Uwaga na znikające przecinki.
* * *
Michał nigdy nie zaliczał się do
czyściochów. Ale oczywiście to nie tak, że się nie mył! Po każdym skorzystaniu
z toalety mył ręce, jak i przed snem obowiązkowym rytuałem było stanie jak słup
w kabinie prysznicowej i pozwalanie, aby woda spływała po całym ciele.
To były chwile tylko dla siebie, gdy żaden
współlokator nie miał prawa zaburzyć mu tego spokoju. Ba, śmiałby tylko! Zemsta
Jaczewskiego byłaby wielka i niespodziewana. A, że ani Grzesiek ani Piotrek nie
byli samobójcami, Michał nie musiał wprowadzać w życie swoich pomysłów, które
wpadły mu do głowy podczas oglądania „Piły”.
A wracając do manii mycia się, to Jaczewski
był raczej normalnym facetem, któremu obojętne było jaką firmą szamponu czy
mydła się umyje, tylko oby nie było ono damskie (trauma z dzieciństwa, gdy brat
podstawił mu matczyne perfumy. I jak mógł się domyśleć psikając się, że będzie
pachniał piżmem i jakimś cholernym kwiatem, który czadział tak, że jedno
naciśnięcie pompki opyliło go tym cholerstwem na długie godziny? I nic się nie
zdały przekonywania matki, że to Wojtka wina, bo to on jakoś swoimi
czarnomagicznymi sztuczkami zamienił zawartość ich perfum. Niech go wszy
zagryzą!) i w miarę ładnie pachniały. Ale dzisiejszego ranka jakoś nie mógł
pozbyć się przeczucia, że jego ręka jest brudna a z ust wydziela się nieświeża
woń.
No, gdy to drugie było dość zrozumiałe, bo
męczył go kac, który zdewastował mu jamę ustną, to świadomość tego, że parę
godzin temu dotykał swoją dłonią bez niczyjego przymusu członka największej
mendy, kacapa cholernego, napawa go obrzydzeniem. Okej, może obrzydzenie to za
mocno powiedziane, ale długo nic nie zrobi tą ręką. Ha, tym bardziej, że gdy ją
choć poruszy, zdradliwa pamięć podsuwa mu jak penis Mishy był twardy, gładki i
– co najgorsze – jak się dobrze układał w jego własnej dłoni.
Na litość boską, jest facetem! Skąd to u niego
się wzięło?! Przecież pochodzi z normalnej rodziny (z wyjątkiem brata) i
wbijane były mu od maleńkości kościelne przykazania. Ojciec widząc pederastów w
telewizji (bo gdzie indziej jakoś nie miał okazji) mówił, że to zakała
społeczeństwa i rozprzestrzenia się jak grypa. Wystarczy, że jedna osoba
kichnie w tramwaju, to zaraz i kolejne ciągną nosem i skarżą się na gorączkę.
I tak samo było według niego z homoseksualizmem.
Jednej sławnej osobie nagle odwidziało się bycie normalnym i, jakby mało było dziwactw na świecie, zapragnęła
skierować swój popęd do tej samej płci, to zaraz reszta społeczeństwa po niej
papugowała. To nie do pomyślenia!,
krzyczał za każdym razem rodzic powtarzając, że nie zaakceptuje tej anomalii u
siebie w rodzinie chyba, że wcześniej kopnie w kalendarz.
Oj, coś Michała stare, dwudziestoparo letnie
kości mówiły, że niedługo zapali znicz na tatusiowym grobie.
A odchodząc od żałobnego tematu i wracając
do największej zakały, jaką Jaczewski poznał, to nie wiedział jak to rozegrać.
Dzięki Bogu za weekend, ale w poniedziałek znów będzie musiał stawić się w
pracy i spojrzeć w oczy Wiolce i, co gorsze, blondynowi.
Może nagle zachoruje? O, to nie głupi
pomysł. Powinien mieć jeszcze jakieś dni urlopowe.
Ta, jasne. Jako stażyście na pewno
przysługują.
- Długo będziesz tak zdychał? – Zza drzwi
dobiegł go głos Piotra. – Wiolka ciągle do mnie wydzwania. Martwi się, bo
odbierasz od niej. Nie sądzisz, że czas najwyższy przeciąć pępowinę?
Michał westchnął i zerknął na telefon. No
tak. Rozładowała mu się bateria.
- A żeby było to takie łatwe – odburknął.
Nie miał zamiaru wstawać. Zbyt wygodnie
leżało mu się w łóżku otoczony odorem spoconego ciała starającego się pozbyć
resztek alkoholu.
- To ja jej przekażę, że jeszcze żyjesz,
choć smród z pokoju daje jasno znać, że się rozkładasz. Słyszałeś może o mydle i
wodzie?
- A ty słyszałeś może jak ci mówiłem, abyś
się odczepił w cholerę?
- Jakoś sobie nie przypominam. Zawsze z
zadowoleniem reagujesz na moje towarzystwo i przyjmujesz do wiadomości moje
cenne uwagi. Jestem dla ciebie niczym jak mistrz yoda!
- Coś w tym jest. Zawsze uważałem cię za
małpę.
- Ha, ha – usłyszał Michał. – Ale dobrze ci
radzę, Michaś, zrób coś z sobą bo to, co wydala się z twojego pokoju jest nie
do zniesienia i nawet Perfekcyjna Pani Domu nie dałaby sobie rady.
- Nie sądziłem, że będziesz wątpił w jej
możliwości. Ale już, już. Wstaję. Nie wyj ze szczęścia.
- Wycie zostawiam tobie, gdy się
podniesiesz.
I tu Michał niestety musiał przyznać mu
rację. Kac morderca nie ma serca, psia mać.
Myślał, że głowa mu zaraz wybuchnie. Każda
część jego ciała krzyczała, nie, wręcz piała z bólu na zmianę z chęcią
pochłonięcia wszystkiego co płynne.
Na wszystkie świętości, przecież to nie był
jego pierwszy raz że tak łajdaczył się alkoholem. W swoim dorobku miał
przygody, gdzie film mu się urywał, gdzie robił rzeczy z których dumny nie był
i poznawał osoby, które pozostawały piętno w jego pamięci na długi, długi czas.
I znów cholera przypomniał mu się kacap!
Ludzie! No ludzie! Dlaczego on go non stop prześladuje?! Nie może dać mu chwili
spokoju nawet we własnych myślach?!
Uch, potrzebna mu kąpiel.
Właśnie z tak bojowym nastawieniem Michał
wyszedł z pokoju. I wszystko byłoby w jak największym porządku, gdyby nie to,
że kątem oka zauważył ruch. Ruch żółtej plamy byłaby w porządku gdyby nie to,
że żaden z jego współlokatorów nie był blondasem. Tylko jedna osoba miała tak
jasno irytujące włosy.
- Wyglądasz jak…
- To chyba sen. Ja śnię, prawda? Los nie
może tak ze mnie drwić. Pojawiasz się w mojej głowie tam – wskazał na pokój – a
teraz jesteś tu.
- Myślisz o mnie? Jak… miło – powiedział
zaskoczony Misha.
- Oj zamknij się – warknął Jaczewski z
irytacją widząc, że kacap wyglądał równie dobrze jak zawsze. Ba, nie widać było
po nim śladów wczorajszej popijawy! Czy on w ogóle jest człowiekiem?! – Co ty u
diabła tu robisz? – spytał czując się coraz gorzej.
Śmierdział na kilometr, wyglądał jakby przeszedł
przez mikser a potem (bo czemu by nie?) poszła w ruch sokowirówka. Czuł się
rozmemłany, zapuszczony i zaśmiardły. I to wszystko przez faceta, który wczoraj
ssał mu penisa. Jak tu żyć?!
- Wiolka mnie wysłała – odpowiedział Misha.
– Od rana wydzwaniała do mnie, bo jako ostatni widziałem cię żywego.
- Cóż za szczęście cię spotkało.
- Ciebie raczej też patrząc po tym co
wczoraj się zdarzyło.
Michał przewrócił oczami ale nic nie
powiedział. Bo co mógłby?
- I jak na dobrego kolegę przystało –
ciągnął dalej Misha – chciałem na własne oczy zobaczyć co z ciebie zostało.
- No to się już napatrzyłeś? Tak? To do
widzenia. Możesz nieść wieść światu, że żyję i mam się dobrze.
- Z tym dobrze to bym polemizował – Misha spojrzał
krytycznie na Jaczewskiego.
- Oj zamknij się. A tak w ogóle, to kto cię
wpuścił? Dorobiłeś już się kluczy?
- Jeszcze nie – blondyn uśmiechnął się
szeroko. – Twój współlokator kazał mi cię pilnować abyś krzywdy sobie nie
zrobił. Wychodzi na to, że każdy uważa cię za ofiarę losu.
- Zaraz ty zostaniesz ofiarą jeśli stąd nie
wyjdziesz. Może i wyglądam jakby mnie przeżuto, wypluto i jeszcze raz przeżuto,
ale siły jeszcze trochę mam i rozprawię się z tobą raz na zawsze – warknął
Michał podchodząc do gościa.
A Misha, jak to Misha, patrzył oczarowany
na paletę emocji wymalowaną na twarzy mężczyzny. Ubóstwiał droczyć się z
Jaczewskim i sprawdzając na ile może sobie jeszcze pozwolić.
Nie dość, że z wyglądu Michał nie był
najgorszy, to z charakteru jak najbardziej mu odpowiadał. Uwielbiał wyzwania! A
Jaczewski właśnie był dla niego wyzwaniem od samego początku z którym chętnie
się zmierzy.
Także uważaj, Michaś, bo ktoś tu na ciebie
zarzucił haczyk.
- I po co te nerwy? – spytał Misha
pozwalając aby gospodarz złapał go za przód koszulki i się przysunął owiewając
jego twarz dość nieprzyjemną wonią z ust.
Popisy siły Jaczewskiego szybko się
skończyły, gdy ten poczuł dużą dłoń, która wkradła się pod jego własną,
wczorajszą koszulkę i dotyka spoconych pleców. Spiął się na ten dotyk nie mogąc
zrozumieć dlaczego jego ciało nie zareagowało tak jak powinno. Wcześniej, jeśli
kacap by sobie na coś takiego pozwoli, Michasia kolano szybko by podskoczyło do
góry a pięść wylądowałaby na kościstym policzku najeźdźcy jego prywatnej
przestrzeni.
Ale nie tym razem.
Teraz to Michał pozwała się dotykać
facetowi, który widząc tą uległość, posunął się jeszcze dalej. A mianowicie
pocałował go. Znowu, do licha ciężkiego. I Jaczewski zamiast ugryźć go w język,
który bez przeszkód zadomowił się w jego ustach, czy odepchnąć rękę, która
śmielej sobie poczynała lądując na pośladkach, na to wszystko pozwolił.
Skrzywił się, gdy jego penis, który miał
zapaść w sen zimowy, obudził się.
Odpowiedział czując dyskomfort w kroczu na delikatne pocałunki.
Uch, jak ta wesz daje radę w ogóle go całować, dotykać, być przy nim, gdy
prezentował się tak niechlujnie a ciało pragnęło zapoznać się z żelem pod
prysznic? I, co najgorsze, jakim cudem udaje mu się przez te migdalenie
sprawić, że głowa tak nie bolała a w uszach nie szumiało?
- Czy ty jesteś w ogóle człowiekiem?
- Jeśli chodzi o ciebie, to mogę być nawet
prywatnym bogiem – odpowiedział Misha zjeżdżając pocałunkami na szyję Michała i
to, co tam wyczyniał, nie powstrzymało Jaczewskiego od głębokiego westchnięcia.
Rozpływał się w objęciach młodszego ciała
pozwalając już na wszystko. Bo jeśli ceną niebolącej jak diabli głowy miały być
te pieszczoty, to jakoś to przeżyje.
- Nawet nie myśl sobie, że będę przed tobą
klękać.
Misha zaśmiał się cicho, doprowadzając jego
ciało do drżenia. Jakim cudem ta paskuda miała tak seksowny śmiech?
- Jakoś to obejdziemy – odpowiedział z
zadowoleniem zauważając, że wiszące swobodnie ręce wzdłuż Michała ciała unoszą
się i go obejmują. Co więcej, przysuwają go do siebie jakby jasno przekazując,
że ten chce więcej.
I gdyby nie obecny stan Jaczewskiego, zapewne
dostałby więcej.
I gdyby nie wkurzający, natrętny dzwonek do
drzwi na pewno dostałby więcej.
- Kogo niesie o tak nieludzkiej porze –
sapnął Michał i szybko odkleił się od Mishy starając ukryć zażenowanie, że dał się
ponieść. Znowu, psia mać.
Misha westchnął i oparł się wygodnie o blat
nasłuchując. Skrzywił się słysząc wysoki nieznany mu damski głos:
- Na litość boską, Michał, jak ty
wyglądasz! Rozumiem, że rozstanie z Maliną mogło negatywnie na ciebie wpłynąć,
ale że aż tak?!
- Mamo… - jęknął Jaczewski na co blondyn parsknął.
Wyprostował się i z napięciem czekał aż pojawi się jego przyszła (a co)
teściowa.
- Żadne mamo.
Przyszłam na chwilę, ojciec czeka na dole.
- Nie wejdzie na górę?
- Chciałam, by uniknął patrzenia na tę
sodomię. Widać, że sami chłopcy tu mieszkają i… o. Dzień dobry.
I wreszcie się pojawiła. Misha skłonił się
lekko i odpowiedział:
- Dzień dobry.
- Nie mówiłeś, że masz gościa – skarciła
syna.
- Nie zdążyłem, bo tak się rozgadałaś. To
mój… - zaciął się na moment, co Misha zauważył i z patrzenia się na kobietę
zwrócił wzrok na Jaczewskiego. – kolega z pracy.
- Misha Lewicki – przedstawił się, podszedł
i podał rękę.
Matka Michała uścisnęła dłoń i uśmiechnęła
się lekko.
- Rozalia Jaczewska. Rosyjskie imię a
nazwisko polskie?
- Nazwisko mam po matce a imię po dziadku.
Mama wiedziała, że mając ojca nazwisko – Ivaovic, mogłoby być ciężko. Więc
oszczędziła mi udręki i oto jestem – uśmiechnął się blondyn.
Kobieta skinęła głową i spojrzała na syna.
- Wreszcie masz jakiś kulturalnych kolegów
a nie samych pijusów – rzekła.
Michał przewrócił oczami na co kąciki ust
Mishy lekko uniosły się ku górze.
- Nie zapomnij mamo, że twój syn też jest pijusem
– powiedział. – Poza tym nie zapomnij też, że nasi wschodni sąsiedzi
wyprzedzają nas jeśli chodzi o spożywanie alkoholu.
- Zachowuj się – sarknęła. – I nie ma się
czym chwalić. Doskonale wiem jaką mam latorośl.
- No nie ma ale… - zaczął, ale szybko w głowie
dodał dwa do dwóch. Mamusia, jaka by nie była, jest nadal kobietą. I co z tego,
że jest uosobieniem dobroci, opiekuńczości i słodkości, skoro to dalej jest
kobieta? Lepiej z taką nie zaczynać dyskusji (tym bardziej przy kacapie) bo to
będzie się ciągnęło, ciągnęło i ciągnęło. Aż do usranej śmierci.
A Michał wie co mówi. Nie bez powody wyfrunął
z rodzinnego gniazda.
- Po co w ogóle przyszłaś?
- Zobaczyć cię, synu niedobry. Kiedy to
matkę ostatni raz odwiedziło, co? Kiedy zadzwoniło? Zapomniałeś, że masz
jeszcze żyjących staruszków?
- Jakżebym śmiał. W końcu jeszcze nie zadzwonił
do mnie prawnik by odczytać testament.
- I nie zadzwoni, cholerniku. Masz w takim
razie przyjść jutro na rodzinny obiad. Nie chcę słyszeć żadnych wymówek.
- Ale…
- Michał!
- Ale ja mam już plany!
- Nie interesują mnie one. Jeśli nie
przyjedziesz, złamiesz mi i ojcu serce.
Michał pokręcił głową i starał się jak najprędzej
znaleźć jakąś wymówkę. Nie chciał jutro widzieć się z rodzicami, a tym bardziej
(bo prawdopodobnie i oni będą) z zadzierającym nosa bratem i jego upierdliwą
małżonką. Myśl, Michał, myśl!
- Ale ja się już umówiłem z Mishą na jutro –
powiedział zanim pomyślał.
Bo gdyby pomyślał, wiedziałby jaka
odpowiedź padnie z ust matki.
Bo gdyby pomyślał, nie musiałby widzieć
powiększającego się uśmiechu blondyna.
Bo gdyby pomyślał, nie wdepnąłby w ten
pasztet.
- To weź go ze sobą. Jaki problem?