- Ale idiota! – śmiał się głośno Hektor.
I zaraz ktoś wyskoczy, krzycząc „Zostałeś wkręcony!”.
- No nie mogę, co za czuby – zgodził się z nim Oskar.
Ale, ku mojej wielkiej rozpaczy, przez drzwi nikt z kamerą nie wybiegnie, a w domu jestem tylko ja i ta dwójka pomyleńców, która z wielkim zaangażowaniem oglądali w Internecie filmik z wypadkami biednych, głupich ludzi, którzy za nic mieli swoje zdrowie. Nie, żebym nie lubił się radować z czyjegoś nieszczęścia. Sam kiedyś lubiłem oglądać tego typu rzeczy, śmiejąc się do rozpuku widząc jak jeden idiota z drugim idiotą łamią sobie kości.
Możliwe, że po prostu mi się to znudziło. Albo spojrzałem na to dojrzalszym wzrokiem widząc nie powód do radości, ale do łapania się za głowę i pytając się „Gdzie są ci rodzice, gdy ich pociecha robi sobie ewidentnie krzywdę?”.
No właśnie.
Dlatego nie bawiłem się tak dobrze jak Hektor i Oskar, którzy siedzieli obok mnie i z wielkimi bananami na ustach oglądali to coś. Z opartą brodą o pięść usuwałem w żółwim tempie zawartość skrzynki odbiorczej w telefonie, podczas gdy oni w ogóle nie zwracali na mnie uwagę.
Jakie to typowe.
Nie chcąc dłużej marnować czasu, wstałem i biorąc banana leżącego na wiklinowym talerzu na środku stołu, skierowałem się na schody. Tak jak sądziłem – nie zostałem zauważony. No cóż, mogłem się tego spodziewać. Przybył Hektor, król towarzystwa, a ja, choć wcale nie gorszy, przestałem istnieć.
A walcie się, jeden z drugim. Do niczego nie jesteście mi potrzebni.
Uśmiechnąłem się widząc, jak Cody biegnie w moim kierunku. Chociaż ta oddana psina nigdy mnie nie zawiedzie.
W pokoju wziąłem laptop z biurka i usiadłem na łóżku, a pchlarz zaraz zrobił to samo, rozwalając swoje wielkie, włochate, ale jakże kochane ciało obok mnie, kładąc na dodatek łeb na jednym z jaśków. Zawsze miałem do niego słabość, a w takich sytuacjach jeszcze bardziej chwytał mnie za serce.
Matka za każdym razem widząc nas na posłaniu, wyganiała Cody’ego na podłogę nie słuchając moich słów, że mi wcale nie przeszkadza to, że leży obok. Ba, nawet dobrze, że jest.
Oczywiście moje słowa trafiały na ścianę i pies chcąc nie chcąc lądował przy moich stopach.
Pogłaskałem go po głowie uśmiechając się, gdy zaczął się łasić i prosić łapą o więcej.
- Wiesz, że pies ma wiele zarazków i trzymanie go na łóżku nie jest dobre? – usłyszałem.
A mogłem za sobą zamknąć drzwi.
- Mówisz jak moja matka – prychnąłem, i jakby nigdy nic, dalej głaskałem Cody’ego a wzroku nie spuszczałem z monitora.
- Zawsze uważałem ją za mądrą kobietę. A, jak wiadomo, wielkie umysły myślą podobnie – powiedział Oskar, opierając się o framugę i nie wchodząc do środka. Miał zamiar tak stać?
Już chciałem mu odpowiedzieć, gdy pojawił się mój brat mówiąc, że zabrał z pokoju to, co miał zabrać i mogą jechać.
- A gdzie jedziecie? – spytałem niby od niechcenia, ale podświadomie byłem strasznie ciekawy.
- Niech cię twoja mała makówka o to się nie martwi – rzekł Hektor znikając mi zaraz z oczu. Oskar zrobił to samo. – Wrócę kiedy wrócę! – dodał jeszcze, gdy był na parterze.
Czasem wydawało mi się, że mimo tego, że mam brata (nawet rodzonego!), to było tak, jakbym był jedynakiem. Hektor wciąż uważał mnie za gówniarza, który nic nie zrozumie, chowając się za ciałem matki i skarżąc ojcu.
Nic bardziej mylnego. Rodzice nigdy nie stanęli w mojej obronie w naszych kłótniach. A jak już, to widzieli rację starszego syna. No cóż, czarna owca się trafiła. Jaki ja jestem biedny.
Prychnąłem wyłączając reklamy, które przeszkadzały przeglądać mi w spokoju wiadomości.
Nigdy nie użalałem się nad sobą i nie mam zamiaru tego robić. Dlatego czas zrobić coś ze swoim życiem i zabrać się za miłosne podboje.
- Halo? – Usłyszałem damski głos w słuchawce.
- Cześć Alice – aż stanąłem, denerwując się. – Tu Louis. – Idioto! Ona wie kto dzwoni! – Masz jakieś plany na dzisiaj? Co powiesz na kino, spacer? – Może jeszcze romantyczna kolacja przy świecach, bałwanie?
- Oj nie dzisiaj, Loui. Z Nicole jedziemy do moich rodziców.
Natychmiastowo zrzedła mi mina.
- Mogę z wami jechać, jak to nie problem? – Aż palnąłem się w czoło słysząc to, co właśnie powiedziałem. Boże, skąd przychodzą mi do głowy takie głupoty? Za dużo spędzam czasu z bratem i jego psiapsiółką?
Sarenka zaśmiała się wdzięcznie.
- Może innym razem. Mamy po prostu im do powiedzenia coś ważnego. – Czyżby była śmiertelnie chora? – Nicole oświadczyła mi się.
A jednak wolałem myśl, że leży na łożu śmierci.
- Louis?
- Gratulacje – wydusiłem, gdyż w gardle powstała mi niezła gula.
- Dzięki. Jesteś pierwszy, który się dowiaduje. Sama byłam zaskoczona – trajkotała. – W końcu byłyśmy ze sobą już dwa lata.
- No czas najwyższy z takim stażem – mruknąłem, siadając z powrotem na łóżko. Nawet Cody patrzący się na mnie ciekawskim wzrokiem nie poprawił mi humoru.
- Prawda? Ale, że posiliła się na taki gest? Nigdy bym się tego nie spodziewała po niej. Zawsze to ja byłam ta wylewniejsza i pragnąca stabilizacji.
- No cóż, gratuluję ci jeszcze raz w nowej drodze życia.
- Dzięki Loui. I przepraszam, że dzisiaj nie mogę z tobą się spotkać, ale…
- Ja przecież doskonale to rozumiem– zaśmiałem się nerwowo, chcąc jak najszybciej skończyć tą bezsensowną rozmowę. – To już ci nie przeszkadzam w tym co robisz i pozdrów Nicole.
- No okej. – Jej głos nie wydawał się być entuzjastyczny jak chwilę temu, ale nie obchodziło mnie to.
Miałem złamane serce. Nie dość, że zostałem odstawiony na bok przez rodziców, brata, jego ciemnego klona, to jeszcze miłość mojego życia, która zamiast bawić się dalej balonikami, powinna zająć się maczugami czy drążkami.
Smutno mi było, no. Sądziłem, że chociaż ona mi zostanie. Że wreszcie przeżyję wakacyjny romans. Że poczuję motyle w brzuchu i nie spowodowane upojeniem alkoholowym, ale prawdziwym uczuciem.
No nic. Widocznie nie jest to dla mnie.
Położyłem się na łóżku obok psa tyłem do otwartych drzwi. Nie miałem na nic ochoty. Jedyne, co mnie teraz interesowało, to zniknięcie. To nie były, oczywiście, myśli samobójcze. Chciałbym przespać ten dzień z nadzieją, że wszystkie problemy skończą się wraz z zachodem słońca.
Niestety tak nie było.
Gdy się obudziłem, za oknem może i księżyc świecił jasno w towarzystwie gwiazd, ale depresja dalej twardo się mnie trzymała, nie chcąc rozluźnić swoich ostrych szpon.
Odwróciłem się na drugi bok zauważając, iż drzwi do mojego pokoju były zamknięte a psa nie było. Po głosach dobiegających z dołu mogłem się domyślić, że matka była za to odpowiedzialna.
Czy również czasem tak macie, że nic się wam nie chce? Że leżenie i nic nie robienie jest lepsze, niż robienie cokolwiek innego?
Westchnąłem przeciągle, przewracając się na brzuch i patrząc wprost na otwarte na oścież okno. Kurde. Niedługo w moim pokoju będzie wylęgarnia pająków, glizd i reszty robactwa. Można by było założyć moskitierę. Stoi oparta o szafę czekając, aż ktoś się nią zajmie. Ale nie chce mi się. Wolę leżeć na bebechu i żegnać się ze swoją wakacyjną miłością.
Nagle usłyszałem kroki na schodach. Zamknąłem raptownie oczy chowając twarz do poduszki.
Drzwi się otworzyły, kroki na moment ustały, aby zaraz skierowały się w moją stronę i na moment zatrzymały się przy moim łóżku. Dzięki Bogu, że nie myślałem obecnie o niczym, bo jakbym miał jakiś horror przed oczami, to chyba bym na zawał ze strachu padł.
Usłyszałem brzdęknięcie i osoba wyszła.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, spojrzałem na to, co zostało postawione na stoliku.
Depresja depresją, ale jeść coś trzeba.
Z uśmiechem (ale ciii, nie mówcie nikomu!) na ustach chwyciłem talerzyk z szarlotką i delektując się zjadłem ją w paru kęsach. To moje ulubione ciasto!
Już z mniejszym przygnębieniem położyłem się z powrotem na łóżko zastanawiając się, co takiego robić. Znowu spać? Nie chce mi się. Obejrzeć coś? Nie chce mi się. Wyjść do lasu z psem? Wiecie co? Nie chce mi się!
Napadło mnie nic – nie – chcenie, i jedynie kolejny kawałek szarlotki sprawi, że wyjdę z pokoju. Albo pełny pęcherz.
Rozłożywszy się jak rozgwiazda, słuchałem głosów z dołu. Cud się zdarzył! Cała rodzina w komplecie! Ojciec jak zawsze marudził na temat pracy, matka go uspokajała, a jełop aka mój brat zapewne obżerał się z Oskarem (własnego domu nie ma, że tak u nas przesiaduje?) ciastem, nie zostawiając mi ani okruszka.
Dupki.
- A gdzie Louis? – usłyszałem pytanie Hektora.
- Na górze śpi – odpowiedziała mama.
- Jeszcze? Całe życie sobie tak prześpi, nudziarz jeden.
Zebrała się we mnie złość, którą ciasto i sen osłabiły. Jakim prawem śmie mówić, że jestem nudny?! To, że nie chodzę na imprezy, nie upijam się do nieprzytomności czy nie uprawiam sportu nie znaczy, że jestem nudnym człowiekiem!
Zerwałem się z łóżka i raptownie otworzyłem drzwi. I to był błąd. Po pierwsze, jakbym na dół tak wybiegł, zostałbym przyrównany do ziemi i przez rodziców, i przez Hektora. A po drugie, i w sumie najgorsze, właśnie gapię się na Oskara, który stał z kubkiem kawy na parterze przy schodach i patrzył się na mnie najpierw zaskoczony, a zaraz zadowolony. Ta kanalia uwielbiała widzieć moje nieszczęście. Nienawidziłem go.
Cofam ostatnie słowa! Wcale nie chcę go poznawać!
Zamknąłem najciszej jak się dało drzwi, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, któremu uśmiech nie schodził z ust.
Zacząłem się dusić. Nie fizycznie, ale mentalnie. Miałem dość tego miejsca. Dość tych ludzi. Dość tego wszystkiego. Chciałem wrócić do domu!
Tak! To właśnie powinienem zrobić! Wrócić do domu! I to jak najszybciej.
Schowałem portfel do kieszeni i rozejrzałem się po pokoju wzrokiem czy aby niczego nie zapomniałem.
Już spokojniejszy i wiedzący czego chcę, otworzyłem po raz kolejny drzwi. Lecz niestety nie było mi dane wyjść, bo ktoś zagrodził mi przejście.
- Co chcesz?
- Doszły mnie słuchy, że twój ostatni podbój okazał się fiaskiem.
Zmarszczyłem brwi zastanawiając się o czym ten bęcwał opowiadał.
- Co?
- Podpowiem ci – powiedział łaskawie Oskar, robiąc krótką pauzę, aby napić się kawy. – Zaręczyny Alice.
- Nic ci do tego – prychnąłem. – A teraz mnie puść! – Podszedłem bliżej mężczyzny, ale hardo stał dalej. A to uparciuch.
- Jak nic do tego? Toż martwię się o ciebie, gówniarzu – powiedział dobrodusznie, kładąc wolną dłoń na mym ramieniu. Od razu ją strąciłem.
- Martw się lepiej o siebie – warknąłem. Miałem dość tego człowieka.
- Ho, ho – zaśmiał się. – Jaki wojowniczy!
Spojrzałem na jego rozbawioną twarz, postawę i doszedłem do wniosku, że zakończenie tej znajomości nie będzie w ogóle bolesne.
- Jak uważasz – schyliłem się, aby przejść pod jego ramieniem i już mi się udało, ale musiał mnie złapać. No musiał, no!
- A ty gdzie się wybierasz? – Poczułem zapach kofeiny. Spojrzałem na jego rękę obejmującą mnie w pasie a zaraz na jego twarz. – Jeszcze rozmowy nie skończyliśmy.
Co tu gadać, był przystojny. I to jak cholera. I patrząc tak na niego, serce nie mogło zareagować inaczej na jego bliskość, niż szybciej bić. Stawiam, że spowodowane było to złością.
To musiało być to!
- A właśnie, że tak – wykręciłem się z jego uścisku, i mijając Hektora na schodach, zszedłem na dół.
Rodziców spotkałem w salonie, gdy siedzieli – jak zwykle – nad jakimiś papierami.
- Czy któreś z was mogłoby podwieźć mnie na przystanek? – spytałem.
Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- A gdzie się wybierasz? – spytał ojciec, prostując się na fotelu.
- Chciałbym wrócić do domu – odpowiedziałem. Nic mnie tu, oprócz psa, nie trzymało. Po co miałbym się męczyć? W mieście mam znajomych, lepszy Internet i hipermarkety. Tu nie ma nikogo mi bliskiego, ledwo co łapie sieć, a sklep jest, ale jeden na całe miasteczko. A może są i dwa, ale nie zmienia to faktów, że swoich ulubionych płatków tu nie kupię.
- Teraz? Po nocy? Wykluczone! – powiedział ojciec, kręcąc głową i wracając do papierzysk.
- Ale dlaczego? – jęknąłem niezadowolony.
- Bo jest już ciemno – odpowiedziała matka. O, a co to się stało, że nagle zaczęła się o mnie martwić? – Ponadto jutro rano muszę być w mieście, to cię mogę podrzucić – dodała ucinając rozmowę.
No cóż, może być i tak. Mam czas na spakowanie się. A, że będziemy jechać autem, to możliwe, że będę mógł zabrać psa ze sobą.
O tak, teraz wakacje dopiero się dla mnie zaczną.
Cieszę się, że Alice się zaręczyła i Luis da sobie z nią spokój. Jego przyszłość, romans jest niedaleko. Tylko ma inną płeć. I Oskar wbrew pozorom nie chce by chłopak był nieszczęśliwy. Jak można tego chcieć u kogoś komu się już dawno wpadło w oko. Ale Luis pewne rzeczy interpretuje po swojemu. Zresztą chciałabym, aby Lu wykrzyczał to mężczyźnie, że ten na pewno mu życzy jak najgorzej itd. Reakcja Oskara byłaby wspaniała. Widzę jak porywa go w ramiona, całuje i mówi: Ty głupku jeden nigdy nie życzyłem ci byś był nieszczęśliwy.
OdpowiedzUsuńCiekawe czy Luis wyjedzie do miasta. Jest tu taki samotny. :( Ale ma Oskara.
Kocham to opowiadanie tylko szkoda, że rozdziały tak rzadko się ukazują i są krótkie. Czuję niedosyt. :D
Weeeenyy.
"Jak można tego chcieć u kogoś komu się już dawno wpadło w oko" miało być "kto już dawno wpadł w oko"^^
UsuńRzadko daję, bo czasu nie mam niestety na pisanie :( Sama nie jestem zadowolona, że publikuję raz, czy dwa razy na miesiąc.
UsuńA co do długości, to jest przeważnie zawsze taka sama. Nawet rozdziały na innych blogach mają podobną długość, ale może przez czcionkę i akcję wydaje się, że jest inaczej : )
Jak jest coś dobrego, to nawet jakby miało dwadzieścia stron to i tak mało.^^
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy rozdział, ciekawe jak na ten wyjazd Lusia zareaguje Oscar. Cieszę się, że Alice się zaręczyła, teraz to Luis już da sobie spokój no i poszuka kogoś innego, kto jest dosyć blisko niego, chociaż Oscar mógłby być trochę milszy....
Weny...
Pozdrawiam serdecznie Basia
By_Mariah
OdpowiedzUsuńJedzie sobie? Oski będzie płakulkał mocno...
Albo Oski pojedzie do niego i będzię sztyktyrydyktyk :D
A tak serio to również uważam, że trzymanie psa w łóżku jest niehigienicznie.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawiam się czy to ciasto matka mu przyniosła czy jednak Oliver, choć on to pewnie by został w pokoju... jak Oliver uwielbia go wkurzać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia