nadzieją, że pojawi się sms czy nieodebrane połączenie od niego? A, a propos telefonu, to gdzie ja go podziałem?

- Daj, otworzę – powiedział Andy, biorąc z mojej ręki znalezione klucze. A bierz jak chcesz. Tylko oddaj zaraz.

Po chwili wprowadził mnie do środka. Skierowaliśmy się w kierunku salonu (głupi nie był, żeby męczyć się ze mną idąc na piętro do pokoju) i jak trup opadłem na kanapę. Och jak dobrze. Och jak wspaniale.

- Kluczę zostawiam tu.. widzisz? Hej!

- Odczep się – odepchnąłem natarczywe ręce, które mnie tarmosiły. Nie widzisz, człowieku, w jakim byłem stanie?

Człowiek chyba sobie odpuścił, bo po chwili zostałem sam. Drzwi do domu się zamknęły a auto niebawem ruszyło dalej, czego już nie słyszałem, gdyż byłem pogrążony w śnie o ciepłym, twardym ciele leżącym obok mnie i nie dającym mi się odsunąć. I owe ciało nie nazywało mnie per „gówniarzu”, jak to zwykle robiło, ale po imieniu.

Dzięki Bogu, że następnego dnia nic nie pamiętałem.

* * *

Dlaczego w epoce telefonów komórkowych ludzie jeszcze mają w domach telefony stacjonarne? No po co? Aby płacić większe rachunki?

Skrzywiłem się, wybudzając się ze snu. O matulko kochana, co za tortura!

- Osz cholera – sapnąłem, otwierając powoli oczy.

Ból w głowie i kapeć w ustach przypomniało mi, co takiego się wczoraj stało, a raczej – co wypiłem. Już nigdy nie dam się namówić Adamowi! Co z tego, że specyfik jest tani i ma dużo procentów, jak potem czuję się jak zmemłany, wypruty i wypluty? Nawet głowy nie podniosę, a co dopiero mowa o wstaniu! Boże, co ja wczoraj najlepszego zrobiłem…

Skrzywiłem się słysząc uporczywy telefon. No już! Już! Zaraz cię dziadzie wyłączę jak nie przestaniesz!

Poczołgałem się powoli do komody, która stała – na szczęście – dość blisko, i sięgnąłem po słuchawkę.

- Halo – odebrałem.

- No nareszcie! – krzyknął Hektor. – Odebrał wielmożny pan! Wiesz jak się o ciebie martwiliśmy?!

- Dlaczego? – spytałem. A mogłem nie odbierać. Co mnie podkusiło…

- Jak to dlaczego? Cody wczoraj zachorował i musieliśmy pojechać z nim do lekarza. Sądziliśmy, że chciałbyś wiedzieć. Ale nie odbierałeś – prawił mi wyrzuty, buc jeden.

- Nie było mnie w domu – odpowiedziałem, kładąc policzek na przyjemnie zimnej posadzce. O jak dobrze. Jakoś informacja o chorobie psa nie chciała dojść do mego skacowanego umysłu.

- A gdzie byłeś? I dlaczego nie masz przy sobie telefonu? – Kolejna burza pytań. Jak miło, że się martwił, ale dlaczego wtedy, gdy byłem w tak kiepskim stanie?!

- Z Adamem byłem.

- Adamem? Już ja ci dam Adama! Ktoś inny twój telefon odbiera.

Aż otworzyłem oczy. Gdzie moja komórka!?

- Co!?

- Teraz to „co”?! Czy ty chcesz swojego jedynego, dobrego i ukochanego brata doprowadzić do wściekłości? Czym ci ja zawiniłem, że tak mnie traktujesz?

Cholera, pogubiłem się. O czym od gadał?

- Co?! – powtórzyłem pytanie, bo nic nie rozumiałem.

Hektor westchnął głęboko.

Nastała cisza, w której starałem się poskładać wczorajszy dzień. Między dwudziestą a dwudziestą pierwszą spotkałem się z Adamem, poszliśmy do sklepu (wtedy jeszcze miałem telefon, bo pamiętam, że Adam śmiał się ze mnie, że non stop zerkam na komórkę jak jakaś głupia, zakochana baba), potem spotkaliśmy… cholera, nie pamiętam kogo. To nie byli moi znajomi najwyraźniej. Dalej pamiętam ledwo co. Jakim cudem dotarłem do domu?

- Zadzwonię później – powiedziałem do brata, gdy usłyszałem dźwięk dzwonka. – Obiecuję – dodałem, gdy ten zaczął wymyślać, że na pewno tego nie zrobię.

Nieźle mnie ta gadzina poznała.

Jakimś (naprawdę wielkim) cudem wstałem i podszedłem do drzwi. Uch, ale mdli.

Zmarszczyłem brwi patrząc przez wizjer. Kto to, u licha?

Otworzyłem ostrożnie drzwi.

- Tak? – Skrzywiłem się czując, jak słońce grzeje mnie w twarz. Zniknij! Przepadnij maro nieczysta!

- Cześć – przywitał się wysoki mężczyzna ubrany w ogrodniczki. Tak, dobrze widzicie. Miał na sobie tylko ogrodniczki. I to na dodatek brudne od jakiegoś smaru czy innej cholery. – Widzę, że nie tylko dla Adama wczorajszy dzień przyniósł fatalne skutki – zaśmiał się.

Hm, skądś pamiętałem ten śmiech. Wystarczyło mi zerknięcie na auto stojące przy garażu i już wiedziałem z kim miałem przyjemność.

Przyznam, że gdyby mnie mijał, nie rozpoznałbym człowieka.

- No trochę przesadziliśmy – uśmiechnąłem się oszczędnie, na ile pozwalał mi ból głowy i kapeć w ustach. – Wchodź, bramka jest otwarta – powiedziałem, chowając się w ciemnościach domu.

Unikając słońca niczym wampir, szedłem powoli do salonu mając tylko jeden cel – położyć się na kanapie.

- Adam nie wygląda lepiej niż ty. Rodzice nie byli źli? – spytał Andy, zamykając za sobą drzwi i idąc za mną.

- Na szczęście ich nie ma – odparłem, kładąc się na mojej arkadii. O jak dobrze.
Mężczyzna usiadł na fotelu obok, mierząc mnie wzrokiem. Musiałem naprawdę tragicznie wyglądać. Na co się tak kurna gapił?

Już chciałem się go kulturalnie spytać co takiego jest we mnie tak absorbującego, że mnie perfidnie lustruje, gdy nagle zauważyłem, iż jego ręka, która wygodnie leżała sobie na jego udzie, teraz niebezpiecznie się do mnie zbliżała.

Nie spuszczając z niej wzroku, nie zrobiłem żadnego ruchu. Ani wtedy, gdy położył ją delikatnie na mym spoconym czole, ani, gdy zaczął czule odgarniać mokre od potu włosy, które przykleiły się bezczelnie do skóry. Co on, do diabła, robił?

Na dodatek przysunął się na sam brzeg fotelu i nachylił nade mną.

Zamurowało mnie. Dosłownie. Nie wiedziałem co powiedzieć, zrobić. Możliwe, że mój obecny stan uniemożliwiał mi szybkie reagowanie i myślenie. Cholera, no!

Zrób coś, głupi dzieciaku, zanim on coś zrobi.

Serce mi szybciej zabiło, gdyż przed oczami stanął mi Oskar. I, co było najbardziej dziwne i przerażające, poczułem się tak, jakbym go zdradzał. Że takie spoufalanie się z tym mężczyzną było nie fair wobec tego, którego zostawiłem.

Zaraz, zaraz. Zostawiłem? Ja nikogo nie zostawiłem! Co za głupoty przychodzą mi do głowy?

To było – jakby nie patrzeć – przerażające. Już wiedziałem dlaczego wyjechałem. I nie dlatego, że moja sarenka zaręczyła się. Krzyżyk jej na drogę! Gdzie indziej był pies pogrzebany.

Gdy Andy’ego ręka z czoła zeszła na policzek, automatycznie uciekłem od tego dotyku.

To była zazdrość. Że też nie dostrzegłem jej od razu! Byłem zazdrosny o atencję, którą Oskar obdarza wszystkich oprócz mnie. A jak już zwraca na mnie uwagę, to docinamy sobie jak kobiety podczas okresu. Ale wiedziałem, że ma również łagodną stronę. Pokazał ją tylko raz – podczas rozmowy z Casandrą. Też chcę, aby mnie tak traktował! Jestem jakiś gorszy? Trędowaty?

- Stało się coś? – spytał Andy, zaprzestając swoich czynów.

Spojrzałem na niego nie rozumiejąc o co mu chodzi.

- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał się rozpłakać – dodał.

Zmarszczyłem brwi. Co on właśnie powiedział?!

Nagle usłyszeliśmy, jak drzwi do domu otwierają się. Nie zgadniecie kto właśnie wszedł do środka…

Skrzywiłem się czując przeszywający ból głowy, gdy moje i matki spojrzenie skrzyżowało się.

- Co tu się dzieje?!

Andy wstał i przywitał się:

- Dzień dobry.

- Dzień dobry – odpowiedziała matka, krzywiąc się i rozglądając wokół. No cóż, czysto to na pewno nie było. – A pan to kto?

- Jestem Andy, brat Adama. Przyniosłem dla Louisa telefon, bo zostawił wczoraj go u mnie w aucie.

- W aucie? – cienkie matczyne brwi uniosły się do góry. Ach tak. Już pamiętam.

- Dokładnie – uśmiechnął się mężczyzna. – To ja będę wracał. Miło było poznać – skłonił się i wyszedł, zostawiając mnie z tą plującą jadem harpią.

Gdy zostaliśmy sami, matka zaczęła swoją reprymendę nie mogąc uwierzyć, jak przez te parę dni mogłem tak zapuścić dom i siebie, bo – jak zauważyła, mój smród owładnął całe mieszkanie.

Kazała mi się umyć, sama zajmując się kuchnią (cóż za łaska) i brudnym praniem.

Kąpiel nie była jej najgorszym pomysłem. Nie wiem ile przeleżałem w wannie, ale gdy wyszedłem, czułem się o niebo lepiej.
Kolejną burę dostałem, gdy jechaliśmy autem. A, zapomniałem wspomnieć, iż matka nie zgodziła się na mój dalszy pobyt samemu w domu i zaopatrzony w okulary przeciwsłoneczne i butelkę wody, usiadłem obok niej, gotowy na to, aby wrócić na działkę.

Denerwowałem się. Co będzie, jak znów go spotkam? Nie widzieliśmy się prawie tydzień.

Halo! Halo! Chłopie! Zachowujesz się jak dzierlatka przed spotkaniem po raz pierwszy swojego narzeczonego! Uspokój się, no już. Wdech… dokładnie tak, i wydech. A teraz jeszcze raz. Będzie okej, rozumie się? Nie masz co się denerwować.

Cholera jasna.

- A co tu aż tyle samochodów? – zdziwiłem się widząc, jak cały nasz podjazd jest nimi zajęty.

- Jak co tydzień do Hektora zjechali się jego znajomi.

Oż kurde, zapomniałem.

Długo ze sobą walczyłem – czy wyjść z klimatyzowanego samochodu i stanąć twarzą w twarz z nim, czy zostać tu i czekać, aż wszyscy wrócą do domu. Patrząc na minę matki, to druga opcja nie wchodzi w grę.

Bóle głowy powróciły, gdy gorąco znów buchnęło mi w twarz. Plus był taki, że znajdowaliśmy się nad wodą i to przy lesie – zawsze to coś.

- Cześć maleńki – uśmiechnąłem się widząc, jak Cody biegnie w moim kierunku machając radośnie ogonem. – Co ci było, byku jeden?

- Zatrucie – odpowiedziała matka, wyjmując z auta swoje torby i mnie mijając. – Ale już jest z nim w porządku.

- Co ty jesz, głupku jeden? Niedobrze cię karminy? – spytałem psa, który to okręcał się wokół mnie, to lizał po rękach. Ach, pocieszny psiak.

Zapatrzyłem się dłużej na auto Oskara, które stało najbliżej kładki. Czyli też był. O matko.

Wszedłem powoli do domu rozglądając się z mocno bijącym sercem (jak nic padnę w młodym wieku na zawał). Uff, nikogo na horyzoncie. Czyli byli na górze.

Ręce mi się pociły, oddech był niespokojny, a umysł starał się wymyślić jakieś wyjście z sytuacji. Ale co miałem niby zrobić? Ba, mam w ogóle cokolwiek mu mówić? A może nie wchodzić im przed oczy i okazać się tchórzem?

Zabrałem ze stołu butelkę wody zostawiając pustą, i po cichu szedłem schodami na górę starając się nawet wolniej oddychać.

Tak jak się spodziewałem, znajomi Hektora byli w jego pokoju. Grało jakieś straszne umc umc, które było zabójstwem dla dobrego smaku. No cóż, nigdy nie podejrzewałem swojego brata o posiadanie tej zalety (ani o jakąkolwiek inną), więc moje zdziwienie nie było duże. Hektor zawsze szedł za modą, nieważne, czy miała ona jakiekolwiek poczucie piękna.

Oprócz muzyki, można było też usłyszeć śmiechy i rozmowy. Nic się nie stanie, jak zajrzę. Na moment. Nikt mnie przecież nie zauważy. Będę niewidzialny jak duch. Tylko zerknę. Pokój Hektora był obok mojego, więc jak będę ostrożny to…

To mnie cholera jasna zamuruje. No dosłownie ze mnie jest człowiek porażka!

Owszem, w pokoju bęcwała było od groma ludzi. Na stoliku na środku sypialni (skąd on się tam wziął?) stały butelki z piwem, walały się miski z krakersami i chipsami, i żetony. Znów grają w pokera, hazardziści jedni.

Ale nie zszokował mnie widok kupy ludzi ściśniętych jak sardynki w puszcze schylających się nad stolikiem z salonu, ani to, że pokój wyglądał jak pobojowisko przez walające się okruszki jedzenia. Ale to, kto siedział na czyichś nogach i kto zarzucił komu ręce na ramiona, a kto obejmował w pasie.

- Hektorku, wróciliśmy! – krzyknęła matka z dołu, a wszystkie pary oczu, niczym jeden mąż, spojrzały na mnie. Kuźwa no. I po co ci to chłopie było?! Szpiegowania się zachciało!

Nigdy siebie nie podejrzewałem o tak szybkie reagowanie. Lecz wystarczyło, że skrzyżowałem wzrok z jego wzrokiem, a już mnie tam nie było.

Cholera, cholera, cholera. Niedobrze. Absolutnie niedobrze.

Zamknąłem za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. I co teraz, Einsteinie? Chciałeś, to masz. Kiedyś ciekawość sprowadzi na ciebie gromy. Zobaczysz.

Podskoczyłem słysząc pukanie. Nikogo tu nie ma! Odejdź!

- Louis?

No cóż, sarenki nie wpuszczę?

- Cześć – przywitałem się z uśmiechem, gdy ją zobaczyłem. Jak zwykle wyglądała obłędnie. Co ta dziewczyna robi, że jest istnym zaprzeczeniem prawdziwych lesbijek? Za prawdziwe oczywiście uznaję zapuszczone, grube babska, które są śmiesznymi karykaturami tych z filmów będących dozwolone od lat osiemnastu.

- Cześć draniu – odpowiedziała i uderzyła mnie lekko pięścią w klatkę. – Co nie odbierałeś telefonów? Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy?
Patrzyłem na nią zaskoczony. Dzwoniła do mnie? Kiedy niby?

- Ale dobrze, że wszystko z tobą w porządku i jesteś już z nami – powiedziała, uśmiechając się Co więcej, przytuliła się nawet!

Dalej nic nie rozumiałem. Przecież nic mi się strasznego nie działo. Codziennie wracałem do domu, myłem zęby i starałem się zjeść wszystkie pięć posiłków. O co się więcej niby martwić?

Dłużej nie było mi dane się nad tym zastanawiać, gdyż na horyzoncie dostrzegłem Oskara. Widząc jego minę byłem boleśnie świadom, że mnie przytuli się do mnie tak jak sarenka.

- Zostawisz nas samych? – poprosił, nie spuszczając ze mnie przeszywającego wzroku, od którego robiło mi się gorąco.

Alice opuściła ręce (nie, wróć! Nie zostawiaj mnie z nim samego! Przecież jesteś pielęgniarką! Nie powinnaś ratować ludzi?!), pogłaskała po głowie jak psa i poszła.

Oskar za to wszedł pewnym krokiem do mojego pokoju siadając od razu na fotelu.

Zamknąłem za nim powoli drzwi, zastanawiając się przez moment, czy aby nie wziąć nogi za pas.

- Musimy sobie coś wyjaśnić, gówniarzu – zaczął, a ja dałem sobie mentalnego plaskacza, gdyż mogłem ratować skórę zwiewając.
* * *
Zaskoczeni, że rozdział tak szybko? Ano wiedząc, że beta nie wyrobi się w pierwszym terminie w sprawdzeniu drarry pomyślałam, że dobrą rekompensatą (bo w końcu dałam słowo) będzie jak coś opublikuję tu. Więc od niedzieli pisałam prawie codziennie, i tak też powstał ten mega długi rozdział. Może się wydawać, że początek nie jest potrzebny, bo przecież nie ma w nim Oskara, a jakiś kolega Louisa i jego brat.  ( Uwaga, spam. Jednakże ci, co czytali wcześniejszą wersję wiedzą, że Louis będzie romansował z ojcem swojego kolegi. Pomyślałam, że co ja będę biednego chłopaka do jednego łóżka ze staruchem wsadzała, to mu młodszy kąsek zaserwuję : ) Koniec spamu.) ale wszystko jest przemyślane i tak po prostu miało być. Od następnej części Oskar będzie prawie non stop : ) W końcu trzeba będzie chłopaków rozruszać, aby wzięli się do roboty, nie? 

10 komentarzy:

  1. Rozdział wspaniały :) Nie była bym zawiedziona jeśli Louis nie miał by żadnego innego oprócz Oskara ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział podobał się? To świetnie! : ) Zawsze mam obawy, że jest wręcz odwrotnie, gdy nie ma akcji z głównymi bohaterami. Ale, że jest - jak go określiłaś - wspaniały, to kamień spadł mi z serca ; )

      Usuń
  2. Rozdział świetny.
    Niech Andy bierze łapska precz od Louis'a! On należy tylko do Oskara xD
    Bardzo fajne opowiadanie ^^
    Nie mogę się doczekać o czym chce pogadać Oskar.. Szkoda, że oni zawsze się przezywają.. To smutne. Przecież oni powinni być razem xD Pasują do siebie.

    Na więcej mnie dzisiaj nie stać xD
    Tak więc życzę weny i pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaglądam, a tu taka niespodzianka, jest rozdział. :DDD
    Powtórzę po poprzedniczkach, że rozdział jest super. Uśmiałam się z biednego pijanego, a później skacowanego Luisa. I do tego jestem szczęśliwa, bo oddzielenie od Oskara zaczynało chłopakowi coś uświadamiać. Ach i och. Coś mu tam do tej jego łepetyny wchodzi z sprawie Oskara.
    Andy fajny i lekkie zaskoczenie, ale pozytywne, że to on ma być w zamian za tego ojca kolegi.
    A potem jak przyjechała mama Luisa (jak weszła do domu, byłam przekonana, że to Oskar), to już byłam całkiem szczęśliwa i powtarzałam sobie w kółko: "Lui zobaczy się z Oskarem". I znajomi Hektorka przyjechali, będzie fajnie. :D Biedny został przyłapany na podglądaniu. Sądził, że schowa się w swoim pokoju, a tu jego zmora przyszła do niego.
    "- Musimy sobie coś wyjaśnić, gówniarzu" Och, Oskarku tak chcesz zdobyć Luisa. On myśli, że uważasz go za nic niewartego dzieciaka, trędowatego. Trzeba go tulić i kochać. Dobra, wiem, że nie wszystko na raz. Ja nawet lubię te zagrywki Oskara. Jestem ciekawa skąd mu się to bierze.
    I w ogóle tak smutno, kiedy Luis cierpi, że jego brat ma go głęboko gdzieś. Ale Hektor go kocha. :D

    Tak mi przeszło przez myśl, pamiętając epilog z pierwszej wersji opowiadania, czy tutaj też pozwolisz czwórce się zabawić razem, czy nie. Byłabym za tym, i za wcześniejszym momentem (Gabi, Hektor i Luis chyba w jakuzzi), ale w sumie to Twoje opowiadanie. Nawet nie wiadomo czy Gabi się pojawi. Hektor byłby w siódmym niebie, przecież tęskni za swoim chłopakiem. :DD

    Wspaniale i czekam na więcej. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie takie komentarze napędzają mnie do pisania : ) Co do Gabriela, to będzie, oczywiście, że będzie i to nawet już niedługo. Heh, ty lepiej pamiętasz co było w rozdziałach niż ja. Chyba będę musiała odświeżyć fare. A planów nie zmienię. Znaczy - gdzie seks był tam będzie : )

      Usuń
    2. Może niedokładnie pamiętam, ale niektóre sceny tak. Szczególnie jak czytało się je po kilkadziesiąt razy, całe opowiadanie po kilka. :DD
      Świetnie, że pojawi się Gabriel. Widzę scenę, jak Hektor rzuca się na niego z radości. I dobrze, że planów nie zmienisz. :D

      Usuń
  4. Wspaniale, że znowu piszesz. W maju ubiegłego roku to był dla mnie cios, kiedy skończyłaś pisanie. Ale teraz mam radoche. Co do mjie to chcę jak najwięcej historyjek z Naruto i jego "fifkiem" ;)
    Pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    cudowny rozdział, no, no Luisowi ktoś śni się po nocy, tylko ciekawe czy to było efektem wybicia tego alkoholu, czy tak cały czas przez te parę dni... Z pijanego, a później skacowanego Luis'a nic tylko się śmiać. Postać And'iego bardzo mi przypadła do gustu. Gdy drzwi się otwierałam to miałam nadzieję, że przyjechał Oscar... Denerwuje mnie to, że cały czas Oskar zwraca się do Luisa „gówniarz”, ciekawe o czym chce pogadać. Jakaś moja cząstka chciałaby wiedzieć, co działo się u Oscara przez ten tydzień, czy tęsknił za Luisem. Czekam na następne rozdziały....
    Weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. "nie, wróć! Nie zostawiaj mnie z nim samego! Przecież jesteś pielęgniarką! Nie powinnaś ratować ludzi?!"- przyrzekam , że parsknełam śmiechem tak mocno aż się oplułam. Jaki z Loui'ego żurek-słodziak. :D
    W 100 % się z Tobą zgadzam co do rozruszania. Niech Oski go rozrusza...ale tak mocno... tak ,że tchu brak :D W tak młodym wieku o kondycje to trzeba dbać.

    Popatrz Pan , popatrz. Esemeska nie dostał i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki umysł mu zabłysnął jak lampa halogenowa:D

    Dobra teraz to już wiercić się będę na myśl o następnym rozdziale.
    Ty mniej tą wenę a jak nie będzie to zamów na Allegro. Bo ja to teraz marudna się zrobię :D

    Mariah

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, ta separacja od Oskara uświadomiła co nieco Luisowi, a już myślałam, że to Oskar sie pojawił, ciekawe o czym to chce rozmawiać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń